Przed nami długi, zimowy wieczór. Jest z nami ktoś szczególny i znany wszystkim - człowiek autentyczny, wyśmienity towarzysz każdej wędrówki. Ma na imię Ryszard. Na ten wieczór przywiózł fotografie z krajów, gdzie inni znani podróżnicy poszukiwali południków szczęścia. Tajlandia – kraj łagodnych i uprzejmych ludzi, wierzących, że dobre uczynki w tym życiu dadzą im lepsze życie w następnym. Birma - kraj ludzi promieniujących pogodą ducha, uczynnością, gotowością do niesienia pomocy. Ryszard zaprezentował fascynującą kulturę ludzi z dalekiej Azji, jej zabytki i niezwykłą egzotykę. Zobaczyliśmy orient Bangkoku, birmańskie miasto Rangun, szczerozłotą Pagodę Shwedagon, niezapomnianą panoramę czterech tysięcy świątyń Paganu, mistykę jeziora Inle, białe plaże morza Andamańskiego i wiele,wiele innych niezwykłych miejsc południowo-wschodniej Azji. Zupełnie oderwaliśmy się od zimowej pory i Bieszczadów, a wtem...
W sali rozprzestrzenia się melodia „Jesiennej Zadumy” w wykonaniu Elżbiety Adamiak. Słowa trzech krótkich wierszy Jerzego Harasymowicza: „Nic nie mam”, „Życiorys”, „Notatka księżycowa” wykorzystane w tym utworze wprowadzają nas w bieszczadzkie nastroje, które wypełniają dalszą część wieczoru. Jesienne teksty kierują nasze myśli ku ostatniej październikowej bieszczadzkiej wyprawie.
Bieszczady znajdujące się w obszarze terytorialny obecnej Polski nie od razu były natchnieniem poetów. Chyba dopiero po II wojnie światowej, po utracie gór ciągnących się dalej na wschód, Gorganów, Czarnochory, Gór Czywczyńskich, dostrzeżono piękno ich krajobrazu. Bieszczady stały się namiastką gór utraconych, choć ogarnięte zostały brzemieniem powojennych ludzkich tragedii. Na początku jednak z dużą nieśmiałością opiewano ich niepowtarzalne piękno, bo w górach tych panowała smutna pustka. Z czasem jednak poeci coraz bardziej ulegali urokowi Bieszczadów. Jerzy Harasymowicz oddał się im bezkreśnie.
Wierszem „Październik” Marek powraca wspomnieniami do ostatniej, październikowej wyprawy w Bieszczady, kiedy zaczęliśmy wędrówkę Głównym Szlakiem Beskidzkim. Stało się to w najbarwniejszą porę roku, jaką zobaczyliśmy na Połoninie Caryńskiej, kiedy:
W górach
czerwonoskóre jelenie
wyszły na wojenne ścieżki...
(J.Harasymowicz, Październik, fragm.)
Harasymowicz nie był typowym poetą. Jego wiersze emanują niepowtarzalną wrażliwością poetycką, a temat Bieszczadów był dla niego największą miłością. Pisał o tym w jednym ze swoich wierszy, który z rozmachem przytacza Beata:
W górach jest wszystko co kocham
Wszystkie wiersze są w bukach
Zawsze kiedy tam wracam
Biorą mnie klony za wnuka...
(J.Harasymowicz, W górach, fragm.)
Tu zostanę
Zanurzam ręce
widzę siebie
wielkiego jak góry
do samego dna Osławy...
(J.Harasymowicz, Znalezione, fragm.)
Harasymowicz zafascynowany Bieszczadami, jednak nie odcina się od dramatów z przeszłości. Pamięciom wraca do początków odkrywania Bieszczadów. W tamtym powojennym okresie są smutne sprawy, których biegu nie da się niestety odwrócić. Zdarzenia z dawnych lat przysłaniają piękno. W tym momencie Kamila prosi, aby wszyscy zamknęli oczy i posłuchali:
Czarnieje kadłub gór spalonych
Stado wilków w rekwijach się ćwiczy
Pod nogami wiatr rozwiewa stare księgi
pisane czerwonym patykiem cyrylicy...
(J.Harasymowicz, Bieszczady, fragm.)
Bieszczady okrywa biały puch, taki jaki pragnęliśmy zobaczyć przyjeżdżając tu. Zmysły wariowały widząc wokół tyle śniegu. Większość z nas nigdy nie widziała takich Bieszczadów własnymi oczyma. Lepiliśmy jak dzieci pierwsze tego roku śnieżynki – to był poryw szczęścia. Cudowny pejzaż zimowy zauroczył nas dzisiaj, choć w góry nie dało się iść. Wyskoczylibyśmy na świeży, biały puch nawet teraz i to na bosaka, lecz Ania słowami poety powiada, że za oknem:
Jest mroczno. Góry w wielkiej ciszy stoją
jak tu i tam sterczące skrzydła aniołów.
W dole trzy domki przysiadły niby małe pieski, co się wszystkiego boją
Niebieska sieć lasu zaraz zacznie nowy, milczący połów...
(J.Harasymowicz, Pejzaż zimowy, fragm.)
Zagłębiamy się w zimowe klimaty. Za oknem wciąż prószy śnieg – czy jutro nie zasypie nam dróg i ścieżek, którymi chcemy wędrować? Dzisiaj porywisty wiatr nie zezwolił nam pójść do Chatki Puchatka, ale w końcu ustał. Śnieżek jednak ślicznie prószy, chyba nam zasypie szlaki. Harasymowicz wyjaśniał skąd ten śnieżek prószy i Nina o tym też już wie dlaczego pada śnieg:
...w błękitnych kalesonach, wśród więziennych dachówek,
święci się nudzą, siedzą we dwóch
i wyrywają sobie święci
z brody siwy puch jak najęci.
(J.Harasymowicz, Dlaczego pada śnieg?, fragm.)
Gdy rano opuszczaliśmy nasze domy śniegu nie widzieliśmy. Ledwie wjechaliśmy do śródgórskich dolin, a zobaczyliśmy kontrast do chwili poranka. Pojawiło się uczucie piękna i żalu, że to piękno może przeminąć. Jednakże w górach jest inaczej, tutaj coś co piękne może trwać dłużej, choćby nawet zamieniło się w nienamacalne wspomnienie. Mówił o tym poeta, co przypomina Darek nieco rozwiewając przed nami smutek z powodu przemijania:
W mieście
nie było już zimy
tu w górach
śnieg wskazuje mi jeszcze
twe błękitne ślady
i tropię cię jak sarnę
(J.Harasymowicz, Nie było już śniegu, fragm.)
Dorobek poetycki Jerzego Harasymowicza jest ogromny. Pozwolił na wydanie w sumie 56 tomików poezji. Tematyka jego wierszy była różna, lecz ze wszystkich tematów, jakie poruszał, najlepiej czuł się w wierszach o górach, osadzanych w klimatach łemkowskich, ale przede wszystkim bieszczadzkich. Sam do końca nie był pewny tego skąd to się wzięło, co motywuje ten entuzjazm i zapał. Sam sobie zadawał to pytanie i odpowiadał we wstępie do Całej góry barwinków (1983):
Czemu moje wiersze mieszkają w górach?
To znaczy przede wszystkim moja liryka wywodzi się z gór. Czemu? Czy ja wiem? Może dlatego, że duża część mego życia w górach pozostała. Tego życia lepsze i te najbardziej dramatyczne wydarzenia.
Karpaty to rzeczywiście był i pozostał mój pokój do pracy, mój dom. Wielu ludzi pytało mnie: - Zapewne masz już jakąś willę, jakiś dom w górach? Tyle pracujesz, tyle zarabiasz, leżysz po prostu na pieniądzach. Jak miałem mówić, że nie mam? Naturalnie, że mam - mówiłem każdemu. Bo inaczej nikt by mi nie uwierzył.
Pracuje dużo, to fakt, zaś leżę nie na pieniądzach, tylko na zawilcach. Zaś mój dom prawdziwy mknie z chmurami. Jest zbudowany z wierszy, czasem nawet do rymu. Pojawia się najchętniej nad Caryńską Połoniną. W ogóle coraz bardziej przemieszcza się na wschód. Jeszcze dalej niż Bieszczady. Gdzieś tam, gdzie są szczyty Paraski, Papadii, Sywuli. Bo stamtąd zeszło z gór w doliny moje nazwisko. Gdzieś z Dołyny, z Bohorodczan.
Moje nazwisko to namiot, pod którym kryje się kilka Narodów. Dwa z nich najważniejsze stanowią trzon, bukowy rdzeń tych wierszy.
(J.Harasymowicz, Wstęp do tomiku „Cała góry barwinków”)
Góry były treścią całego życia Jerzego Harasymowicza. Chciałby się z nimi zespolić, albo zabrać ze sobą do świata, do którego kiedyś będzie musiał podążyć. Może było to marzenie, może życzenie, ale też realne myślenie o tym co nieuniknione. O tym jest właśnie wiersz prezentowany przez Bożenę:
Zostanie tyle gór ile udźwignąłem na plecach
Zostanie tyle drzew ile narysowało pióro
Tak gotowym trzeba być
do każdej ludzkiej podróży
Tak zdecydują w niebie
lub serce nie zechce już służyć
Ja tylko zniknę wtedy
w starym lesie bukowym
Tak jakbym wrócił do siebie
Po prostu wrócę do domu
(J.Harasymowicz, Zostanie tyle gór, fragm.)
Człowiek im starszy tym częściej wraca myślami do przeszłości. W pewnym momencie życia człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że większość drogi jaką miał do przebycia jest już za nim. Dostrzega wówczas, że czasu minionego jest więcej niż czasu jaki pozostał przed nim. Pozostanie bagaż wspomnień i tęsknota do dawnych chwil i ludzi, którzy wcześniej zakończyli tą drogę. Grzegorz przytoczył to co wspominał Harasymowicz na pewnym dystansie swej drogi:
Wspominam dziewczyny
które schowały się za drzewem
już na dobre
Wspominam góry
które zostały beze mnie
jak opuszczony dom
z wstawionymi szybami
ze szronu
Wspominam młodość
która została już na wieki
daleko stąd
w bukowym lesie
(J.Harasymowicz, Droga, fragm.)
Harasymowicz pod koniec życia ciężko chorował. W Bieszczadach powstał tomik „Miłość w górach” (1997). Zakończył go wierszem niezwykle poruszającym, w którym wyraził swój literacki testament:
Kiedy jak buki na mróz serce mi pęknie
połóżcie mnie na wóz z widokiem na Bieszczady
na wielki pożar gór na wielką jesień
którą sam roznieciłem pisaniem
Niech ten wóz sam jedzie w zawieję liści
Niech tam na wieki zostanie
(J.Harasymowicz, Kiedy jak buki na mróz serce mi pęknie...)
Jerzy Harasymowicz zmarł 21 sierpnia 1999 roku. Z Bieszczadami jednak żegnać się nie musiał, bo w ukochanym miejscu został na zawsze. Zgodnie ze swoją wolą, piewca bieszczadzkiej krainy, spoczął na zawsze w ukochanych górach. W dniu 18 września 1999 roku, po załatwieniu koniecznych formalności, z Sanoka wystartował ratowniczy śmigłowiec. Wzniósł się nad bieszczadzką krainę, a wtedy z jego pokładu rozsypano nad połoninami prochy poety. W ten sposób połączył się na zawsze z Bieszczadami. Tak oto spełniona została ostatnia wola poety, testament, który na koniec poetyckiego wieczoru przypomina Dorota:
Połóżcie mnie na wóz
Z widokiem na Bieszczady
Na wielki pożar gór
Na Rawkę i Stuposiany
Za wozem nikt nie pójdzie
Deszczyk wszystko pokropi
I konie same ruszą
Bo znają moje drogi
(J.Harasymowicz, Gdy serce pęknie na mróz..., fragm.)
W górach jest wszystko co kocham
I wszystkie wiersze są w bukach
Zawsze kiedy tam wracam
Biorą mnie klony za wnuka
To była świetna wyprawa!...
OdpowiedzUsuńG.