No i doczekaliśmy w końcu takiej aury, jaka powinna być o tej porze roku. Po
raz pierwszy mamy listopadowo w listopadowych Bieszczadach 2024. Wita nas
chłodny poranek, może nawet z przygruntowym przymrozkiem. Jednak daje się
wyczuć, że temperatura powietrza rośnie i to bynajmniej nie z powodu niezwykle
ciekawej tematyki dzisiejszej wędrówki, choć kto wie. Mgły unoszą się szybko.
Chmury jednak pozostają nad nami skrzętnie zakrywając niebo. Droga sucha – nie
padało w nocy. Wokół sino od szadzi delikatnie otulającej gałązki drzew, które
zdaje się, że pogubiły liście ostatniej nocy, bo jeszcze wczoraj wiele z nich
zabawiało nas barwami jesieni. Tak czy siak zagościła dzisiaj odmienna aura,
aczkolwiek przyjemna i nastrojowa, taka o jakiej w sumie marzyliśmy jeszcze
przed wyjazdem na listopadową eskapadę w Bieszczady, a że okazało się, że
przez ostatnie trzy dni była o wiele lepsza, niż zakładaliśmy, to nie szkodzi
oczywiście.
poniedziałek, 11 listopada 2024
Gdzie zbój zwany Doboszem ukrywał swe skarby...
Gdzie zbój zwany Doboszem ukrywał swe skarby...
Opołonek, czyli być tam, gdzie normalnie nie powinniśmy być
Bieszczady, Czysty Wierch, Opołonek, Piniaszkowy, Sianki, Skała Dobosza, Wierszek, Źródła Sanu
Brak komentarzy

W listopadzie 1918 roku, Polska pojawiła się z powrotem na mapach politycznych Europy po 123 latach nieobecności. Po wybuchu pierwszej wojny światowej stanęły naprzeciw siebie mocarstwa, dotąd solidarnie przeciwstawiające się dążeniom niepodległościowym Polski. Polacy stanęli przed dylematem, po której stronie konfliktu opowiedzieć się. Dostrzegali to, że wojna pomiędzy zaborcami może otworzyć im drogę do niepodległości, aczkolwiek działania wojenne były bratobójcze dla Polaków zmobilizowanych do różnych armii. Przełom nastąpił dopiero w listopadzie 1916 roku, kiedy cesarze Niemiec i Austrii proklamowali odrodzenie państwa polskiego na ziemiach odebranych Rosji. Kilka miesięcy później, gdy w Rosji obalono carat, nowe rosyjskie władze również uznały prawo Polaków do samostanowienia. Wkrótce znalazło to również poparcie Francji i Wielkiej Brytanii, które były sprzymierzone z Rosją porozumieniem Ententy. Wkrótce też sprawa polska zyskała poparcie Stanów Zjednoczonych Ameryki. Polacy musieli jednak dalej czekać na urzeczywistnienie się niepodległość, aż do rozpadu Austro-Węgier i zakończenia wojny na zachodzie Europy, ale nie tylko - musiał nastąpić niecodzienny zbieg okoliczności. Wojnę musiały przegrać wszystkie strony konfliktu i tak też się stało. Austro-Węgry rozpadły się, choć wcześniej pokonały Rosję, przegrywając wraz z Niemcami wojnę na zachodzie Europy. W tym niezwykłym zbiegu okoliczności wojnę przegrali wszyscy zaborcy Polski. Wówczas Polacy przystąpili do rozbrajania okupantów i tworzenia swoich niezależnych instytucji państwowych. Wtedy też do Warszawy przyjechał Józef Piłsudski więziony dotąd przez Niemców. Tam 11 listopada 1918 roku, Rada Regencyjna powierzyła mu pełnię władzy cywilnej i wojskowej nadając tytuł Naczelnika Państwa.
Tamte dzieje Polski wprowadzają nas do wędrówki po nieznanych bieszczadzkich zakątkach. Dzisiaj również mamy 11 listopada. Polacy wracają tego dnia pamięcią do 1918 roku, kiedy rozpoczął się nowy etap w historii Polski. Polska osiągnęła go nie tylko za sprawą Piłsudskiego, czy innych znanych powszechnie postaci takich jak Dmowski, Paderewski, Daszyński, ale przede za sprawą pokoleń Polaków żyjących pod zaborami, którzy przekazywali kolejnym pokoleniom Polaków przywiązanie do języka i kultury narodowej. Gdyby tego nie było polskość zaniknęłaby zupełnie. Celebrujemy tamten dzień w różny sposób, okazując ducha patriotyzmu, jedności narodowej i narodowej dumy. Organizowane są defilady i marsze, na cmentarzach zapalane są znicze dla uczczenia pamięci poległych w walce o niepodległość, odbywają się różne koncerty i widowiska artystyczne o tematyce patriotycznej i związane z historią Polski.
My w ten dzień udajemy się na wędrówkę, ale zupełnie niecodzienną, bo jej celem jest najbardziej wysunięty na południe punkt współczesnej Polski, ale nie tylko. Udajcie się wraz z nami do zakątka, w którym rzadko staje ludzka stopa.
niedziela, 10 listopada 2024
Zawsze kiedy tam wracam - królestwo przestrzeni

Na obszarze Polski znajduje się tylko część Bieszczadów. Rozciągają się one
przez trzy kraje. Największą magią doświadczają te pokryte połoninami, które
olśniewają rozległymi, bezkresnymi panoramami. Na terytorium Polski mamy wiele
takich miejsc, choć spośród wszystkich połonin to tylko szczypta, do tych,
które ciągną się po stronie ukraińskiej. Granice międzypaństwowe w
Bieszczadach zmieniały się, czego niemym świadkiem pozostają spotykane stare
słupki graniczne. Często napotykaliśmy na takie wędrując przez Bieszczady
Ukraińskie, również na obecnym terytoriom polskich Bieszczadów możemy natknąć
się na takie ślady. Ostatnie największe zmiany w przebiegu granicy nastąpiły
po II wojnie światowej, kiedy po polskiej stronie Bieszczady były zupełnie
opustoszałe, bezludne.
Na obszarze Polski międzywojennej stykały się kultury wschodu i zachodu,
wywodzące się z różnych religii, zwyczajów i tradycji. Po za tym po
zakończeniu I wojny światowej poczucie tożsamości narodowej dotyczyła nie
tylko Polaków, ale pojawiło się ono u wielu innych grup kulturowych. Jednym
udało się i stworzyli, albo powrócili do swoich państwowości, innym nie
udało się to wcale. Gdyby nie splot szczęśliwych zbiegów okoliczności, to nie
wiadomo, czy nam Polakom by się to udało. Po drugiej wojnie światowej powrócił
problem stworzenia nowych granic. Wiodący głos w tej sprawie miały oczywiście
trzy wielkie zwycięskie mocarstwa: ZSRR, USA i Wielka Brytania. Te podjęły
decyzje na Konferencji Teherańskiej (28.XI.–1.XII.1943 r.), potwierdzono je na
Konferencji Jałtańskiej (4.II.–11.II.1945 r.), że wschodnia granica Polski po
zakończeniu wojny będzie przebiegała według tzw. linii Curzona, która w
założeniu miała uwzględniać odmienność kulturową mieszkańców po obu stronach
takiej granicy. Dokładny jej przebieg był już uściślany między
zainteresowanymi dwiema stronami, czyli Polską i ZSRR. Decyzja trzech mocarstw
zastrzegała jednak, że w razie dokonywania zmian „wschodnia granica Polski
powinna biec wzdłuż linii Curzona, z odchyleniem od niej w pewnych okolicach o
pięć do ośmiu kilometrów na korzyść Polski”. Dawało to Polsce możliwość
przeprowadzenia korekt na swoją korzyść, ale w praktyce stało się to niemal
niemożliwe, biorąc pod uwagę ówczesne uwarunkowania polityczne i siłę
militarną ZSRR. Sowieci mieli świadomość swojej przewagi, co wykorzystywali i
wszelkie nadzieje strony polskiej na wprowadzenie większych korekt w przebiegu
granicy zostały szybko rozwiane. Polska delegacja rządowa biorąca udział w
wypracowaniu ostatecznego porozumienia granicznego była pod presją czasu i
okoliczności. Alternatywne rozwiązanie nie istniało. Jedyne co udało się
wówczas uzyskać, to nieznaczne przesunięcie granicy na wschód w pobliżu
Przemyśla, Kroczowej i Horyńca, dzięki czemu miejscowość Medyka miała się
znaleźć po stronie polskiej. W wyniku stanowczości Stanisława Leszczyckiego
rejon Bieszczad, obejmujący około 300 kilometrów kwadratowych z Haliczem i
Tarnicą został włączony w terytorium powojennej Polski, ale ustalona w tym
rejonie granica, opisana w szczegółowym protokole przebiegu linii granicy
podpisanych przez obie strony 30 kwietnia 1947 roku, nie miała przebiegu
takiego, jaki obecnie znamy. W Bieszczadach wyznaczała ją rzeka San. Jak to
się stało, że obecnie bieszczadzki odcinek rzeki San tworzy malowniczy przełom
pomiędzy Otrytem a Tołstą, znajdującymi się na terytorium Polski, a jedynie
pierwsze 54 km biegu tej rzeki wyznacza granicę (obecnie między Polską i
Ukrainą)? O tym za chwilę.
sobota, 9 listopada 2024
A czy znasz ty, bracie młody
A czy znasz ty, bracie młody
…i opowiadał, gdzie leżą, i jak wyglądają wszystkie ziemie Rzeczypospolitej

Niegdyś Łopiennik słynął z ładnej panoramy, bo jego zbocza nie były tak silnie zalesione jak obecnie, a nawet stanowiły tereny pasterskie, o czym nie każdy wie. Dla tych widoków był odwiedzany. Pojawili się na nim m.in. Seweryn Goszczyński, Wincenty Pol, czy Aleksander Fredro, który przybył tu po raz pierwszy na początku XIX, wspominając o tym później w swoich pamiętnikach…
W Baligrodzie wypoczęliśmy koniom. Tam granica świata. Za Baligrodem wjeżdża się jak w czarne gardło. Droga i rzeka jest to jedno i toż samo, a od rzeki z jednej i z drugiej strony wznoszą się czarne ściany jodeł i smereków. Cisna leży w obszerniejszej nieco kotlinie. Folwark, cerkiew, karczma, dalej młynek i tartak ożywiają tę górską wioskę więcej niż wiele innych. Przyjazd nasz wszakże nie w dobrą chwilę miał miejsce. Zanosiło się na słotę. Z gór czarnych kurzyło się wkoło — na co tam zwykli mawiać, że niedźwiedzie piwo warzą. Szczyty gór były całkiem zakryte, nie mogliśmy więc podziwiać pierwszą osobliwość — Łupiennik. Ta góra podług miejscowego podania ma mieć dwadzieścia cztery kondygnacje, a z wierzchołka widać Lwów!
Aleksander Fredro trzykrotnie odwiedzał te tereny, jeszcze jako młody człowiek. Mieszkał tu jego ojciec, hrabia Jacek Fredro, który pod koniec XVIII wieku odziedziczył osadę Cisna, a następnie wykorzystując tutejszą rudę żelaza i tanią siłę roboczą założył w 1810 roku, w pobliskim Majdanie, niewielką hutę i hamernię żelaza tzw. fryszerkę, produkującą narzędzia rolnicze, garnki i piece. Było to coś nowego, na tle typowej dla bieszczadzkich wsi galicyjskich gospodarki rolniczej i hodowlanej. Przez wieś przechodził ponadto szlak kupiecki na Węgry. Stały w niej kościół, folwark, młyn, karczma i domy kmieci.
Udajemy się dzisiaj po raz kolejny w naszym życiu na Łopiennik i do głowy znów przychodzą myśli o Cisnej i Fredrach. To pierwsze co nam się nasuwa, gdy pomyślimy o tej górze i tablicy z wyrytym urywkiem dzienników wspomnień…