Przedwigilijne spotkanie
Nastał czas radosnego oczekiwania na Boże Narodzenie. Niedługo zasiądziemy przy wigilijnym stole, przy którym zostawimy miejsce dla przybysza, który może zapukać do naszych dni. Co prawda zwyczaj wywodzi się z głębszych słowiańskich wierzeń, a współcześnie oznacza również to, że jesteśmy otwarci na drugiego człowieka. Taki też przejaw miało spotkanie zorganizowane w grudniowy, przedwigilijny wieczór. Co prawda wielkość lokaliku ograniczała liczebność gości, ale w miarę możliwości zapełnił się każdy jego kąt. Zrazu każdy pragnął wymienić z innymi życzenia i podzielić się radością spotkania i opłatkiem, co też czynił zaraz po oficjalnym powitaniu gości. Potem była tradycyjna wieczerza z barszczem z uszkami, rybą, kompotem z suszonych owoców i innymi specjałami emanującymi zapachami i smakami niepowtarzalnymi o innej porze roku. I niespodziewanie przybył również ten, który wciąż wędruje po świecie do tych, którzy wierzą w niego, a towarzyszyła mu oczywiście Śnieżynka i Wesoły Diabełek. Otworzył się worek z prezentami i nie zabrakło dla nikogo podarku, bo nie było tam takiej duszyczki, która by nie promieniała dobrocią prosto z serca płynącą. Potem niestety musieli pożegnać się z nami, aby udać się w dalszą drogę do innych. A śnieg niczym manna wciąż prószył delikatnie za oknem, otulając świat pierzynką, która skrzyła się jak gwiazdy na niebie. Zdał się stamtąd dobiegać cichnący odgłos dzwoneczków z sań Świętego Mikołaja. Tymczasem w „Zosieńce” wciąż unosiła się atmosfera nadchodzących świąt. We wnętrzu przytulnego lokalu rozpłynęła się melodia niejednej kolędy przy akompaniamencie wyśmienitej kapeli – Grześka, Jacka, Mariusza i Wawrzka. Pośród nich pojawiły się ciepłe wersety poezji wprowadzające w cudowny nastrój, recytowane, bądź czytane przez grupę niezwykłych ludzi, którą tak często nazywamy grupą wędrownego bractwa. Tak właśnie mówimy o nich, bo takie określenie bardzo pasuje w tym przypadku, gdyż oprócz wzajemnej życzliwości, łączy wszystkich braterstwo w pasji poznawania i przemierzania świata. Dlatego właśnie wieczór ten, organizowany z ramienia Koła przy Oddziale PTTK, był otwarty dla wszystkich; i pojawiło się na nim wielu wspaniałych gości, działający w różnych turystycznych organizacjach, jak również niezrzeszeni w nich. Nie ważne skąd kto pochodzi, gdy łączy wspólna pasja, a serca otwierają się nam szeroko do każdej osoby - tak jak to dzieje się na każdej naszej wycieczce. Jesteście wymarzonym bractwem ludzi, z jakimi mogliśmy spędzać miło czas.
Dziękujemy wszystkim za jedyne w swoim rodzaju spotkanie; krzepiące radością i ciepłem nadziei.
Dorota i Marek
Rzucam wszystko – jadę w Bieszczady
Bieszczadzkich opowieści część jesienna – momenty sercem wybrane
13 października, czwartek, godz. 6.00. Autokar, pękający niemal w szwach od ludzi, bagaży, emocji i oczekiwań, rusza. Porywa nas do krainy czartów, diabłów, dusiołków, biesów i czadów, czyli w Bieszczady. Tam, gdzie noc jest czarna jak smoła i najpiękniej widać gwiazdy. Tam, gdzie ostatni z pokolenia Zakapiorów są cenniejsi niż vipy telewizji. Tam, gdzie słowa piosenki „Majster Bieda” są u siebie. Przed nami cztery dni wyrwane z cywilizacji, codzienności, normalności, bez telefonu i bez Internetu. Dlaczego bez ? – bo komórki łapią Ukrainę, więc je wyłączamy. A więc rzuciliśmy wszystko i jedziemy w Bieszczady. Na ile poznamy prawdziwe serce Bieszczadów? Czas pokaże.
Uwaga – jeżeli lubisz narzekanie, jeżeli brak w Tobie radości życia, jeżeli przedkładasz: mieć nad być, to… nie jedź z nami. Bo jedziemy z Szalami. Bo dla narzekaczy nie ma miejsca, nawet na rezerwie, bo Dorota i Marek Szala mają zaplanowane wszystko, nawet dobry humor. Jest pełna kontrola sytuacji. Jest pełne bezpieczeństwo. Jest pełen profesjonalizm.
Lato odchodzi z Tatr
Ruszaj z nami tam, gdzie wolny wiatr
czyli z Dorotą i Markiem w Bieszczady
Jedziemy w Bieszczady. Z listy rezerwowej, jak zwykle u Szalów. Głupio się cieszyć, że los kogoś wygryzł i wskoczyliśmy na to miejsce, ale cieszymy się. Bo jadą super ludzie. Bo razem. Bo już pachnie nam bieszczadzki wiatr.
40. Łemkowska Watra w Zdyni, dzień 2
40. Łemkowska Watra w Zdyni, dzień 1
Tajemnicza lista przebojów Wędrownego Bractwa
Gdzieś kiedyś w górach:
- Dooooorota, zróbżesz z Markiem koncert! Tak dawno nie było przez ten pandemiczny czas. Ludziskom się tęskni. Gitara, pieśni gór i mórz… Wawrzek, Grześ, Mariusz i Jacek – prosząc pytałam.
- Ciiiicho. Jest. To znaczy będzie! W NCK dla naszych ludzi, tych co wędrują z nami po górach – zdradziła
Na następnej wycieczce padło polecenie: proszę smsem potwierdzić chęć uczestnictwa, a smsem zwrotnym otrzymacie numer miejsca.
No i jest! Wreszcie! 24 kwietnia. Tyle czekaliśmy. Od ostatniego koncertu „U Filipa” 13 marca 2020 roku minęło ponad 2 lata. Taaak, ale powrót do tradycji pieśni wędrownego bractwa odbył się w WIELKIM stylu.
W labiryncie korytarzy NCK trafiamy na właściwe miejsce. Kameralna sala pełna ludzi, przy ścianach krzesła na dostawkach – kara dla tych, co się zagapili z potwierdzeniem uczestnictwa.
Ósmy oddech gór i powiew morskiej bryzy
Nie jest ważne skąd przybywasz i nieważne ile masz lat, bo naszą grupę współtworzą zwyczajni ludzie życzliwi i radośni, usposobieni optymizmem, przyjacielską duszą, wolni i niezależni, czego przejawem był między innymi właśnie ten wieczór. Był to wieczór szczególny, gdyż jego program ułożyła publiczność, czyli uczestnicy koncertów „Pieśni gór i mórz”, wybierając repertuar na kolejny jubileuszowy koncert Grupy Wędrownego Bractwa. Sięgając wstecz do historii tych koncertów naliczymy dziewięć takich muzycznych spotkań. Siedem z cyklu „Oddech gór i powiew morskiej bryzy” i dwa plenerowe koncerty z cyklu „Warsztaty muzyczne z Grupą Wędrownego Bractwa”. W między czasie odbyły się też inne muzyczne spotkania, ale one miały zupełnie innych charakter – kolęd czy pieśni oazowych podczas spotkania z grupami oazowymi na górze Tabor. Pamiętają je z pewnością ci, którzy cały czas jeżdżą z nami na wycieczki, które staramy się jak najbardziej urozmaicać, tak, aby stały się cennym i niezapomnianym doznaniem dla każdego.
4 pory roku w Tatrach (1) - wiosna
Wiosna
Słońce coraz wspanialej oświeca wyspę wierchów, z której wpływają gęste fałdy bieli. Naprzekór sprawiedliwości najczęściej cieplej jest tam na wyżynach niż u ich podnóża. Jest to znany objaw, zwany inwersją.
Dnia przybywa i coraz żywsza staje się zieloność lasów. Śniegowe puchy przypadają do ziemi, zmieniają się w gipsy, porastają skorupą, a grzbiety i kopuły wybłyskują szreniami. Znowu pojawiają się halne wiatry. Zaciszne kotły poczynają tętnić upałami, białość wnętrz odbija całą furję słońca i skwarzą się topniejące śniegi na przepojone wodą firny.
(...) Jednak podczas gdy w nizinach już rozpętała się wiosna i krokusy ścielą się na polanach – w Tatrach ciągle powraca jeszcze zima – nieustępliwa i zacięta. Aż ciepłe deszcze zabiorą się do pracy i wraz z halnym pozmywają płaty śniegów i odsłonią sprasowane sinopopielate trawska.
Rafał Malczewski, Tatr i Podhale, 1935.
Pięć obszarów szczęścia, czyli droga do Szczyrzyca
- Szczypiorku, jedziesz może w sobotę z Szalami? – piszę smsa do kumpla.
- Tak, jadę zmoknąć i zmarznąć ☺ - odpisuje.
Uśmiecham się, bo przypominają mi się słowa Henia, że ma padać i będzie zła pogoda, i że w ogóle góry odpuszczają. A mi okrutnie tęskni się za wysiłkiem, wiatrem we włosach, przestrzenią, opowiadaniem Marka o górach i dowcipami Doroty.
No to jadymy. Godzina 7.00. Tym razem Sczyrzyc. Byłam tam już, ale nijak nie mogę sobie przypomnieć kiedy, z kim i jakim szlakiem doszłam.
W autobusie Marek opowiada ciekawostki z dzisiejszej trasy: o grodzisku w Kostrzu, które się zapadło i powstała przełęcz, o Matce Bożej Śnieżnej w Jodłowniku. I o przyrodzie. No i że piwo w Szczyrzycu jest tak „Mocne jak głos Kuryera i słodkie jak głos Kiepury”. Dorota rozdziela walkie-talkie.
- Szczypiorowi nie dawaj, bo wystrzeli do przodu i ani jego, ani radia – radzę.
- Ja Tobie dam piłkę – mówi Dorota do Szczypiorka.
- A gdzie urządzimy boisko? – pyta.
- Piłkę do drewna - odpowiada Dorota patrząc na niego dziwnie.
Na piwo do Szczyrzyca - Zęzów, Kostrza
Cztery Pogórza Karpackie: Pogórze Przemyskie 6
Cztery Pogórza Karpackie: Pogórze Przemyskie 5
Cztery Pogórza Karpackie: Pogórze Przemyskie 4
Znad Mordarki nad Łososinę
Jedni pod górkę, inni z górki – tak jak w życiu
Mawia się, że żołnierz najlepiej idzie do boju po dobrze nieprzespanej nocy. Gówno prawda. Nieprzespana noc była, a bój to… tylko trzy szczyty do zdobycia: Miejska Góra, Sałasz i Korab. Tylko? Ale po kolei.
Dzień przed wyprawą telefon od Doroty:
- Odczuwalna ma być minus osiem. Wiatr. Potem zero. Luzik. Słońce.
- Co to? Czarownica jesteś? Zamówiłaś pogodę? – prowokuję.
- Nie czarownica, ale czarodziejka! – stanowczo odpowiada.
No więc o 7.30 ruszyliśmy z Krakowa. W góry z Czarodziejką. I słońce razem z nami.
Tatrzańska Świątynia Lodowa – Santiago de Compostela
Który to już raz na słowackim Hrebionoku wznoszona jest majestatyczna świątynia wykuta w lodzie? Jest jak bajka z królestwa lodu skryta pod niezwykłą kopułą w kształcie igloo. Zbudowana jest z dziesiątek ton lodu. Łączy wspaniałą architekturę i tatrzańską przyrodę. Wrażenia potęguje feeria barw emitowana przez specjalnie oświetlenie oraz delikatnie rozpływająca się muzyka. |
Skrzyczne – w bajkowej krainie śniegu i lodu
Kiedy najbardziej denerwujesz się, jak wybierasz się w góry? Otóż wtedy, gdy przychodzisz na miejsce zbiórki i… nie ma nikogo. Sobota. Godz. 6.10. Dochodzę do miejsca wyjazdu. Pusto. Czuję dziwny niepokój. Narasta z każdym krokiem. Odjazd 6.30 – przecież ludzie zawsze byli wcześniej! Czyżbym pomyliła czas wyjazdu? Jak godzinę później – to… posikają się ze śmiechu. Jak godzinę wcześniej to… to by zadzwonili przecież! – tłumaczę sobie. Jestem po drugim covidzie, mam prawo się mylić. No to idę z sercem na ramieniu na parking przy grillu. Czarno. Pusto. Zimno. Jeeeejku…
Nagle od drewnianej barierki odkleja się postać. To Heniu. Z Warszawy. Nawet facet nie ma pojęcia, jak się ucieszyłam na jego widok. Radość, że nic nie pomyliłam! Heniu całą noc jechał pociągiem z Warszawy do Krakowa, zasypiał w trasie między wtargnięciami konduktora, ranek zaczął od kaweczki na stacji paliw i zaraz potem ruszył z nami w góry. Po wycieczce czeka go kolejna noc w pociągu, bo wrócić trzeba. Drugą taką osobą jest Andrzej, też z Warszawy. Podziw i szacunek. Trzecią, która jeździ z nami na podobnych zasadach jest Roma z Bielska-Białej. Czyż Dorocie i Markowi trzeba lepszej reklamy? Dlaczego akurat z Dorotą i Markiem? Bo energia płynąca od nich jest czysta, odżywcza i inspirująca.
Na Skrzycznem zaczyna skrzeczeć wiatr, czyli nadciąga Nadia (po góralsku „kurnwica”)
Lubogoszcz
Pierwsza górska wędrówka w Nowym Roku
Na prawdziwy bal sylwestrowy
Spotkanie z Beksińskim po raz wtóry
Cztery Pogórza Karpackie: Pogórze Przemyskie 1
Mikołajki w Pieninach i Korona Pienin: Okrąglica po raz wtóry
Tam, gdzie Bieszczady jeszcze dzikie
Piękna skryta w cieniu innych - Korbania
Cztery Pogórza Karpackie: Pogórze Dynowskie 5
Cztery Pogórza Karpackie: Pogórze Dynowskie 4
Mójka
Karpackie pogórze z łatwością dają się nam odkrywać. Prowadzą nas przez różnorodne tereny. Jedne zachwycają malowniczością, inne ciekawostkami historycznymi, a jeszcze inne zadziwiają pod względem przyrodniczym, tak jak ten rezerwat leżący nieopodal naszego szlaku o tajemniczej nazwie „Mójka”. Jest to rezerwat leśny. Został utworzony w 1997 roku na powierzchni około 290 ha dla zachowania kompleksów lasu bukowo-jodłowego, urozmaiconego grądem wysokim, pewną domieszką modrzewia i sosny. Wędrując po tym rezerwacie znajdziemy również płaty łęgu jesionowego, a także kalinę koralową i kruszynę. W opisie rezerwatu możemy również doczytać o osiedlonych w tutejszych zbiorowiskach wodno-błotnych rodzinach bobra europejskiego. Wędrując po rezerwacie z łatwością natkniemy się na typowe dla niego siedliska, ale obecnie niestety opuszczone przez bobry. Bobry w ostatnich latach zaczęły coraz śmielej zamieszkiwać obszary, na których wcześniej nie były spotykane. Mieszkają częstokroć na styku z człowiekiem.
„Mójka” cieszy interesującą fauną. Można zobaczyć tu dzięcioła trójpalczastego, gila, krzyżodzioba świerkowego, salamandrę plamistą, kumaka górskiego, padalca, czy jaszczurkę zwinkę. Na terenie rezerwatu pojawia się również bocian czarny. Z obiektów przyrody nieożywionej ciekawostkę stanowi skała leżąca na południowym skraju lasu, zwana „Błędnym kamieniem”. Skała ta wprawia w zakłopotanie badaczy, bowiem jest jedynym w okolicy ostańcem pochodzenia metamorficznego, zbudowanym w dużej mierze z łyszczyków i kwarcu. Nieodkryte dotąd pochodzenie „Błędnego kamienia” sprawiło, że wysunięto nawet tezę, że może być on pochodzenia pozaziemskiego i być może spadł on tutaj jako meteoryt. Powstało na jego temat również wiele legend. Jedna z nich opowiada o diable, który niósł głaz, aby zniszczyć zamek w Odrzykoniu, ale upuścił go tutaj i zostawił. Ponoć głaz ten był wtedy tak wielki, że wystawał ponad las. Z kolei nazwa, która do niego przylgnęła wiąże się z przekonaniem posiadania przez niego tajemniczej mocy, która sprawia, że przechodzący obok ludzie gubią drogę i błądzą po lesie. Zdarzało się to podobno nawet tym, którzy tutaj mieszkają i doskonale znają ten las.
Las ten zaiste wygląda bardzo dziko. Wiodą przez niego dwie znakowane ścieżki dydaktyczne, które w pewnej części pokrywają się ze sobą. Pierwsza z nich, krótsza, nosi nazwę „Szlak bobra". Oznaczona jest kolorem czerwonym. Druga z nich, dłuższa i trudniejsza, to „Szlak jelenia" i oznaczona jest kolorem żółtym. Na przechadzkę po rezerwacie „Mójka” wyruszamy o godzinie 14.30. Od razu wchodzimy w gęsty las, wydający się być nieprzebyty przez człowieka, choć wydeptana ścieżka świadczy zupełnie inaczej. Wtem wchodzimy na skraj łąki, która jest czymś więcej niż zielonym zbiorowiskiem traw. Widać to najlepiej wiosną i latem, kiedy radośnie kipi obfitością barw. W przeciągu całego roku potrafi zadziwiać zmieniającą się szatą. Wiosną pokrywa się żółtymi mniszkami, następnie różowieje za sprawą rzeżuchy łąkowej. Potem pojawiają się na niej żółte akcenty jaskrów tonących w zielonym dywanie. Pojawia się na niej oczywiście wiele innych braw nadawanych przez goździki, kniecie, niezapominajki, bodziszki i inne kwiaty. Jesienią łąka przycicha, aby przygotować się na białe kobierce. Tak fauna łąki czaruje barwami pór roku. Łąka jest oczywiście tylko szczyptą flory znajdującej się w granicach rezerwatu „Mójka”. Jego bogactwo wyraża obecność 340 gatunków roślin (20 drzew, 27 krzewów i krzewinek oraz 293 roślin zielonych). W tej liczbie mamy 24 gatunki chronione (w tym 18 objętych ochroną ścisłą), m.in. storczyki (plamisty, szerokolistny, podkolan biały i listera jajowata), widłaki (wroniec, jałowcowaty i goździsty) oraz podrzeń żebrowiec, kłokoczka południowa i zimowit jesienny.
Przecinamy jary i potoki, wpierw Kalarne, potem Krzemienny Dół, gdzie w starym, zmurszałym konarze swoją ostoję mają owady, zadziwiające różnorodnością gatunkową, a tym samym niezwykłością kształtów i form. Na pewno nie spodobają się one tym, którzy cierpią na entomofobię, czyli lęk przed owadami, które natura obdarzyła dziwacznymi formami i sposobem bytu. Stary konar stanowi ważny element ekosystemu leśnego, nie tyko dla fauny, ale też dla samego lasu. Każde z drzew kiedyś przejmie rolę tego konara - rozkładając się stanie się pożywką dla nowych drzew. Dzięki temu las trwa.
O godzinie 15.10 docieramy do punktu obserwacyjnego z drewnianą wieżą widokową na podmokłą łąkę porastającą otoczenie potoku Muńka. W sąsiedztwie wieży widokowej znajduje się węzeł szlaków. Szlak żółty zatacza stąd szerszą pętlę w południowej części lasu, a czerwony szlak zawraca z powrotem na północ do „Błędnego kamienia”. Idąc dalej za czerwonymi znakami wędrujemy wzdłuż łożyska Muńki, następnie wchodzimy na teren zagospodarowany przez człowieka, by za niedługo znów wejść do rezerwatu. Przecinamy kolejne jary, aż wracamy do punktu początkowego naszego spaceru, który teraz stał się punktem końcowym.
Jest godzina 16.00. Na polu biwakowym przy wejściu do rezerwatu „Mójka” płonie ognisko. Robimy sobie odpoczynek przez wyjazdem do bazy w Iwoniczu. Zatęskniliśmy za tym świetnym ośrodkiem, w którym nie raz już bawiliśmy. Stanowi świetną bazę wypadową na Pogórze Dynowskie, jak też wschodnia część Beskidu Niskiego.