za nami
|
pozostało
| |
47,2 km
|
471,8 km
|
Wyczekiwana wyprawa w końcu nadeszła. Wędrówkę Głównym Szlakiem Beskidzkim, rozpoczętą w październiku ubiegłego roku zakończyliśmy w Brzegach Górnych. Tutaj właśnie rozpoczyna się nasza Wielka Majówka w Bieszczadach. Blisko stuosobowa grupa sympatyków Bieszczadów, pieszych wędrówek i najdłuższego szlaku górskiego w Polsce stanęła na czerwonym szlaku, by podążać nim dalej. Przyjeżdżamy idealnie na zaplanowaną godzinę, na jedenastą trzydzieści, o tej samej godzinie przestaje mżyć. Połoniny kryją się jednak w chmurach. Las rosnący poniżej jest jeszcze bezlistny, wygląda jak ten z jesiennej szarugi. Jest umiarkowanie ciepło, bezwietrznie. Cóż nam więcej potrzeba by pójść dalej… tylko biletów wstępu do Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Uwijamy się jednak dość szybko z zakupem, mimo sporej liczebności grupy.
POGODA:
TRASA:
Brzegi Górne (738 m n.p.m.) Schron „Chatka Puchatka” na Połoninie Wetlińskiej (1228 m n.p.m.) Osadzki Wierch (1253 m n.p.m.) Przełęcz Orłowicza (1099 m n.p.m.) Smerek (1222 m n.p.m.) Smerek, wieś (602 m n.p.m.)
OPIS:
Opuszczamy Brzegi Górne, wioskę, której nie widać. Na jej obszarze znajduje się tylko jeden dom. W okresie międzywojennym wieś liczyła sobie ponad 500 mieszkańców, ludności głównie bojkowskiej, ale około 15% ludności stanowiła ludność polska. Wieś ciągnęła się wówczas przez 4 km pomiędzy Wierchem Wyżniańskim, a przełęczą nad Berehami. Wtedy wieś nazywała się Berehy Górne. Była lokowana dawno temu przez Kmitów na prawie wołoskim, a pierwszy raz wzmiankowano o niej w dokumentach z 1580 roku. Wieś przestała istnieć po drugiej wojnie światowej. Berehy znalazły się wtedy w rękach UPA. Po wkroczeniu do wsi wojska polskiego jej mieszkańcy zostali wysiedleni do ZSRR, a zabudowa wsi zniszczona tak, aby wysiedlona ludność nie miała do czego powrócić (gdyby chciała to zrobić). Obecnie o dawnej wsi przypominają jeszcze krzyże cmentarza greckokatolickiego położonego nieco nad drogą na stokach Połoniny Caryńskiej. Łąki nad Berehami Górnymi zarosły już lasami, zaś na połoniny nigdy już nie wrócił widok wypasanych wołów i nikt już na nich nie nuci melancholijnej pieśni:
POGODA:
noc
|
rano
|
dzień
|
wieczór
|
Brzegi Górne (738 m n.p.m.) Schron „Chatka Puchatka” na Połoninie Wetlińskiej (1228 m n.p.m.) Osadzki Wierch (1253 m n.p.m.) Przełęcz Orłowicza (1099 m n.p.m.) Smerek (1222 m n.p.m.) Smerek, wieś (602 m n.p.m.)
Brzegi Górne: - No chodźmy już Szalku na połoninę. |
Opuszczamy Brzegi Górne, wioskę, której nie widać. Na jej obszarze znajduje się tylko jeden dom. W okresie międzywojennym wieś liczyła sobie ponad 500 mieszkańców, ludności głównie bojkowskiej, ale około 15% ludności stanowiła ludność polska. Wieś ciągnęła się wówczas przez 4 km pomiędzy Wierchem Wyżniańskim, a przełęczą nad Berehami. Wtedy wieś nazywała się Berehy Górne. Była lokowana dawno temu przez Kmitów na prawie wołoskim, a pierwszy raz wzmiankowano o niej w dokumentach z 1580 roku. Wieś przestała istnieć po drugiej wojnie światowej. Berehy znalazły się wtedy w rękach UPA. Po wkroczeniu do wsi wojska polskiego jej mieszkańcy zostali wysiedleni do ZSRR, a zabudowa wsi zniszczona tak, aby wysiedlona ludność nie miała do czego powrócić (gdyby chciała to zrobić). Obecnie o dawnej wsi przypominają jeszcze krzyże cmentarza greckokatolickiego położonego nieco nad drogą na stokach Połoniny Caryńskiej. Łąki nad Berehami Górnymi zarosły już lasami, zaś na połoniny nigdy już nie wrócił widok wypasanych wołów i nikt już na nich nie nuci melancholijnej pieśni:
...Woły moje sełenykieRuszamy na zachód. Przechodzimy drewnianym mostkiem nad potokiem Prowcza, za którym zaczynamy podejście stoku Połoniny Wetlińskiej. Chwilkę odkrytym terenem, na którym przeważają zielone łąki, wkrótce jednak szlak zagłębia się w zagajniki, potem w las porastający stromszy odcinek stoku. Pojawiają się w tych miejscach drewniane poręcze i stopnie ziemne. Las ma jeszcze gołe gałęzie, bezlistne. Okres wegetacyjny roślinności w surowych warunkach bieszczadzkich przychodzi później. Połoniny jeszcze niedawno, zaledwie kilka dni temu pokrywała warstewka śniegu. Ślady zimy leżą jeszcze na stokach w postaci białych płatów, ale na szlaku nie ma go wcale, a jedynie błoto.
woły moje woły
kto was bude zawertaty
z wysokoji hory
kto was bude zawertaty
kto was bude pasty
jak to bude popid bućky
kutyriamy triasty...
Prowcza. |
Dolina Prowczy ze stoku Połoniny Wetlińskiej. |
Początkowo szlak łagodnie podchodzi stok. |
Widoki dzisiaj będą skąpe, albo wcale ich nie będzie. |
Zatrzymajmy się, bo za chwilę będzie bardziej stromo. |
Między drzewami lasu snuje się mgła. Dotyka ich mokrych konarów, stąpa po zbutwiałych liściach. Wyżej mgła gęstnieje, zaś drzewa karłowacieją. Powyginane w dziwaczne kształty w wyniku przeciwstawiania się surowym warunkom gór. Po trzynastej opuszczamy ten las i wychodzimy na odkryte tereny. Połoninę zalewa jednak ta sama mgła. Jakieś dziesięć minut później wchodzimy na skalną grzędę i przez pewien czas idziemy po niej w górę, po sterczących skałach, skośnie ułożonych warstwach fliszu karpackiego. Dalej dróżką, aż około godziny 13.25 z otchłani mgły wyłaniają się kontury, a chwilkę później coraz wyraźniejsze rysy Chatki Puchatka. Przerwa.
Runo ożywa w bezlistnym lesie. Czosnek niedźwiedzi. |
Czekam na ciebie. |
Barierki przydają się na stromiznach. |
Przed wyjściem z lasu na połoninę. |
Skalna grzęda. |
Na skalnej grzędzie. |
W Chatce Puchatka nie ma legendarnego gospodarza Lutka Pińczuka. W styczniu tego roku zszedł w doliny i dotąd nie wrócił. W Chatce bez Lutka jest jakoś pusto, choć po brzegi wypełniona jest turystami. Bufet nie działa, ale można tutaj wciąż odpocząć przed dalszą wędrówka. Chatka ta powstała zanim Lutek pojawił się w Bieszczadach. Zbudowano ją po wojnie. Była wówczas obiektem wojskowym – granicznym punktem obserwacyjnym. Zaraz po II wojnie światowej granica państwowa przebiegała inaczej. Biegła tutaj doliną Sanu, między Połoniną Wetlińską i Pasmem Otrytu. Obiekt ten stracił na znaczeniu, gdy w roku 1951 dokonano największej w powojennej Polsce korekty granic, w wyniku której wymieniono tereny o powierzchni 480 km2. ZSRR odstąpił Polsce fragment ówczesnego obwodu drohobyckiego należącego do USRR, obejmujące obecne m.in. miasto Ustrzyki Dolne (ros. Устрики Дольные, ukr. Устрики Долішні) oraz wsie: Czarna, Lutowiska, Krościenko, Bandrów Narodowy, Bystre, Liskowate. Polska odstąpiła ZSRR fragment województwa lubelskiego z miejscowościami Bełz (ukr. Белз), Uhnów (ukr. Угнів), Krystynopol (ukr. Червоноград, do 1953 Кристинопіль), Waręż (ukr. Варяж), Chorobrów (ukr. Хоробрів), Żwirka (ukr. Жвирка). Wraz ze zmianą przebiegu granicy państwowej dokonano przymusowego przesiedlenia ludności.
Połonina Wetlińska po korekcie granicy straciła znaczenie strategiczne i wojsko ją opuściło. Stojący na jej wschodnim krańcu domek pozostał pusty. W styczniu 1956 przekazano go oddziałowi PTTK w Rzeszowie dla stworzenia w nim obiektu wspierającego turystykę. Był to jednak okres, kiedy w Bieszczadach nie było asfaltowych dróg, kiedy były właściwie odcięte od świata. Utworzenie w nim schroniska wymagało zapewnienia dróg zaopatrzenia, a te były bardzo odległe, bo doliny u stóp połonin były opustoszałe i bezludne. W Bieszczady zaglądali nieliczni wówczas turyści, którzy od czasu do czasu zatrzymywali się na noc w domku bez gospodarza stojącym na Połoninie Wetlińskiej.
Chatka Puchatka na Połoninie Wetlińskiej. |
W roku 1959 w Bieszczady przyjechał niejaki Ludwik Pińczuk, urodzony w państwie, którego nie ma już na mapie tj. w Jugosławii. Obecnie jest to terytorium Bośni. Miał jednak korzenie polskie. Jego dziadek był Polakiem, który wyemigrował do ówczesnych Austro-Węgier, gdzie urodzili się rodzice Ludwika i on sam, jak już wspomnieliśmy. Po II wojnie światowej rodzina Pińczuków powróciła do Polski za namową emisariuszy poszukujących Polaków mieszkających za granicami swego kraju, a było to w roku 1946. Rodzina Ludwika osiadła w Bolesławcu na Dolnym Śląsku, czyli na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Po ukończeniu zawodowej szkoły górniczej Ludwik przeniósł się na Górny Śląsk, gdzie podjął pracę w jednej z kopalń, chcąc w ten sposób uniknąć powołania do wojska (górników reklamowano od pełnienia obowiązkowej wówczas służby wojskowej). W międzyczasie uczył się w wieczorowym technikum. W pewnym momencie wpadła mu do rąk gazetka zachęcająca do wyjazdu w Bieszczady, które usiłowano na różne sposoby zagospodarować. W gazetce tej namawiano do podjęcia pracy przy zbieraniu jagód i runa leśnego. Ludwik nie zastanawiał się długo, wziął cały przysługujący mu urlop i wcielony do zorganizowanej grupy przyjechał po raz pierwszy w Bieszczady, a dokładnie do Cisnej.
Była tutaj baza Przedsiębiorstwa „Las”. Stąd wyruszał zbierać jagody. Bieszczadzkie jagody zaliczane były do najlepszych, a było ich tutaj bardzo dużo. Większość tutejszych zbiorów była eksportowana, to też powodowało, że praca przy ich zbieraniu była dobrze opłacana. Przedsiębiorstwo „Las” dawało zbieraczom nocleg w namiocie i posiłek w zamian za pięć kilogramów jagód, za resztę płaciło. Ludwik zbierał po 10-15 kilogramów jagód dziennie. Po raz pierwszy pod Połoninę Wetlińską dotarł jednak rok później, kiedy wrócił w Bieszczady ponownie. Dotarł wówczas do Wetliny. Jesienią znów wrócił do śląskiej kopalni, jednak już tylko po to by zwolnić się z pracy. Zauroczony beztroskim życiem w słońcu i na powietrzu wrócił w 1961 roku w Bieszczady na zawsze. Wtedy dotarł na Połoninę Wetlińską po raz pierwszy, gdzie potrafił zbierać nawet 70 kilogramów jagód dziennie. Problemem jednak było przetransportowanie uzbieranych jagód z góry. Zamówił sobie w tym celu specjalny stelaż u solarza w Sanoku, aż w końcu kupił sobie konie, który w dzień pasł się na połoninie, a wieczorem pomagał w transporcie.
Zbliżała się jednak zima. W pobliżu tak daleko wysuniętych jagodzich stanowisk nie było wtedy zbyt wielu budynków, w których można by zamieszkać i przetrwać zimę. Drewniane baraki, w których w lecie mieszkali budowniczowie dróg były nieszczelne i nie można było uchronić się w nich przed mrozem. Znalazł jednak w Berehach dwukomorowy schron, który zaadaptował do przetrwania w nim zimy. Z metalowej beczki zrobił kominek, miejsce do spania wymościł baranimi skórami. Po części żywił się zapasami żywności zgromadzonymi jesienią, trochę kłusował, a co 2-3 tygodnie wyruszał na zakupy do Dwernika, pokonując potężne warstwy śniegu. Skonstruował sobie wtedy karple, dzięki którym nie zapadał się w śniegu po pas. Wtedy też odkrył na Połoninie Wetlińskiej domek, w którym zimą przeważnie hulał wiatr. Jesienią 1963 roku zaczął znosić do niego deski i szyby. To był początek adaptacji domku na połoninie jako turystycznego schroniska. Rok później PTTK podpisało z Ludwikiem umowę na remont i dzierżawę schroniska. Turystów wtedy w Bieszczadach było jeszcze niewielu. Z wszystkimi pracami remontowymi uporał się dopiero w 1968 roku, kiedy udało mu się uruchomić pomieszczenia sypialniane dla turystów. Wtedy właściwe na Połoninie Wetlińskiej zaczęło funkcjonować schronisko, oferujące gastronomię i noclegi. Wtedy też stało się coś dziwnego. Gdy schronisko zaczęło funkcjonować w pełnym wymiarze PTTK ogłosiło konkurs na nowego gospodarza obiektu. Lutek, jak zwali go turyści i znajomi, opuścił domek na Połoninie Wetlińskiej i zszedł w doliny.
Lutek zaczął pracować przy wypalaniu węgla, a potem prowadził kemping w Ustrzykach Górnych. Tymczasem w Chatce na Połoninie Wetlińskiej gospodarze zmieniali się jak w kalejdoskopie. Większość nie wytrzymywała, bo w schronisku panowały spartańskie warunki zarówno dla gospodarzy, jak też turystów. Bieszczadzki Park Narodowy nie wyrażał zgody na jego modernizację, czy rozbudowę. Wewnątrz nie było sanitariatów, zaś korzystanie ze stojących na zewnątrz „sławojek” wiązało się ze szczególnym dyskomfortem, a zimą było prawdziwym wyzwaniem.
Lutek wrócił na Połoninę Wetlińską dopiero w 1986 roku ze swoją drugą żoną Dorotą, jako gospodarz schroniska. Schronisko zwane już wtedy Chatką Puchatka niewiele zmieniło się od tego czasu ze względu na obwarowania Parku Narodowego. Nie posiada doprowadzonej wody i prądu. Najbliższe źródło wody znajduje się 500 metrów od schroniska w linii prostej. Zaopatrzenie dowożone jest samochodem terenowym lub skuterem śnieżnym. Prąd dostępny jest wyłącznie z agregatu lub paneli słonecznych, które nie wystarczają do zasilania chłodziarek i zamrażarek umożliwiających przechowywanie żywności. Mimo tych trudności Lutek trwał i trwała „jego” Chatka Puchatka, aż do stycznia 2017 roku. Chatka Puchatka stoi teraz w samotności. W jej murach jest zapisana historia Lutka Pińczuka. Jest teraz jak sierota. Drzemie w niej pustka, nawet gdy wypełniona jest po brzegi naszą prawie stuosobową grupą. Stoi samotnie na połoninie bez swego ojca i gospodarza. Nie wiadomo, czy Lutek Pińczuk wróci jeszcze by w niej pogospodarzyć, wszak ma on już swoje lata. Na zawsze jednak pozostanie w jej ścianach legenda pierwszego bieszczadnika w historii powojennych Bieszczadów.
Nasze marzenie zostania na noc w Chatce Puchatka na Połoninie Wetlińskiej zostało w tym momencie zawieszone. Mamy nadzieję, że nie na długo, bo przyjemniej byłoby nam wspominać niż marzyć - wspominać cudowny zachód słońca oglądany spod Chatki Puchatka oraz promienisty brzask i świt dnia następnego.
To my pod Chatką Puchatka. |
A tu też my z Supergrupą. |
O godzinie 14.10 ruszamy na zachód grzbietem połoniny. Oddalamy się od Chatki Puchatka, która szybko znika za nami we mgle. Połonina pokryta jest sepią starych traw, delikatnie skutych lodem. Przy gruncie musi być przymrozek. Szklisty lód skuwa też pierwsze kwiaty połonińskich muraw. Na gołych pędach krzaczastej roślinności uczepiły się lodowe pióropusze. Ktoś policzył, że nałożyły się na nich trzy warstwy lodu. Kończy się kwiecień - tylko dwa dni zostały do maja, a w Bieszczadach dopiero pojawiły się pierwsze zwiastuny wiosny. Pojawiły się najbardziej niecierpliwe kwiaty, nie baczące na chłód, czy przymrozki.
Takim zwiastunem jest wawrzynek wilczełyko (Daphne mezereum L.), którego pędy obrosły fioletowym kwieciem. Owoce jakie da są trujące, podobnie jak inne części tej rośliny. Przyjmuje się, że spożycie kilkunastu owoców przez dorosłą osobę może doprowadzić do jej śmierci. W przypadku dziecka śmierć może spowodować spożycie jednego lub dwóch owoców wawrzynka. Wawrzynek wilczełyko zawiera bowiem trujące składniki: dafninę i mezereinę. Nawet bliski kontakt z tą rośliną może powodować zaczerwienienie na skórze, obrzęki, a nawet pęcherze. Wawrzynka wilczełyko spotkać można na całym terytorium Polski, choć jego stanowiska są rzadkie i silnie rozproszone. Podlega ochronie prawnej, przedtem ścisłej, a obecnie częściowej.
Wawrzynek wilczełyko (Daphne mezereum L.). |
Wyrazistym świadectwem przedwiośnia na połoninach są rosnące śnieżyczki przebiśniegi (Galanthus nivalis L.), które przebiły niedawno leżące tutaj śniegi. Wiadomo, że kalendarzowo wiosna jest w pełni, lecz roślinność kieruje się własnym kalendarzem uwzględniającym rzeczywiste warunki występujące w przyrodzie. Przebiśniegi są wskaźnikiem fenologicznej pory roku – przedwiośnia, czyli zarania wiosny. Po przedwiośniu nastąpi pierwiośnie, czyli wczesna wiosna, a nadejdzie kiedy średniodobowe temperatury wzrastać będą powyżej 10 stopni Celsjusza, zaś na murawach pojawią się inne kwiaty np. fiołki, zakwitną również pędy borówki czarnej. Dopiero po pierwiośniu nastąpi pełnia wiosny.
Śnieżyczka przebiśnieg (Galanthus nivalis L.). |
Jedną z roślin wyrastających w pierwsze wiosenne promienie słońca jest cebulica dwulistna (Scilla bifolia L.). Najczęściej można ją spotkać pośród nie ubranych w liście buków, ale lubi też zarośla i wilgotne łąki. Jest rzadką rośliną spotykaną tylko w południowo-wschodniej Polsce, pospolitą tutaj w Bieszczadach. Objęta jest w Polsce częściową ochroną gatunkową, a wcześniej do 2014 roku objęta była ochroną ścisłą.
Cebulica dwulistna (Scilla bifolia L.). |
Kończymy trawers szczytu Roh (1255 m n.p.m.), najwyższego na Połoninie Wetlińskiej. Szlaki turystyczne nie prowadzą na jego wierzchołek. Po minięciu Roha szlak odchodzi na lewo w kierunku drugiego co do wysokości na Połoninie Wetlińskiej - Osadzkiego Wierchu (1253 m n.p.m.). Przed wierzchołkiem podchodzimy krótko po ziemnych stopniach i o godzinie 14.50 wchodzimy na szczyt. Znajdujemy się na najwyższej kulminacji dzisiejszego dnia. Od wierzchołka Osadzkiego Wierchu odchodzi na zachód krótka, skalista grań po której prowadzi czerwony szlak. Za niedługo skręca w prawo na połoninę i wyraźnie schodzi w dół, na Szare Berdo.
Końcowe dojście pod skały Osadzkiego Wierchu. |
Osadzki Wierch (1253 m n.p.m.). |
Krótka skalista grań odchodząca od Osadzkiego Wierchu. |
Szare Berdo porasta pas lasu. Jest najniższą kulminacją w masywie Połoniny Wetlińskiej. Szlak najpierw wiedzie wałem grzbietu, a potem trawersem stromego zbocza, krótko po skałach, aż wyprowadza na połoninę. Już niedaleko na Przełęcz Mieczysława Orłowicza, za którą wznosi się Smerek. Przełęcz Orłowicza usytuowana jest na wysokości 1075 m n.p.m. i składa się z dwóch siodełek rozdzielonych niewielkim garbem. Szlak prowadzi do siodła wyżej położonego na wysokości 1094 m n.p.m., gdzie czerwony szlak krzyżuje się z przychodzącymi innymi. Jest tutaj szlak łączący z Wetliną, Zatwarnicą i Jaworzec. Odpoczywamy chwilkę na przełęczy przed podejściem na Smerek.
Szare Berdo. |
Szare Berdo. |
Z mgły od strony Smereka wyłania się strażnik parku narodowego. Kontroluje bilety. Nawiązuje się pogawędka. Pogadałoby się dłużej, ale przed nami Smerek i podejście na niego. Ruszamy o godzinie 16.15. Podejście nie jest forsowne. Prowadzi wygodną graniową ścieżką, częściowo po wystających skałkach. Do szczytu docieramy o godzinie 16.40. Szkoda, że wciąż aura nie zezwala na podziwienie widoków. No cóż, aury się nie wybiera przy wyjazdach planowanych z dużym wyprzedzeniem. Pogodę trzeba brać jaka jest. Zresztą nie ma co narzekać, bo sprzyja wędrówce, a też towarzystwo jest przednie.
Przełęcz Orłowicza. |
Smerek. |
Smerek jest zachodnim przedłużeniem grzbietu Połoniny Wetlińskiej, kulminującym na wysokości 1222 m n.p.m. Nazwę zawdzięcza austriackim kartografom, którzy nanieśli na niego nazwę wsi leżącej u jego podnóża. Nazwa smerek wywodzi się z języka słowackiego i oznacza świerk. Smerek składa się z dwóch szczytów. My znajdujemy się na tym niższym, ten wyższy leży bardzo blisko na północy, lecz przysłania go mgła. Na naszym wierzchołku, zwanym z dawna Wysoką, stoi metalowy krzyż postawiony w miejscu (czy też dla upamiętnienia) śmierci turysty rażonego piorunem – tak piszą przewodniki. Z kolei na tabliczce umocowanej do krzyża czytamy, że został on postawiony w 1976 roku z inicjatywy proboszcza parafii Cisna dla uczczenia 600-lecia Archidiecezji Przemyskiej. Wykonał go Piotr Szarek z Dołżycy, a potem w 5 częściach został wyniesiony potajemnie w ciągu dwóch listopadowych nocy na szczyt góry, gdzie nastąpiło jego zmontowanie i wbetonowanie w podłoże.
Śmierć turysty rażonego piorunem na Smereku, do której odwołują się przewodniki, miała miejsce 7 maja 1975 roku. Pisze o niej Edward Marszałek w książce pt. „Wołanie z połonin” poświęconej akcjom ratowniczym GOPR:
Mieczysław „Wojtek” Wójcik „Księgowy” Śmierć od pioruna Z „księgi wypraw”: 7.05.1975 r, godz.14.50 Andrzej W. zam. Pszczyna zawiadomił, że pod szczytem Smereka na szlaku czerwonym został rażony piorunem Adam K. lat 20., uczestnik rajdu Politechniki Krakowskiej... Rok 1975 to był w ogóle piorunowy rok. Pamiętam, że przez całe lato częste były burze. Zaczęło się 7 maja na Smereku, gdzie piorun trafił dwudziestoletniego studenta Politechniki Krakowskiej. Powiadomienie przyszło prawie dwie godziny po uderzeniu pioruna. Ponieważ w czasie burzy nie można było nawiązać żadnej łączności, Wojtek Gajda, gospodarz schroniska, pojechał do akcji konno - na Połoninie był wtedy Erat - zabierając tylko apteczkę. Za nim ze sprzętem poszli Jurek Żak i Władek Słodyczka. Burza wciąż trwała, gdy Wojtek dogalopował do poszkodowanego. Na miejscu stwierdzono nitkowe tętno, więc przez dłuższy czas prowadzono reanimację - bezskutecznie. Gdy uspokoiła się nawałnica, wezwano śmigłowiec z Sanoka. Przyleciał wraz z lekarzem - chłopaki wciąż prowadzili reanimację - bezskutecznie. Nie pomógł nawet zastrzyk wykonany wprost w serce. Wkrótce lekarz stwierdził zgon. Zwłoki transportowano do wsi Smerek, przenosząc je niemal wpław przez wezbrane wody Wetlinki. Wysoko trzeba było unosić ciało zmarłego na rękach, by go nie zamoczyć. Nie było wtedy jeszcze mostu i drogi leśnej za Smerekiem.
Smerek słynie z przepięknej dookólnej panoramy, jednej z najwspanialszej w Bieszczadach. Musi oczywiście być odpowiednia pogoda, aby ją oglądać. Zimą, gdy występuje inwersja temperatur panorama ta sięga Tatr, Gór Bukowskich (słow. Bukovské vrchy) i pasma Wyhorlat (słow. Vihorlat) na Słowacji, czy nawet Gorganów leżących na Ukrainie.
Po krótkiej przerwie rozpoczynamy zejście. Przed nami ponad 600 metrów w dół. Początkowo spokojnym nachyleniem przemieszczamy się na zachodni kraniec grzbietu Smereka, po czym szlak nagle skręca w lewo na ostro opadające zbocze. Powoli i ostrożnie wytracamy wysokość. Szlak przechodzi obok pól grechotów - skalnych rumowisk powstałych w okresie zlodowaceń. Powstały ze skał rozsadzonych przez wodę i mróz.
Ostry odcinek zejścia ze Smereka. |
Grechoty na Smereku. |
Wkrótce nachylenie stoku łagodnieje, niebawem wchodzimy do lasu, a szlak skręca ostro w lewo wchodząc w trawers leśnego stoku. O godzinie 17.15 mijamy źródło wody. Zaś dwadzieścia minut później dużą wiatę postawioną na granicy parku. Opuszczamy Bieszczadzki Park Narodowy. Schodzimy dalej lasem, a później przez młodnik. O godzinie 18.25 po ostrej skarpie schodzimy nad potok Kindrat. Nieopodal mamy drewniany mostek, który pozwala na przekroczenie potoku w suchych butach. Po drugiej stronie potoku mamy utwardzoną drogę, która sprowadza wzdłuż potoku do mostu nad rzeką Wetliną. Obok mostu Kindrat uchodzi do Wetliny. Sto metrów za mostem dochodzimy do szosy Bieszczadzkiej Obwodnicy. Szlak prowadzi w lewo na szosę.
Przed wejściem do lasu. |
Źródło. |
Na zejściu. |
Potok Kindrat. Czyszczenie obuwia. |
Most nad Wetliną. |
Spojrzenie na Smerek niknący w chmurach. |
Wieś Smerek. |
Szosą idziemy do wioski Smerek. Mamy do niej jakieś półtora kilometra. Z lewej spojrzeć możemy na połoninę, która przemierzaliśmy. Jej grzbiet wbija się wciąż w nisko wiszące chmury. Chmury sięgają nisko lasu porastającego stoki masywu. O godzinie 19.00 szczęśliwie kończymy wędrówkę, która nie dała nam dzisiaj delicji dla oczu, ale coś innego…
Idąc przez Połoninę Wetlińską doznaliśmy dzisiaj samotności i ciszy, nawet gdy nie byliśmy zupełnie sami, bo towarzyszył nam przyjaciel na szlaku. Mgła z osiadłych na połoninie chmur wprowadzała w stan oderwania się od rzeczywistości. Szliśmy jakby przez nieznane, krainę oddaną przyrodzie, a może Biesom i Czadom.
LINKI DO INNYCH OPISÓW Z TEJŻE WYPRAWY:
Pasmo Graniczne [GSB-04]
Pieśni wędrownego bractwa
Wysoki Dział [GSB-05]
Dolina Osławy i Osławicy [GSB-06]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz