za nami
|
pozostało
| |
32,2 km
|
486,8 km
|
To ostatni oddech cudownej złotej jesieni w Bieszczadach. Gdzie szukać takiej jak nie w Bieszczadach? Poranne słońce ozłociło ją jeszcze dodatkowym blaskiem. Piękny poranek zbudził nas w sercu tych gór. Był jednak ktoś, kto wstał jeszcze wcześniej. Jeden z Marków postanowił przebyć dzisiaj nie tylko Połoninę Caryńską, ale również Połoninę Wetlińską i Smerek. Wstał jeszcze przed wschodem słońca. Ruszył jeszcze nocą, kiedy naturę można jeszcze lepiej podsłuchać i udało się. To co zobaczył z połoniny było jak nieziemskie zjawisko, o którym później powiedział „wszystkie obiadokolacje i śniadania opuściłbym dla możliwości przebywania o tej porze i w tym miejscu”.
W ogóle poranek zachwycił chyba wszystkich, nawet tych co dłużej spali odsypiając długi wieczór, choć tak naprawdę wyśpią się dopiero w swoich domach. Ksiądz obiecał dla chętnych mszę. Kto chciał w niej uczestniczyć musiał wstać na 6.30, no ale sami sobie taką godzinę mszy zażyczyliśmy. Kto jednak dał rady otworzyć oczy tak wcześnie na pewno tego nie żałował, bo tylko wtedy można było zobaczyć urok chwili – Wielka Rawka i całe pasmo graniczne nisko podświetlone wschodzącym słońcem. Msza w intencji naszych kierowców, co ksiądz oznajmił z ołtarza: „za brata Alberta i za brata Wiesława”, dodając pytająco w stronę zgromadzonych wiernych „czy tak?”. Wobec braku sprzeciwów (choć Wiesław chyba przez moment spojrzał nieco zdumiony w kierunku księdza) taka intencja była przewodnią nabożeństwa. Dzięki kierowcom (a są to nie byle jacy kierowcy) jesteśmy mobilni, bo zawiozą nas tam gdzie sobie zapragniemy, a potem odbiorą skąd zechcemy i szczśliwie odstawią do domów. To duża wygoda, zdecydowanie większa niż własny samochód, który sam nie podjedzie po nas gdy zejdziemy na drugą stronę góry i musimy wrócić tam gdzie go zostawiliśmy.
Wspaniali mężczyźni przy swych czterokołowych maszynach. Gotowi do drogi! |
Poranek w Ustrzykach Górnych. |
noc
|
rano
|
dzień
|
wieczór
|
Ustrzyki Górne (656 m n.p.m.) Połonina Caryńska, Kruhly Wierch (1297 m n.p.m.) Brzegi Górne (738 m n.p.m.)
OPIS:
Ustrzyki Górne to miejscowość leżąca u zbiegu potoków Terebowca i Wołosatki. Jedna rzeka uchodzi tutaj do drugiej, tworząc potok Wołosaty. Z Przełęczy Wyżniańskiej dopływa jeszcze do nich Rzeczyca. Przed wojną w Ustrzykach Górnych stało około 130 zagród, a także drewniana cerkiew. Po wojnie w 1946 roku prawie wszyscy mieszkańcy zostali wysiedleni do ZSRR. Kilkanaście rodzin (57 osób), które uniknęły deportacji zostały objęte akcją przesiedleńczą „Wisła”. Zabudowania tamtej wsi zostały spalone przez sotnię „Bira” opuszczającą te tereny, aby nie dopuścić do osiedlenia się w nich ludności polskiej. Okolica została zupełnie wyludniona. Nie było tu nikogo poza żołnierzami WOP. Tak było w całych Bieszczadach, aż po wschodnią część Beskidu Niskiego.
Czerwony szlak był w tamtym czasie doszczętnie zniszczony i niebezpieczny ze względu na mnóstwo niewybuchów, które trzeba było usunąć. Główny Szlak Beskidzki był wówczas odnawiany przez Władysława Krygowskiego i Edwarda Moskałę. Miał inny przebieg niż obecnie. W Bieszczadach kończył się na Rozsypańcu, omijał Okrąglik i Jasło na które wstęp był zabroniony, a po za tym trzeba było mieć specjalną przepustkę, z którą trzeba było meldować się w placówce WOP. W latach 60-tych XX wieku zaczęły powstawać pierwsze zabudowania pracowników leśnych, a potem przyszły obiekty związane z turystyką postępującą w Bieszczady coraz odważniejszymi krokami. Bieszczady stały się bowiem w owym czasie substytutem utraconych gór, które znalazły się po wojnie w obszarze ZSRR.
Dzisiaj piękny dzionek zachwyca od samego rana. Przekraczamy rzeczkę Rzeczycę, która nieopodal zasila Wołosatkę, chwilę później spoglądamy ostatni raz na budynki straży granicznej zwieńczone charakterystycznym masztem antenowym i żegnamy się z Ustrzykami Górnymi. Wchodzimy do lasu, gdzie leśną dróżką zaczynamy spokojnie nabierać wysokości. Tego dnia na Caryńskiej szlak dzielimy z inną, też całkiem sporą grupą z Rzeszowa. Przyjechali w Bieszczady podobnie jak my, również na zasadzie samoorganizacji. Po prostu skrzyknęli się i są tu teraz. To zbieranina sympatycznych ludzi, mieszanina różnych organizacji turystycznych i ludzi niezrzeszonych. Są razem, bo łączy ich ta sama pasja wędrowania i bycia razem. Trochę zagadaliśmy się z nimi pod wiatą, ale mamy w zapasie sporo czasu.
Przejście Połoniny Caryńskiej nie zajmuje zbyt wiele czasu, dlatego mogliśmy pozwolić sobie wyjść na szlak nawet o dziewiątej. Ostatnie osoby z naszego ogromnego, blisko 100-osobowego zespołu o tej właśnie godzinie rozpoczęła dalszy ciąg wędrówki Głównym Szlakiem Beskidzkim. Byliśmy przekonani, że o tej właśnie godzinie zaczęły podchodzić Caryńską ostatnie osoby z naszej grupy, lecz myliliśmy się, bo nie spodziewaliśmy, że Tarnica może mieć tak coś magnetycznie uwodzicielskiego w sobie, wkrótce okazało się, że kilkanaście osób tego dnia chciało znów wyjść na Tarnicę ;-) Na szczęście w porę zawrócili. Taki jest urok bieszczadzkiej przyrody.
Las mieni się czarująco kolorami. Chyba udało się nam przyjechać na ostatni oddech złotej jesieni w Bieszczadach. Korona drzew pozbyła się już trochę liści i nie jest bardzo szczelna. U stóp drzew jesienna aura rozciągnęła żółtobrązowy dywan, gdzieniegdzie okraszony złotem, czy zielenią mchów uczepionych konarów lub skałek. Światło słońca rozkosznie wpada do wnętrza lasu. Głaska promykami turystów pokonujących zbocze. Jakże niewiele potrzeba człowiekowi do szczęścia w taki dzień. We współczesnych czasach, przesyconych technologiami trudno jest tego doświadczyć. Na co dzień bez wielu rzeczy trudno jest się obejść. Tutaj wystarczy plecak i my, by doznać promiennego szczęścia. Wystarczyło zejść z drogi na błotnistą ścieżkę, wspiąć się wyżej przez las, gdzie wilgocią pachną butwiejące liście przykrywane nowymi warstwami kolorów.
Przed jedenastą wychodzimy na połoninę, na której widać sznur kolorowo ubranych piechurów. Jeszcze parę chwil marszu, który oddala nas od ściany lasu. Wchodzimy na pierwszą kulminację góry, zatrzymujemy się z niedowierzanie rozglądając się wokół. Otaczają nas fale górskich grzbietów, pokrytych murawami i lasami. Wydają się bezkresne, tęczowe, melancholijne. Wydają się być w rozkwicie, ale czujemy, że przyroda właśnie zwalnia bieg, przygotowując się do przetrwania zimy. Przechodzi w stan stagnacji, choć pewnie tylko pozornej, bo przecież nie umiera.
Dni są już krótkie, pogoda bywa słotna (jak wczoraj), wiatry stają się co raz zimniejsze. Czoło grupy jest już na najwyższym szczycie Połoniny Caryńskiej. Pierwsi doznają chłodu wiatru, choć słońce panoszy się na niebie. Wieje ze wschodu, gdzie w dali widać najwyższe bieszczadzkie szczyty: Pikuj i Tarnicę. Wiatr próbuje podnieść zalegające tam w dolinach bałwany chmur i mgły, ale bezskutecznie.
W masywie Połoniny Caryńskiej wyróżnia się cztery kulminacje, a najwyższy jest Kruhly Wierch (1297 m n.p.m.). Z Kruhlego Wierchu rozciąga się doskonały widok na Góry Sanocko-Turczańskie, Połoninę Wetlińską oraz masyw Małej i Wielkiej Rawki. Na wschodzie świetnie widać, jak na dłoni wspomnienie dnia wczorajszego - Tarnicę i Halicz. Niesamowite. Ten wietrzny chłód przestaje być odczuwalny, gdy spogląda się na te barwy zdjęte z tęczy. Blisko godzinę spędzamy na szczycie Kruhlego Wierchu, przysiadając pod skałą. Za szczytem jest kolejny, ale na tamten szlaku już nie prowadzi.
Czerwony szlak sprowadza stromo po południowym stoku Połoniny Caryńskiej, prezentując to dokąd pójdziemy następnym razem. Nieregularny grzbiet Połoniny Wetlińskiej, który z frywolnością wygina się na północ, to na południe, kusząc swym pociągającym kształtem. W świście wiatru zdawać by się mogło, że słychać stamtąd zawołanie „Może jednak, może jeszcze dzisiaj weszlibyście na mnie?”. Jednak zbyt mało czasu nam zostało, zbyt szybko te trzy dni pierwszej wyprawy na Główny Szlak Beskidzki minęły. Wrócimy tutaj, gdy przyroda znów się rozpędzi, a łąki górskie będą pełne kwiatów.
Południowym stokiem połoniny zbliżamy się do ściany kolorowego lasu. Za nami nikną widoki na gniazdo Tarnicy i Halicza. Pewnie je zobaczymy jeszcze podczas kolejnej wędrówki. Za grzbietem schowały się dawno Ustrzyki Górne, dolina Wołosatki, gdzie zaczęliśmy tą wędrówkę. Przed wejściem do lasu spoglądamy na Wielką i Małą Rawkę. Schodzimy. Stok jest stromy, a dopiero pod koniec łagodniejszy. Wtedy w jarach strumieni pojawiają się mostki. Zostawiamy za sobą kolejne kilometry drogi, z żalem i tęsknotą. Schodzimy do miejsca tajemniczego, do wioski której już nie ma, a może jest bo stoi tam jeden dom.
Berehy Górne to dawna, nieistniejąca już wieś bojkowska, przed wojną licząca 121 gospodarstw, które rozciągały się od przełęczy Wyżniańskiej do Wyżnej. W roku 1946 wysiedlono całą jej ludność do ZSRR, a zabudowania wsi zniszczono. Podobno zostali przepędzeni przez Przełęcz Beskid do wsi Łubnia, gdzie mieszkają obecnie potomkowie bereżan. Berehy zniknęły. Wieś zaczęła istnieć tylko na mapie, bo w rzeczywistości w tamtym czasie były tutaj „...ugory, pojedyncze drzewa lip i jesionów w miejscach dawnych gospodarstw, kępy pokrzyw, jakieś rozwalone i opalone belki... W miejscu dawnej wsi liczącej około 120 domów, stanowiącej niegdyś majątek dr Arnolda Rapporta, dostojnika c.k. dworu austriackiego - nie zobaczyliśmy żadnej chałupy. Miejsce spalonego dworu zaznaczały tylko rosnące w ogrodzeniu świerki i zarośnięta trawą droga dojazdowa. Czasem mijaliśmy jakiś sad, grupę spalonych drzew próbujących okryć się zielenią. Czasami mijaliśmy samotną, pochyloną kapliczkę z żelaznym krzyżem, wystawioną na chwałę Bogu.” (Zygmunt Rygiel, „Wspomnienia bieszczadzkiego leśnika”).
Dzisiaj stoi tu jedno gospodarstwo przy którym znajduje się pole namiotowe. Po dawnej wsi zostały jeszcze skryte na skraju w lesie nagrobki cmentarne, ale nieliczne i zniszczone. Większość z nich wykonał miejscowy kamieniarz Hryc Buchwak, zdobią je geometryczne ornamenty. Wykonał on również nagrobek dla siebie, ale nie zachował się jak większość nagrobków.
Kończy się nasza bieszczadzka trzydniówka. W obecnych czasach w Bieszczadach toczy się skromne życie, choć inne niż kiedyś. Są to góry do których przybyć warto o każdej porze roku, nawet teraz kiedy dni są już krótkie, gdy przyroda szykuje się do zimy. Bieszczady ubrane w zimowy kobierzec muszą być przepiękne. Zimą mamy tu często do czynienia ze zjawiskiem inwersji temperatury, co wydłuża widzialność do przeszło 150 km. Tak daleko można wówczas sięgnąć wzrokiem z białych połonin. Wystarczy pogodny zimowy dzień, by z połonin zobaczyć wyraziście wszystkie okoliczne szczyty i... obsypane białym puchem lasy. To jednak już inna bieszczadzka opowieść, która za niedługo nadejdzie, wystarczy tylko tak silnie marzyć, aby marzenia te spełniły się.
Czerwony szlak był w tamtym czasie doszczętnie zniszczony i niebezpieczny ze względu na mnóstwo niewybuchów, które trzeba było usunąć. Główny Szlak Beskidzki był wówczas odnawiany przez Władysława Krygowskiego i Edwarda Moskałę. Miał inny przebieg niż obecnie. W Bieszczadach kończył się na Rozsypańcu, omijał Okrąglik i Jasło na które wstęp był zabroniony, a po za tym trzeba było mieć specjalną przepustkę, z którą trzeba było meldować się w placówce WOP. W latach 60-tych XX wieku zaczęły powstawać pierwsze zabudowania pracowników leśnych, a potem przyszły obiekty związane z turystyką postępującą w Bieszczady coraz odważniejszymi krokami. Bieszczady stały się bowiem w owym czasie substytutem utraconych gór, które znalazły się po wojnie w obszarze ZSRR.
Dzisiaj piękny dzionek zachwyca od samego rana. Przekraczamy rzeczkę Rzeczycę, która nieopodal zasila Wołosatkę, chwilę później spoglądamy ostatni raz na budynki straży granicznej zwieńczone charakterystycznym masztem antenowym i żegnamy się z Ustrzykami Górnymi. Wchodzimy do lasu, gdzie leśną dróżką zaczynamy spokojnie nabierać wysokości. Tego dnia na Caryńskiej szlak dzielimy z inną, też całkiem sporą grupą z Rzeszowa. Przyjechali w Bieszczady podobnie jak my, również na zasadzie samoorganizacji. Po prostu skrzyknęli się i są tu teraz. To zbieranina sympatycznych ludzi, mieszanina różnych organizacji turystycznych i ludzi niezrzeszonych. Są razem, bo łączy ich ta sama pasja wędrowania i bycia razem. Trochę zagadaliśmy się z nimi pod wiatą, ale mamy w zapasie sporo czasu.
Przejście Połoniny Caryńskiej nie zajmuje zbyt wiele czasu, dlatego mogliśmy pozwolić sobie wyjść na szlak nawet o dziewiątej. Ostatnie osoby z naszego ogromnego, blisko 100-osobowego zespołu o tej właśnie godzinie rozpoczęła dalszy ciąg wędrówki Głównym Szlakiem Beskidzkim. Byliśmy przekonani, że o tej właśnie godzinie zaczęły podchodzić Caryńską ostatnie osoby z naszej grupy, lecz myliliśmy się, bo nie spodziewaliśmy, że Tarnica może mieć tak coś magnetycznie uwodzicielskiego w sobie, wkrótce okazało się, że kilkanaście osób tego dnia chciało znów wyjść na Tarnicę ;-) Na szczęście w porę zawrócili. Taki jest urok bieszczadzkiej przyrody.
Przekraczamy rzeczkę Rzeczycę. |
Rzeczyca. |
Spoglądamy ostatni raz w stronę Ustrzyk Górnych. |
Widok na Wielką Rawkę u stóp Połoniny Caryńskiej. |
Las mieni się czarująco kolorami. Chyba udało się nam przyjechać na ostatni oddech złotej jesieni w Bieszczadach. Korona drzew pozbyła się już trochę liści i nie jest bardzo szczelna. U stóp drzew jesienna aura rozciągnęła żółtobrązowy dywan, gdzieniegdzie okraszony złotem, czy zielenią mchów uczepionych konarów lub skałek. Światło słońca rozkosznie wpada do wnętrza lasu. Głaska promykami turystów pokonujących zbocze. Jakże niewiele potrzeba człowiekowi do szczęścia w taki dzień. We współczesnych czasach, przesyconych technologiami trudno jest tego doświadczyć. Na co dzień bez wielu rzeczy trudno jest się obejść. Tutaj wystarczy plecak i my, by doznać promiennego szczęścia. Wystarczyło zejść z drogi na błotnistą ścieżkę, wspiąć się wyżej przez las, gdzie wilgocią pachną butwiejące liście przykrywane nowymi warstwami kolorów.
Przed jedenastą wychodzimy na połoninę, na której widać sznur kolorowo ubranych piechurów. Jeszcze parę chwil marszu, który oddala nas od ściany lasu. Wchodzimy na pierwszą kulminację góry, zatrzymujemy się z niedowierzanie rozglądając się wokół. Otaczają nas fale górskich grzbietów, pokrytych murawami i lasami. Wydają się bezkresne, tęczowe, melancholijne. Wydają się być w rozkwicie, ale czujemy, że przyroda właśnie zwalnia bieg, przygotowując się do przetrwania zimy. Przechodzi w stan stagnacji, choć pewnie tylko pozornej, bo przecież nie umiera.
Jesień ubrała te drzewa. |
Las czaruje kolorami. |
U stóp drzew jesienna aura rozciągnęła żółtobrązowy dywan. |
Domieszka zieleni paproci i mchów. |
Światło słońca rozkosznie wpada do wnętrza lasu. |
Drzewa przy polance z wiatą. |
Wiata turystyczna. |
Ostatni oddech złotej jesieni w Bieszczadach. |
Końcowy odcinek leśnego podejścia wiedzie po stopniach. |
Dni są już krótkie, pogoda bywa słotna (jak wczoraj), wiatry stają się co raz zimniejsze. Czoło grupy jest już na najwyższym szczycie Połoniny Caryńskiej. Pierwsi doznają chłodu wiatru, choć słońce panoszy się na niebie. Wieje ze wschodu, gdzie w dali widać najwyższe bieszczadzkie szczyty: Pikuj i Tarnicę. Wiatr próbuje podnieść zalegające tam w dolinach bałwany chmur i mgły, ale bezskutecznie.
W masywie Połoniny Caryńskiej wyróżnia się cztery kulminacje, a najwyższy jest Kruhly Wierch (1297 m n.p.m.). Z Kruhlego Wierchu rozciąga się doskonały widok na Góry Sanocko-Turczańskie, Połoninę Wetlińską oraz masyw Małej i Wielkiej Rawki. Na wschodzie świetnie widać, jak na dłoni wspomnienie dnia wczorajszego - Tarnicę i Halicz. Niesamowite. Ten wietrzny chłód przestaje być odczuwalny, gdy spogląda się na te barwy zdjęte z tęczy. Blisko godzinę spędzamy na szczycie Kruhlego Wierchu, przysiadając pod skałą. Za szczytem jest kolejny, ale na tamten szlaku już nie prowadzi.
Skraj lasu, który przed chwila opuściliśmy. W horyzoncie widać połoniny zaliczane do tzw. grupy gniazda Tarnicy i Halicza (z lewej), w dali widoczne są Bieszczady leżące po stronie ukraińskiej.. |
Widok w kierunku Pikuja, najwyższego szczytu Bieszczadów. |
Ostra Hora - jeden ze szczytów Połoniny Równej położonej na Ukrainie. |
Masyw Tarnicy, a przed nim wzniesienia Szerokiego Wierchu. |
Tarnica - najwyższy szczyt polskich Bieszczadów. |
Widok w kierunku Przełęczy Beskid. |
Wchodzimy na połoninę. |
Panorama północno-zachodnia. |
Panorama południowo-wschodnia. |
Przed nami rozstaj szlaków. |
Chwila przerwy na rozstaju szlaków. |
Rozstaj szlaków. |
W drodze na kolejny wierzchołek. |
Panorama zachodnia. |
Masyw Wielkiej Rawki. |
Niedaleko szczytu Kruhlego Wierchu. |
Południowo-wschodnia panorama z Kruhlego Wierchu. |
Popatrz na wschód. |
Przed nami Połonina Wetlińska, cel następnej wyprawy. |
Zejście z Kruhlego Wierchu. Przed nami kolejny wierzchołek, ale szlak na niego już nie prowadzi. Widać kolejny masyw - Połoninę Wetlińską. |
Zejście z wierzchołka Kruhlego Wierchu. |
Widok na północny zachód. |
Czerwony szlak sprowadza stromo po południowym stoku Połoniny Caryńskiej, prezentując to dokąd pójdziemy następnym razem. Nieregularny grzbiet Połoniny Wetlińskiej, który z frywolnością wygina się na północ, to na południe, kusząc swym pociągającym kształtem. W świście wiatru zdawać by się mogło, że słychać stamtąd zawołanie „Może jednak, może jeszcze dzisiaj weszlibyście na mnie?”. Jednak zbyt mało czasu nam zostało, zbyt szybko te trzy dni pierwszej wyprawy na Główny Szlak Beskidzki minęły. Wrócimy tutaj, gdy przyroda znów się rozpędzi, a łąki górskie będą pełne kwiatów.
Południowym stokiem połoniny zbliżamy się do ściany kolorowego lasu. Za nami nikną widoki na gniazdo Tarnicy i Halicza. Pewnie je zobaczymy jeszcze podczas kolejnej wędrówki. Za grzbietem schowały się dawno Ustrzyki Górne, dolina Wołosatki, gdzie zaczęliśmy tą wędrówkę. Przed wejściem do lasu spoglądamy na Wielką i Małą Rawkę. Schodzimy. Stok jest stromy, a dopiero pod koniec łagodniejszy. Wtedy w jarach strumieni pojawiają się mostki. Zostawiamy za sobą kolejne kilometry drogi, z żalem i tęsknotą. Schodzimy do miejsca tajemniczego, do wioski której już nie ma, a może jest bo stoi tam jeden dom.
Zejście z Połoniny Caryńskiej do Berehów Górnych. |
Połonina Caryńska. |
Popatrzmy jeszcze w stronę Wołosatego i Przełęczy Beskid. |
Mostki pod koniec zejścia do Berehów Górnych. |
Berehy Górne to dawna, nieistniejąca już wieś bojkowska, przed wojną licząca 121 gospodarstw, które rozciągały się od przełęczy Wyżniańskiej do Wyżnej. W roku 1946 wysiedlono całą jej ludność do ZSRR, a zabudowania wsi zniszczono. Podobno zostali przepędzeni przez Przełęcz Beskid do wsi Łubnia, gdzie mieszkają obecnie potomkowie bereżan. Berehy zniknęły. Wieś zaczęła istnieć tylko na mapie, bo w rzeczywistości w tamtym czasie były tutaj „...ugory, pojedyncze drzewa lip i jesionów w miejscach dawnych gospodarstw, kępy pokrzyw, jakieś rozwalone i opalone belki... W miejscu dawnej wsi liczącej około 120 domów, stanowiącej niegdyś majątek dr Arnolda Rapporta, dostojnika c.k. dworu austriackiego - nie zobaczyliśmy żadnej chałupy. Miejsce spalonego dworu zaznaczały tylko rosnące w ogrodzeniu świerki i zarośnięta trawą droga dojazdowa. Czasem mijaliśmy jakiś sad, grupę spalonych drzew próbujących okryć się zielenią. Czasami mijaliśmy samotną, pochyloną kapliczkę z żelaznym krzyżem, wystawioną na chwałę Bogu.” (Zygmunt Rygiel, „Wspomnienia bieszczadzkiego leśnika”).
Dzisiaj stoi tu jedno gospodarstwo przy którym znajduje się pole namiotowe. Po dawnej wsi zostały jeszcze skryte na skraju w lesie nagrobki cmentarne, ale nieliczne i zniszczone. Większość z nich wykonał miejscowy kamieniarz Hryc Buchwak, zdobią je geometryczne ornamenty. Wykonał on również nagrobek dla siebie, ale nie zachował się jak większość nagrobków.
Pozostałości cmentarza wsi Berehy Górne. |
Płyta nagrobna Hrycia Buchwaka syna Iwana, 1861-1939. |
Berehy Górne. |
Kończy się nasza bieszczadzka trzydniówka. W obecnych czasach w Bieszczadach toczy się skromne życie, choć inne niż kiedyś. Są to góry do których przybyć warto o każdej porze roku, nawet teraz kiedy dni są już krótkie, gdy przyroda szykuje się do zimy. Bieszczady ubrane w zimowy kobierzec muszą być przepiękne. Zimą mamy tu często do czynienia ze zjawiskiem inwersji temperatury, co wydłuża widzialność do przeszło 150 km. Tak daleko można wówczas sięgnąć wzrokiem z białych połonin. Wystarczy pogodny zimowy dzień, by z połonin zobaczyć wyraziście wszystkie okoliczne szczyty i... obsypane białym puchem lasy. To jednak już inna bieszczadzka opowieść, która za niedługo nadejdzie, wystarczy tylko tak silnie marzyć, aby marzenia te spełniły się.
GALERIE FOTOGRAFICZNE:
Jesienny las na Połoninie Caryńskiej
Połonina Caryńska
Jesienny las na Połoninie Caryńskiej
Połonina Caryńska
PANORAMY Z POŁONINY CARYŃSKIEJ
W stronę Przełęczy Beskid na południowy wschód. |
Pikuj. |
Ostra Hora. |
Panorama południowo-wschodnia. |
Panorama północno-wschodnia. |
Panorama północno-wschodniaa. |
Panorama północno-wschodnia. |
Panorama na północ. |
Panorama na zachód. |
Panorama na zachód. |
Panorama na zachód. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz