Gdzieś kiedyś w górach:
- Dooooorota, zróbżesz z Markiem koncert! Tak dawno nie było przez ten pandemiczny czas. Ludziskom się tęskni. Gitara, pieśni gór i mórz… Wawrzek, Grześ, Mariusz i Jacek – prosząc pytałam.
- Ciiiicho. Jest. To znaczy będzie! W NCK dla naszych ludzi, tych co wędrują z nami po górach – zdradziła
Na następnej wycieczce padło polecenie: proszę smsem potwierdzić chęć uczestnictwa, a smsem zwrotnym otrzymacie numer miejsca.
No i jest! Wreszcie! 24 kwietnia. Tyle czekaliśmy. Od ostatniego koncertu „U Filipa” 13 marca 2020 roku minęło ponad 2 lata. Taaak, ale powrót do tradycji pieśni wędrownego bractwa odbył się w WIELKIM stylu.
W labiryncie korytarzy NCK trafiamy na właściwe miejsce. Kameralna sala pełna ludzi, przy ścianach krzesła na dostawkach – kara dla tych, co się zagapili z potwierdzeniem uczestnictwa.
Na scenie bohaterowie wieczoru: Grzegorz Kowalski, Wawrzyniec Krupa, Mariusz Tracz i Jacek Piotrowski. Cztery totalnie nietuzinkowe osobowości. Za ich plecami wyświetla się wnętrze kafejki „U Filipa”, wspominamy, to tam były poprzednie koncerty. Ten obraz zastępują potem słowa kolejnych piosenek – wszakże mamy śpiewać razem z artystami! Czerwone fotele po prawej stronie sceny przyciągają wzrok. To miejsce dla konferansjerów, inicjatorów, organizatorów koncertu – Doroty i Marka Szalów. Bez nich nie byłoby tego, tak pięknego, wydarzenia muzycznego. Bez nich nie byłoby perfekcyjne zorganizowanych wypadów w góry. Bez nich góry smakują inaczej. Chciałoby się zaśpiewać: Dziękujemy, że jesteście.
Gasną światła, impreza się zaczyna. Jest cisza, narasta oczekiwanie przerywane kolorowymi kropkami, kółkami i zygzakami goniącymi się po sali. To efekty świetlne – umiejętnie sterowane dopełniają scenografię, współtworzą nastrój.
Marek wyjaśnia:
- W wyniku głosowania przeprowadzonego na ostatnim koncercie z Grupą Wędrownego Bractwa wyłonionych zostało trzydzieści utworów cieszących się największym uznaniem. Wyniki plebiscytu były skrywane w ścisłej tajemnicy przez ponad dwa lata. Mamy już rok 2022, dzień 24 kwietnia, niedzielę. Co zagrają i zaśpiewają nam dzisiaj nasi ulubieni bardowie? – tego nie wie nikt, nawet oni sami. Podczas dotychczasowych dziewięciu koncertów zagrali łącznie sto piętnaście różnych utworów. Każdy z nich mógł znaleźć się w pierwszej trzydziestce wybranych, a więc mieli sporo do roboty na próbach.
Dorotka wyciąga kopertę i widzimy już, że na ostatnim, 30. miejscu naszej listy przebojów jest piosenka „Jak” Starego Dobrego Małżeństwa. W historię utworu wprowadza nas Jacek:
- Te cudne manowce… czyli 1990 rok i Stare Dobre Małżeństwo.
Na ścianie nad sceną pojawiają się słowa piosenki, śpiewamy razem z artystami.
Kolejną, licząc od końca, jest „Ballada o Krzyżowcu”, potem „Bez słów”. Na 27 miejscu - „Sielanka o domu” Wolnej Grupy Bukowina. I tu Wawrzek przerywa:
- Teraz będzie odrobina prywaty. Piosenkę chciałem zadedykować mojej żonie. I biegną słowa:
A jeśli dom będę miał
To będzie bukowy koniecznie…
Scena i widownia to jedno. Kapitalnym pomysłem było włączenie ludzi do konferansjerki. Przed każdym utworem wybrana osoba czyta krótką informację o autorze i historię piosenki. Nikt nie wiedział kiedy będzie jego kolej wyjścia na scenę, bowiem kolejność prezentacji utworów ukrywały koperty, a pieczę nad nimi sprawowała Dorota. Toteż mieszała się w nas – widzach – ciekawość i napięcie z rozrzewnieniem i błogością Krainy Łagodności wyczarowanej słowem śpiewanym i gitarą.
Między kolejnymi dziesiątkami piosenek były przerwy. Światło brutalnie nas wydzierało z rozmarzenia. Cóż, nakazany powrót do rzeczywistości – przerwa to czas na rozmowy, możliwość spaceru po korytarzach, oglądanie wystaw, wspólne fotografie.
I wracamy na salę przed czasem. Dajemy się wchłonąć atmosferze. Poddajemy się organizatorom i artystom. A oni zapraszają nas do swojego świata. Nie robią tego natrętnie, ale prowadzą słowami i muzyką z Tatr aż do Bałtyku, słyszymy oddech gór, wiatr wiejący od Turbacza, poddajemy się szumowi morza, czujemy morską bryzę a zaraz potem zapach pomarańczy i smak whisky. Zastanawiamy się, dlaczego lato odchodzi z ptakami i co z naszymi marzeniami. Ręce splecione w górze sprawiają, że całe rzędy widowni kołyszą się w rytm muzyki. I śpiewamy, i kołyszemy się. Ważne, że razem.
Uważnie obserwujemy rozwój wydarzeń. Kolejne utwory i kolejne miejsca. Na 19. uplasował się „Czarny blues o czwartej nad ranem”. Ania czyta, że utwór Adama Ziemianina i Krzysztofa Myszkowskiego w 2014 roku w 7. Polskim Topie Wszech Czasów Radiowej Trójki zajął 23. miejsce. Czyli u nas wyżej. Na 16. miejscu naszej listy przebojów znalazła się piosenka „Przeżyj to sam”. I po zapowiedzi słyszę szept Kasi:
- Na refrenie zapalamy latarki w komórkach. Podaj dalej.
Podaję i za moment mrok rozświetlają niby ogniki kołyszące się w górze jeden obok drugiego, ręka obok ręki, dłoń obok dłoni. Nasze dłonie i nasze światełka splatają się w rytm muzyki, kolebią się z lewej na prawą. Śpiewamy wszyscy. Chwilo trwaj!...
Im bliżej pierwszej piątki listy przebojów tym większe napięcie. Na miejscu piątym znalazła się „Gdzie ta keja”, na czwartym „Chodź pomaluj mój świat”. I tu Mariusz zapukał do naszych serc. Zmienił słowa zwrotek popularnej piosenki zostawiając refren. Zmienił adekwatnie do współczesności. Zapukał do naszych serc, a my je otworzyliśmy na oścież. Posłuchajcie:
Piszesz mi w mailu, że grad bomb spada
I że policzki od łez wciąż mokną
Przy szczątkach biurka włączasz telefon
I przeglądarki otwierasz okno
Drzewa spłonęły, kwiatów już nie ma
Od ognia w nocy błyskają nieba
Cześć Was wciąż strzela, część już ucieka
Do świata co mu już Was nie potrzeba
Więc chodź, pomaluj mój świat
Na żółto i na niebiesko (…)
Pocieszasz dzieci, całujesz matkę
Dumnie zakładasz najlepszy strój
Wychodzisz, stajesz, wiesz co Cię czeka
Ruski karabin, idi * ****.
Po refleksji nad rzeczywistością XXI wieku przyszła pora na skupienie. Finał zbliżał się wielkimi krokami.
- Co wygrało? – słyszę czyjś szept.
- Ninaaaa, wiesz co na pierwszym? – ktoś szepcze z drugiej strony.
- Mieli próbę u mnie, ale oni nie wiedzą – odpowiada Nina.
No i napięcie rośnie. Jedni zgadują, inni czekają cierpliwie. Dorota oznajmia po chwili co jest w czołówce. Na trzecim miejscu: „Ale to już było”, na drugim: „10 w skali Beauforta”. No i czekamy na pierwsze. Koperta z numerem jeden ujawnia tajemnicę. Zwycięzcą okazała się piosenka „Bieszczadzkie anioły”. W pieczołowicie zapisanych notatkach Marka podpatrzyłam - miała 44 głosy.
Dopełnieniem finału były nagrody – zestaw śpiewników z wszystkich imprez muzycznych Grupy Wędrownego Bractwa.
Na ścianie przyciągnął mój wzrok duży napis na tle tłumu ludzi: „O każdej porze roku poszerzamy nasze turystyczne horyzonty. Zapraszamy na wycieczki”. W tym tłumie ludzi w tle znalazłam siebie. Skąd to zdjęcie? Ile to już lat z Szalami?
Nasi artyści? Hmmm… To co tych czterech nieprawdopodobnie skromnych facetów wyprawiało na scenie było absolutnie magiczne. Tego popołudnia i wieczoru cała nasza codzienność została za drzwiami sali koncertowej NCK. Daliśmy się uwieść artystom i poprowadzić w magiczną Krainę Łagodności. Uśmiech Mariusza był bonusem do imprezy. Ania stwierdziła publicznie, że zakochała się w tym uśmiechu. Ja też.
A słowo, które przychodni mi na myśl jako podsumowanie koncertu to profesjonalizm. I to absolutny. Dorotko i Marku – szacun i podziw.
Lejdi Masakra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz