Siódmy etap Głównego Szlaku Beskidu Wyspowego rozpoczynamy w Jurkowie. Wsi starej, o której pierwsze wzmianki pojawiają się w 1364 roku, w dokumencie erygującym parafię w Dobrej. Wówczas wieś nazywała się Jurze i była własnością rodu Lubomirskich. Dzisiaj Jurków jest wsią rolniczą i dobrym miejscem wypadowym w okoliczne góry. Największą atrakcją Jurkowa jest Kościół Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Jurkowie - drewniana świątynia rzymskokatolicka, zbudowana zaraz po wyłączeniu obszaru Jurkowa z parafii w Dobrej w 1913 roku. Imponuje swoją bryłą zwieńczoną ostrosłupowym dachem wież. Jest to świątynia trójnawowa o układzie bazylikowym z transeptem. Stąd o godzinie 9.45 rozpoczynamy marsz na Mogielicę za niebieskimi znakami szlaku.
Niebieski szlak przeprowadza nas mostem na drugą stronę rzeki Łososiny wypływającej z północnych stoków Jasienia. Jest to typowa górska rzeka, spływająca skalistym i kamienistym korytem. Zdarza się, że nadmiar wód opadowych, czy roztopy powodują jej błyskawiczne wezbrania. Wówczas rzeka przeradza się w monstrum wyrywające i przenoszące drzewa z korzeniami. Jej nazwa pochodzi od ryb zwanych łososiami, które niegdyś pokonywały jej prąd przemieszczając się na tarło do górskich potoków. Wędrówki łososia zanikły po wybudowaniu zapór na niżej płynących rzekach, które zasilane są wodami Łososiny. Łosoś powrócił do rzeki dopiero po sztucznym zarybieniu. Dzisiaj rzeka jest siedliskiem pstrąga i klenia. Rzeka dla łososia nie jest sprzyjająca ze względu na większe zanieczyszczenia. Za mostem skręcamy w prawo w boczną uliczkę, przy której stoi urokliwa karczma „Baranówka”. To w niej kończyliśmy wędrówkę ostatniego razu, biesiadując i radując się ze wspaniałej wędrówki na Ćwilin. Mijamy kilka dalszych zabudowań i skręcamy w lewo na stok góry.
|
Most nad rzeką Łososina. |
|
Rzeka Łososina i ujście potoku Chyszówka. |
|
Jurków, przysiółek Biedówka. |
Zaczynamy podejście w miarę odsłoniętym terenem, porośniętym z rzadka drzewami i krzewami. Potem wchodzimy w wyniosły las iglasty, przeradzający się powoli w las bukowy. Wygodną dróżką spokojnie nabieramy wysokości. Lekko prószy śnieżek, czasem wpadnie jakaś jego drobina za kołnierz na kark, skrapla się i spływa po plecach. Tutejszy las przywdział już białe zimowe kubraki.
O godzinie 10.45 wchodzimy na Polanę Cyrla. Stoi na niej budynek - gospodarstwo, które nadal kultywuje gospodarkę pasterską na Mogielicy. Niegdyś stało tutaj 6 takich gospodarstw. Pasterstwo kwitło dopóki przestało być opłacalne. Polana Cyrla z pewnością nie jest już tak duża jak za czasów intensywnego pasterstwa. Zarasta samosiejkami, ale też zmniejsza się za sprawą nasadzeń. Polana taka jak te powstała bardzo dawno temu w wyniku działalności plemion Wołochów, którzy przywędrowali tutaj w XV wieku z Bałkanów ze stadami owiec i kóz. Polany takie otrzymywali poprzez wypalanie lasów. Myśli to zrobić sposobem, aby wypaleniu poddać tylko ten fragment lasu, jaki chcieli przeznaczyć pod polanę. Robili to przez tzw. cyrhlenie (stąd nazwa polany). Najpierw wokół obszaru zaplanowanego pod polanę usuwali z drzew korę. Usuwali również rosnące między nimi krzaki i wyższe rośliny. Pozbawione kory drzewa obumierały i usychały. W ten sposób tworzył się pas przestrzeni oddzielający las przeznaczony do wypalenia od zewnętrznego, który miał pozostać. Najlepsze drzewa ścinali z przeznaczeniem na budulec szałasów, a następnie resztę drzew podpalali. Między wypalone drzewa wpuszczano owce i kozy. Stopniowo usuwano to co zostało po drzewach na polanie - kikuty i korzenie, wykorzystując je jako opał w bacówkach, w których ogień musiał płonąć przez cały sezon wypasu. Jednakże ostateczny wygląd polana przyjmowała dopiero po kilkudziesięciu latach, kiedy wytworzył się na niej charakterystyczny zespół roślinności pastwiskowej.
|
Zaczynamy podejście. |
|
Las odział się już w białe zimowe kubraki. |
|
Polana Cyrla. |
|
Polana Cyrla. |
Polana Cyrla jest drugą co do wielkości polaną na Mogielicy, po Polanie Stumorgowej. Powyżej gospodarstwa wchodzimy do lasu, po czym wychodzimy w górne partie Polany Cyrla sięgające wysokości 860 m n.p.m. Na polanie pokrywa śnieżna jest znacznie większa. W lesie część opadu przejmują drzewa, a tu na polanie cały opad leży na ziemi. Piękna zima, śnieg wciąż pada, bo górę i okolicę okrywają śniegowe chmury. O godzinie 11.00 przecinamy drogę płaju. Są przy niej ławeczki przysypane warstwą śniegu.
|
Górne partie Polany Cyrla. |
|
Bukowy las. |
Podejście zaczyna być nieco ostrzejsze, przynajmniej chwilami takie bywa. Wkrótce idziemy wyraźnie zarysowanym grzbietem, dość długo płasko. Otaczają nas gęsto rosnące buki. Za kolejną stacją drogi krzyżowej, tym razem umieszczonej na kamiennym cokole (wcześniejsze zawieszone były na drzewach) stok znów podrywa się ostrzej. Dziesięć minut później wychodzimy na polanę Wyśnikówkę niknącą we mgle. Nieco po omacku wspinamy się dalej w górę, ale nie zupełnie, bo czołówka grupy z Ryśkiem, Patrykiem i Markiem z mozołem przetarli szlak. Pierwszy ślad przetarcia po świeżym, obfitym opadzie jest najbardziej męczący, szczególnie na polanie pokrytej półmetrową warstwą śniegu. A to nie jest ostatnie ich zadanie. Ciekawe czy uda się im rozpalić na szczycie ognisko.
|
Kapliczka stacji drogi krzyżowej. |
|
Wychodzimy na polanę Wyśnikówka. |
|
Polana Wyśnikówka. |
|
Polana Wyśnikówka. |
Na trzy minuty przed dwunastą wchodzimy na wierzch północnego grzbietu odchodzącego od Mogielicy. Dochodzi tu zielony szlak z Przełęczy Rydza-Śmigłego. Chwilkę przystajemy na skraju lasu porastającego kopułę wierzchołkową Mogielicy. Las ten rośnie w strefie faunistycznego rezerwatu przyrody „Mogielica”. Rezerwat ten chroni też biotop głuszca, a także innych rzadkich gatunków ptaków oraz występujących w szczytowej partii góry form skalnych. Ze względu na kształt tą wierzchołkową część masywu Mogielicy miejscowi nazywają Kopą. Podążamy dalej wąską ścieżką przedzierającą się przez gęste młodniki, malowniczo obsypane puchem. Zima, zima, zima, że aż chce się skakać z radości. Dalej pojawiają się przy szlaku świerki, z gałęziami uginającymi się pod ciężarem śnieżnych płatków. Rośnie tu też skrawek naturalnej górnoreglowej świerczyny.
|
Szlak przez rezerwat „Mogielica”. |
|
Końcówka drogi na szczyt. |
|
Zostało kilka kroków do szczytu. |
Na tym końcowym podejściu, w zimie, w lecie, czy o każdej innej porze roku wyczuwa się dzikość przyrody. W lasach Mogielicy stale bytują rysie i wilki, a ponoć pojawia się nich okazjonalnie również niedźwiedź brunatny. O godzinie 12.15 docieramy na szczyt Mogielicy (1170 m n.p.m.). Zapach ogniskowego dymu unosi się nad nim, więc watra płonie! Ciepło ogniska przyda się z pewnością, bo na szczycie jest mroźno. Szczypią od mrozu palce, czego wcześniej na podejściu nie czuliśmy ani przez chwilę. Wiatru raczej nie ma, a może raczej jest niewyczuwalny. Na wieżę widokowa nie ma po co wchodzić, chmury zasłaniają wszystko co znajduje się wokół góry.
|
Mogielica. |
|
Ognisko zbliża, gdy panuje mróz. |
Grupa jest dzisiaj bardzo liczna - 60 osób. Trudno o miejsce przy ognisku, ale wymieniamy się, aby każdy mógł poczuć bliskość rozgrzewającego płomienia. Nie wiedzieć czemu, ale dzieciom jest chyba cieplej, szczególnie tym najmłodszym. Nie mogą się doczekać znamienitego gościa z siwą brodą, bo przecież ktoś mówił, że będzie tutaj, że spotkanie jest umówione i ma coś przynieść. Zawsze przynosi kiedy się pojawia, a pojawia się każdego roku w pierwsze dni grudnia, gdyż jak zawsze…
Gdy zbliża się zima – on nadchodzi;
wiarę i dobroć w człowieku budzi,
przyjaźni krąg roztacza wśród ludzi.
Niesie w prezencie coś radosnego,
Idzie spełniać marzenie każdego –
Także Twoje… o ile wierzysz w Niego.
I przyszedł do nas, i ma ze sobą worek pełen prezentów dla wszystkich. Obdarowuje najpierw dzieci, a jest ich trzynaścioro, potem przychodzi kolej na starszych. Wokół jest mnóstwo krasnali w czerwonych czapeczkach i renifer krąży pośród nich. Jest wesoło, bo Święty Mikołaj zawsze przynosi ludziom uśmiech na twarzy. Skąd wiedział, że będziemy tutaj tego dnia i o tej godzinie? Otóż jest ktoś taki w grupie naszej, któremu to zawdzięczamy. Ma na imię ma Hubert. Jak to zrobił? Może wysłał list, albo telegram, a może zadzwonił, albo pojechał osobiście do Laponii, tam gdzie Jego siedziba. Robi się naprawdę gorąca atmosfera na szczycie.
|
Oj, pojawił się znamienity gość z długą siwa brodą! |
|
Jest nawet renifer (widoczny z tyłu za Świętym Mikołajem). |
|
Ot i cała Grupa w skupieniu. |
|
Z Kamilem i jego dziadkiem.
Kamil jest po raz pierwszy z nami i stał się posiadaczem medalu „Złote Buty”. |
|
Z tamtej strony, za mgłą wznosi się Łopień. |
|
Kapliczka. |
|
Gałązki pokryte białymi pióropuszami. |
|
Ostatni chwile na szczycie. |
Ognisko pali się nader długo, choć drewnianego paliwa w nim niewiele. Tyle co udało się wykopać spod śniegu. Nie chce wygasnąć. A to już blisko dwie godziny bywamy na szczycie Mogielicy. Jej potężna, garbata sylwetka wznosi się dumnie ponad okoliczne wzniesienia i nie ma się czemu dziwić, bo to Królowa Beskidu Wyspowego, licząca sobie 1170 m n.p.m. Miejscowi powiadają, że dawno temu w okolicy tej mieszkali wielkoludzi, a ich władcą był niejaki Łopień. Jego żoną (dużo wyższą od niego) była Mogielica. Łopień był wielkoludem zgodnym i złotego serca, w przeciwieństwie do wybuchowej i nerwowej Mogielicy, którą zwano wiedźmą. Mieli oni córkę o imieniu Śnieżniczka, piękną i bardzo dobrą. Wielu kawalerów chciało zbliżyć się do niej, lecz niedobra matka zasłaniała ją mgłą. Pewnego dnia przybył przed oblicze Łopienia i Mogielicy przystojny młodzian imieniem Ćwilin. Pokłonił się nisko rodzicom Śnieżniczki i poprosił o jej rękę. Łopieniowi spodobał się kawaler i zgodził się na ślub ze Śnieżniczką, lecz Mogielica nie wiedzieć czemu nie była skora dać zgody i nie pomogły żadne prośby i błagania Łopienia, Ćwilina, czy też Śnieżniczki. Ćwilin musiał odejść ze smutkiem. Zapłakana Śnieżniczka ruszyła za nim, aby go odprowadzić, a gdy już trzeba było się pożegnać spojrzeli na siebie z ogromna miłością. W tym momencie żal rozstania był tak silny, że ich serca tego nie wytrzymały i pękły. Obydwoje w jednym momencie zmarli. W tym miejscu, w którym dokonali żywota stoją do dziś, ich mogiły. Ze smutkiem spoglądają na nich inni rywale Ćwilina: Jasień, Ciecień, Luboń, Turbacz i wielu innych. Przygnębiony stratą córki i zięcia Łopień często przysiadywał nad ich mogiłami, które z czasem pokryły się mchami, krzewami, a potem wspaniałymi lasami. Łopień ciężko to przeżywał, szybko się postarzał i wnet położył się koło mogił Śnieżniczki i Ćwilina, i zasnął wiecznym snem. Z czasem i jego mogiła pokryła się krzewami i lasami. Mogielica została sama, nielubiana przez nikogo. Dręczona przez sumienie i zgryzoty, przygnębiona położyła się obok mogiły swego męża i sama zasnęła na zawsze. Tak powstały góry po których wędrujemy Tropami Rysia.
|
Ognisko pali się nader długo. |
Zbliża się godzina czternasta. Ryś ruszył przed chwilą w dół. Zadanie wykonane jak zwykle wzorowo, ogień wciąż płonie i nie chce zgasnąć. Dym snuje się nad wierzchołkową polankę. Krajobraz szczytu góry wydaje się być nierealny, baśniowy. Zawładnęła na nim biel niezwykła, oblepiła nawet gałęzie drzew, które nisko wiszą pod jej ciężarem. Dal otaczającą górę wypełnia mgła, która zaczyna rzednąć. Mróz już nie szczypie po koniuszkach palców. Góra chce się zaprzyjaźnić, ale pora już wracać, bo dzień bardzo krótki. Żal schodzić, choć większość osób jest tutaj po raz drugi w przeciągu zaledwie kilku miesięcy. O godzinie 13.50 opuszczamy szczyt Mogielicy, lecz nie da się tak po prostu odejść nie spojrzawszy jeszcze raz w kierunku polanki i wznoszącej się nad nią wieży widokowej. Zrobiło się bardzo cicho, zapanował wszechogarniający spokój.
Schodzimy ścieżką pokrytą skrzypiącym śniegiem. Prowadzi po niej żółty szlak. Zimowa baśń Mogielicy trwa, a my w niej uczestniczymy. Krótkie ostrzejsze zejście wprowadza nas w aleję obielonych, niewysokich drzew, rozgałęziających się niemal od samego dołu. Chylą nisko swe korony nad naszą ścieżką. Las jest gęsty. Wkrótce przecinka, którą idziemy zanika i ścieżka kluczy między drzewami. Gdyby nie wydeptany ślad w śniegu zapewne pomyślelibyśmy, że zagubiliśmy szlak. Znaki szlaku skrywają się pod szczelnie obsypanymi gałęziami świerków. To co widzą nasze oczy wygląda jak cudowna zima - trudno w to uwierzyć, bo rano nawet nie marzyliśmy o takiej cudownej aurze. Z niedowierzaniem spoglądamy na las ze snu, który napawa entuzjazmem nie tylko dzieci, ale również dorosłych, którzy wspominają czasy, kiedy taki śnieg był czymś zwyczajnym i powszechnym w grudniu i przez całą zimową porę. Gdzież ten czas, gdzież ten świat daleki, kiedy tak biało właśnie było pod domem w którym mieszkaliśmy. Kiedy zaspy były takie, że ho, ho. Czy dzieci wiedzą co to jest zaspa? Jeśli nie wiedzą, to niech rodzice im to jakoś wytłumaczą.
|
Aleja pośród niewysokich drzew. |
|
Cudowna zima. |
|
Zimowa baśń Mogielicy, a my w niej uczestniczymy. |
|
Świerki obsypane puchem. |
|
Schodzimy. |
|
Trudno uwierzyć jak tu pięknie. |
O godzinie 14.30 przecinamy drogę płajową, tą samą która przecinaliśmy podczas podejścia. Korzystają z niej narciarze śladowi. Poniżej drogi warstwa śniegu zmniejsza się bardzo szybko wraz z wytracaniem wysokości. Ostrożnie schodzimy stromym, kamienistym rowem. Przekraczamy po kamieniach bród Czarnego Potoku. Dalej mamy już łagodne nachylenie zbocza. Idziemy jeszcze chwilkę lasem, po czym wychodzimy na dość rozległą polanę. Widać z niej pobliże doliny, a za nią zalesione stoki Łopienia.
Za polaną w lesie znów przecinamy Czarny Potok. Nasza dróżka wiedzie płasko i wygodnie. Około 15.20 wchodzi pomiędzy zabudowę Słopnic Królewskich. Zaraz potem wchodzimy na szosę powiatową. Przejeżdża po niej pług odgarniający śnieg. Ruszamy za nim „powiatówką”. Szosa wspina się na przełęcz oddzielająca Mogielicę i Łopień. Powolutku zapada szarówka. Zbliżamy się do końca wycieczki. Kończy się ona o godzinie 15.50, gdy docieramy na Przełęcz Rydza-Śmigłego.
|
Schodzimy na ostatnią polanę. |
|
Polana. |
|
Czy my jesteśmy bliźniętami?.. a może krasnoludkami? |
|
Droga powiatowa. |
|
Przejechał śnieżny pług. |
|
W drodze na przełęcz. |
|
Przełęcz Rydza-Śmigłego. Spojrzenie w kierunku Słopnic Królewskich. |
|
|
Grupa na Mogielicy. |
Kończy się chyba dość szybko ten dzień, niektórzy pewnie powiedzą nieoczekiwanie szybko, ale przecież mamy grudzień i całą niemal jego pierwszą dekadę za sobą. Za dwanaście dni będzie ten najkrótszy dzień w roku. To ostatnia w tym roku wyprawa Tropem Rysia po Beskidzkich Wyspach. Nadchodzi czas szczególnych świąt, magicznych, kiedy zasiądziemy razem w cieple domowego ogniska. W świątecznej zadumie pojawią się z pewnością wspomnienia różnych chwil życia, tych dalekich z dzieciństwa i tych nieodległych, tegorocznych wypadów na górskie i wodne szlaki. Jak w kalejdoskopie wspomnimy cały rok, wszystkie wędrówki przez wszystkie pory roku. Póki żyjemy czas biegnie dla nas i od nas zależy jak go wykorzystamy, bo czy będziemy siedzieć w domu, czy wybierzemy się gdzieś, niekoniecznie gdzieś daleko, gdzie piękno świata wprawia w zdumienie, czas ucieknie tak samo.
Niech Wam dobry czas powoli upływa
bez smutków, tylko w radości opływa -
niech przyniesie wszystkim szczęście i pokój,
wytchnienie, zrozumienie, miłość, spokój.
I wszędzie tam dokąd poniosą nogi -
niech nie spotykają Was kręte drogi,
lecz takie, co problemy rozwiewają,
pięknem błyszczą i marzenia spełniają.
Gdy na niebie pojawiają się znaki
te życzenia składają wszystkim Szalki.
PS. Dziękujemy panu Czesławowi Szynalikowi, wielkiemu inicjatorowi i pomysłodawcy akcji „Odkryj Beskid Wyspowy”, a także Centralnemu Ośrodkowi Turystyki Górskiej PTTK w Krakowie, znanemu z dewizy „Wszystko o górach - wszystko dla gór”, za wsparcie fabryki prezentów Świętego Mikołaja. Dzięki temu wsparciu górskie prezenty od Świętego Mikołaja wyróżniły się rozmaitością i przydatnością podczas naszych kolejnych górskich wędrówek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz