Dziennik wypraw i przystań przed kolejną wędrówką.

Rzucam wszystko – jadę w Bieszczady

Bieszczadzkich opowieści część jesienna – momenty sercem wybrane

13 października, czwartek, godz. 6.00. Autokar, pękający niemal w szwach od ludzi, bagaży, emocji i oczekiwań, rusza. Porywa nas do krainy czartów, diabłów, dusiołków, biesów i czadów, czyli w Bieszczady. Tam, gdzie noc jest czarna jak smoła i najpiękniej widać gwiazdy. Tam, gdzie ostatni z pokolenia Zakapiorów są cenniejsi niż vipy telewizji. Tam, gdzie słowa piosenki „Majster Bieda” są u siebie. Przed nami cztery dni wyrwane z cywilizacji, codzienności, normalności, bez telefonu i bez Internetu. Dlaczego bez ? – bo komórki łapią Ukrainę, więc je wyłączamy. A więc rzuciliśmy wszystko i jedziemy w Bieszczady. Na ile poznamy prawdziwe serce Bieszczadów? Czas pokaże.

Uwaga – jeżeli lubisz narzekanie, jeżeli brak w Tobie radości życia, jeżeli przedkładasz: mieć nad być, to… nie jedź z nami. Bo jedziemy z Szalami. Bo dla narzekaczy nie ma miejsca, nawet na rezerwie, bo Dorota i Marek Szala mają zaplanowane wszystko, nawet dobry humor. Jest pełna kontrola sytuacji. Jest pełne bezpieczeństwo. Jest pełen profesjonalizm.


DZIEŃ PIERWSZY: Heniuś, zatrzymaj słońce!

Autobus szybko mknie na wschód. Wsłuchujemy się w opowieści Marka, półśpiąc konotujemy w głowach, że nazwa „Bieszczady” w dawnych wiekach oznaczała nie góry, ale pas pograniczny oddzielający Polskę i Ruś od Węgier. Że określenie "świat zbieszczadział" znaczy: świat zdziczał. Że Bieszczady dawniej, to tereny dzikie, nieprzystępne, pełne zbójców i osób ściganych prawem. Biegną bieszczadzkie legendy. Oczywiście w narracji Marka.

A potem pobudka, łyk zimnego powietrza, rzut oka na zamglone góry i przygotowanie do startu.

Godz. 12.20, miejscowość: Pszczeliny. Ostro w górę. Niebieskim. Wchodzimy w złoto, czerwień i pomarańcz lasu. Jesienne kolory otulają nas zewsząd, a słońce mruga ciepłem pomiędzy pniami drzew. Pnie otaczają nas wokoło, nadnaturalnie wysokie wstrzeliwują się w błękit nieba. Idziemy, sapiemy z wysiłku, przyglądamy się słońcu. Ja ze zdziwieniem patrzę jak Heniek na kijku górskim taszczy torbę pełną grzybów. Zresztą, nie on jeden, Dorota co zakręt przystaje i pokazuje okaz zwany królem prawdziwków, czy królem borowików.

- Znalazłem kozaka, ale po zbadaniu organoleptycznym wyrzuciłem go, bo śmierdział, jak nie kozak – poinformował Jurek.

My sapiemy pod górę dalej. Magurę Stuposiańską zaliczamy o 15.20, czyli mamy godzinę 20 minut do tyłu w odniesieniu do rozpiski Marka.

- Nie ma się co martwić, idziemy w grupie: ja, Heniuś, Dorotka, Ela Mar-Ja, Jadzia, Janeczka Aspiryna, Ula, Alicja, Beatka i Mirka zwana Małą Mi, więc zrypka za przewalenie czasu się rozłoży na wszystkich, to będzie mniej bolało – myślę.

Nie zatrzymujemy sią, sapiemy dalej, przed siebie i pod górę. Dzisiaj tylko 14 km, ale 1001 m przewyższeń, to nie będzie lekko. Pogoda zmienna. Słońce na przemian z zimnym wiatrem. Co chwilę prawie wszyscy stajemy i albo się ubieramy, albo rozbieramy.

Po kolejnym przebraniu koszulki, podkoszulka górskiego i wpakowaniu polaru do plecaka mówię zirytowana do Beaty:

- Cholerka rozbieram się dziś od rana i ubieram. I znowu rozbieram. I znowu ubieram. Bez końca. Zastanawiam się… modelka czy striptizerka? Odpowiedzią był wybuch śmiechu.

W schronisku Politechniki Warszawskiej Koliba przywalamy pieczątki, gryzami dzielimy bułkę, by oszczędzić czasu i wracamy na szlak. Przed siebie. W drodze na Przysłup Caryński nad Kolibą zatrzymuje nas panorama gór w wachlarzu pomarańczu i czerwieni. A na szlaku pusto. Wszakże to czwartek. Wyludnione góry uwodzą bardziej niż zwykle. Poddajemy się tej jesiennej orgii barw i robimy zdjęcie za zdjęciem. Czas jest przeciwko nam, ale jakże mamy nie sfotografować gór złocących się w słońcu jesieni? Dochodzimy do Przełęczy Przysłup Caryński i ostro do góry. Ja sapię. Alicja chwali się zebranymi grzybami. Beatka przygląda się muchomorom. Emilka też sapie. Heniuś idzie sposobem od grzyba do grzyba. Anka robi wykład o muchomorach.

Zatrzymujemy się na polanie pełniej białych, ulotnych, poskręcanych pióropuszy kołyszących się na brązowych łodygach. Śmiesznie wyglądają.

- To wierzbówka kiprzyca. Robi się z niej Ivan Czaj – rosyjską herbatkę domowej roboty. Ma właściwości lecznicze – tłumaczy Jurek.

Zaczynamy wychodzić na Caryńską. Stopniowo wychodzimy ponad świat. Coraz bliżej nieba. Jest już godzina 16.57. Zachodzące powoli słońce ostrzy barwy świata, zwiększa kontrast. Z każdym krokiem odsłania się coraz bardziej imponująca panorama. Z każdym krokiem rośnie we mnie lęk, że słońce zajdzie, zanim dotrę na szczyt Caryńskiej. Patrzę na prawo – jeszcze góry kąpią się w zachodzącym świetle. Patrzę na lewo – już cień ekspansywnie zabiera coraz to nowe przestrzenie, gasi barwy na kolejnych wzniesieniach.

Do grzbietu Caryńskiej niedaleko wzrokowo, ale daleko wysiłkowo. Wyprzedza mnie Jadzia, Heniek, Beatka, Ula i Janeczka Aspiryna. Znikają nade mną. A ja poruszam się jak „Lokomotywa” z wiersza Tuwima, napędzana tylko siłą woli:

Najpierw powoli jak żółw ociężale
Ruszyła kobita po szlaku wytrwale
Szarpnęła plecakiem i lezie z mozołem
I noga się wlecze i kijek przed czołem
I tempo przyspiesza, i gna coraz prędzej
I sapie, i stuka, i sapie, i pędzi
A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost
Po kroczku, po kroczku, po kroczku, jak drozd
Pod górę, po szlaku, przez trawy, przez las
I spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas,
A skądże to, jakże to, czemu tak gna?
A co to to, co to to, kto to tak pcha,
Że pędzi, że sapie, że dyszy buch, buch?

No więc napędzana siłą woli, ziejąca jak smok wawelski, gonię słońce. Serce mi o mało nie wyskoczy z piersi, bo staram się przyspieszyć – wszakże muszę dogonić słońce zanim zajdzie. Godzina przed zachodem to najlepszy czas dla fotografa. Potem będę w dupie ze zdjęciami. Za mną sapie wprost proporcjonalnie do szybkości stawianych kroków Andrzej Warszawiak i Henryk Pierwszy Wielki. Za nimi - Anka, Gosia i Alicja. Z bólem serca rejestruję kolejne szczyty i płaszczyzny gór przebarwiające się na szaro po lewej. Już je słońce nie oświetla. Podnoszę głowę. Już niedaleko. Ale cień zawłaszcza dla siebie kolejne wzniesienia. Rozlewa się coraz szerzej i dalej. Nie zdążę. Nie dam rady! Cholera, nie dam rady iść szybciej!

- Heniuś zatrzymaj słońce! – wołam z rozpaczą w głosie czując się pokonana tuż pod grzbietem połoniny.

- Idź, zdążysz, jeszcze po prawej zbocza są oświetlone. Na górze jest inaczej – ktoś mnie motywuje, chyba Alicja.

Już prawie dochodzę do barierek. Dostrzegam jak na ławeczce Heniek z Jadzią fotografują się pod tabliczką Połonina Caryńska 1234 m.

- Trzymam! – woła Heniek.

- Trzymaj Jadzię, już dochodzę do zdjęcia – odpowiadam z trudem łapiąc oddech.

- Nie Jadzię, słońce trzymam! – woła Heniek.

Jestem na grzbiecie połoniny.

Świat pode mną z jednej strony jest skapany w czerwieni i pomarańczu, a z drugiej ukryty w postępującej szarości nadchodzącej nocy.

Pięknie, cudnie, bajecznie – to za słabe słowa, by oddać zachód słońca tego wieczoru na Caryńskiej. To prezent od natury, od Boga, od losu. Z każdą minutą wszystko poniżej – panorama, lasy, szczyty, zbocza, ścieżka na szczycie, falujące trawy – totalnie wszystko staje się inne. Zachodzące słońce zmienia kolory, światłocień, perspektywę świata dookoła nas. Jakbym była w teatrze, gdzie scenografia przeobraża się na moich oczach i wokoło mnie, na dodatek w tej samej scenie tego samego aktu. Niemożliwe, a jednak możliwe. Przypomniałam sobie słowa Harasymowicza, który pisał: „Z Caryńskiej widać całe życie.” I nie chodzi tylko o panoramy widoczne ze szczytu, ale o filozofię, o wartości. Góry są tylko punktem odniesienia. Stoisz na szczycie i to, co poniżej to przeszłość: zacienione szczyty i zbocza z jednej, błyszczące w słońcu szczyty i pagórki z drugiej, znieruchomiała brakiem światła droga, a poniżej trawy, falujące na wietrze niczym żółtozielone morze. Szczyt. To tylko tabliczka z nazwą i oznaczeniem wysokości. Czy tylko? Obok ławka zdająca się mówić: zatrzymaj się człowieku tu i teraz! To teraźniejszość. A za ławką droga biegnie dalej, ku zachodzącemu słońcu. To przyszłość. Ja się zatrzymałam w teraźniejszości.

Dorotka na zasadzie: „nie chcę, ale muszę” wpakowała się brutalnie w nasze filozoficzne obcowanie ze słońcem:

- Nie chcę być niemiła, ale jesteśmy po czasie, słońce zachodzi, a mamy dojść na Kruhly Wierch. Tam jest ścieżka. Musimy iść – oznajmiła pokazując kierunek drogi.

Oj, moja rogata dusza, zatracona totalnie w teraźniejszości fotografowania zaprotestowała. Puściłam przodem innych, skalkulowałam matematycznie, że jak włączę turbodoładowanie psychiczne, to dogonię grupę i świadomie zostałam na pięciominutową sesję fotograficzną w tym cudnym miejscu. Został ze mną Andrzej Warszawiak i Alicja. Zdjęcia wyszły zarąbiste. Odejście z tego miejsca, wtedy, bez zrobienia fotek, byłoby grzechem. Za to zapieprzaliśmy potem na maksa. Andrzej Warszawiak i ja. Takiego tempa jak wówczas, to nie pamiętam. Buty wyprzedzały moje myśli, a kijki nie nadążały za butami.

Dogoniliśmy naszych na Kruhlym Wierchu dokładnie minutę po zachodzie słońca.

- Kto widział i sfotografował zachód słońca na Caryńskiej – to trzeba będzie dopłacić do wycieczki – słychać czyjś śmiech.

A inny śmiech odpowiada:

- Nie widziałem. Stałem tyłem do słońca.

- Kto ma fotkę? bo ja zanim zdjęłam rękawiczkę, bo nosem nie udało mi się uruchomić telefonu, to słońce zaszło. Dosłownie w minucie – żali się Beatka.

Rzeczywiście natychmiast zapadła ciemność. I natychmiast zrobiło się zimno.

- Ubieramy czołówki, czapki, rękawiczki, schodzimy zielonym, pilnujemy grupy – oznajmił Marek.

I kolejno, jak gąski, idziemy powoli w dół skupiając się na tym, gdzie postawić stopę. Światło czołówek wyławia z mroku kolejne kamienie, żwirowate ułomki drogi i wydeptaną trawę, a umysł układa te podświetlone obrazy w ścieżkę. Przypomina to zabawę w odkrywanie puzzli, światło je odkrywa, a logika układa w bezpieczną drogę do obiadokolacji, do wyrka, do prysznica, do bieszczadzkiego domu. Andrzej Warszawiak rozświetla Beatce przestrzeń przed butami, bo nie ma latarki.

– Otula ją światłem – mówimy zazdrośnie.

Henryk Pierwszy Warszawiak idąc za mną z czołówką o mocy latarni morskiej też mi oświetla drogę. Ale świeci przez mnie.

- Nie zgadzam się, przejdź do przodu, świecisz na mnie z tyłu, widzę cień swojego tyłka o rozmiarze 5XL, to mnie irytuje, a na dodatek powiększony tyłek zasłania mi drogę i zagłusza światło mojej czołówki - protestuję.

Prosto z autobusu, z trasy, wpadliśmy na wieczerzę Ośrodku Rekolekcyjnym w Ustrzykach Górnych. A co niektórzy jeszcze mieli dylemat przed snem – no i cóż zrobić z torbami grzybów?


DZIEŃ TRZECI: Bieszczady strofami malowane – śladami Harasymowicza

Luzik i lajcik, można dłużej poleżeć, bo śniadanko o normalnej godzinie i tylko 8 km do przejścia, bowiem wieczorem zaplanowana jest uczta dla ducha, czyli wieczór poezji Jerzego Harasymowicza. Jak zawsze podczas wyjazdów w Bieszczady z Szalami, strofy Harasymowicza recytowane przez nas i dla nas, często z dodatkiem muzyki, są dopełnieniem wyprawy. Jest to pomysł absolutnie genialny.

W Nasicznym robimy zbiorową fotkę, wychodzimy na czerwony szlak odprowadzani przez promienie słońca śmiało przedzierające się przez szarość buków. Są piękne, podziwiam i nucę pod nosem „A jeśli dom będę miał, to będzie bukowy koniecznie” – słowa piosenki Wolnej Grupy Bukowina. Marek opowiada o trzebieży wczesnej bukowej. Robi się ją w drzewostanach bukowych w wieku 20–30 lat, pielęgnacja jest oparta na selekcji drzew. Usuwa się drzewa słabsze, chore, źle ukształtowane, obumarłe z otoczenia silniejszych, dorodnych. Zatrzymujemy się przy skałkach po lewej stronie ścieżki. Swoją szarością kontrastują z rudością i pomarańczem jesiennego lasu. To odsłonięta wychodnia skalna - duże głazy piaskowca krośnieńskiego. Marek wyjaśnia, że tu w runie leśnym występuje kosmatka gajowa, turzyca orzęsiona, kosmatka orzęsiona, siódmaczek leśny, konwalijka dwulistna. Szczyt to Dwernik Kamień – jedna z odnóg grzbietowych Połoniny Wetlińskiej – bardzo widokowy. Patrzymy na wprost na Połoninę Wetlińską, potem na Caryńską i na Magurę Stuposiańską. Widoczny też jest Smerek i fragmenty pasma Otrytu. Dalej zielony szlak prowadzi nas przez okopy z I wojny światowej 1914/1915 r.

Zatrzymujemy się przy epitafium na grobie żołnierskim. Czytamy: „Światło i szum lasu grają nad żołnierskim grobem śmiertelnej ciszy przysłuchują się miłosierne gwiazdy Boże”. Za drzewami poniżej kolejne groby z tabliczką: nieznani żołnierze polegli w 1915 r.

Wracamy na szlak i z dziką rozkoszą szuramy liśćmi. Zbiegamy niemal, bo ścieżka prowadzi w dół, kopiemy liście na boki z dziką, dziecięcą rozkoszą, aż tu nagle zderzamy się wzrokiem z pięcioma czarnymi postaciami ostro podchodzącymi do góry. Wyglądają jak brygada antyterrorystyczna, ale jacyś wydają się dziwnie znajomi. Jacyś nasi sądząc po kształtach i pewności ruchów. Podchodzą wojskowym tempem ku nam i olśnienie. Toż to Jurek i jego driady - cztery nimfy leśne: dwie Gośki i dwie Beaty.

Jak to na młodych gniewnych przystało – dołożyli sobie kilometrów wydłużając trasę. Przypomniałam sobie, że mieli iść z Zatwarnicy przez Dwernik Kamień do Nasicznego. Potem przejechać do miejscowości Żłobek i na Jaworniki, i z powrotem do Żłobka. Jak szybko się pojawili na szlaku, tak szybko zniknęli w żółto-czerwieni lasu.

My zaś zaczynamy znowu zabawę z liśćmi. Ustawiamy się rządkiem w poprzek trasy, bierzemy kupę liści w ręce i obrzucamy się wzajemnie, skaczemy i podrzucamy liście, a każdy z nich wirującym lotem opada na nas. Patrzymy urzeczeni na ich nieprzewidywalną trajektorię ruchu, strzepujemy szeleszczącą czerwień, złoto i żółć z głów, ramion, plecaków, kurtek. A potem szuramy, szmeramy, szurgotamy, szeleścimy… zanurzamy się w tych dźwiękach całkowicie. Zanurzamy się w tej radości. Zatracamy w tej zabawie z jesienią. Między szuranie i szeleszczenie przebija się śmiech. Nasz śmiech. Cóż, nasze poczucie humoru odmłodniało o co najmniej 20 lat.

Jednak trzeba iść dalej, szlakiem do doliny potoku Hylaty. Dochodzimy do największego wodospadu w Bieszczadach, Słuchamy jak szemrze woda pokonując ośmiometrowy próg skalny. Próg utworzony jest ze stromo wypiętrzonych piaskowców przegrodzonych łupkami i drobnopłytkowymi piaskowcami. W 1988 roku wodospad został uznany za pomnik przyrody nieożywionej.

Na mecie czeka na nas Bojkowska Chata w Zatwarnicy. Wieś została doszczętnie zniszczona w czasie II wojny światowej. Kiedyś była jedną z największych miejscowości w Bieszczadach, przynależne do niej grunty leśne i orne obejmowały ponad 40 km kw. Oglądamy stroje, narzędzia, przedmioty codziennego użytku Bojków. Ta historyczno-regionalna izba została stworzona w celu zachowania pamięci o przodkach zamieszkujących Bieszczady, pamięci o Bojkach – góralach połonin.

Z Bojkowskiej Chaty autobus zawozi nas do naszej bieszczadzkiej bazy – Domu Rekolekcyjnego w Ustrzykach Górnych.

Po obiadokolacji zasiadamy w jadalni w wieczorowych strojach i oddajemy się czarowi harasymowiczowskiej poezji. Patrzymy na Bieszczady oczyma poety, wersy kolejnych wierszy prowadzą nas przez bukowe lasy, połoniny, czujemy bieszczadzki wiatr na twarzy, widzimy pustkę i zupełne bieszczadzkie bezludzie, widzimy drogę w Bieszczadach utożsamianą z drogą do wolności, biegniemy za myślami poety – jak pisał - na bieszczadzkiej drodze może zjawić się tylko żona, sroka, mgła.

Sobotni uroczy wieczór szybko minął. Piękne było to, że wszyscy zapracowaliśmy na klimat i urok tych chwil, bo Dorota i Marek włączyli nas do tworzenia imprezy, postawili na scenie i zaproponowali zmierzenie się z poezją Harasymowicza. Wersy poety o Bieszczadach zostały w naszych sercach, urzekły nas subtelnością, autentycznością i prostotą.

Recytatorzy otrzymali prezent na pamiątkę – lnianą torbę z napisem: „Rzucam wszystko, jadę w Bieszczady”. Puenta wyjazdu? a może zaproszenie do następnej, zimowej wyprawy w Bieszczady?

Lejdi Masakra





Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Życie jest zbyt krótkie, aby je przegapić.

Liczba wyświetleń

Popularne posty (ostatnie 30 dni)

Etykiety

Archiwum bloga

Z nimi w górach bezpieczniej

Zapamiętaj !
NUMER RATUNKOWY
W GÓRACH
601 100 300

Mapę miej zawsze ze sobą

Stali bywalcy

Odbiorcy


Wyrusz z nami na

Główny Szlak Beskidu Wyspowego


ETAP DATA, ODCINEK
1
19.11.2016
[RELACJA]
Szczawa - Jasień - Ostra - Ogorzała - Mszana Dolna
2
7.01.2017
[RELACJA]
Mszana Dolna - Potaczkowa - Rabka-Zdrój
3
18.02.2017
[RELACJA]
Rabka-Zdrój - Luboń Wielki - Przełęcz Glisne
4
18.03.2017
[RELACJA]
Przełęcz Glisne - Szczebel - Kasinka Mała
5
27.05.2017
[RELACJA]
Kasinka Mała - Lubogoszcz - Mszana Dolna
6
4.11.2017
[RELACJA]
Mszana Dolna - Ćwilin - Jurków
7
9.12.2017
[RELACJA]
Jurków - Mogielica - Przełęcz Rydza-Śmigłego
8
20.01.2018
[RELACJA]
Przełęcz Rydza-Śmigłego - Łopień - Dobra
9
10.02.2018
[RELACJA]
Dobra - Śnieżnica - Kasina Wielka - Skrzydlna
10
17.03.2018
[RELACJA]
Skrzydlna - Ciecień - Szczyrzyc
11
10.11.2018
[RELACJA]
Szczyrzyc - Kostrza - Tymbark
12
24.03.2019
[RELACJA]
Tymbark - Kamionna - Żegocina
13
14.07.2019
[RELACJA]
Żegocina - Łopusze - Laskowa
14
22.09.2019
[RELACJA]
Laskowa - Sałasz - Męcina
15
17.11.2019
[RELACJA]
Męcina - Jaworz - Limanowa
16
26.09.2020
[RELACJA]
Limanowa - Łyżka - Pępówka - Łukowica
17
5.12.2020
[RELACJA]
Łukowica - Ostra - Ostra Skrzyż.
18
6.03.2021
[RELACJA]
Ostra Skrzyż. - Modyń - Szczawa

Smaki Karpat

Wołoskimi śladami

Główny Szlak Beskidzki

21-23.10.2016 - wyprawa 1
Zaczynamy gdzie Biesy i Czady,
czyli w legendarnych Bieszczadach

BAZA: Ustrzyki Górne ODCINEK: Wołosate - Brzegi Górne
Relacje:
13-15.01.2017 - Bieszczadzki suplement do GSB
Biała Triada z Biesami i Czadami
BAZA: Ustrzyki Górne
Relacje:
29.04.-2.05.2017 - wyprawa 2
Wielka Majówka w Bieszczadach
BAZA: Rzepedź ODCINEK: Brzegi Górne - Komańcza
Relacje:
16-18.06.2017 - wyprawa 3
Najdziksze ostępy Beskidu Niskiego
BAZA: Rzepedź ODCINEK: Komańcza - Iwonicz-Zdrój
Relacje:
20-22.10.2017 - wyprawa 4
Złota jesień w Beskidzie Niskim
BAZA: Iwonicz ODCINEK: Iwonicz-Zdrój - Kąty
Relacje:
1-5.05.2018 - wyprawa 5
Magurskie opowieści
i pieśń o Łemkowyni

BAZA: Zdynia ODCINEK: Kąty - Mochnaczka Niżna
Relacje:
20-22.07.2018 - wyprawa 6
Ziemia Sądecka
BAZA: Krynica-Zdrój ODCINEK: Mochnaczka Niżna - Krościenko nad Dunajcem
Relacje:
7-9.09.2018 - wyprawa 7
Naprzeciw Tatr
BAZA: Studzionki, Turbacz ODCINEK: Krościenko nad Dunajcem - Rabka-Zdrój
Relacje:
18-20.01.2019 - wyprawa 8
Zimowe drogi do Babiogórskiego Królestwa
BAZA: Jordanów ODCINEK: Rabka-Zdrój - Krowiarki
Relacje:
17-19.05.2019 - wyprawa 9
Wyprawa po wschody i zachody słońca
przez najwyższe partie Beskidów

BAZA: Markowe Szczawiny, Hala Miziowa ODCINEK: Krowiarki - Węgierska Górka
Relacje:
22-24.11.2019 - wyprawa 10
Na śląskiej ziemi kończy się nasza przygoda
BAZA: Równica ODCINEK: Węgierska Górka - Ustroń
Relacje:

GŁÓWNY SZLAK WSCHODNIOBESKIDZKI

termin 1. wyprawy: 6-15 wrzesień 2019
odcinek: Bieszczady Wschodnie czyli...
od Przełęczy Użockiej do Przełęczy Wyszkowskiej


termin 2. wyprawy: wrzesień 2023
odcinek: Gorgany czyli...
od Przełęczy Wyszkowskiej do Przełęczy Tatarskiej


termin 3. wyprawy: wrzesień 2024
odcinek: Czarnohora czyli...
od Przełęczy Tatarskiej do Gór Czywczyńskich

Koszulka Beskidzka

Niepowtarzalna, z nadrukowanym Twoim imieniem na sercu - koszulka „Wyprawa na Główny Szlak Beskidzki”.
Wykonana z poliestrowej tkaniny o wysokim stopniu oddychalności. Nie chłonie wody, ale odprowadza ją na zewnątrz dając wysokie odczucie suchości. Nawet gdy pocisz się ubranie nie klei się do ciała. Wilgoć łatwo odparowuje z niej zachowując jednocześnie komfort cieplny.

Fascynujący świat krasu

25-27 lipca 2014 roku
Trzy dni w Raju... Słowackim Raju
Góry piękne są!
...można je przemierzać w wielkiej ciszy i samotności,
ale jakże piękniejsze stają się, gdy robimy to w tak wspaniałym towarzystwie – dziękujemy Wam
za trzy niezwykłe dni w Słowackim Raju,
pełne serdeczności, ciekawych pogawędek na szlaku
i za tyleż uśmiechu.
24-26 lipca 2015 roku
Powrót do Słowackiego Raju
Powróciliśmy tam, gdzie byliśmy roku zeszłego,
gdzie natura stworzyła coś niebywałego;
gdzie płaskowyże pocięły rokliny,
gdzie Spisza i Gemeru łączą się krainy;
by znów wędrować wąwozami dzikich potoków,
by poczuć na twarzy roszące krople wodospadów!
To czego jeszcze nie widzieliśmy – zobaczyliśmy,
gdy znów w otchłań Słowackiego Raju wkroczyliśmy!


19-21 sierpnia 2016 roku
Słowacki Raj 3
Tam gdzie dotąd nie byliśmy!
Przed nami kolejne trzy dni w raju… Słowackim Raju
W nieznane nam dotąd kaniony ruszymy do boju
Od wschodu i zachodu podążymy do źródeł potoków
rzeźbiących w wapieniach fantazję od wieków.
Na koniec pożegnalny wąwóz zostanie na południu,
Ostatnia droga do przebycia w ostatnim dniu.

           I na całe to krasowe eldorado
spojrzymy ze szczytu Havraniej Skały,
           A może też wtedy zobaczymy
to czego dotąd nasze oczy widziały:
           inne słowackie krasy,
próbujące klasą dorównać pięknu tejże krainy?
           Niech one na razie cierpliwie
czekają na nasze odwiedziny.

7-9 lipca 2017 roku
Słowacki Raj 4
bo przecież trzy razy to za mało!
Ostatniego lata miała to być wyprawa ostatnia,
lecz Raj to kraina pociągająca i w atrakcje dostatnia;
Piękna i unikatowa, w krasowe formy bogata,
a na dodatek zeszłego roku pojawiła się w niej ferrata -
przez dziki Kysel co po czterdziestu latach został otwarty
i nigdy dotąd przez nas jeszcze nie przebyty.
Wspomnień czar ożywi też bez większego trudu
fascynujący i zawsze urzekający kanion Hornadu.
Zaglądnąć też warto do miasta mistrza Pawła, uroczej Lewoczy,
gdzie w starej świątyni świętego Jakuba każdy zobaczy
najwyższy na świecie ołtarz, wyjątkowy, misternie rzeźbiony,
bo majster Paweł jak Wit Stwosz był bardzo uzdolniony.
Na koniec zaś tej wyprawy - wejdziemy na górę Velka Knola
Drogą niedługą, lecz widokową, co z góry zobaczyć Raj pozwala.
Słowacki Raj od ponad stu lat urodą zniewala człowieka
od czasu odkrycia jej przez taternika Martina Rótha urzeka.
Grupa od tygodni w komplecie jest już zwarta i gotowa,
Kaniony, dzikie potoki czekają - kolejna rajska wyprawa.


Cudowna wyprawa z cudownymi ludźmi!
Dziękujemy cudownym ludziom,
z którymi pokonywaliśmy dzikie i ekscytujące szlaki
Słowackiego Raju.
Byliście wspaniałymi kompanami.

Miało być naprawdę po raz ostatni...
Lecz mówicie: jakże to w czas letni
nie jechać znów do Słowackiego Raju -
pozwolić na zlekceważenie obyczaju.
Nawet gdy niemal wszystko już zwiedzone
te dzikie kaniony wciąż są dla nas atrakcyjne.
Powiadacie też, że trzy dni w raju to za krótko!
skoro tak, to czy na cztery nie będzie zbyt malutko?
No cóż, podoba nam się ten kras,
a więc znów do niego ruszać czas.
A co wrzucimy do programu wyjazdu kolejnego?
Może z każdego roku coś jednego?
Niech piąty epizod w swej rozciągłości
stanie się powrotem do przeszłości,
ruszajmy na stare ścieżki, niech emocje na nowo ożyją
gdy znów pojawimy się w Raju z kolejną misją!

15-18 sierpnia 2018 roku
Słowacki Raj 5
Retrospekcja
Suchá Belá - Veľký Sokol -
- Sokolia dolina - Kyseľ (via ferrata)

Koszulka wodniacka

Tatrzańska rodzinka

Wspomnienie


519 km i 18 dni nieustannej wędrówki
przez najwyższe i najpiękniejsze partie polskich Beskidów
– od kropki do kropki –
najdłuższym górskim szlakiem turystycznym w Polsce


Dorota i Marek Szala
Główny Szlak Beskidzki
- od kropki do kropki -

WYRÓŻNIENIE
prezentacji tego pasjonującego przedsięwzięcia na



za dostrzeżenie piękna wokół nas.

Dziękujemy i cieszymy się bardzo,
że nasza wędrówka Głównym Szlakiem Beskidzkim
nie skończyła się na czerwonej kropce w Ustroniu,
ale tak naprawdę doprowadziła nas aż na
Navigator Festival 2013.

Napisz do nas