W przypadku tego szlaku nigdy nie sugerujmy się czasami przejść podawanymi na mapach, bo w rzeczywistości mogą one znacznie od nich odbiegać. To szlak diametralnie odmienny od innych, z pewnością nie dla początkujących. Na jego bezpieczne przejście nakłada się wiele elementów: umiejętności i doświadczenie, psychomotoryka, aktualne warunki na szlaku, panująca pogoda, czy liczba turystów. Odcinek, jaki nam pozostał do przejścia to być może najtrudniejszy odcinek Orlej Perci - wielu turystów tak uważa. Do jego pokonania potrzebne są umiejętności oraz odporność na bliskość przepaści. Mimo żelaznych ułatwień wymaga ogromnego skupienia i koncentracji, bo na każdym niemal kroku towarzyszy nam na nim ekspozycja i trudności techniczne. Poruszać będziemy się częściej niż wcześniej po kilkusetmetrowych ścianach, które dają niezapomniane uczucie otaczającej przestrzeni. Oczywiście każdy ma swoje najtrudniejsze miejsca na Orlej Perci, które niekoniecznie umiejscawiane są między Kozim Wierchem i Zawratem. Jednakże faktem jest, że właśnie na tym odcinku odnotowano najwięcej wypadków, zaś za najbardziej niebezpiecznymi punktami są Zawrat z Zawratowym Żlebem (czyli zejście z Zawratu na północ), Kozia Przełęcz, Kozie Czuby i Kozi Wierch. Znaczna część wypadków miała miejsce podczas mijania się turystów. Dlatego też na tymże odcinku w lipcu 2007 roku zmienione zostały zasady ruchu turystycznego i można go pokonywać tylko w jednym kierunku: z Zawratu do Koziego Wierchu. Tak też zaczynamy dzisiaj na Zawracie, a nie na Kozim Wierchu, gdzie ostatnio zakończyliśmy wędrówkę z tego cyklu. Podczas ostatniego, czwartego etapu tej wędrówki zamierzamy zatem znów wejść na Kozi Wierch, najwyższy punkt na całym szlaku. To byłby piękny finał tego projektu. Tymczasem zaczynamy trzeci etap. Idziemy na Zawrat.
sobota, 26 października 2019
Orla Perć: śladem budowniczych - cz.3
Dolina Gąsienicowa, Kozia Przełęcz, Mały Kozi Wierch, Orla Perć, Tatry Wysokie, Tatrzańskie Dwutysięczniki, Zamarła Turnia, Zawrat, Zmarzłe Czuby
Brak komentarzy
niedziela, 20 października 2019
~ ŚMIERĆ ZBÓJNIKA ~
Pod koniec lutego lub w marcu 1713 roku do Klenovca przybyło około trzydziestu hajduków. Hajducy już od jakiegoś czasu poszukiwali Jánošíka i trop doprowadził ich do domu Martina Mravca. Juraj Jánošík po pojmaniu osadzony został w kasztelu Vranovo we wsi Palúdzka koło miasteczka Liptovský Mikuláš. W Liptovským Mikulášu w dniach 16 i 17 marca 1713 roku odbył się jego proces. Jego przebieg jest znany dzięki zachowanym protokołom.
Nie wiadomo skąd hajducy wiedzieli, że to właśnie u Martina Mravca znajdą Jánošíka. Niektórzy podają, że został zdradzony przez kochankę, inni posądzają Uhorčíka o zdradę, ale czy tak było naprawdę – niewiadomo, nie potwierdzają tego żadne wiarygodne źródła. Faktem jest, że Jánošík poddawany okrutnym torturom nigdy nie zdradził kim w rzeczywistości był Martin Mravec. Oświadczył nawet, że prawdziwy Tomáš Uhorčík zginął w 1711 roku podczas strzelaniny między zbójnikami i hajdukami w Górach Kremnickich.
Proces Jánošíka odbywał się w dniach 16 i 17 marca 1713 roku w tzw. domu Hanzelego w Liptovským Mikulášu, który rok wcześniej władze miasta zakupiły dla potrzeb sądu. Jánošík złożył dobrowolne zeznania, ale oskarżyciel zażądał poddania go torturom, bo jak to określono – w zeznaniach winnego jest sporo niejasności i brak informacji o reszcie towarzystwa i osobach współdziałających z kompanią. Tortury jednak na nic się zdały. Na torturach, które trwały kilka godzin, nie zdradził żadnego z kompanów, a mówił jedynie o tych, którzy już nie żyli. 17 marca 1713 roku szybko wydano wyrok: śmierć przez powieszenie na haku. Egzekucja dwudziestopięcioletniego Juraj Jánošíka odbyła się wieczorem jeszcze tego samego, albo następnego dnia w Liptovskim Mikulášu.
Zginął więc Juraj Jánošík, tak jak powinien umrzeć harnaś zbójnicki – śmiercią honorną na haku. Wkrótce legenda o nim rozeszła się - legenda tak wielka, że stał się ulubionym bohaterem folkloru słowackiego, a z czasem również terenów po północnej stronie Tatr.
Śladami Juraja Jánošíka: Kaštieľ Vranovo, Jánošíkova mučiareň
Pod koniec lutego lub w marcu 1713 roku do Klenovca przybyło około trzydziestu hajduków. Hajducy już od jakiegoś czasu poszukiwali Jánošíka i trop doprowadził ich do domu Martina Mravca. Juraj Jánošík po pojmaniu osadzony został w kasztelu Vranovo we wsi Palúdzka koło miasteczka Liptovský Mikuláš. W Liptovským Mikulášu w dniach 16 i 17 marca 1713 roku odbył się jego proces. Jego przebieg jest znany dzięki zachowanym protokołom.
Nie wiadomo skąd hajducy wiedzieli, że to właśnie u Martina Mravca znajdą Jánošíka. Niektórzy podają, że został zdradzony przez kochankę, inni posądzają Uhorčíka o zdradę, ale czy tak było naprawdę – niewiadomo, nie potwierdzają tego żadne wiarygodne źródła. Faktem jest, że Jánošík poddawany okrutnym torturom nigdy nie zdradził kim w rzeczywistości był Martin Mravec. Oświadczył nawet, że prawdziwy Tomáš Uhorčík zginął w 1711 roku podczas strzelaniny między zbójnikami i hajdukami w Górach Kremnickich.
Proces Jánošíka odbywał się w dniach 16 i 17 marca 1713 roku w tzw. domu Hanzelego w Liptovským Mikulášu, który rok wcześniej władze miasta zakupiły dla potrzeb sądu. Jánošík złożył dobrowolne zeznania, ale oskarżyciel zażądał poddania go torturom, bo jak to określono – w zeznaniach winnego jest sporo niejasności i brak informacji o reszcie towarzystwa i osobach współdziałających z kompanią. Tortury jednak na nic się zdały. Na torturach, które trwały kilka godzin, nie zdradził żadnego z kompanów, a mówił jedynie o tych, którzy już nie żyli. 17 marca 1713 roku szybko wydano wyrok: śmierć przez powieszenie na haku. Egzekucja dwudziestopięcioletniego Juraj Jánošíka odbyła się wieczorem jeszcze tego samego, albo następnego dnia w Liptovskim Mikulášu.
Zginął więc Juraj Jánošík, tak jak powinien umrzeć harnaś zbójnicki – śmiercią honorną na haku. Wkrótce legenda o nim rozeszła się - legenda tak wielka, że stał się ulubionym bohaterem folkloru słowackiego, a z czasem również terenów po północnej stronie Tatr.
Śladami Juraja Jánošíka: Veľký Kriváň, Šútovský vodopád
Przed nami najwyższe szczyty, przejdziemy na ich drugą stronę, tak jak dawni zbójnicy poszukujący przed zimą schronienia w dolinie. Zostawimy za sobą rodzinne strony Jánošíka. Zimę na przełomie 1712 i 1713 roku Jánošík spędził we wsi Kokava, blisko Klenovca, gdzie mieszkał jego przyjaciel Tomáš Uhorčík. Gdy Tomáš Uhorčík przekazał Jánošíkowi swoją zbójecką bandę ożenił się, zmienił imię na Martin Mravec i osiadł we wsi Klenovec, gdzie pracował jako pasterz i muzykant. Słynął z gry na gajdach i był często nazywany Gajdoš Uhorčík lub Gajdošík. Teraz jako Martin Mravec grając i bacując prowadził spokojny żywot. Żył skrywając zbójecki rodowód, ale stare więzi nigdy nie zostały zerwane. Swoim byłym towarzyszom udzielał schronienia, ukrywał łupy. W Klenovcu nikt nie przypuszczał, że był kiedyś zbójnickim harnasiem.
sobota, 19 października 2019
~ NA ZBÓJNICKIEJ DRODZE ~
Po powrocie z wojska Juraj Jánošík niedługo gościł pod ojcowską strzechą. Wnet odszukał go tu Tomáš Uhorčík, który namówił go do zbójnictwa. Jánošík dołączył do bandy i wraz z nią wyruszył po swój pierwszy łup na Morawy. Tam zrabowali płótno na koszule. W dniu 29 września 1711 roku, w Świętego Michała, Jánošík zgodnie z obyczajem zbójnickim złożył dziewięciokrotną przysięgę na wierność, która na zawsze związała go z bandą. Podczas zbójeckiego łupiestwa szybko zdobył rozgłos, pieniądze oraz poważanie u pozostałych zbójników. W chwili, gdy Jánošík przystał do bandy zbójeckiej we wrześniu 1711 roku, składała się ona z kilkudziesięciu osób, pochodzących głównie z Moraw, górnych Kysuc i z Polski.
Jakiś czas po przystaniu Jánošíka do zbójników, w październiku 1711 roku Uhorčík ożeniwszy się przechodzi na osiadły tryb życia. Uhorčík pod przybranym nazwiskiem osiada w Klenovcu. Nie zrywa jednak kontaktu ze swymi towarzyszami, ale ukrywa ich i żywi w prowadzonej gospodzie. W ten właśnie osobliwy sposób uczestniczy w podziale łupów zbójnickich. Zapewne Uhorčík doceniając odwagę Jánošíka i doświadczenie żołnierskie, mając do niego zaufanie powierza mu przywództwo nad bandą zbójnicką. Stało się to jeszcze zanim osiadł w Klenovcu. Jednakże można przypuszczać, że wciąż miał wpływ na poczynania towarzyszy, a nawet na decyzje Jánošíka, który mógł być tego nieświadomy. Było to dość wygodne rozwiązanie dla przebiegłego Tomáša Uhorčíka.
Okoliczności w jakich odbyło się przekazanie Jánošíkowi przywództwa są zastanawiające. Jánošík przecież nie miał doświadczania w zbójowaniu, a po za tym był najmłodszy z kompanów, którzy znali go względnie krótko. Co zatem spowodowało, że członkowie bandy Uhorčíka podporządkowali się przywództwu Jánošika? Całkiem możliwe, że musiał udowodnić kamratom, że jest godny sprawowania przywództwa, być może poprzez walkę wręcz z kontrkandydatami. Jednak już wtedy dostrzegano jego spryt i skuteczność podczas akcji rabunkowych. Zapewne nigdy nie dowiemy się jak było w rzeczywistości. W każdym bądź razie podczas zbójowania Jánošik dał się poznać jako dobry przywódca. Napady były precyzyjnie pomyślane, dobrane tak, aby przynosiły więcej zysku niż strat. Rabował karawany kupieckie, podróżnych, zamożnych mieszkańców z okolic, a także plebanów – często zamożniejszych od właścicieli wsi, w której mieszkali. Jednocześnie opłacał niektórych wielmoży, którzy później pomagali mu uniknąć pojmania, czy uwolnić się w razie schwytania. Oczywiście nie mogło to trwać wiecznie.
Ze strzępów informacji o Jánošiku możemy wywnioskować, że właściwie nie był złym człowiekiem. W ciągu półtorarocznego zbójowania podobno nikt nie zginął z jego ręki. Mówiono o nim, że odbiera bogatym i daje biednym, ale w rzeczywistości raczej nikogo nie obdarowywał łupami poza dziewczętami, które lubił obdarowywać biżuterią. W działaniach kierowała nim fantazja i romantyzm, swego rodzaju szlachetność i być może również chęć zdobycia sławy, która spowodowała, że życie rolnika nie mogło go już zadowolić. Zbójowanie mogło być w tym względzie drogą na skróty za sławą, którą rozpoczął już wcześniej w czasie służby w wojsku, w którym mógł oczekiwać awansów. Jednak raz postawiony krok na zbójecką drogę sprawił, że stałą się ona jego życiową dolą. Nie mógł już z tej drogi zejść, podobnie jak jego przyjaciel Uhorčík, który próbował to zrobić.
Śladami Juraja Jánošíka: Zbojnícky chodník
Po powrocie z wojska Juraj Jánošík niedługo gościł pod ojcowską strzechą. Wnet odszukał go tu Tomáš Uhorčík, który namówił go do zbójnictwa. Jánošík dołączył do bandy i wraz z nią wyruszył po swój pierwszy łup na Morawy. Tam zrabowali płótno na koszule. W dniu 29 września 1711 roku, w Świętego Michała, Jánošík zgodnie z obyczajem zbójnickim złożył dziewięciokrotną przysięgę na wierność, która na zawsze związała go z bandą. Podczas zbójeckiego łupiestwa szybko zdobył rozgłos, pieniądze oraz poważanie u pozostałych zbójników. W chwili, gdy Jánošík przystał do bandy zbójeckiej we wrześniu 1711 roku, składała się ona z kilkudziesięciu osób, pochodzących głównie z Moraw, górnych Kysuc i z Polski.
Jakiś czas po przystaniu Jánošíka do zbójników, w październiku 1711 roku Uhorčík ożeniwszy się przechodzi na osiadły tryb życia. Uhorčík pod przybranym nazwiskiem osiada w Klenovcu. Nie zrywa jednak kontaktu ze swymi towarzyszami, ale ukrywa ich i żywi w prowadzonej gospodzie. W ten właśnie osobliwy sposób uczestniczy w podziale łupów zbójnickich. Zapewne Uhorčík doceniając odwagę Jánošíka i doświadczenie żołnierskie, mając do niego zaufanie powierza mu przywództwo nad bandą zbójnicką. Stało się to jeszcze zanim osiadł w Klenovcu. Jednakże można przypuszczać, że wciąż miał wpływ na poczynania towarzyszy, a nawet na decyzje Jánošíka, który mógł być tego nieświadomy. Było to dość wygodne rozwiązanie dla przebiegłego Tomáša Uhorčíka.
Okoliczności w jakich odbyło się przekazanie Jánošíkowi przywództwa są zastanawiające. Jánošík przecież nie miał doświadczania w zbójowaniu, a po za tym był najmłodszy z kompanów, którzy znali go względnie krótko. Co zatem spowodowało, że członkowie bandy Uhorčíka podporządkowali się przywództwu Jánošika? Całkiem możliwe, że musiał udowodnić kamratom, że jest godny sprawowania przywództwa, być może poprzez walkę wręcz z kontrkandydatami. Jednak już wtedy dostrzegano jego spryt i skuteczność podczas akcji rabunkowych. Zapewne nigdy nie dowiemy się jak było w rzeczywistości. W każdym bądź razie podczas zbójowania Jánošik dał się poznać jako dobry przywódca. Napady były precyzyjnie pomyślane, dobrane tak, aby przynosiły więcej zysku niż strat. Rabował karawany kupieckie, podróżnych, zamożnych mieszkańców z okolic, a także plebanów – często zamożniejszych od właścicieli wsi, w której mieszkali. Jednocześnie opłacał niektórych wielmoży, którzy później pomagali mu uniknąć pojmania, czy uwolnić się w razie schwytania. Oczywiście nie mogło to trwać wiecznie.
Ze strzępów informacji o Jánošiku możemy wywnioskować, że właściwie nie był złym człowiekiem. W ciągu półtorarocznego zbójowania podobno nikt nie zginął z jego ręki. Mówiono o nim, że odbiera bogatym i daje biednym, ale w rzeczywistości raczej nikogo nie obdarowywał łupami poza dziewczętami, które lubił obdarowywać biżuterią. W działaniach kierowała nim fantazja i romantyzm, swego rodzaju szlachetność i być może również chęć zdobycia sławy, która spowodowała, że życie rolnika nie mogło go już zadowolić. Zbójowanie mogło być w tym względzie drogą na skróty za sławą, którą rozpoczął już wcześniej w czasie służby w wojsku, w którym mógł oczekiwać awansów. Jednak raz postawiony krok na zbójecką drogę sprawił, że stałą się ona jego życiową dolą. Nie mógł już z tej drogi zejść, podobnie jak jego przyjaciel Uhorčík, który próbował to zrobić.
Śladami Juraja Jánošíka: Súľovské skaly
Służba w wojsku pozostałaby zapewne w życiu Juraja Jánošíka nic nie znaczącym epizodem, gdyby podczas jej trwania nie zaszły pewne fakty, które wywarły duży wpływ na dalsze jego losy. Było to niedługo po żołnierskim epizodzie w Bytčy. Zbiegły z tamtejszego więzienia Tomáš Uhorčík szybko wciąga Janosika do swojej bandy, a potem przekazuje mu przywództwo. To droga bez odwrotu. Wie o tym Tomáš Uhorčík, choć sam odsuwa się od zbójeckiego procederu i w 1711 roku opuszcza zbójnicką bandę. Tego samego roku żeni się i osiada w Klenovcu pod przybranym nazwiskiem Martina Mraveca.
Poszukując zbójnickich korzeni Jánošika udaliśmy się w okolice Bytčy, a teraz zagłębimy się w pobliskie temu miastu Súľovské skaly...
Śladami Juraja Jánošíka: Zamek w Bytčy
Dlaczego Juraj Jánošík zdecydował się zostać zbójem? Czyżby wypasanie owiec go nudziło? A może sprawił to miłosny zawód? A może wojenne życie sprawiło to, że nie potrafił już wrócić do życia po ojcowemu. Jest prawdopodobne, że Jánošík brał udział w powstaniu przeciwko Habsburgom wznieconym przez Franciszka Rakoczego. Wracając do rodzinnej wioski został ponoć schwytany przez Austriaków i siłą wcielony do cesarskiej armii. Uczyniono z niego strażnika lochów na zamku w Bytczy, gdzie wieziony był niejaki Tomáš Uhorčík, hetman zbójnicki pojmany w nieznanych okolicznościach w 1707 roku. Coś sprawiło, że między więźniem i strażnikiem zawiązała się przyjaźń, tak silna, że Jánošík pomaga zbiec Tomášowi z więzienia, a ten w podzięce najprawdopodobniej wykupuje go z wojska (albo wspiera w tym względzie działania rodziców Jánošika). To pieczętuje ich przyjaźń, aż po grób.
piątek, 18 października 2019
~ DORASTANIE ~
Nie zachowały się żadne informacje o dzieciństwie i młodości Juraja Jánošíka. Można przypuszczać, że od najmłodszych lat musiał ciężko pracować na gospodarce pańszczyźnianego chłopa, czyli u boku swojego ojca Martina. Większość młodzieńczego życia spędził na rodzinnym Pupovie, ale ciekawość świata zapewne nie pozwalała mu usiedzieć w miejscu. Z pewnością intrygowały go o wiele wyższe i bardziej niedostępne góry, jakie znajdowały się po drugiej stronie Pupova. Spoglądał na nie nie jeden raz, a w szczególności intrygowały go poszarpane Rozsutce, podobnie jak intrygują współczesnych swym wyglądem. Nadszedł zapewne taki dzień, kiedy zbliżył się do tych gór, nazywanych Małą Fatrą. Pierwszą doliną, do której miał najbliżej była dolina Dierovego potoku, znana współcześnie pod nazwą Jánošíkove diery.
Śladami Juraja Jánošíka: Jánošíkove diery
Diery, Jánošíkove diery, Mała Fatra, Mały Rozsutec, Słowacja, Stefanowa, Tesna Rizna, Wielki Rozsutec
1 komentarz
Nie zachowały się żadne informacje o dzieciństwie i młodości Juraja Jánošíka. Można przypuszczać, że od najmłodszych lat musiał ciężko pracować na gospodarce pańszczyźnianego chłopa, czyli u boku swojego ojca Martina. Większość młodzieńczego życia spędził na rodzinnym Pupovie, ale ciekawość świata zapewne nie pozwalała mu usiedzieć w miejscu. Z pewnością intrygowały go o wiele wyższe i bardziej niedostępne góry, jakie znajdowały się po drugiej stronie Pupova. Spoglądał na nie nie jeden raz, a w szczególności intrygowały go poszarpane Rozsutce, podobnie jak intrygują współczesnych swym wyglądem. Nadszedł zapewne taki dzień, kiedy zbliżył się do tych gór, nazywanych Małą Fatrą. Pierwszą doliną, do której miał najbliżej była dolina Dierovego potoku, znana współcześnie pod nazwą Jánošíkove diery.
czwartek, 17 października 2019
~ NARODZINY i DZIECIŃSTWO ~
W osadzie u Jánošov stoi symboliczny dom rodzinny Juraja Jánošíka. W sierpniu 2018 roku uruchomiono w nim izbę pamięci poświęconą legendarnemu zbójnikowi. Prawdziwa chata, w której urodził się i dorastał Juraj znajdowała się nieco poniżej. Miejsce to oznaczone jest betonowym słupem z pamiątkową tablicą. W tym miejscu zaczęła się historia prawdziwa o Juraju Jánošíku, opowieść, która zainspirowała nas do czterodniowej wędrówki. Dzień 25 stycznia 1688 roku jest uznawany za datę jego narodzin. Zachowała się jego metryka chrztu pochodząca z 16 maja 1688 roku, wchodząca w skład kronik wsi Varin, w której Terchovianie mieli najbliższy w tamtym czasie kościół. Pisze w niej ksiądz Michal Smutko: „Eadem die baptizavi infantem natum de Martin Janosik et Anna Czesznek cui datum est nomen Georgii. Patrini erant Jacobus Mergad et Barbara Kristofik de Terchova”.
Śladami Juraja Jánošíka: U Jánošov, na Pupove
W osadzie u Jánošov stoi symboliczny dom rodzinny Juraja Jánošíka. W sierpniu 2018 roku uruchomiono w nim izbę pamięci poświęconą legendarnemu zbójnikowi. Prawdziwa chata, w której urodził się i dorastał Juraj znajdowała się nieco poniżej. Miejsce to oznaczone jest betonowym słupem z pamiątkową tablicą. W tym miejscu zaczęła się historia prawdziwa o Juraju Jánošíku, opowieść, która zainspirowała nas do czterodniowej wędrówki. Dzień 25 stycznia 1688 roku jest uznawany za datę jego narodzin. Zachowała się jego metryka chrztu pochodząca z 16 maja 1688 roku, wchodząca w skład kronik wsi Varin, w której Terchovianie mieli najbliższy w tamtym czasie kościół. Pisze w niej ksiądz Michal Smutko: „Eadem die baptizavi infantem natum de Martin Janosik et Anna Czesznek cui datum est nomen Georgii. Patrini erant Jacobus Mergad et Barbara Kristofik de Terchova”.
Śladami Juraja Jánošíka: Terchová, tutaj zaczynamy
ani na wierszyczkach, ani na dolinie.
Jan Kasprowicz, Z legend o Janosiku
Znana jest prawdopodobna data jego urodzin: 25 stycznia 1688. Taka data zdaje się widnieć na zachowanej, ale nieczytelnej metryce jego chrztu z 16 maja 1688 roku. Jego rodzicami byli Martin Jánošík i Anna Cesneková. Miał braci: Jana, Martina i Adama oraz młodszą siostrę Barborę. Ten najsłynniejszy karpacki zbójnik nazywał się Juraj Jánošík i był Słowakiem... Po śmierci została po nim legenda, która bogacona przez pokolenia uczyniła Janosika najsłynniejszym wśród harnasiów, człowiekiem o wielkich cnotach, godności osobistej, niezwykle odważnym i sprawiedliwym. O tym jakie były losy jego krótkiego żywota dowiemy się podczas tej wyprawy, a przy okazji zobaczymy niezwykle urodziwe góry malowane o tej porze roku jesiennymi barwami - potężną Małą Fatrę, łagodne Góry Kisuckie, fantazyjne Sulowskie Skały.
wtorek, 15 października 2019
Dolina Prosiecka i Kwaczańska
To miejsce mało znane, choć wcale nie jest odległe. Leży tuż za granicą polsko-słowacką, na styku z zachodnim skrajem Tatr Zachodnich. Nie działa magnetycznie tak jak znajdujące się niedaleko Rochacze, czy Salatyny, czy inne tatrzańskie dwutysięczniki, bo nie jest tak wyniosłe jak one. Nie jest nawet górskim szczytem, a więc nie jest tak ambitnym celem jak one. Jednakże, jak ktoś szuka w górach przede wszystkim kontaktu z prawdziwie nieokiełznaną naturą, to tam właśnie to znajdzie – w niezwykle uroczych dwóch dolinach o charakterze kanionu, w których rządzi żywioł wody – Dolinie Prosieckiej i Dolinie Kwaczańskiej.
niedziela, 6 października 2019
Trzecie urodziny (Okrąglica - Hala Krupowa - Sidzina)
Babie lato snuje się po łąkach i lasach, po dróżkach i bezdrożach. Jesień to czas nostalgii, spojrzenia w przeszłość, ocen i podsumowania czasu minionego. Ten rok obfitował w liczne turystyczne atrakcje – podróże łatwe i trudne, bliskie i odległe. Przed oczyma pojawiają się cudowne obrazy z tych podróży. Na pierwszym planie zapewne widzimy te najtrudniejsze i najbardziej pracochłonne przedsięwzięcia: Czeską i Saksońską Szwajcarię, Bałkany, czy Karpaty Ukraińskie. Obdarzyły nas one niezwykłymi przeżyciami i walorami. Przy nich nie gaśnie oczywiście blask innych licznych beskidzkich i tatrzańskich eskapad. Wśród nich znalazło się wiele turystycznych perełek, kiedy niestety brakowało nam miejsc dla wszystkich chętnych. Kiedyś jednak powrócimy do tych perełek i innych odwiedzonych miejsc, bo jesteśmy osobami sentymentalnymi. Jednak postrzeganie wspólnie uprawianej turystyki wyłącznie na płaszczyźnie atrakcji byłoby mdłe i egocentryczne.
niedziela, 22 września 2019
GSBW, etap 14: Sałasz
Beskid Wyspowy, Główny Szlak Beskidu Wyspowego, GSBW, Korab (Beskid Wyspowy), Sałasz
Brak komentarzy
Zaczyna się tak piękny dzień, że aż chce się podskoczyć z radości, a Rysia znowu nie ma – zaspał tym razem. Zaczyna się ostatni dzień lata. Koniec lata to jednak nie pożegnanie z ciepłą, słoneczną aurą. Jesień obdarzy nas jeszcze wieloma takim dniami, a najpiękniejsze w niej jest to, że wkrótce pomaluje przyrodę bogactwem barw. Wszelakie życie zwolni swoje tempo wchodząc w najbardziej kolorową z pór roku. W przyrodzie utrzymuje się jeszcze ostatek zieleni, ale już można dostrzec pierwsze symptomy przeobrażeń, jakie wkrótce nastąpią.
sobota, 21 września 2019
W Beskidzie Śląsko-Morawskim: Zadni hory
Pierwsze osiedlenia na terenie Beskidu Śląsko-Morawskiego miały miejsce w wieku XIII wzdłuż rzeki Ostravica, znajdującej się po zachodniej stronie tego pasma oraz wzdłuż rzeki Olza na północnym wschodzie. W XVI i XVII wieku przyszła tutaj kolejna kolonizacja związana z rozwojem pasterstwa w wyższych częściach gór, czyli kolonizacja wołoska. Do Wołochów powrócimy podczas ostatniej wędrówki w cyklu Korona Beskidów Czeskich, bo wtedy znajdziemy się w miejscu uznawanym za najdalej wysunięte dla wołoskich wędrówek. Tymczasem dzisiejszą wycieczkę rozpoczniemy i zakończymy na północnym wschodzie Beskidu Śląsko-Morawskiego.
piątek, 13 września 2019
NA WSCHÓD, etap 6: Sławsko - Czarna Repa - Przełęcz Wyszkowska
NA WSCHÓD, etap 6: Sławsko - Czarna Repa - Przełęcz Wyszkowska
…by odkryć piękno skryte cieniem dziejów
Bieszczady Wschodnie, Czarna Repa, Gniliszcze, GSW, Jalina, Karpaty Ukraińskie, Kazanowiec, Płaj, Przełęcz Wyszkowska, Sławsko, Tołsty Żłób, Wysoki Wierch, Zworec
1 komentarz
Nad Sławką, Oporem i Hołowczanką podnoszą zielono głowice Trościan i Krzemieniec, gdzie wypływają źródła Butywki mknącej ku Orawie. Wszystko tu cieszy wzrok zielenią, nawet woda rzek na głębszych plosach ma odcień ciemnej śniedzi, na mieliznach zaś — akwamaryny. „Naszy Beskidy zełenyji“ — szepcą Bojki okoliczni i o zielonych śpiewają górach. Jakże bogata jest ta szkatuła pełna szmaragdów, chryzoprazów, berylów i chryzolitów! W skupieniu panujących tu zielonoszafirowych jodeł wciął się malachitowy klin buczyny, wyżej — jaśniejsze od jodeł bory świerkowe, a jeszcze wyżej, tuż pod niebem — jaskrawo zielone szmaragdowe kobierce połonin, chociaż i na łagodnych zboczach pomiędzy borami zuchwałymi plamami zieleni biją w oczy łąki pastewne, a na nich, niby wzory wymyślne, — złote kępy arniki, esy-floresy błękitnych gencjan, z rzadka, niby mgiełki różowe, kwitnące krzaki azalij, podszytych pędami pstro nakrapianych storczyków. Kołyszą się tam ponad zielenią traw fioletowe dzwonki dziwnie wybujałe, pnie się rozchodnik i kwitnie bogato różanecznik alpejski. Na te kwieciste polany wynurzają się z kniei dziki szczeciniaste i chrząkając szukają ostów rozrosłych i szerokolistnych paproci — nazywanych tu „językami jelenimi“. Na najwyższych szczytach panują mchy i widłaki, nad nimi zaś wyrastają wysokie krzaczki kamionek i borówek, okrytych jagodami niespotykanej nigdzie wielkości (Papée). Płynie tam daleki orli skwir i sunie cień jastrzębi, nad łąkami zataczających koliska szerokie. W jodłowych borach tokują na wiosnę i łopoczą skrzydłami na zapadach oszalałe głuszce, w jesieni całymi stadkami przelatują kwiczoły po jałowcach żerujące, i rozpierzchają się w przerażeniu, gdy w pościgu za wiewiórką, ze zgrzytem mocnych pazurków z konarów drzewa drapieżna ześlizgnie się kuna. Na tajemnych polanach, do których z doliny Oporu i Orawy nie sięgnie oko ludzkie, odbywają się na jesieni rycerskie turnieje jeleni w dni rykowiska i gony kozłów bodliwych, goniących płochliwe sarny. Po matecznikach w zimie i w lecie świecą się „lampy“ wilcze i rysie ślepie. Biada zającom, a nawet lisom przebiegłym i nieufnym borsukom, gdy oko w oko z drapieżcami na wąskiej staną perci! Bandyci gór — szary i centkowany — sieją postrach dokoła i trudno ustrzec przed nimi jelenia, łanię i sarnę, a nawet kierdel owczy i młode „bizunki“ — jałówki niemądre jeszcze i zapędliwe. Żaden pastuch nie ochroni ich na „borłach“ — błotach i na samotnych „borołach“ wystających tam i sam skałach czerwonawych, i to nie tylko jakiś tam głupawy „durbak“ albo „bagłaj“ — niedołęga, ale nawet sam gazda, baca czy watah bywały, bo wszędzie zwęszą i dosięgną owiec i krów wilk nigdy niesyty i żądny krwawej uczty ryś... „Boh ich skare!“ Pastuchy szukający nowych pastwisk, „worogitnyki“ — czarownicy i znachory myszkujący śród zielonych gruni, gdzie wypatrują ziele na febrę — „dyrgawycię“ i na tyfus — „biszgę“; kłusownicy i przemytnicy rozpowiadają, że widzieli tam „girj“ — ślad burego kudłaczu, a nawet ten i ów z nich natknął się na jego „hajno“, ukryte pod wywrotem, posuszem i ziemią przysypane. Jakiś śmiałek, wdrapawszy się na smerek począł nawet „tujkać” na niedźwiedzia, lecz władca gór nie raczył zwrócić na niego uwagi. Zuchwały bowiem pomiędzy Skolem a Tuchlą zamieszkuje ludek — ci górale ze Sławska, Różanki, Wołosianki, Tucholki, Smorza, Libuchory, Komarników, Klimca, Wyżłowa, Oporca, Matkowa i z Husnego spod Pikuja. (Karpaty i Podkarpacie, Ferdynand Antoni Ossendowski, 1939)
czwartek, 12 września 2019
NA WSCHÓD, etap 5: Ławoczne - Trościan - Sławsko
NA WSCHÓD, etap 5: Ławoczne - Trościan - Sławsko
…by odkryć piękno skryte cieniem dziejów
Bieszczady Wschodnie, GSW, Karpaty Ukraińskie, Ławoczne, Orszowiec, Sławsko, Trościan, Ukraina
1 komentarz
Wracamy do Ławocznego transportem kolejowym. Kolej funkcjonowała tu również w okresie międzywojennym, oddana do użytku w 1872 roku, czyli za czasów austrowęgierskich. Miejscowość, w której założyliśmy naszą bazę, czyli wieś Hukliwe nie znajdowała się (tak samo jak pobliski Wołowiec) w granicach międzywojennej Rzeczpospolitej. Dzisiaj Wołowiec, Hulkiwe, Ławoczne, Sławsko leżą na terytorium jednego państwa. Poruszamy się tutaj, czy przejeżdżamy pociągiem, tak jak to się nam podoba. W okresie międzywojennym trzeba było załatwić ku temu pewne formalności.
środa, 11 września 2019
NA WSCHÓD, etap 4: Korna - Jawornik Wielki - Ławoczne
NA WSCHÓD, etap 4: Korna - Jawornik Wielki - Ławoczne
…by odkryć piękno skryte cieniem dziejów
Bieszczady Wschodnie, GSW, Jawornik Wielki, Karpaty Ukraińskie, Korna, Ławoczne, Ukraina
1 komentarz
Stare szlaki są już zatarte upływem czasu. Minęły dziesiątki lat, kiedy je wytyczano i znakowano. Niektóre z nich pokrywają się z współczesnymi, ukraińskimi szlakami, lecz część popadła w zapomnienie. Zniknęły zupełnie z map. Przed nami pierwszy z trzech dni wędrówki, w czasie których podążać będziemy dróżkami i ścieżkami nieznakowanymi żadnymi znakami turystycznymi. Z miejsca, w którym zakończyliśmy wczorajszy etap wracamy na szczyt Korna. Do tego szczytu doprowadził nas czerwono znakowany Zakarpacki Szlak Turystyczny (Закарпатський туристичний шлях). Szlak ten sprowadza do Wołowca, a następnie wspina się na przepięknie widokowe grzbiety Borżawy. Wart jest uwagi i kiedyś pewnie wybierzemy się tym szlakiem na podobną wędrówkę jak ta, którą rozpoczęliśmy trzy dni temu. Jak wytrwamy, to kiedyś znów spotkamy go na Howerli w Czarnohorze. Wróćmy jednak do dzisiejszego wyzwania. Przed nami pasma, które stoją nieco w cieniu wyższych gór na południu, co nie oznacza, że są mniej atrakcyjne o czym z pewnością wszyscy już za chwilę się przekonamy.
wtorek, 10 września 2019
NA WSCHÓD, etap 3: Biłasowica - Kozakowa Polana - Korna
NA WSCHÓD, etap 3: Biłasowica - Kozakowa Polana - Korna
…by odkryć piękno skryte cieniem dziejów
Bieszczady Wschodnie, Biłasowica, GSW, Karpaty Ukraińskie, Klimiec, Korna, Kozakowa Polana, Przełęcz Tucholska, Przełęcz Werecka, Ukraina, Wołowiec
3 komentarze
Niebo soczyście błękitne nad nami, lecz poranny chłód ziębi po rękach. Odziani w koszulki z krótkim rękawkiem jesteśmy przygotowania na to, że lada chwila słońce nas rozgrzeje. Zresztą w marszu zaraz na pewno zrobi się nam cieplej, pewnie już na zacienionej stronie góry, która wznosi się przed nami. Czekają nas dzisiaj wzniesienia inne niż wczoraj, czy przedwczoraj. Znacznie niższe i zagospodarowane w niektórych miejscach po same grzbiety. Są to góry mało znane dla nas, raczej rzadko uczęszczane przez turystów, może z wyjątkiem Węgrów, o czym szarzej będzie później. Już wczoraj spotkaliśmy sporą grupę węgierską, która podążała od tych stron w kierunku swojego kraju. Nawet dogadaliśmy się z jednym z nich, bo świetnie mówił po polsku.
Zaczęliśmy tą wędrówkę przedwczoraj. Układa się nam ona świetnie. Nasza duża, ponad 50-osobowa grupa bezbłędnie pracuje na to, abyśmy dotarli szczęśliwie do celu, ale prawdziwy test będziemy przechodzić jutro. Dzisiaj korzystamy jeszcze ze znakowanych ukraińskich szlaków, lecz przez kolejne będzie trudniej, gdyż poruszać będziemy się nieznakowanymi ścieżkami. Jednak cała grupa od samego początku pracuje na to, abyśmy swoją misję zakończyli sukcesem. Kolejny dzień zapowiada się pięknie.
Zaczęliśmy tą wędrówkę przedwczoraj. Układa się nam ona świetnie. Nasza duża, ponad 50-osobowa grupa bezbłędnie pracuje na to, abyśmy dotarli szczęśliwie do celu, ale prawdziwy test będziemy przechodzić jutro. Dzisiaj korzystamy jeszcze ze znakowanych ukraińskich szlaków, lecz przez kolejne będzie trudniej, gdyż poruszać będziemy się nieznakowanymi ścieżkami. Jednak cała grupa od samego początku pracuje na to, abyśmy swoją misję zakończyli sukcesem. Kolejny dzień zapowiada się pięknie.
poniedziałek, 9 września 2019
NA WSCHÓD, etap 2: Chresty - Pikuj - Biłasowica
NA WSCHÓD, etap 2: Chresty - Pikuj - Biłasowica
…by odkryć piękno skryte cieniem dziejów
Bieszczady Wschodnie, Biłasowica, GSW, Karpaty Ukraińskie, Khresty, Listkowania, Ostry Wierch, Pikuj, Ukraina, Wielki Wierch, Żurowka
Brak komentarzy
Droga powyżej Górnej Roztoki jest szeroka jak autostrada. Kamienista, ale gładka. Bez trudności można na niej zawrócić dużym autokarem. Marek, nasz kierowca decyduje się podjechać trochę wyżej niż wczoraj. Wczoraj był pełen obaw, bo przy wjeździe do wsi w drodze były tak głębokie dziury, że zastanawiał się, czy nie bezpieczniej będzie przejechać ten fragment drogi na pusto, czyli bez nas. Obeszło się bez wysiadania, gdyż to znakomity kierowca, niezastąpiony na tutejsze trudne drogi. Tutaj bliżej przełęczy droga jest lepsza, utwardzona kamieniem. Na tym fragmencie nigdy nie był kładziony asfalt, dlatego dziury nie miały się w czym zrobić. Powolutku podjeżdżamy, kamienie skrzypią pod kołami. Zatrzymujemy się na 2,5 kilometra przed przełęczą, za którą zaczyna się dolina rzeki Husnyj (Гусний) oraz ulokowana w niej wieś o tej samej nazwie. Stąd ruszymy z powrotem na grzbiet połonin, by kontynuować wczoraj rozpoczętą wędrówkę przez Bieszczady Wschodnie.
niedziela, 8 września 2019
NA WSCHÓD, etap 1: Przełęcz Użocka - Starostyna - Chresty
NA WSCHÓD, etap 1: Przełęcz Użocka - Starostyna - Chresty
…by odkryć piękno skryte cieniem dziejów
Beskid Wielki, Bieszczady Wschodnie, Drohobycki Kamień, GSW, Karpaty Ukraińskie, Kińczyk Hnylski, Kruhla. Bliżnjaja, Perejba, Przełęcz Użocka, Starostyna, Ukraina
Brak komentarzy
Przełęcz Użocka (Ужоцький перевал; 853 m n.p.m.) znajduje się około 200 metrów od granicy polsko-ukraińskiej. Oddziela Bieszczady Zachodnie od Bieszczadów Wschodnich. Przebiega przez nią droga oraz linia kolejowa Lwów-Użgorod. Przełęcz leży w głównym grzbiecie Karpat. Położenie geograficzne czyniło z Przełęczy Użockiej ważny punkt strategiczny. Toczyły się na niej zacięte walki podczas obu wojen światowych, o których przypominają pomniki: cmentarz z okresu I wojny światowej, pomnik Strzelców Siczowych i pomnik żołnierzy radzieckich z października 1944. Po pierwszej wojnie światowej przez Przełęcz Użocką przebiegała granica polsko-czechosłowacka. Po aneksji terytorium obecnego Zakarpacia (wówczas Rusi Podkarpackiej) przez Węgry, jaki nastąpił w następstwie układu monachijskiego zawartego w dniach 29-30 września 1938 roku, ustalono tutaj granicę węgiersko-polską. W dniu 20 marca 1939 roku odbyła się na przełęczy uroczystość z okazji ustanowienia granicy polsko-węgierskiej. Stan ten nie trwał długo, bo jak wiemy po wybuchu II wojny światowej wschodnie terytoria Rzeczypospolitej zostały zagarnięte przez wojska sowieckie i od września 1939 roku przez Przełęcz Użocką zaczęła przechodzić granica węgiersko-sowiecka. Po II wojnie światowej terytorium Zakarpacia wcielone zostało do ZSRR i tym samym Przełęcz Użocka znalazła się w całości na obszarze ZSRR, oddzielając obwód zakarpacki i lwowski. Od 1991 roku po powstaniu Ukrainy przełęcz znajduje się na obszarze tego państwa i oddziela wymienione obwody.
sobota, 7 września 2019
NA WSCHÓD …by odkryć piękno skryte cieniem dziejów
NA WSCHÓD …by odkryć piękno skryte cieniem dziejów
Kolej Zakarpacka
Bieszczady Wschodnie, GSW, Jasienica Zamkowa, Karpaty Ukraińskie, Matków, Sianki, Ukraina, Użok, Wołosianka
3 komentarze
W początkach II Rzeczpospolitej działaczy Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego niepokoiło zatłoczenie turystami Zakopanego i Tatr. Zastanawiano się, gdzie skierować ich uwagę, aby Tatry uwolnić od tłumów. Spojrzano na krańce wschodnie ówczesnej Rzeczpospolitej, czyli obecne Karpaty Ukraińskie. Tam, na tych wschodnich krańcach Karpat życie toczy się inaczej. Spoglądając na ogromne połoniny, skryte doliny, człowiek czasami myśli, że życie tu jeszcze nie dotarło, a gdy chwilę tu pobędzie zaczyna myśleć o życiu inaczej, że ono jest tutaj prawdziwe. Niezmierzone połacie gór rozcięte długimi dolinami dzikich potoków i rzek, przepastne lasy, ograniczone możliwości komunikacyjne, zwierzyna, która naprawdę musi polować, aby żyć, sprawiają, że ludzie stają się tutaj prawdziwsi. Tu są najprawdziwsze cudne manowce, na których można naprawdę pobłądzić.
poniedziałek, 26 sierpnia 2019
Mont Blanc, 4. doba: powrót
Przespaliśmy twardo noc. Nie mieliśmy problemów z zaśnięciem, takich jak poprzedniej nocy. Położyliśmy się wczoraj dość wcześnie o godzinie 20:00, a i tak trochę zaspaliśmy. Nie obudził nas ani gwar osób ruszających tej nocy do ataku na szczyt Mont Blanc, ani żadne inne odgłosy osób współdzielących pomieszczenie noclegowe. Wstaliśmy tylko na śniadanie, które zamówiliśmy na godzinę 2:15. Zjedliśmy razem z ludźmi ruszającymi do ataku na szczyt, a po śniadaniu znów zapadliśmy w twardy sen. Po otwarciu oczu ze zadziwieniem stwierdzamy, że jesteśmy ostatnimi osobami leżącymi jeszcze w łóżku. Inni już gdzieś wyszli, jeśli nie na szczyt góry, to na jadalnię, albo do toalety, albo na zewnątrz łapiąc zasięg dla telefonu. Pewna część osób, która pozostała w schronisku planuje popołudniową wspinaczkę na szczyt, inni oczekują kolejnej nocy poddając się aklimatyzacji. Tak planują na przykład Ukraińcy, który podejmą wspinaczkę za kilkanaście godzin, czyli następnej nocy.
niedziela, 25 sierpnia 2019
Mont Blanc, 3. doba: atak szczytowy
Trudno było zapaść w twardy sen. Nie jest łatwo wyciszyć się przed czymś tak bardzo emocjonującym. Po za tym ściany pomieszczeń sypialnianych w schronisku Goûter nie są wytłumione. Dokładnie słychać co się dzieje w naszej sali i w salach sąsiednich. Słychać każde otwarcie drzwi, każde potknięcie o plecak lub inne sprzęty stojące przy łóżkach, każde zakaszlnięcie, zachrapanie, gadanie w czasie snu. Każdy odgłos wybudzał. Nie wiadomo ile tak naprawdę czasu przespaliśmy. Może tylko jedną godzinę, a może dwie. Zapewne nie więcej, choć do łóżka położyliśmy się wcześnie, jeszcze za dnia. Spoglądając nocą przez okienko dostrzec można było piękne gwieździste niebo nad Goûter. Wczorajsze popołudniowe chmury rozeszły się zupełnie. Właśnie tak miało być. Pewna, ładna aura miała nastąpić na ten dzień.
W końcu zegarki dzwonią. Niepotrzebnie, bo już nie spaliśmy. Jest godzina 2:00. Nie ma już czasu na ostatni senny odlot. Wstajemy. Do wymarszu mamy wszystko przygotowane. Pozostaje tylko ubrać się, ale jak? Patryk sprawdza jak jest na zewnątrz. Stwierdza, że w miarę ciepło. Wystarczy koszulka i lekka kurtka. Wcześniej jednak udajemy się na śniadanie, które podają o godzinie 2:15. Menu nie różni się zbytnio od ostatniego w Tête Rousse: twardy chleb, wędlina, żółty ser, masło, jakiś dżem i coś jeszcze. Nie jemy dużo. Nie chce się. Ktoś nam powiedział, że podstawą jest picie – trzeba dużo pić, dlatego do plecaka dokupujemy jeszcze półtoralitrową butelkę mineralnej, która tutaj koszuje siedem euro. To się przecież musi udać i nie może tego zniweczyć niedopatrzenie jakiegoś drobiazgu, jeśli wszystko inne nam sprzyja. Wyszliśmy już tak wysoko, ale wciąż trzeba pokonać jeszcze blisko kilometr przewyższenia. Jeszcze nigdy nie doszliśmy tak wysoko.
W końcu zegarki dzwonią. Niepotrzebnie, bo już nie spaliśmy. Jest godzina 2:00. Nie ma już czasu na ostatni senny odlot. Wstajemy. Do wymarszu mamy wszystko przygotowane. Pozostaje tylko ubrać się, ale jak? Patryk sprawdza jak jest na zewnątrz. Stwierdza, że w miarę ciepło. Wystarczy koszulka i lekka kurtka. Wcześniej jednak udajemy się na śniadanie, które podają o godzinie 2:15. Menu nie różni się zbytnio od ostatniego w Tête Rousse: twardy chleb, wędlina, żółty ser, masło, jakiś dżem i coś jeszcze. Nie jemy dużo. Nie chce się. Ktoś nam powiedział, że podstawą jest picie – trzeba dużo pić, dlatego do plecaka dokupujemy jeszcze półtoralitrową butelkę mineralnej, która tutaj koszuje siedem euro. To się przecież musi udać i nie może tego zniweczyć niedopatrzenie jakiegoś drobiazgu, jeśli wszystko inne nam sprzyja. Wyszliśmy już tak wysoko, ale wciąż trzeba pokonać jeszcze blisko kilometr przewyższenia. Jeszcze nigdy nie doszliśmy tak wysoko.
sobota, 24 sierpnia 2019
Mont Blanc, 2. doba: wejście na lodowiec
Wczorajszego dnia z zachwytem spoglądaliśmy na obiady jakie serwują w Refuge de Tête Rousse. Porcje wyglądały imponująco i smakowicie. Pamiętając ich wygląd ze zdziwieniem spoglądaliśmy na śniadanie, które kosztowało nas po 12 euro. Ten czerstwy chleb nie był taki, jakiego byśmy się spodziewali. Peter, ten ciągły gaduła i żartowniś, który przed nami zjawił się na śniadaniu ostrzega nas, że przysługuje nam tylko po jednej kromce tego chleba. Po jego słowach ukradkiem zbieramy ze szwedzkiego stołu po dwie kromki, oglądając się, czy aby nikt nie patrzy. Do chleba mamy dość szeroki wybór: plasterki sera żółtego i wędliny, miód, masło, a ponadto mleko z płatkami oraz herbatę. To wszystko wystarcza, aby najeść się do syta, ale nie zjedliśmy zbyt dużo. Nie czuliśmy takiej potrzeby, aby zjeść więcej niż po kromce chleba. Może to skutek tego, że na tej wysokości uczucie głodu zanika.
piątek, 23 sierpnia 2019
Mont Blanc, 1. doba: do pierwszej bazy
Dolinę mrok ogarnia jeszcze. Granicę szwajcarsko-francuską przyjeżdżamy w nocy. Do Francji wjeżdżamy wcześniej niż planowaliśmy. Przejeżdżamy wolniutko przez Argentière, gdzie nasz kierowca Marko ma zarezerwowany nocleg. Odszukujemy ciasną uliczkę prowadzącą do pensjonatu White Chalet. Mamy sporo czasu, ale Marko nie chce zatrzymać się, aby sprawdzić dojazd do White Chalet.
– Poradzę sobie – powiada Marko, po czym nieco dociska pedał gazu, lecz nie za dużo, bo kręta uliczka na to nie pozwala.
– Poradzę sobie – powiada Marko, po czym nieco dociska pedał gazu, lecz nie za dużo, bo kręta uliczka na to nie pozwala.
czwartek, 22 sierpnia 2019
Mont Blanc: preludium
Nigdy wcześniej nie mieliśmy śmiałości nawet zamarzyć o Białej Górze. Nigdy wcześniej nie sądziliśmy, że może znaleźć się w naszym zasięgu. Jej ekstremalność nie pozwalała nam o niej myśleć inaczej, jak o górze dla wybrańców, która wystawia na sprawdzian ludzkie możliwości i nie toleruje żadnych słabości.
niedziela, 18 sierpnia 2019
Wszyscy na Rysy, a my z Rysów
O mały włos, abyśmy zaspali. W bezkresnej ciszy nocy wydawało się, że czas biegnie wolniej. Tutaj, blisko dwa i pół tysiąca metrów nad poziomem morza, świat nie jest taki sam, jak tam, gdzie żyjemy na co dzień. Ta cisza i pustka nie jest tym, z czym borykamy się tam ma dole. A mimo wszystko za parę godzin pojawią się zapewne tutaj tłumy. Coś tutaj wszystkich przyciąga. Wychodzą i schodzą bez względu na trudy wspinaczki. Nikt nie potrafi tego jednoznacznie zdefiniować: dlaczego? po co?
Kilkanaście minut po piątej docieramy pod wierzchołki Rysów. W masywie rozróżniamy trzy, lecz nie one nas dzisiaj intrygują. Słońce rozjarza się za Lodowym Szczytem. Rozłożysty masyw zasłania moment przełomowy, w czasie którego słońce jawi się zza horyzontu. Nie jest jednak w stanie powstrzymać naporu gwiezdnego blasku i otoczony świetlistą aurą. Chmury płasko wiszące pod sklepieniem mienią się od spodu czerwieniami. W poziomej szczelinie chmur, jaka wytworzyła się na wschodzie wyczekujemy pojawienia się świetlistej kuli. Zdumieni niecodziennym zjawiskiem stoimy wpatrzeni, ale w pewnej chwili coś nam podpowiada, żeby spojrzeć w stronę przeciwną i...
Świta. |
Tam granie tatrzańskie ogarnięte są jeszcze szarością, a tylko Mięguszowieckie Szczyty zapłonęły krwistą czerwienią. Musi na nich siedzieć baśniowy skrzat, który skrywa pod kamieniami dzban pełen złotych dukatów. Z pewnością tak jest, bo znad Mięguszy wystrzeliwuje łuk tęczy. To fascynujący widok, wydający się być magią. Za nami słońce co raz silniej jarzy, a przed nami kropelki wody zawieszone w atmosferze przemieniają jednolite białe promienie w kolory tęczy. Drugim końcem tęcza opada na grzbiet łańcucha Niżnych Tatr. To nieprawdopodobne zjawisko, ale całkowicie prawdziwe.
Tęcza nad Mięguszowieckimi Szczytami. |
Drugi koniec tęczy opada nad Niżnymi Tatrami. |
O godzinie 6.00 docieramy na graniczny szczyt Rysów (2499 m n.p.m.). Możemy z niego spojrzeć w Dolinę Rybiego Potoku, w której rozlewa się Morskie Oko, jeden z największych tatrzańskich stawów. Znajduje się on 1100 metrów niżej niż my. Na morenie zamykającej staw od północy stoi schronisko zaliczane do najstarszych i najpiękniejszych schronisk tatrzańskich. Nazwane zostało imieniem Stanisława Staszica, który w roku 1805 badał Morskie Oko. O godzinie 6.30 przechodzimy jeszcze na właściwy wierzchołek. Rysy posiadają trzy wierzchołki, z czego najwyższy leży w całości po stronie słowackiej. Sąsiaduje z tym, na który prowadzą znakowane szlaki zarówno od strony polskiej, jak i słowackiej. Ten właściwy, czyli najwyższy wierzchołek liczy sobie 2503 m n.p.m. wysokości. Na południowym wschodzie znajduje się najniższy wierzchołek Rysów o wysokości 2473 m n.p.m.
Wejście na graniczny wierzchołek Rysów. W tle widzimy najwyższy wierzchołek 2503 m n.p.m. |
Rysy (2499 m n.p.m.), |
Rysy (2503 m n.p.m.). |
Nad Tatrami wiszą jeszcze chmury. Nie wiadomo skąd się pojawiły, bo nie ma żadnego podmuchu, który by mógł je tutaj przygnać. Cała noc mieniła się pełną gwieździstością. Schodzimy powolutku na przełęcz Waga. Mijamy ją o godzinie 7.10. Skręcamy do schroniska. Dziwnie się jakoś czujemy, gdy pustka tutaj panuje. W pobliżu kręci się zaledwie kilkanaście osób. Nie zatrzymujemy się jednak i schodzimy dalej, choć rozpiera nas, aby podzielić się z tymi osobami cudownymi wrażeniami. Żegnamy i opuszczamy Wolne Królestwo Rysów, ale z silnym przeświadczeniem powrotu. Jesteśmy napełnieni ogromną satysfakcją, urzeczeni niezwyczajnym pięknem, ale poniekąd szczyptę smutni, tym, że trzeba schodzić. Ot mieliśmy tutaj miejscówkę tylko na jedną noc, a zbliża się też większe wyzwanie. Zostało do niego dosłownie kilka dni. Ten wyskok w góry był jednym z ostatnich punktów w programie naszych przygotowań do nadchodzącej wyprawy.
Przed nami Schronisko pod Rysami. |
Na progu Kotlinki pod Wagą. W dole widoczne Żabie Stawy Mięguszowieckie. |
Na progu ponad Żabimi Stawami trafiamy na początek grup ludzi podążających w górę. To dziwne uczucie, gdy schodzimy w dół, kiedy wszyscy inni podążają w górę. Około godziny ósmej jesteśmy już poniżej progu. Idziemy w stronę stawów, gdzie pojawiają się kolejni turyści. Jak na pożegnanie spoglądamy za siebie na szczyty Rysów. Nad nimi odsłania się powoli błękitne niebo. Będzie dzisiaj piękna pogoda, taka jak wczoraj. Na zakosach sprowadzających nas do Doliny Mięguszowieckiej mijamy już niekończący się sznureczek ludzi. Nie, nie, nie, choć kusi zawrócić...
Wszyscy w górę, a my w dół - na progu Kotlinki pod Wagą. |
Dolina Mięguszowiecka. |
Wspaniała dwudniówka musi skończyć się. Zostało już niewiele czasu, aby sprawdzić wszystko jeszcze raz, spakować. Nie możemy o niczym zapomnieć, o żadnym drobiazgu, który wysoko w górach może przerodzić się w problem nie do pokonania. O godzinie 11.00 docieramy do stacji kolei elektrycznej „Popradské pleso”. Za chwilkę stąd odjedziemy, choć to wydaje się niewiarygodne, niepodobne do nas, bo jak człowiek ma się czuć, gdy jeszcze południe nie wybiło, a my już wybywamy z Tatr. To wbrew temu co inni teraz czynią. Tyle aut tu stoi, że nie ma ani wolnego skrawka pobocza po jednej i drugiej stronie szosy. Większość jest już dzisiaj wysoko w górach, a my jesteśmy już nisko. Odjeżdżamy dziękując górom za przychylność. Spędziliśmy w nich niezwykle romantyczne chwile. Zostawimy je w pamięci, by któregoś wieczoru siedząc w domu powrócić do nich - spojrzeć na siebie i wspomnieć jak to wspaniale było, kiedy mieliśmy już nie naście lat. Nie zostawialiśmy marzeń i wyzwań bez inicjatywy, lecz ruszaliśmy w drogę, by je spełniać, nawet wtedy, gdy mogły wydawać się poza zasięgiem.