– Mam dla ciebie propozycję… – powiedziała może trochę nieśmiało, choć do
niej to niepodobne, jak tylko weszła do domu po pracy.
– Co wymyśliłaś? – przerwał, jakby w ripoście nie pozwalając dokończyć jej
zdania, bo znał ją dobrze i czuł, że święci się coś zaskakującego.
– Chodźmy na Babią Górę – wypaliła bez doszukiwania się już i przytaczania
jakiejś zachęcającej argumentacji do swojej propozycji. Chwilkę musiała
poczekać na odpowiedź. Nie chodzi tu o efekt zaskoczenia, czy jego
nieśmiałość, tylko o to, że był on raczej mniej spontaniczny w decyzjach niż
ona. Jednak zawsze razem dochodzili w tym samym czasie do konsensusu.
Był oczywiście chętny, gdyż tak jak ona lubił Babią Górę, a spotkania z
nią, choć za każdym razem nieco inne, zawsze były tak samo ekscytujące. We
wspomnieniach mieli wielokroć mile spędzony czas, a głębie ich dusz skrywały swego
rodzaju intymne chwile: ty, ja i ona. Znają się dość dobrze, bo naście
wspólnych spotkań było za nimi. Nie ma drugiej takiej, którą by tak często
odwiedzali. Zapytał więc, aby doprecyzowała ofertę:
– Kiedy chcesz iść?
– No dzisiaj – odpowiedziała z przekonaniem, że jeszcze nie jest za późno, a
on zaskoczony nie będzie miał czasu przemyśleć tego do końca, bo przecież
było już po piętnastej, a obiad jeszcze nie zjedzony i rzeczy w ogóle nie
spakowane, choć w sumie nie było to dla nich skomplikowane, bo była w tym
już pewna rutyna i mieli wypracowane schematy, i nie potrzebowali wiele czasu na przemyślenia, co zabrać na taką, czy inną drogę. Ta droga i góra nie była dla nich
żadną nowością. Składali jej wizytę już o różnych porach, w dzień i w nocy,
w lecie i w zimie, czy każdej innej porze roku. Nigdy nie potrzebowali do
tego żadnej motywacji, nawet jeśli miało to być zrobione po ciemku.