Dziennik wypraw i przystań przed kolejną wędrówką.

Ruszaj z nami tam, gdzie wolny wiatr
czyli z Dorotą i Markiem w Bieszczady

Jedziemy w Bieszczady. Z listy rezerwowej, jak zwykle u Szalów. Głupio się cieszyć, że los kogoś wygryzł i wskoczyliśmy na to miejsce, ale cieszymy się. Bo jadą super ludzie. Bo razem. Bo już pachnie nam bieszczadzki wiatr.


DZIEŃ PIERWSZY:

Patrzę na koszulkę Henia. To prowokacja – myślę. Napis na piersiach „Kocham Bieszczady, ale bez przesady” intryguje. No cóż, każdy ma własną skalę kochania… Bożenka opowiada o spotkaniu z niedźwiedziem na szlaku. O tym, jak szedł równolegle z nią pośród drzew, jak jego pomruk paraliżował ją, jak zobaczywszy niedźwiedzia drugi raz w życiu, z kosmiczną prędkością pobiegła w odwrotną stronę niż grupa. O spotkaniu z niedźwiedziem opowiadał też Heniek. Nieee, lęku przed niedźwiedziem w nas – słuchaczach – nie było, tylko raczej zaintrygowanie. Przecież idziemy w kupie, przecież Marek instruował co i jak, przecież rachunek prawdopodobieństwa nie przewiduje takowych spotkań.


Na pniu siada Świtezianka

W Duszatynie rozpoczynamy trasę. Czterodniową tym razem. Książeczki od Marka z rozpisaniem szlaków i czasu przejść pieczołowicie chowamy do plecaków. 48 osób wysypuje się z autokaru. No to w drogę. Wchodzimy w Ciśniańsko-Wetliński Park Krajobrazowy, rezerwat przyrody Zwiezło. Nieco pod górę, nieco lasem i widzimy jezioro pośród drzew. Urzekające. Korony drzew przeglądają się w wodzie, zapraszają nas do siebie, do zdjęcia. Pnie drzew, niczym pomosty, przecinają płaszczyznę jeziora i prowokują do wejścia w krainę nimf wodnych.

Robimy fotki i dochodzimy do drugiego jeziorka. Jeszcze ładniejsze. Słońce odbija się w wodzie i flirtuje z nami wszystkimi odcieniami zieleni. Z wody wystają trawy różnej wysokości, okrągłe liście nieznanych roślin tańczą na wodzie, brzegu pilnują konary leżące na sobie w różnych pozach, a patyki wystające z wody nas zaczepiają. Wiatr porusza taflą jeziora, uwodzi nas szmerem wody, szelestem liści. Krajobraz niczym z ballady Mickiewicza. Za moment na powalonym pniu siada Świtezianka – uwspółcześniona, bo z plecakiem - i zapatrzona w wodę odpływa myślowo. Po chwili obok niej pojawia się chłopiec piękny i młody. Tylko brakuje księżyca… Ktoś zakłóca ten mickiewiczowsko-romantyczny nastrój pochylając się za plecami naszej Świtezianki i jej męża. Robi zdjęcie jeziora przez plecy pary siedzącej na pniu. Mówi:

- No, uśmiechnijcie się, proszę.

Wybuchamy śmiechem. Plecy z uśmiechem na zdjęciu? No, tego jeszcze nie było.

Niedaleko nasze koleżanki pozują komuś do zdjęcia na tle jeziora. Henio patrzy na nie ze swoim nieodłącznym uśmiechem, one odwzajemniają uśmiech. Po czym słyszę jego słowa:

- Najładniejsze w tym wszystkim jest woda i niebo.

Oj facet. Komplement Ci się nie udał. Totalnie nie udał.

Ruszamy w las, bowiem dzisiaj mamy do pokonania 26 km. Na Chryszczatej zdjęcie i przerwa na posiłek, no i przed siebie.


Szlakiem? Niekoniecznie. Od grzyba do grzyba

Dalsza część trasy upływała od okrzyku do okrzyku i od grzyba do grzyba. Kto zaczął? Oczywiście Janeczka Aspiryna. I wciągnęła do tej zabawy Henia, Jadzię, Dorotę i Andrzeja Warszawiaka. I fajnie tak wyglądali – ruchome, barwne punkty w zieleni lasu. Ruchome jednostajnie, bo najpierw okrzyk, potem kolorowy plecak schylający się do ściółki, potem wyprost i znowu, i bez końca. Okrzyk - skłon – wyprost. Okrzyk – skłon - wyprost. Za moment wyskoczyliśmy ze wszystkich worków jakie mieliśmy w plecakach – worków z kanapek, ze skarpetek, bo przekazaliśmy je grzybiarzom. No bo gdzieś grzyby trzeba włożyć. Zabrakło i worków. Dorota usiłowała zmobilizować towarzystwo do powrotu na szlak w myśl zasady:

- Nie wywołuj grzyba z lasu, bo nie zdążysz na kolację.

Zero reakcji. To zostawiliśmy ich, co jakiś czas rzucając okiem wstecz. I odpowiadała nam zieleń lasu naruszona przez przebijające się w oddali kolorowe plecaki. Poruszały się one w monotonnym ruchu: skłon – wyprost. Dogonił nas głos Janeczki pełen wyrzutów:

- Wygoniliście nas z prawdziwkowego lasu!

Zatrzymaliśmy się podziwiając grzyby Janeczki i piękną panoramę za nami. Nagle zza drzew wychodzi… Wędrowiec. Wielkimi krokami zmierza ku nam, niosąc na ramieniu patyk, na którego końcu dynda przywiązany worek. Po chwili dostrzegam: to nie patyk, to kijek trekkingowy. A kolorowy worek? Skąd? Tajemnicę zdradziła Janeczka Aspiryna. To pokrowiec przeciwdeszczowy z plecaka zamieniony w worek na grzyby. I tak Wędrowiec zmierzał z workiem na kijku górskim do Rzepedzi. A za nim, niosąc kilogramy grzybów w pokrowcach z plecaków – Dorota i Marek. Bowiem Janeczka i Jadzia swoje grzyby podarowały Dorocie.


Co dorosły facet może robić na sianie?

Schodzimy z Suliły. Przed nami spacer grzbietem wzniesienia. Środkiem szeroka polna droga, a od niej płaszczyzny łąk opadają na prawo i na lewo. Łączą się z lasem na granicy horyzontu. Polany są upstrzone belami siana. Maszerujemy środkiem drogi, równamy krok, machamy workami z grzybami i śpiewamy: „Bo wszyscy turyści to jedna rodzina…”

Nagle… Marek wskakuje na belę siana. Patrzy na nas z wysokości. Kapitalnie wygląda – niczym strongman z filmu dla dzieci. W sekundzie do beli doskakuje Heniek i Andrzej. Popychają ogromny walec siana do przodu, a Marek stoi na szczycie i wykonując taniec węża usiłuje złapać równowagę. Dołączamy z Jadzią do Henia i Andrzeja. I popychamy belę. A Marek śmieje się, patrząc na nas z góry, bawi się znakomicie na poruszającym się walcu z\ siana, po czym zeskakuje.

Śmiech przeplata się z piosenką śpiewaną przez Marka: „Jak ptaki po błękitnym niebie”. Wchodzimy w las. Czuć coraz bardziej zmęczenie, dochodzimy do Turzańska.

Zwiedzamy drewnianą cerkiew prawosławną z 1801 roku. I dowlekamy się ostatkiem sił do ośrodka w Rzepedzi. Tam czeka na nas obiadokolacja, a potem wieczorne śpiewogranie z Wawrzkiem. I w pokojach długie Polaków rozmowy. Mimo zmęczenia. Za nami 26 km.


DZIEŃ DRUGI:


Ciuchcią we wnętrze natury

Ten dzień pachnie deszczem. Wilgotność powietrza odziera nas z resztek snu. Przed autobusem Dorota, Henio, Janeczka i Gosia zaklinają pogodę odganiając deszcz śpiewem. Do tego zawodzenia, czyli śpiewnego lamentu i ja się dołączam. Chyba skutkuje, bo deszcz nie pada. Jakby niewidzialną ręką został zatrzymany gdzieś wysoko i czyha na nas grożąc ciężkimi chmurami. Półzamglone szczyty gór parują. A my zmierzamy do Bieszczadzkiej Kolejki Wąskotorowej, która zawiezie nas w krainę dzieciństwa i w esencję natury.

- Z kolejki są zupełnie inne krajobrazy niż z drogi. Nachylenia i zakola torowiska odrywają nas od drogi, od rzeczywistości. Jest tylko przyroda – mówi Marek.

Wjeżdżamy ciuchcią w zieleń. Plecaki leżą na ławeczce, a my stoimy i wyglądamy z otwartego wagonika na świat, fotografując co się da, pokazując sobie ciekawostki na trasie i szturchając się wzajemnie: Andrzej Warszawiak, Henio Warszawiak zwany Henrykiem I Wielkim, ja, Heniuś i Janeczka Aspiryna.

Najbardziej ze zdjęciami szaleje, dotychczas spokojny, Henryk I Wielki. Przeskakuje przez ławkę z jednej strony wagonu na drugą, w zależności od zakrętu, by sfotografować wagoniki za nami. Zaskoczenie miesza się z podziwem. Już go lubię. Porąbany fotograficznie jak ja. A koła pociągu turkocą i turkocą uprowadzając nas w krainę zieleni, dzikości, przyrody, natury – z Majdanu, doliną Solinki, do Balnicy. Poddajemy się temu uprowadzeniu radośnie.

A na miejscu, na mecie kolejki, dylemat – co wybrać? Racuchy z jagodami? Swojską pajdę ze smalcem i ogórem? Andruty czy proziaki z masłem i czosnkiem niedźwiedzim? Wszystko lokalne, kuszące, prawdziwe. Heniek wybiera racuchy. To pożeram razem z nim. Potem pieszo w las. Ale szlak zagradza nam kolejka wąskotorowa. No to jeden za drugim przechodzimy przez nią, co niektórzy klinują się plecakami na pomoście. Heniek przeskakuje przez łączenia wagonów. Coś zgrzytnęło, coś odpadło, coś jęknęło. Za Henkiem kobiety. Kolejno. Przeszkody nie istnieją.


Takie modele do zdjęć rzadko się trafiają

Robimy zdjęcie przy tabliczce: granica państwa i ruszamy pasmem granicznym. Emilka ze śmiechem obchodzi słupki graniczne, fotografując się w kraju i za granicą. Przy trójstyku granic ustawiamy się do zdjęcia. To Czerenin. Przechodzącym turystkom pożyczamy nieodpłatnie naszych menów, ustawionych przy tabliczce, jako tło do zdjęć. Jadzia komentuje:

- Takie modele do zdjęć, jak nasze chłopy, to się rzadko trafiają.

Nikt nie zaprzecza, a ego naszych menów rośnie, równając się z koronami drzew.

Ruszamy dalej. Gęsiego. Trochę błota, nieco ślisko, podłoże wyjeżdża spod butów.

- Uważaj, zrób odstęp, bo wyglebisz we mnie – mówię do Jadzi.

- Ale ja się ślizgam drugim pasem – uspokaja.

I idziemy przez błoto, przez mostek, przez strumyk, przez las. Tuż przed szczytem o nazwie Stryb Heniek znajduje na drzewie zardzewiałą pozostałość pocisku. Dalej zauważa umocnienia i okopy, sami dostrzegamy leje po bombach. Ślady dawnych wojen zamykają myśli w przestrzeni: być – mieć – żyć. Przed Sinkową fotografujemy się na polanie pełnej fioletowych kwiatów, pierwszą modelką wsadzoną kwiaty jest Alicja, patrzymy na pagórki i zbocza tworzące falbankę górską na horyzoncie i maszerujemy dalej. Dziś luzik i lajcik, bo tylko 18 km.

I znowu w las. A Jadzia w gąszczu drzew marudzi:

- Widoków nie ma…

- Jak to nie ma? Zależy za kim idziesz – odpowiadam patrząc na przemian na plecy ;) Heńka i Henryka I Wielkiego, idących przede mną.

Dochodzimy do wieży widokowej. Dziwnej, bo widać z niej wielkie NIC i to już jest koniec.

Reggi oznajmia pokazując na nieistniejąca tabliczkę: Albert – 25 minut. Albert to w domyśle kierowca i autobus.


Bez aniołów nie idziemy spać

Wieczór z piórem i poezją to niespodzianka przygotowana przez Dorotę i Marka. Wyobraźcie sobie duży biały namiot, po zewnętrznej poukładane doniczki z kwiatami, w środku namiotu – stoliki. Na nich świece, które czarują nastrój mrugającym na wietrze płomieniem. Na scenie ubrani na biało Dorota, Marek, obok Wawrzek zwany Wawrzyńcem Wspaniałym. Kim jest Wawrzek?

To cudowny człowiek, który widzi świat sercem. Pokonuje swoje ograniczenia z uśmiechem. Oczarowuje siłą charakteru. Jego gitara i śpiew towarzyszyły czytanym przez nas strofom Czesława Anioła.

- To poeta niedawno odkryty. Bieszczady słyną z pięknych krajobrazów, nieporównywalnych z innymi w Polsce – trawy na wietrze, gęste lasy poniżej. Polskie Bieszczady to jeszcze coś więcej. To ukryte dawne ludzie byty. Barwne byty. Dawna kultura, która zanikła. Czesław Anioł te tematy porusza. Bardzo głęboko. To stanowi o istocie tej poezji. Bieszczady kryją różne emocje, począwszy od radości i zachwytu do nostalgii i smutku za ludzkimi bytami, które przeminęły. Razem z poetą zatrzymamy się w chwili zadumy nad czasem przemijania – mówił Marek Szala rozpoczynając wieczór poetycki.

Pierwszy wiersz zaprezentował Henryk I Wielki – wzruszył, uwiódł głosem, zabrał nasze myśli na połoniny…

„Uwiódł mnie bieszczadzki wiatr i wziął na swe lotnie,
Przenosił nad gór przestrzenią,
i kusił, bym tu z nim na zawsze pozostał”

Potem kolejni recytatorzy, kolejne wiersze przeplatane piosenkami Wawrzka. Wieczór skradł nasze serca. Od teraz zawsze już inaczej będziemy patrzeć na Bieszczady.

Na pamiątkę dostaliśmy zbiorki poezji Czesława Anioła „Strofy, które przywiał wiatr od połonin”. Do północy śpiewaliśmy razem z Wawrzkiem piosenki turystyczne. Wymusiliśmy na koniec „Bieszczadzkie anioły”, oznajmiając Dorocie:

- Bez aniołów spać nie idziemy!

I tak bieszczadzkie anioły ukołysały nas do snu drugiego dnia bieszczadzkiej przygody.


DZIEŃ TRZECI:


Miss Polana 2022

Na śniadaniu zakomunikowałam Dorocie męską decyzję: - Idę w trasę. No bo wahałam się wczoraj, no bo przewidywane 26 km, no bo człowiek już zmęczony. Ale widok pagórków wyłaniających się z porannej mgły i spojrzenie na górskie buty przegoniło z głowy wszystkie pierdolety. Idę, mam obok Henia, który obiecał się mną opiekować. Niesie w plecaku kawę z imbirem i moje zapasowe buty. Fajnie mieć takich Przyjaciół.

Trasę zaczynamy chwilą refleksji przy krzyżu pozostałym po nieistniejącej już wsi Smerek. Droga przez las prowadzi do Fereczatej. Dziś na trasie mamy dużo bieszczadzkich szczytów, od Okrąglika idziemy grzbietem, deptamy po granicy polsko-słowackiej. Polany, które mijamy, konkurują w coraz to piękniejszych widokach, wchodzą nam w oczy, fascynują wzrok coraz to czymś innym, jakby brały udział w wyborach Miss Polana 2022. Jedne oferują wysokie suche trawy, które smagane wiatrem łaskoczą nas po łydkach, inne wymuszają zatrzymanie, bo czernice (jagody, brusznice) wchodzą nam do rąk. Jest ich tyle, że świat z zielonego zamienił się w fioletowy. Widzimy je przed nami, za nami, obok nas. Zagradzają szlak. Niewinnie kuszą: zatrzymaj się. Weź mnie. To bierzemy. Garściami wpychamy do ust. Są słodkie, pachnące wolnością. Grzechem byłoby nie zerwać. To zrywamy. Wszyscy.

A tu trzeba dalej iść. Jakże to tak? Zostawić niezjedzony taki prezent natury? Ręce mamy fioletowe, usta fioletowe, jemy i idziemy dalej. Kolejna polana roztacza swoje wdzięki. Niebieskie kwiaty spośród traw uśmiechają się porozumiewawczo. Mówią – to my jesteśmy najpiękniejsze. Zatrzymaj się, podziwiaj nas. Podziwiamy i idziemy dalej. Za Płaszą widok powala. Soczystozielone wypukłości gór odbijają słońce. Baranki białych chmur na ciemniejącym coraz bardziej niebie ostrzegają przed zmianą pogody. A trawy falują na żółto, wiatr bawi się nimi, ujawniając między trawami różne odcienie rudości krzaków borówkowych. Iść, jeść czy patrzeć? – oto jest pytanie. Idziemy do Sedlo pod Ďurkovcom. Pogoda się zmienia. Świat ciemnieje.


Burza depcze nam po piętach – Maruś lecim!

Na grzbiecie jesteśmy tylko my. Innych turystów nie ma. Panoramy powalają widokami. Robimy zdjęcia na tle Smereka i Wielkiej Rawki. Patrzymy na Połoninę Wetlińską, Caryńską i masyw Tarnicy. Jesteśmy blisko nieba, bo góry są poniżej. I cudne trawy wokoło. Chowamy się w tych trawach, bawimy się jak dzieci.

Robimy fotki. Zdjęcia wychodzą czarne. Co jest? – myślę sprawdzając ustawienia aparatu. Podnoszę głowę do góry. Zamieram. Nad nami granat nieba przechodzi w złowrogą czerń.

- Chodź za mną, burza idzie – mówi Henio.

Rozglądam się wokoło, czerń nieba z prawej idzie ku nam. Ale jeszcze daleko. A tu wysokie trawy cudnie kontrastują żółcią z mrocznością nieba. Kolory idealne do zdjęć. Jest tak pięknie.

- Jak mam wybrać faceta albo zdjęcie, zawsze wybiorę… zdjęcie – myślę i zostaję. Nie boję się, bo Marek i Dorota są koło mnie, Henryk I Wielki i Andrzej Warszawiak. Wszyscy robią zdjęcia.

- Panie Boże jak tu jest pięknie. Dziękuję. Proszę przesuń burzę. To szczęśliwy dzień, wiec wszystko będzie dobrze – modli się Dorota patrząc w niebo.

Ustawiam ich do zbiorowej fotki na tle gór i podskakuję z wrażenia. Patrzą na mnie dziwnie. Nie widzieli i dobrze. Czerń po prawej za nimi przecięła strzała błyskawicy.

- Piorun za Wami w tle – mówię.

- Maruś lecim! – decyduje Dorota.

To lecimy szlakiem w dół i przed siebie. Słychać grzmoty gdzieś po prawej. To burza odprowadza nas do kolejnego szczytu. Tam Henio czeka na nas. I Małgosia.

Za Dziurkowcem pytam Marka, czy możemy zrobić przerwę, bo Gosia i Andrzej Warszawiak nic nie jedli od rana.

- Absolutnie. Kostkę czekolady i na dół. Wyszliśmy z jednej burzy i wchodzimy w drugą – odpowiada.

Tego człowieka słucha się absolutnie. Schodzimy. Doganiamy Dorotę i naszych. Pomruki burzy są coraz słabiej słyszalne.

- Co się człowiek napracuje żeby wyprzedzić i jak zwykle peleton nas zeżre – mówi Dorota ze śmiechem, gdy ją doganiamy.


Chwilo trwaj!

Na Rabiej Skale przerwa na posiłek, jest czas poleżeć, Kasia pokazuje ćwiczenia na rozluźnienie stóp. Uciekliśmy burzy. Poszła straszyć innych turystów.

Schodzimy na luzie, znowu robimy sesję zdjęciową z Dorotką i Heniem na tle panoram gór. Jest pięknie. Jest wesoło. Chwilo trwaj!

Nasza alternatywna grupa poszła dziś krótszą trasą na Smerek. Marek przez walkie-talkie nawiązuje kontakt i z naszymi na przedzie, i z grupą Smreka.

- Tu Marek. Tu Marek do szpicy. Kierujemy się na zachód.

- Grupa Smreka słychać mnie? Tu Marek.

Jedni i drudzy meldują gdzie są i czy ok, Marek przypomina gdzie meta i autobus.

Teren się wypłaszcza. Krótka przerwa na picie, Heniek poprawiając plecak mówi do mnie: - Idź. W domyśle: dogonię. Kazał, no to idę. Rozpędzam się na równym. Energia mnie niesie albo niewidzialne siedmiomilowe buty. I energia, i przekora, i chcę się sprawdzić. Wyłamuję się z peletonu, szybko fotka na Jaworniku i przed siebie. Prosta ścieżka ułatwia gonienie własnych myśli. Dołącza do mnie Jagoda. Gadamy po drodze. Obie jesteśmy zachwycone krajobrazami, ludźmi, organizacją wyjazdu. Znowu mijamy naszych. Mamy z Jagodą tempo niczym wojskowi w natarciu. Dobrze się zasuwa po równym. Po godzinie dogania nas Henio. Przepraszam za ucieczkę na szlaku.

Przy moście na rzece Wetlinka jest meta, knajpka i autobus. Jemy ciasto z jagodami - to rozkaz Janeczki Aspiryny. I to był właściwy rozkaz, bo ciacho było pychota. Heniuś na komórce pokazuje dystans: 28, 44 km. Szok. Kompletnie tego nie czuć. Nie ma zmęczenia, nie ma bólu mięśni.

A wieczorem? Wawrzek, gitara, tańce, hulanki, swawole i piosenki masowego rażenia.

- Prawdziwy turysta to turysta śpiewający. Tyle energii i mocy dostaję od Was i to jest piękne. Niech to dobro, które daliśmy sobie wzajemnie zostaje w nas – mówił Wawrzek na zakończenie. Pozostał żal w sercu, że jutro ostatni dzień…


DZIEŃ CZWARTY:


Nie ma powietrza w powietrzu

Idę z Janeczką Aspiryną. Dzisiaj masyw Hyrlatej. Marek mówi, że to góra, na którą tylko odważni wychodzili, bo nie było szlaku. Zaczynamy ze wsi Żubracze. Całość trasy to tylko 10 km. Zaczynamy ostrym podejściem pod górę. Sapię i z trudem łapię oddech. Nasi rozciągnęli się jak dżdżownica po deszczu – widać to po kolorowych punkcikach plecaków w zieleni leśnej.

- Janeczka, czemu tak ciężko? – pytam.

- Bo nie ma powietrza w powietrzu. Nie czujesz, że się pocisz jak mysz przy porodzie? – odpowiada.

Czuję. Sauna gratis. Krople potu płyną po policzkach, kumulują się na brodzie i skapują ciurkiem na ścieżkę. Nie ma jak wytrzeć, bo podpieram się kijkami. Czy tylko ja tak? Rozglądam się zaciekawiona. Za mną Kasia, której spocone włosy pokręciły się w filuterne loki, tak samo spływa potem i łapie oddech jak ryba wyciągnięta z wody. Od razu mi lepiej – cieszę się - jak na dobrą koleżankę przystało - że nie tylko ja mam problem. Cha… cha… Wracam wzrokiem przed siebie, a Janeczka Aspiryna znika w gąszczach wysoko przede mną. Nie do zarypania kobita – myślę zazdroszcząc kondycji. Hyrlatą jakoś szybko zdobywamy.

I tu przerwa. Błogie kontrolowane lenistwo. Marek i Dorota siedzą na trawie patrząc w dal, Andrzej Warszawiak i Henryk I Wielki jedzą drugie śniadanie, Jadzia obżera się czernicami, Janeczka na końcu polany podziwia grzyba, a ja? Robię zdjęcia. O dziwo, wszyscy posłusznie się ustawiają w wymyślonych przeze mnie pozach i konfiguracjach. Chcę obiektywem zatrzymać tę chwilę, ten krajobraz, tych ludzi. Jest taaaak pięknie!


Bogini pośród żółtozielonych traw

Trzeba iść. Szukamy szczytu o nazwie Rosocha. Na GPS. Ja, Andrzej Warszawiak, Henryk I Wielki, Jadzia i Gosia. Andrzej bierze komórkę Jadzi z lokalizacją i wchodzi między drzewa.

- Tu! Tu jest, tu kropka pokrywa się z oznaczeniem szczytu – mówi.

Usiłujemy zrobić selfie, śmiejąc się przy tym, a tu ze ścieżki, z naprzeciwka przyglądają się nam się dziwnie obce turystki.

- Tu jest szczyt. Przy tym drzewie, chodźcie – wołam do nich.

- Nieeee, parę metrów dalej jest tabliczka z oznaczeniem – wskazują za siebie patrząc na nas z politowaniem.

No to idziemy. Jest tabliczka i napis: Rosocha 1085 m n.p.m. Śmiejemy się sami z siebie. Zaraz dochodzi do nas Dorota i Marek, ale nie przyznajemy się im do pomyłki.

Robię zdjęcie Jadzi z niebieskimi kwiatami we włosach – wygląda jak bogini pośród żółtozielonych traw. I wąwozem schodzimy do mety. Tuż pod koniec zaczyna padać deszcz. Zamyśleni, goniąc za Henrykiem I Wielkim, gubimy szlak. Anioł Stróż czuwa i każe nam wracać. Aneczka znajduje oznaczenie na drzewie. Idziemy w deszczu.

- Czy dobrze? – pytam.

- A nie słyszysz Alberta? – ktoś za mną się śmieje.

Tak, przez szum drzew i krople deszczu przebija się warkot silnika autobusu. Wsiadamy jako ostatni. W autobusie zderza się z nami uśmiech Henia i zatroskane spojrzenie Marka. To już jest koniec. Wracamy do Krakowa.

- To były piękne dni, po prostu piękne dni – dusza śpiewa słowami piosenki Haliny Kunickiej.

Lejdi Masakra





Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Życie jest zbyt krótkie, aby je przegapić.

Liczba wyświetleń

Popularne posty (ostatnie 30 dni)

Etykiety

Archiwum bloga

Z nimi w górach bezpieczniej

Zapamiętaj !
NUMER RATUNKOWY
W GÓRACH
601 100 300

Mapę miej zawsze ze sobą

Stali bywalcy

Odbiorcy


Wyrusz z nami na

Główny Szlak Beskidu Wyspowego


ETAP DATA, ODCINEK
1
19.11.2016
[RELACJA]
Szczawa - Jasień - Ostra - Ogorzała - Mszana Dolna
2
7.01.2017
[RELACJA]
Mszana Dolna - Potaczkowa - Rabka-Zdrój
3
18.02.2017
[RELACJA]
Rabka-Zdrój - Luboń Wielki - Przełęcz Glisne
4
18.03.2017
[RELACJA]
Przełęcz Glisne - Szczebel - Kasinka Mała
5
27.05.2017
[RELACJA]
Kasinka Mała - Lubogoszcz - Mszana Dolna
6
4.11.2017
[RELACJA]
Mszana Dolna - Ćwilin - Jurków
7
9.12.2017
[RELACJA]
Jurków - Mogielica - Przełęcz Rydza-Śmigłego
8
20.01.2018
[RELACJA]
Przełęcz Rydza-Śmigłego - Łopień - Dobra
9
10.02.2018
[RELACJA]
Dobra - Śnieżnica - Kasina Wielka - Skrzydlna
10
17.03.2018
[RELACJA]
Skrzydlna - Ciecień - Szczyrzyc
11
10.11.2018
[RELACJA]
Szczyrzyc - Kostrza - Tymbark
12
24.03.2019
[RELACJA]
Tymbark - Kamionna - Żegocina
13
14.07.2019
[RELACJA]
Żegocina - Łopusze - Laskowa
14
22.09.2019
[RELACJA]
Laskowa - Sałasz - Męcina
15
17.11.2019
[RELACJA]
Męcina - Jaworz - Limanowa
16
26.09.2020
[RELACJA]
Limanowa - Łyżka - Pępówka - Łukowica
17
5.12.2020
[RELACJA]
Łukowica - Ostra - Ostra Skrzyż.
18
6.03.2021
[RELACJA]
Ostra Skrzyż. - Modyń - Szczawa

Smaki Karpat

Wołoskimi śladami

Główny Szlak Beskidzki

21-23.10.2016 - wyprawa 1
Zaczynamy gdzie Biesy i Czady,
czyli w legendarnych Bieszczadach

BAZA: Ustrzyki Górne ODCINEK: Wołosate - Brzegi Górne
Relacje:
13-15.01.2017 - Bieszczadzki suplement do GSB
Biała Triada z Biesami i Czadami
BAZA: Ustrzyki Górne
Relacje:
29.04.-2.05.2017 - wyprawa 2
Wielka Majówka w Bieszczadach
BAZA: Rzepedź ODCINEK: Brzegi Górne - Komańcza
Relacje:
16-18.06.2017 - wyprawa 3
Najdziksze ostępy Beskidu Niskiego
BAZA: Rzepedź ODCINEK: Komańcza - Iwonicz-Zdrój
Relacje:
20-22.10.2017 - wyprawa 4
Złota jesień w Beskidzie Niskim
BAZA: Iwonicz ODCINEK: Iwonicz-Zdrój - Kąty
Relacje:
1-5.05.2018 - wyprawa 5
Magurskie opowieści
i pieśń o Łemkowyni

BAZA: Zdynia ODCINEK: Kąty - Mochnaczka Niżna
Relacje:
20-22.07.2018 - wyprawa 6
Ziemia Sądecka
BAZA: Krynica-Zdrój ODCINEK: Mochnaczka Niżna - Krościenko nad Dunajcem
Relacje:
7-9.09.2018 - wyprawa 7
Naprzeciw Tatr
BAZA: Studzionki, Turbacz ODCINEK: Krościenko nad Dunajcem - Rabka-Zdrój
Relacje:
18-20.01.2019 - wyprawa 8
Zimowe drogi do Babiogórskiego Królestwa
BAZA: Jordanów ODCINEK: Rabka-Zdrój - Krowiarki
Relacje:
17-19.05.2019 - wyprawa 9
Wyprawa po wschody i zachody słońca
przez najwyższe partie Beskidów

BAZA: Markowe Szczawiny, Hala Miziowa ODCINEK: Krowiarki - Węgierska Górka
Relacje:
22-24.11.2019 - wyprawa 10
Na śląskiej ziemi kończy się nasza przygoda
BAZA: Równica ODCINEK: Węgierska Górka - Ustroń
Relacje:

GŁÓWNY SZLAK WSCHODNIOBESKIDZKI

termin 1. wyprawy: 6-15 wrzesień 2019
odcinek: Bieszczady Wschodnie czyli...
od Przełęczy Użockiej do Przełęczy Wyszkowskiej


termin 2. wyprawy: wrzesień 2023
odcinek: Gorgany czyli...
od Przełęczy Wyszkowskiej do Przełęczy Tatarskiej


termin 3. wyprawy: wrzesień 2024
odcinek: Czarnohora czyli...
od Przełęczy Tatarskiej do Gór Czywczyńskich

Koszulka Beskidzka

Niepowtarzalna, z nadrukowanym Twoim imieniem na sercu - koszulka „Wyprawa na Główny Szlak Beskidzki”.
Wykonana z poliestrowej tkaniny o wysokim stopniu oddychalności. Nie chłonie wody, ale odprowadza ją na zewnątrz dając wysokie odczucie suchości. Nawet gdy pocisz się ubranie nie klei się do ciała. Wilgoć łatwo odparowuje z niej zachowując jednocześnie komfort cieplny.

Fascynujący świat krasu

25-27 lipca 2014 roku
Trzy dni w Raju... Słowackim Raju
Góry piękne są!
...można je przemierzać w wielkiej ciszy i samotności,
ale jakże piękniejsze stają się, gdy robimy to w tak wspaniałym towarzystwie – dziękujemy Wam
za trzy niezwykłe dni w Słowackim Raju,
pełne serdeczności, ciekawych pogawędek na szlaku
i za tyleż uśmiechu.
24-26 lipca 2015 roku
Powrót do Słowackiego Raju
Powróciliśmy tam, gdzie byliśmy roku zeszłego,
gdzie natura stworzyła coś niebywałego;
gdzie płaskowyże pocięły rokliny,
gdzie Spisza i Gemeru łączą się krainy;
by znów wędrować wąwozami dzikich potoków,
by poczuć na twarzy roszące krople wodospadów!
To czego jeszcze nie widzieliśmy – zobaczyliśmy,
gdy znów w otchłań Słowackiego Raju wkroczyliśmy!


19-21 sierpnia 2016 roku
Słowacki Raj 3
Tam gdzie dotąd nie byliśmy!
Przed nami kolejne trzy dni w raju… Słowackim Raju
W nieznane nam dotąd kaniony ruszymy do boju
Od wschodu i zachodu podążymy do źródeł potoków
rzeźbiących w wapieniach fantazję od wieków.
Na koniec pożegnalny wąwóz zostanie na południu,
Ostatnia droga do przebycia w ostatnim dniu.

           I na całe to krasowe eldorado
spojrzymy ze szczytu Havraniej Skały,
           A może też wtedy zobaczymy
to czego dotąd nasze oczy widziały:
           inne słowackie krasy,
próbujące klasą dorównać pięknu tejże krainy?
           Niech one na razie cierpliwie
czekają na nasze odwiedziny.

7-9 lipca 2017 roku
Słowacki Raj 4
bo przecież trzy razy to za mało!
Ostatniego lata miała to być wyprawa ostatnia,
lecz Raj to kraina pociągająca i w atrakcje dostatnia;
Piękna i unikatowa, w krasowe formy bogata,
a na dodatek zeszłego roku pojawiła się w niej ferrata -
przez dziki Kysel co po czterdziestu latach został otwarty
i nigdy dotąd przez nas jeszcze nie przebyty.
Wspomnień czar ożywi też bez większego trudu
fascynujący i zawsze urzekający kanion Hornadu.
Zaglądnąć też warto do miasta mistrza Pawła, uroczej Lewoczy,
gdzie w starej świątyni świętego Jakuba każdy zobaczy
najwyższy na świecie ołtarz, wyjątkowy, misternie rzeźbiony,
bo majster Paweł jak Wit Stwosz był bardzo uzdolniony.
Na koniec zaś tej wyprawy - wejdziemy na górę Velka Knola
Drogą niedługą, lecz widokową, co z góry zobaczyć Raj pozwala.
Słowacki Raj od ponad stu lat urodą zniewala człowieka
od czasu odkrycia jej przez taternika Martina Rótha urzeka.
Grupa od tygodni w komplecie jest już zwarta i gotowa,
Kaniony, dzikie potoki czekają - kolejna rajska wyprawa.


Cudowna wyprawa z cudownymi ludźmi!
Dziękujemy cudownym ludziom,
z którymi pokonywaliśmy dzikie i ekscytujące szlaki
Słowackiego Raju.
Byliście wspaniałymi kompanami.

Miało być naprawdę po raz ostatni...
Lecz mówicie: jakże to w czas letni
nie jechać znów do Słowackiego Raju -
pozwolić na zlekceważenie obyczaju.
Nawet gdy niemal wszystko już zwiedzone
te dzikie kaniony wciąż są dla nas atrakcyjne.
Powiadacie też, że trzy dni w raju to za krótko!
skoro tak, to czy na cztery nie będzie zbyt malutko?
No cóż, podoba nam się ten kras,
a więc znów do niego ruszać czas.
A co wrzucimy do programu wyjazdu kolejnego?
Może z każdego roku coś jednego?
Niech piąty epizod w swej rozciągłości
stanie się powrotem do przeszłości,
ruszajmy na stare ścieżki, niech emocje na nowo ożyją
gdy znów pojawimy się w Raju z kolejną misją!

15-18 sierpnia 2018 roku
Słowacki Raj 5
Retrospekcja
Suchá Belá - Veľký Sokol -
- Sokolia dolina - Kyseľ (via ferrata)

Koszulka wodniacka

Tatrzańska rodzinka

Wspomnienie


519 km i 18 dni nieustannej wędrówki
przez najwyższe i najpiękniejsze partie polskich Beskidów
– od kropki do kropki –
najdłuższym górskim szlakiem turystycznym w Polsce


Dorota i Marek Szala
Główny Szlak Beskidzki
- od kropki do kropki -

WYRÓŻNIENIE
prezentacji tego pasjonującego przedsięwzięcia na



za dostrzeżenie piękna wokół nas.

Dziękujemy i cieszymy się bardzo,
że nasza wędrówka Głównym Szlakiem Beskidzkim
nie skończyła się na czerwonej kropce w Ustroniu,
ale tak naprawdę doprowadziła nas aż na
Navigator Festival 2013.

Napisz do nas