Dziennik wypraw i przystań przed kolejną wędrówką.

Mont Blanc, 2. doba: wejście na lodowiec

Wczorajszego dnia z zachwytem spoglądaliśmy na obiady jakie serwują w Refuge de Tête Rousse. Porcje wyglądały imponująco i smakowicie. Pamiętając ich wygląd ze zdziwieniem spoglądaliśmy na śniadanie, które kosztowało nas po 12 euro. Ten czerstwy chleb nie był taki, jakiego byśmy się spodziewali. Peter, ten ciągły gaduła i żartowniś, który przed nami zjawił się na śniadaniu ostrzega nas, że przysługuje nam tylko po jednej kromce tego chleba. Po jego słowach ukradkiem zbieramy ze szwedzkiego stołu po dwie kromki, oglądając się, czy aby nikt nie patrzy. Do chleba mamy dość szeroki wybór: plasterki sera żółtego i wędliny, miód, masło, a ponadto mleko z płatkami oraz herbatę. To wszystko wystarcza, aby najeść się do syta, ale nie zjedliśmy zbyt dużo. Nie czuliśmy takiej potrzeby, aby zjeść więcej niż po kromce chleba. Może to skutek tego, że na tej wysokości uczucie głodu zanika.

TRASA:
Refuge de Tête Rousse (3165 m n.p.m.) - Refuge du Goûter (3835 m n.p.m.)

Przed wymarszem chcemy zostawić w Tête Rousse część rzeczy, aby zmniejszyć ciężar dźwiganego ładunku. Przepakowaliśmy swoje plecaki selekcjonując rzeczy. Buty podejściowe, pokrowce, część żywności i parę innych drobiazgów mamy zamiar tu zostawić. W recepcji mówią nam, że nie ma problemu, możemy wziąć w tym celu jedną z plastikowych skrzynek i zostawić w niej rzeczy w przedsionku, ale oczywiście na własną odpowiedzialność. Dopytujemy się o zamykane szafki, ale pani mówi, że te są dla przewodników. W przedsionku będącym pomieszczeniem przejściowym do części jadalnianej i noclegowej jest dużo plastikowych skrzynek i półek, w których alpiniści obowiązkowo muszą zostawić raki i buty, jak również czekany. Nie wolno ich wnosić do środka. Podobne zasady obowiązują w wyżej położonym Goûter. Aby nie chodzić boso po schronisku można nieodpłatnie skorzystać z plastikowych pantofli. Znajdują się one w dużym koszu stojącym w przedsionku. Nie skorzystaliśmy z nich jednak, bo mieliśmy swoje własne pantofelki, takie lekkie, szmaciane, takie jakie dają w hotelach.

Zatem część rzeczy zostawiamy w Tête Rousse i odchudzone w ten sposób plecaki są teraz trochę lżejsze. Będzie nam łatwiej pokonać potężną ścianę Aiguille du Goûter. Ponoć nie jest taka na jaką wygląda, gdy spogląda się na nią z dołu - tak wczoraj powiedziała nam jedna dziewczyna schodząca w dół. Trasa, jaką mamy dzisiaj do pokonania nie jest długa, ale wychodzimy ze schroniska o godzinie 8:00, a więc dość wcześnie. Rano, kiedy jeszcze promienie słońca nie operują po skałach wtopionych w lodowiec przejście przez Grand Couloir jest najbezpieczniejsze. Grand Couloir to żleb, który nie ma dobrej opinii. Straciło w nim życie wielu alpinistów, w wyniku spadających z góry kamieni, a nawet bloków skalnych i brył lodowych. Są one wytapiane przez słońce z lodu okrywającego partie szczytowe Aiguille du Goûter.

Przed schroniskiem Tête Rousse.

Nasz cel: Aiguille du Goûter i Refuge du Goûter (3835 m n.p.m.).

Przed lodowcem Tête Rousse. (fot. Patryk Ciepiela)

Wczesnoporanny plener. (fot. Patryk Ciepiela)

Do Grand Couloir podchodzimy po rumoszu skalnym, na którym nie jest łatwo odnaleźć jakąkolwiek ścieżkę. Wyraźna ścieżka pojawia się dopiero pod żlebem. Idziemy w jej kierunku po kamieniach leżących pomiędzy lodowcem Tête Rousse i bazą namiotową. To zaskakujące, ale w żlebie Grand Couloir nie ma dużo śniegu. Tylko w górnych partiach żleb jest troszkę obielony. Przygotowując się do tej wyprawy przeszukiwaliśmy chyba każdy zakamarek internetu, obejrzeliśmy mnóstwo zdjęć i filmów pokazujących ten żleb, i chyba nie było takiego, na którym nie widzielibyśmy śniegu leżącego w dolnych partiach żlebu, czyli tam, gdzie znajduje się ścieżka przecinająca go. Podchodzimy do tej ścieżki kilkoma zakosami, a następnie po skałach lewego żebra (orograficznie do żlebu prawego). Ścieżka przecinająca żleb znajduje się na wysokości około 3340 m n.p.m. Wysoko nad nią jest rozwieszona stalowa lina, w którą można wpiąć się we dwoje liną przełożoną przez oczko karabinka. Jednakże ta stalowa lina jest bardzo oddalona od ścieżki i lepiej zrezygnować z wpięcia się. Być może jest bardziej pomocna, gdy żleb zasypany jest grubą warstwą śniegu. Przecięcie żlebu jest znacznie krótsze niż nam się wydawało po lekturze różnych opisów. Ma około 50 metrów długości.

Na skraju lodowca Tête Rousse. (fot. Patryk Ciepiela)

Widok na Aiguille de Bionnassay (4052 m n.p.m.).

Zakosy podejścia pod żleb Grand Couloir. (fot. Patryk Ciepiela)

Nieliczna, skąpo rosnąca roślinność pod Grand Couloir.

Na początek ścieżki przecinającej Grand Couloir docieramy o godzinie 9:10. Wiążemy się we dwoje liną. Nachylenie skalistego zbocza ma w tym miejscu 48 stopni. Zatrzymujemy się w ciszy. Nasłuchujemy. Próbujemy wsłuchać się w oddech żlebu, usłyszeć jak gada dzisiaj, lecz ten jest jak nieżywa istota. Zupełnie milczy. To dobrze – tego właśnie oczekiwaliśmy od śmiercionośnego żlebu. Możemy go przekroczyć, ale nie zupełnie bez obaw. Zachowując ciszę w niedużych odstępach ruszamy. Ścieżka jest zerwana i bardzo wąska, pokryta miałkim materiałem skalnym. Trzeba z rozwagą stawiać kolejne kroki. Czeluść żlebu obada ostro ku lodowcowi Bionnassay. To niesamowity widok, ale oczy skupiamy na dwóch innych punktach, patrzymy na ścieżkę i w górę żlebu, skąd może nadejść zagrożenie – niepozorny, kozłujący kamyk, który może roztrzaskać kask, albo uderzyć w tors ciała z ogromną siłą. Taki kamyk ma sporo czasu, aby nabrać ogromnego pędu. Do dyspozycji ma 700 metrów (tyle wysokości liczy sobie ten żleb), a to w zupełności wystarcza, aby nabrał naprawdę ogromnej prędkości. O tej porze dnia ryzyko oczywiście istnieje, choć jest znacznie mniejsze niż po południu, kiedy żleb rozgrzewają promienie słońca. Słonecznym popołudniem kamienie sypią się jeden za drugim, albo nawet schodzą ich lawinki. Podczas spadania spowodowały już wiele wypadków, w których śmierć ponosili nawet bardzo doświadczeni wspinacze. Jest to potencjalnie jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na drodze normalnej prowadzącej na Mont Blanc, tak bardzo niebezpieczne. W lipcu 2015 roku zdarzyło się, iż z powodu bardzo dużej ilości spadających kamieni, zarówno droga, jak i schronisko Goûter zostały czasowo zamknięte.

Szybkim krokiem przemykamy przez żleb. Udało się. Ogarnia nas ulga. Pozostali członkowie ekipy też bezpiecznie przekroczyli żleb. Są przed nami na skałach żebra, z którym musimy się teraz zmierzyć. Tu również zagrożeniem mogą być kamienie strącone przypadkowo przez wspinaczy znajdujących się powyżej. Sami musimy być uważni, aby też nie strącić kamieni na wspinaczy znajdujących się niżej. Każdy postawiony krok musi być przemyślany. Początek skalnego żebra jest niemalże pionowy. Wspinaczkę ułatwia stalowa lina. Wpinamy się do niej pojedynczą lonżą, jak do via ferraty, choć jak podkreślają Francuzi rozwieszona tutaj stalowa lina nie jest via ferratą. Jeden z przewodników, który nas mija ze zdumieniem mówi nam o tym, dodając, że jest to głupie. Trudno nam to komentować, ale odwzajemniamy się poglądem na temat tego, jak on prowadzi ludzi na górę trzymając ich na krótkiej lince owiniętej wokół dłoni. Zdaje się, że zrozumieli to ludzie, których prowadził na tej lince, bo spojrzeli na niego zadziwieni. Zrobiliśmy im miejsca, wyprzedzili nas nie odzywając się już więcej. To był wyjątkowy typ Francuza, spośród wszystkich napotkanych podczas wyprawy. Wbrew wcześniej zasłyszanym opiniom Francuzi obdarzali nas sympatią i życzliwością, dotyczy to zarówno przewodników, jak i samodzielnych wspinaczy. To ludzie, którzy chętnie nawiązują kontakt i rozmowę, służą informacjami i wcale nie stronią od języka angielskiego, jak to słyszy się w powszechnej opinii.

Na grzędzie przed przekroczeniem Grand Couloir.

Grand Couloir.

Przecięcie Grand Couloir.

Ściana skał napotkana po przejściu przez Grand Couloir.

Powyżej początkowego ciągu stalowej liny (nie jest to ostatni ciąg stalowych lin) wchodzimy na nieco łagodniejszy odcinek grzędy. Nachylenie wciąż jest spore, ale dalej można wspinać się bez pomocy rąk. Ścieżka szlaku znakowana jest na skałach czerwonymi chlapnięciami farby. Skalna droga wprowadza nas w sąsiedztwo równoległego żlebu, równie niebezpiecznego co Grand Couloir. Podczas mgły trzeba i na niego bardzo uważać, aby nie zapędzić się w jego otchłań. Ścieżka prowadzi intensywnie w górę pośród skalnego nieładu. Niebawem grzęda zwęża się do wąskiego żebra rozdzielające niebezpieczne żleby. Powyżej znajduje się nieduże wypłaszczenie, na które wchodzimy o godzinie 10:50. Tu można na chwilę przystanąć i odpocząć. Niedużo jest tu tego typu miejsc, gdzie można nie tylko zatrzymać się, ale też usiąść na kamieniu, tak, aby nie utrudniać ruchu innym wspinaczom.


Schodzacy alpiniści na grzędzie między żlebami.

Sąsiedni żleb (też trzeba uważać, aby tam przypadkiem nie wleźć).

Spojrzenie w górę skalnej grzędy, po której musimy się wspiąć.

Na kamiennej grzędzie między dwoma złowrogimi żlebami.

Powyżej pionowej skały.

Pierwszy śnieg na szlaku.

Widok na Vallée de Chamonix.

Promienie słońca dotknęły naszej grzędy. Już za niedługo wpadną również do koryt żlebów i zaczną je rozgrzewać. Płaskowyż z lodowcem Tête Rousse jest już daleko pod nami. Spoglądamy na niego patrząc w dół. Kolorowe namioty Base Camp wyglądają jak drobiny, a schronisko jak mały drewniany domek dla lalek. Po krótkim odpoczynku kontynuujemy wspinaczkę. Grzęda znów zadziera niemal w pion. Znów są stalowe liny...

– Oj... Coś wbiło mi się do palucha... – krew zaczyna sączyć się bez opamiętania. To był wystający ze stalowej liny drucik. Trudno opanować krwawienie, choć nie jest to tętnica. Zdaje się, że niskie ciśnienie powietrza robi swoje.
– Musimy się wycofać, zejść trochę niżej, aby powstrzymać krwawienie – krew kapie nieustannie zostawiając na skałach czerwone kleksy.

Tyle się człowiek naczytał ostrzeżeń o tych stalowych linkach i nie pomogło to uchronić się od skaleczenia. Schodzimy trochę niżej, gdzie można bezpiecznie stanąć i założyć niezbędny opatrunek. Przy okazji robimy sobie kwadrans przerwy. To wyśmienite miejsce, bo widoki z niego są niebotyczne. Wysokość oszałamia zmysły, bo choć to jeszcze nie szczyt Mont Blanc, to wszystko wokół jest takie małe. Tylko grzęda po której wspinamy się wciąż piętrzy się wyżej i zdaje się nie kończyć.
Stalowe liny.

Opatrzone palce zranione na stalowej linie (uważajcie na te liny).

Panorama na okolicę. Nisko w dole widać Refuge de Tête Rousse.


Spoglądamy w górę. Jesteśmy już bliżej niż dalej. Grzęda prowadzi wprost do starego schroniska Goûter. Wkrótce rozszerza się nieco, ale na naszej drodze pojawiają się pierwsze łaty śniegu. Trzeba uważać, bo nie mamy założonych raków. Nie zakładamy ich jeszcze, bo da się bezpiecznie obejść śliskie miejsca. Wpinamy jednak poprzez ekspresy linę, którą jesteśmy związani, do jednej z dwóch dostępnych tutaj lin stalowych. Końcówka wspinaczki na Aiguille du Goûter jest bardzo ostra. Zbliża się 13:45, gdy docieramy pod krótką drabinkę, która kończy nasze zmagania ze skalną ścianą. Wychodzimy na ażurową platformę starego schroniska Goûter. Uff, jesteśmy w końcu na górze! Zeszło nam sporo czasu na pokonanie tego odcinka, to poprzez przerwy, które urządzaliśmy w każdym dogodnym miejscu. Grzęda pod Aiguille du Goûter dostarcza wielu estetycznych, ale również emocjonujących wrażeń.

Końcowy odcinek wspinaczki na Aiguille du Goûter przez płaty śniegu.

Do końca wspinaczki już niedaleko. Chyba trochę wysoko jest.

Zrównujemy się z chmurami.

Końcowe skały grzędy.

Widok na szczyt Aiguille de Bionnassay i lodowiec Bionnassay.

Refuge du Goûter.

Lodowiec wylewa się na dach starego schroniska, próbując zagarnąć go dla siebie. Stromy trawers prowadzi na lodowcową grań. Dochodząc do grani asekurujemy się wpinając linę do specjalnie przygotowanych przelotów. Dalej zostało nam już tylko kilkadziesiąt metrów płaskiej drogi po grani, na której nie ma się czego przytrzymać.

– Chyba trzeba założyć raki.
– Tak trzeba zrobić.

Grań jest wąska i nie ma na niej żadnych ubezpieczeń. Dopiero przy zejściu z grani po lodowym stoku do schroniska pojawia się linka. Raki są niezbędne, bo zabezpieczą nas przed poślizgnięciem.

Tymczasem otoczyły nas potężne chmury. Tworzą nieziemskie kominy, osaczają mgłą, w której tonie majestat gór. Jedynie na północnym wschodzie lśni w słońcu wciąż widoczne Aiguille du Midi (3842 m n.p.m.). Nad nami zaś przewijają się pióropusze chmur. Na szczęście nie ma wiatru, a jedynie trudno wyczuwalna bryza głaszcze policzki. Na tym krótkim graniowym odcinku silny wiatr nie jest jednak rzadkością wiatr i często uniemożliwia przejście do bliskiego już schroniska Goûter.

Przy starym schronisku Goûter wychodzimy na powierzchnię lodowca.

Północna końcówka grzbietu Aiguille du Goûter.

Stary Goûter pochłaniany przez spływający lodowiec.

Widok na Aiguille du Midi (3842 m n.p.m.).

Na grani Aiguille du Goûter.

Refuge du Goûter (3835 m n.p.m.).

W progach schroniska widzimy naszą drużynkę. Są w pełni wyluzowani, sprawiają wrażenie zregenerowanych po ostrym podejściu na Aiguille du Goûter.

– Nie mogliśmy się już was doczekać – witają nas. No tak, faktycznie długo podchodziliśmy. Zatraciliśmy czas w końcówce wspinaczki, te liczne przerwy nie tylko dla złapania oddechu, ale również na pochłonięcie fenomenalnych pejzaży. Dotąd takich pejzaży nigdzie nie spotykaliśmy.

Teraz jesteśmy już w zupełnie innej krainie. Staramy się jak najszybciej zaadaptować w nowym środowisku. To biała kraina Białej Góry, na skraju której mamy ostatnią przytulną ostoję o nazwie Refuge du Goûter, położoną na wysokości 3835 m n.p.m. Przed nami są już tylko lodowce, po których wiedzie droga na szczyt. Zrzucamy z siebie plecaki w kąt i na chwilkę wstępujemy do schroniska, bo trzeba się zameldować. Potem wrzucimy coś na ząb, a następnie zobaczymy jak prezentuje się lodowiec.




Ogromne tumany chmur osaczyły Goûter. Zawisły wokół nas w ciepłej, bezwietrznej aurze. Czujemy się jak Zeus na Olimpie, z którego sprawuje wszelką władzę nad ludźmi, skąd wraz z innymi bogami decyduje o ich istnieniu, życiu, bądź śmierci. W świadomości naszej zagnieżdża się jednak myśl, że oto jesteśmy znacznie wyżej niż mityczny Olimp. Nie do wiary! – tak sobie myślimy. Mamy w planie być jeszcze wyżej, bo szczyt Białej Góry jest blisko 1000 metrów wyżej. Można już odliczać godziny, kiedy tam wyruszymy po wiecznie trwającym tutaj lodowcu. Można powiedzieć, że jest wieczny, bo trwa tu o wiele dłużej od setek lat ludzkiego bytu. W dobie globalnego ocieplenia może kiedyś zmienić się to, ale na dzień dzisiejszy wciąż panuje tu wieczna zima. Jesteśmy pod wrażeniem nagłej zmiany krajobrazu po wejściu na Aiguille du Goûter. Znaleźliśmy się na niebotycznej dla nas wysokości, ale nie odczuwamy żadnych dolegliwości związanych ze zmianą wysokości. Może zawdzięczamy to spokojnemu i powolnemu zdobywaniu góry, a może wcześniejszemu treningowi, a może jednemu i drugiemu. Konsekwentnie realizujemy założony plan wyprawy. Na popołudnie zaplanowaliśmy krótkie podejście kontrolne na jeszcze większą wysokość. Trochę nam się nie chce, bo ogarnęła nas leniwa aura, ale przełamujemy się. Wychodzimy ze schroniska o godzinie 15:30 z nieprzepakowanymi jeszcze, a więc wciąż tyle samo ważącymi plecakami, jak przy wyjściu z Tête Rousse. Nie chcemy tracić czasu. Plecaki przepakujemy po powrocie z lodowca. Będą gotowe do nocnego ataku szczytowego.

Oporządzenie do wędrówki po lodowcu.

Podejście na grań.

Na grani.

Widok na Dôme du Goûter (4304 m n.p.m.).

Na grani Aiguille du Goûter.

Zejscie na przełęcz między Aiguille du Goûter i Dôme du Goûter. (fot. Patryk Ciepiela)

Lodowiec Goûter pokryty jest niegrubą warstwą mokrego śniegu. Około godziny siedemnastej prognozowany jest opad śniegu, ale otaczające nas chmury z pewnością nie niosą opadów. Są to pięknie, jaskrawobiałe, foremne i wyraziste obłoki. Wzbudzają jednak szczyptę grozy swoją wielkością i bliskością, lecz nie mamy zamiaru daleko odejść od naszego schroniska. Mamy świadomość tego, że w razie zapowiadanego opadu może zniknąć nam spod nóg wydeptana ścieżka. Na tej wysokości trzeba liczyć się w wszelkimi niespodziankami pogodowymi, które nierzadko uprzykrzają życie alpinistom. Przed schroniskiem Goûter omijamy małe roztopy. Staramy się przejść przez kałuże tak aby nie zamoczyć liny. Wchodzimy na wąską grań podchodząc ostrym trawersem. Podążamy dalej płaską granią oddalając się od schroniska. Niebawem grań zaczyna skręcać nieco na lewo, potem z powrotem w prawo obniżając się jednocześnie. Z prawej lodowiec stromo opada ku przepaściom, nad którymi urywa się nagle. Z lewej stok odchodzi od grani nieco łagodniej, ale widać w nim dziury i zagłębienia szczelin. Przed nami wznosi się rozlegle stok Dôme du Goûter (4304 m n.p.m.). Widać na nim szeroko zarysowane zakosy ścieżki, którą zaczynamy podejście. Dotąd szło się nam dość lekko, ale teraz na podejściu, nawet na tym niezbyt stromym musimy przeciwstawiać się szybko nadchodzącemu zmęczeniu. Jesteśmy zmuszeni nader często zatrzymywać się, aby uspokoić przyspieszony oddech - oddech, który jest tutaj bardzo głęboki. Organizm wie już o tym, że ma tu do dyspozycji znacznie mniej życiodajnego tlenu niż zwykle. Ciekawe jak będzie tam wyżej. To wielka niewiadoma, która odkryje się przed nami jutro, już niedługo po północy.

Stok Dôme du Goûter.


Tymczasem mija godzina 16:10, zatrzymujemy się. Patryk sprawdza wysokość – jesteśmy na 3918 m n.p.m. Od wczoraj poprawiamy nasze „życiówki” przekraczając kolejne progi wysokości. Jeszcze do przedwczoraj najwyższą górą na jakiej byliśmy był Musała (2925 m n.p.m.), najwyższy szczyt w Bałkanach. Jutro może być jeszcze większa wysokość. Żeby tylko pogoda na atak szczytowy była taka, jaką prognozują. Od niej wiele zależy, zarówno nasze bezpieczeństwo, jak również i to, czy wyjdziemy na szczyt.



Widok na Vallée de Chamonix.

Zejście stokiem Dôme du Goûter.

Aiguille de Bionnassay (4052 m n.p.m.) w chmurach.

Grzbiet Aiguille du Goûter.

Na przełęczy pod Dôme du Goûter.

Wybrzuszenie na Aiguille du Goûter.

Aiguille du Goûter i szczelina przy szlaku.

Widok na Vallée de Chamonix.

Aiguille du Goûter.

Na grani Aiguille du Goûter.

Stok zejściowy do schrosnika Goûter.

Z lodowcowej przechadzki wracamy do schroniska Goûter dokładnie tą samą drogą. Ona daje pewność, choć nie stuprocentową tego, że nie wdepniemy na jakąś ukrytą pod śniegiem szczelinę. W schronisku gościmy z powrotem o godzinie 17:00. Przed nami ostatnie przygotowania. Nie możemy niczego pominąć, żadnego drobiazgu, który może unicestwić nasz plan. Trzeba też dzisiaj wcześniej położyć się do snu, ale czy sen jest możliwy przed tak wielkim wyzwaniem...

Pożegnanie dnia na Aiguille du Goûter. (fot. Patryk Ciepiela)

Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Życie jest zbyt krótkie, aby je przegapić.

Liczba wyświetleń

Popularne posty (ostatnie 30 dni)

Etykiety

Archiwum bloga

Z nimi w górach bezpieczniej

Zapamiętaj !
NUMER RATUNKOWY
W GÓRACH
601 100 300

Mapę miej zawsze ze sobą

Stali bywalcy

Odbiorcy


Wyrusz z nami na

Główny Szlak Beskidu Wyspowego


ETAP DATA, ODCINEK
1
19.11.2016
[RELACJA]
Szczawa - Jasień - Ostra - Ogorzała - Mszana Dolna
2
7.01.2017
[RELACJA]
Mszana Dolna - Potaczkowa - Rabka-Zdrój
3
18.02.2017
[RELACJA]
Rabka-Zdrój - Luboń Wielki - Przełęcz Glisne
4
18.03.2017
[RELACJA]
Przełęcz Glisne - Szczebel - Kasinka Mała
5
27.05.2017
[RELACJA]
Kasinka Mała - Lubogoszcz - Mszana Dolna
6
4.11.2017
[RELACJA]
Mszana Dolna - Ćwilin - Jurków
7
9.12.2017
[RELACJA]
Jurków - Mogielica - Przełęcz Rydza-Śmigłego
8
20.01.2018
[RELACJA]
Przełęcz Rydza-Śmigłego - Łopień - Dobra
9
10.02.2018
[RELACJA]
Dobra - Śnieżnica - Kasina Wielka - Skrzydlna
10
17.03.2018
[RELACJA]
Skrzydlna - Ciecień - Szczyrzyc
11
10.11.2018
[RELACJA]
Szczyrzyc - Kostrza - Tymbark
12
24.03.2019
[RELACJA]
Tymbark - Kamionna - Żegocina
13
14.07.2019
[RELACJA]
Żegocina - Łopusze - Laskowa
14
22.09.2019
[RELACJA]
Laskowa - Sałasz - Męcina
15
17.11.2019
[RELACJA]
Męcina - Jaworz - Limanowa
16
26.09.2020
[RELACJA]
Limanowa - Łyżka - Pępówka - Łukowica
17
5.12.2020
[RELACJA]
Łukowica - Ostra - Ostra Skrzyż.
18
6.03.2021
[RELACJA]
Ostra Skrzyż. - Modyń - Szczawa

Smaki Karpat

Wołoskimi śladami

Główny Szlak Beskidzki

21-23.10.2016 - wyprawa 1
Zaczynamy gdzie Biesy i Czady,
czyli w legendarnych Bieszczadach

BAZA: Ustrzyki Górne ODCINEK: Wołosate - Brzegi Górne
Relacje:
13-15.01.2017 - Bieszczadzki suplement do GSB
Biała Triada z Biesami i Czadami
BAZA: Ustrzyki Górne
Relacje:
29.04.-2.05.2017 - wyprawa 2
Wielka Majówka w Bieszczadach
BAZA: Rzepedź ODCINEK: Brzegi Górne - Komańcza
Relacje:
16-18.06.2017 - wyprawa 3
Najdziksze ostępy Beskidu Niskiego
BAZA: Rzepedź ODCINEK: Komańcza - Iwonicz-Zdrój
Relacje:
20-22.10.2017 - wyprawa 4
Złota jesień w Beskidzie Niskim
BAZA: Iwonicz ODCINEK: Iwonicz-Zdrój - Kąty
Relacje:
1-5.05.2018 - wyprawa 5
Magurskie opowieści
i pieśń o Łemkowyni

BAZA: Zdynia ODCINEK: Kąty - Mochnaczka Niżna
Relacje:
20-22.07.2018 - wyprawa 6
Ziemia Sądecka
BAZA: Krynica-Zdrój ODCINEK: Mochnaczka Niżna - Krościenko nad Dunajcem
Relacje:
7-9.09.2018 - wyprawa 7
Naprzeciw Tatr
BAZA: Studzionki, Turbacz ODCINEK: Krościenko nad Dunajcem - Rabka-Zdrój
Relacje:
18-20.01.2019 - wyprawa 8
Zimowe drogi do Babiogórskiego Królestwa
BAZA: Jordanów ODCINEK: Rabka-Zdrój - Krowiarki
Relacje:
17-19.05.2019 - wyprawa 9
Wyprawa po wschody i zachody słońca
przez najwyższe partie Beskidów

BAZA: Markowe Szczawiny, Hala Miziowa ODCINEK: Krowiarki - Węgierska Górka
Relacje:
22-24.11.2019 - wyprawa 10
Na śląskiej ziemi kończy się nasza przygoda
BAZA: Równica ODCINEK: Węgierska Górka - Ustroń
Relacje:

GŁÓWNY SZLAK WSCHODNIOBESKIDZKI

termin 1. wyprawy: 6-15 wrzesień 2019
odcinek: Bieszczady Wschodnie czyli...
od Przełęczy Użockiej do Przełęczy Wyszkowskiej


termin 2. wyprawy: wrzesień 2023
odcinek: Gorgany czyli...
od Przełęczy Wyszkowskiej do Przełęczy Tatarskiej


termin 3. wyprawy: wrzesień 2024
odcinek: Czarnohora czyli...
od Przełęczy Tatarskiej do Gór Czywczyńskich

Koszulka Beskidzka

Niepowtarzalna, z nadrukowanym Twoim imieniem na sercu - koszulka „Wyprawa na Główny Szlak Beskidzki”.
Wykonana z poliestrowej tkaniny o wysokim stopniu oddychalności. Nie chłonie wody, ale odprowadza ją na zewnątrz dając wysokie odczucie suchości. Nawet gdy pocisz się ubranie nie klei się do ciała. Wilgoć łatwo odparowuje z niej zachowując jednocześnie komfort cieplny.

Fascynujący świat krasu

25-27 lipca 2014 roku
Trzy dni w Raju... Słowackim Raju
Góry piękne są!
...można je przemierzać w wielkiej ciszy i samotności,
ale jakże piękniejsze stają się, gdy robimy to w tak wspaniałym towarzystwie – dziękujemy Wam
za trzy niezwykłe dni w Słowackim Raju,
pełne serdeczności, ciekawych pogawędek na szlaku
i za tyleż uśmiechu.
24-26 lipca 2015 roku
Powrót do Słowackiego Raju
Powróciliśmy tam, gdzie byliśmy roku zeszłego,
gdzie natura stworzyła coś niebywałego;
gdzie płaskowyże pocięły rokliny,
gdzie Spisza i Gemeru łączą się krainy;
by znów wędrować wąwozami dzikich potoków,
by poczuć na twarzy roszące krople wodospadów!
To czego jeszcze nie widzieliśmy – zobaczyliśmy,
gdy znów w otchłań Słowackiego Raju wkroczyliśmy!


19-21 sierpnia 2016 roku
Słowacki Raj 3
Tam gdzie dotąd nie byliśmy!
Przed nami kolejne trzy dni w raju… Słowackim Raju
W nieznane nam dotąd kaniony ruszymy do boju
Od wschodu i zachodu podążymy do źródeł potoków
rzeźbiących w wapieniach fantazję od wieków.
Na koniec pożegnalny wąwóz zostanie na południu,
Ostatnia droga do przebycia w ostatnim dniu.

           I na całe to krasowe eldorado
spojrzymy ze szczytu Havraniej Skały,
           A może też wtedy zobaczymy
to czego dotąd nasze oczy widziały:
           inne słowackie krasy,
próbujące klasą dorównać pięknu tejże krainy?
           Niech one na razie cierpliwie
czekają na nasze odwiedziny.

7-9 lipca 2017 roku
Słowacki Raj 4
bo przecież trzy razy to za mało!
Ostatniego lata miała to być wyprawa ostatnia,
lecz Raj to kraina pociągająca i w atrakcje dostatnia;
Piękna i unikatowa, w krasowe formy bogata,
a na dodatek zeszłego roku pojawiła się w niej ferrata -
przez dziki Kysel co po czterdziestu latach został otwarty
i nigdy dotąd przez nas jeszcze nie przebyty.
Wspomnień czar ożywi też bez większego trudu
fascynujący i zawsze urzekający kanion Hornadu.
Zaglądnąć też warto do miasta mistrza Pawła, uroczej Lewoczy,
gdzie w starej świątyni świętego Jakuba każdy zobaczy
najwyższy na świecie ołtarz, wyjątkowy, misternie rzeźbiony,
bo majster Paweł jak Wit Stwosz był bardzo uzdolniony.
Na koniec zaś tej wyprawy - wejdziemy na górę Velka Knola
Drogą niedługą, lecz widokową, co z góry zobaczyć Raj pozwala.
Słowacki Raj od ponad stu lat urodą zniewala człowieka
od czasu odkrycia jej przez taternika Martina Rótha urzeka.
Grupa od tygodni w komplecie jest już zwarta i gotowa,
Kaniony, dzikie potoki czekają - kolejna rajska wyprawa.


Cudowna wyprawa z cudownymi ludźmi!
Dziękujemy cudownym ludziom,
z którymi pokonywaliśmy dzikie i ekscytujące szlaki
Słowackiego Raju.
Byliście wspaniałymi kompanami.

Miało być naprawdę po raz ostatni...
Lecz mówicie: jakże to w czas letni
nie jechać znów do Słowackiego Raju -
pozwolić na zlekceważenie obyczaju.
Nawet gdy niemal wszystko już zwiedzone
te dzikie kaniony wciąż są dla nas atrakcyjne.
Powiadacie też, że trzy dni w raju to za krótko!
skoro tak, to czy na cztery nie będzie zbyt malutko?
No cóż, podoba nam się ten kras,
a więc znów do niego ruszać czas.
A co wrzucimy do programu wyjazdu kolejnego?
Może z każdego roku coś jednego?
Niech piąty epizod w swej rozciągłości
stanie się powrotem do przeszłości,
ruszajmy na stare ścieżki, niech emocje na nowo ożyją
gdy znów pojawimy się w Raju z kolejną misją!

15-18 sierpnia 2018 roku
Słowacki Raj 5
Retrospekcja
Suchá Belá - Veľký Sokol -
- Sokolia dolina - Kyseľ (via ferrata)

Koszulka wodniacka

Tatrzańska rodzinka

Wspomnienie


519 km i 18 dni nieustannej wędrówki
przez najwyższe i najpiękniejsze partie polskich Beskidów
– od kropki do kropki –
najdłuższym górskim szlakiem turystycznym w Polsce


Dorota i Marek Szala
Główny Szlak Beskidzki
- od kropki do kropki -

WYRÓŻNIENIE
prezentacji tego pasjonującego przedsięwzięcia na



za dostrzeżenie piękna wokół nas.

Dziękujemy i cieszymy się bardzo,
że nasza wędrówka Głównym Szlakiem Beskidzkim
nie skończyła się na czerwonej kropce w Ustroniu,
ale tak naprawdę doprowadziła nas aż na
Navigator Festival 2013.

Napisz do nas