Odwiedziny Bieszczadzkiej Królowej weszły już do kanonów naszych zimowych wędrówek po Bieszczadach. Przeważnie była dla nas gościnna i dzisiaj też zdaje się taka być, choć jej walory widokowe zabierają chmury nisko wiszące. Zasłaniają nam wszystkie wierzchołki, jakie nas otaczają. Również zima nie może się rozkręcić, do takiej bialutkiej i urokliwej, z jakiej Bieszczady słyną i jaką uwodzą przybyszów. Jednak nie ma co narzekać, bo mogło być przecież tak, że zimowe wejście na Tarnicę byłoby dzisiaj zupełnie niemożliwe. Warunki są bardzo komfortowe, a przynajmniej tutaj na początku szlaku w Wołosatym. Szlak mamy dobrze wydeptany, nie ma chlapy, mimo lekko dodatniej temperatury, która powoduje, że niektórzy ściągają kurtki, bo jest w nich zbyt ciepło.
TRASA:
Wołosate (724 m n.p.m.)
Przełęcz pod Tarnicą (1276 m n.p.m.)
Tarnica (1346 m n.p.m.)
Przełęcz pod Tarnicą (1276 m n.p.m.)
Wołosate (724 m n.p.m.)
OPIS:
Doskonale znaną nam trasę zaczynamy o godzinie 10.00. Ruszamy prędziutko, bo jeszcze nigdy dotąd w zimie nie rozpoczynaliśmy jej o tej godzinie, czyli później niż zazwyczaj. Wnet przechodzimy kładkami nad dopływami Wołosatki i wkraczamy w zagajniki poprzedzające regularny las. Wydaje się nam, jakby przebieg szlaku był inny niż wcześniej, ale raczej to tylko złudzenie w efekcie mniejszej obfitości śniegu, która wpływa na inną percepcję otaczającego krajobrazu. Najbardziej widoczną różnicą jest brak śniegu na gałązkach drzew. Drzewa wyglądają bez niego łyso i nago. Szerokimi stopniami docieramy na polankę, a potem pod tablicę informacyjną, znajdującą się na jej przeciwległym skraju. Od tego miejsca według naszej oceny zaczyna się najtrudniejszy technicznie fragment szlaku, bo zimą często robi się na nim ślizgawica, która przy nieuwadze może skutkować kontuzją. Szczególnie schodząc tędy trzeba bardzo uważać. Mamy takie wrażenie, że jest to najbardziej stromy fragment szlaku na Tarnicę i bardzo możliwe, że tak faktycznie jest w rzeczywistości. W tym ostrzejszym podejściu istotnie pomagają nam drewniane poręcze. Zgodnie z przewidywaniami gdzieniegdzie autentycznie jest bardzo ślisko. Z tego też zapewne względu kilka osób deptało już ścieżkę po drugiej stronie poręczy.
|
Ruszamy. |
|
Samotne drzewo przed lasem. |
|
Jeden z dopływów Wołosatki. |
|
Droga szlaku. |
Forsowny fragment szlaku nie jest jednak długi i po kilku minutach mamy go za sobą. Skręcamy w prawo i idziemy dalej, ale już spokojnie nabierając wysokości, przechodząc powoli na wschodnie zbocze wzniesienia Hudów Wierszek (965 m n.p.m.). Z prawej leśne zbocze szybko zanurza się w głębokiej dolinie potoku Polaniec, kolejnego dopływu Wołosatki. Gromkie jest dzisiaj jego szemranie. Potoku nie widać z naszej ścieżki, ale jego nurt musi być dzisiaj bardzo wartki. Bieszczadzkie rzeki i potoki zbierają wody z topniejących śniegów, jakoby to wiosna już nadchodziła. To jak paradoks, bowiem zima przecież jeszcze dobrze nie rozgościła się tutaj. Trudno jeszcze jest nam się przyzwyczaić do niestabilności pór roku, a w zasadzie do charakteryzującej je aury.
|
Hudów Wierszek. |
Po obejściu wierzchołka wzniesienia Hudów Wierszek szlak chwilkę nieznacznie obniża się na niewielką przełączkę, a potem znów podchodzimy kolejne zbocze, opadające bezpośrednio spod samej Tarnicy. Milkną coraz bardziej potoki w leśnych jarach, jesteśmy blisko ich źródeł. Ich wody sączą się na tej wysokości, a dochodzimy już do 1000 m n.p.m. Tuż przed przecięciem tej granicy wysokości mamy obszerną, zadaszoną wiatę, pod która możemy odpocząć chwilkę. Lepiej to zrobić, bo wciąż nie wiemy jak będzie w partiach szczytowych góry. Całkiem możliwe, że będzie tam wiało. Liczymy się z tym, choć bezwietrze panujące przy nas nie zapowiada tego. Dziesięć minut przerwy i idziemy dalej. Mija pierwsza godzina naszego podejścia na Tarnicę.
|
Las spowity mgłą. |
|
Wiata. |
Szlak jednostajnie prowadzi nas teraz przez pewien czas bez zmiany kierunku marszu, niemal do samej górnej granicy lasu. Tam skręcamy w lewo i wychodzimy na otwarty teren. Warstwa śniegu raczej nie przekracza tutaj jednego metra, tak, że spod śniegu wystają drewniane poręcze obejmujące szlak. Zwykle o tej porze roku są one zupełnie schowane pod znacznie grubszą warstwą śniegu. Po chwile przecinamy wąski pas karłowatych drzew i wychodzimy na otwartą połoninę.
Trochę dmucha, ale w plecy. Tym samym wiatr nie przeszkadza nam, a wręcz pomaga pchając w górę. Połoniny Tarnicy spowite są gęstymi mgłami. Wywiany miejscowo śnieg ukazuje trawy. Więcej śniegu na szlaku jest trochę dalej, gdy zaczynamy bardziej napierać na zbocze. Nie jest to jednakże taka zima, na jaką nastawialiśmy się. Obecna aura ma oczywiście swoje uroki, ale gdzie podziały się te cudowne lodowe pióropusze na gałązkach krzewów. Toż to przecież już styczeń. Byt matki natury jest bardzo skomplikowany i wrażliwy na wszelakie czynniki, które zakłócają niegdyś odwiecznie stały rytm przyrody. Kiedyś człowiek bezwzględnie do niego się dostosowywał, ale w dzisiejszych czasach natura zaczęła ulegać działaniom człowieka, pomimo, że wciąż jest od niego potężniejsza.
|
Powyżej lasu. |
O godzinie 11.45 docieramy na Przełęcz pod Tarnicą (1285 m n.p.m.). Wieje tutaj silniej, a więc na przełęczy nie bawimy ani chwili dłużej. Skręcamy za strzałką znaku szlaku na południowy wschód. Wnet wchodzimy w trawers północno-wschodniego zbocza Tarnicy. Będąc od zawietrznej porywy wiatru stają się prawie niewyczuwalne. Dopiero przed samym wierzchołkiem mocno odczuwamy wietrzne harce Biesów i Czadów, a na samym wierzchołku swawolą już tak lodowate wichry, że wytrzymujemy na nim kwadrans. Nikt tutaj dłużej nie zatrzymuje się. Robi tylko pamiątkowe zdjęcie i zmyka niżej. Piękną panoramę ze szczytu możemy jedynie odtworzyć z licznych wspomnień z poprzednich wejść na górę. Jednak serce i duch się cieszą, że nie poddaliśmy się i po raz kolejny stajemy na szczycie Tarnica (1346 m n.p.m.), najwyższym szczycie polskich Bieszczadów. Nie wiemy, który to raz. Wyśmienicie jednak pamiętamy ten pierwszy pobyt na górze. Mieliśmy wówczas piękną, słoneczną pogodę, ale na przełęczy zrezygnowaliśmy z wejścia na szczyt. Byliśmy wówczas bardzo zmordowani pod ciężarem ekwipunku, który mieliśmy w plecakach, bo było to pierwszy dzień wędrówki po Głównym Szlaku Beskidzkim. Dawno to było, ale wspomnienie wciąż takie świeże, cudowne. Aura dzisiaj diametralnie jest inna, ale wspomnienie zapewne będzie równie miłe, jak każde z wejście na tą, czy inną górę.
|
Przełęcz pod Tarnicą (1285 m n.p.m.). |
|
Tarnica (1346 m n.p.m.). |
O godzinie 12.20 opuszczamy szczyt Tarnicy. Podążamy tymi samymi przewianymi śnieżnymi ścieżkami z powrotem do Wołosatego, z dłuższą przerwą w wiacie turystycznej. O godzinie 14.15 docieramy do wsi, o wiele wcześniej niż myśleliśmy. Jest jeszcze widno i można zwiedzić pozostałości po mieszkających tu niegdyś Bojkach. Bardzo ludnie zamieszkiwali oni dolinę Wołosatki (ponad 1200 osób, a stało w niej ponad 200 domów), aż do czasu przymusowych przesiedleń. Niewiele pamiątek po nich pozostało. Jedynie ten cmentarz z kilku, może kilkunastoma ocalałymi nagrobkami i resztkami podmurówki cerkwi. Dzisiaj w dolinie mieszka tylko kilka rodzin, głównie pracowników Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Wołosate jest najdalej wysuniętą na południe zamieszkaną miejscowością Polski.
|
Z powrotem w Wołosatym. |
|
Wołosate 1852. |
|
Cmentarz w Wołosatym. |
Zostawiamy za sobą tą wieś skąpaną we mgle. Droga, którą przyjechaliśmy do niej zdaje się biegnąć dalej na wschód, ale tam nieoczekiwanie kończy się. Dalej nie ma już żadnych domów, nie ma ludzi, a łatwiej spotkać tam dzikiego zwierza. Kiedyś zapuścimy się i tam, jak dawniej, bo mówią, że jak przyjedziesz tu raz, to wrócisz na pewno. To fakt, wracamy tu od lat, od czasu naszego pierwszego razu. Za nami pierwsza tegoroczna wycieczka, przed nami kolejny rok i mamy nadzieję, że bogaty w wyjazdy turystyczne. Rysują się nam w głowach nowe pomysły, w tym na powroty w te bieszczadzkie strony. Znów Was zabierzemy w niezwykłe podróże, jeśli tylko będziecie tego chcieli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz