Dziennik wypraw i przystań przed kolejną wędrówką.



Zima w Tatrach wciąż jest - Szpiglasowy Wierch

Drogę do Morskiego Oka przemierzaliśmy wielokroć, jednak tym razem działo się na niej coś wyjątkowego jak na dzisiejsze czasy, a właściwie to nic się nie działo. Było zupełnie pusto i cicho. To szokujące. Żadnego korka, nawet chwili zatamowanego ruchu na parking do Palenicy Białczańskiej. Zupełna pustka jakby wszystkich zupełnie wymiotło. Żadnej kolejki do kasy biletowej Tatrzańskiego Parku Narodowego, nikogo nie ma na drodze Oswalda Balzera za kasami, tylko my - autokar zaskoczonych tą sytuacją ludzi. Z niedowierzaniem nawiązujemy do tłumów sprzed kilku dni podczas długiego weekendu. Najbardziej uczęszczany szlak turystyczny w Tatrach świeci dzisiejszej soboty pustką, mimo dobrej pogody i korzystnych warunków do uprawiania turystyki.
Udostępnij:

W krainie Liczyrzepy: Postscriptum

W końcu udało się! Jesteśmy po już kolejnym etapie wędrówek do szczytów Sudeckiego Włóczykija! Co prawda wszystko trwało tylko cztery dni, ale była to i tak bardzo owocna wyprawa, obejmująca kilkanaście punktów szczytowych o różnorodnych walorach, z których większość stanowi wspaniałe punkty widokowe. Na dwóch z nich mieliśmy okazję nie tylko podziwiać widoki, ale także zwiedzić malowniczo ulokowane zamki, zaś podczas przejścia Rudaw Janowickich udało się dodatkowo wpleść do programu Kolorowe Jeziorka. Zawsze staraliśmy się urozmaicać nasze wędrówki, aby miały one jak najszersze walory poznawcze. Te cztery dni były bardzo udane i wspaniałe. Walory odwiedzanego regionu podkreślała znakomita pogoda, sprzyjająca podziwianiu pięknych sudeckich panoram, a przede wszystkim atutem było wspaniałe towarzystwo, z którym mieliśmy przyjemność wędrować. Dziękujemy za wszystko, za każdy radosny uśmiech i każdą serdeczność. Ludzie na szlaku są najważniejsi, szczególnie tacy jak Wy. Do zobaczenie na kolejnej wyprawie.



Na ścieżkach Liczyrzepy - zobacz jak było...

Udostępnij:

Na ścieżkach Liczyrzepy: Grodna

Grodna (506 m n.p.m.) jest najwyższym wzniesieniem Wzgórz Łomnickich wznoszących się w Kotlinie Jeleniogórskiej. Porośnięta jest lasem mieszanym. Grodna góruje nad miejscowością Marczyce znajdującą się po jej wschodniej stronie, oraz nad Sosnówką leżącą na południu. Ma kształt wyraźniej kopuły o nie bardzo stromych zboczach. Ze skałki Urwisko położonej pod szczytem i jednocześnie ponad zbiornikiem wodnym „Sosnówka” rozciąga się zachwycająca panorama na Grabowiec i Karkonosze, a także okoliczne wzniesienia i osady.

W 1806 roku na szczycie wzniesienia Grodna książę Heinrich von Reuss z Nowego Dworu koło Kowar wybudował zamek myśliwski z punktem widokowym, zwany później Zamkiem Księcia Henryka (niem. Heinrichsburg). Pod jego dachem mieściła się sala myśliwska, a ponad nim wznosiła się wieża mająca ponad 15 metrów wysokości, na której szczyt wiodły liczące 77 stopni schody. W 1816 roku wzniesienie Grodna odwiedziła księżna Izabela Czartoryska, bawiąca wówczas na kuracji w Cieplicach. Opisała to w swoim dzienniku z podróży „Dyliżansem przez Śląsk” (wyd. w 1968 r.).
Udostępnij:

Na ścieżkach Liczyrzepy: Chojnik

Góra Chojnik (niem. Kynast; 627 m n.p.m.) wznosi się w obrębie Pogórza Karkonoskiego. Zbudowana jest z granitu karkonoskiego, widocznego na zboczach i szczycie góry w postaci licznych skałek. Szczególne ich nagromadzenie występuje na północnym zboczu, gdzie tworzą grupę skalną o nazwie Zbójeckie Skały. Niektóre z nich mają do kilku metrów wysokości i nawet do 10 m długości. Najprawdopodobniej są one skutkiem obrywów skalnych powstałych w wyniku wstrząsów sejsmicznych, gdyż góra leży przy uskoku tektonicznym. W skałach Chojnika znajdziemy wiele ciekawych jaskiń - Dziurawy Kamień czy Jaskinię Zbójecką zwaną też Zbójecką Grotą. Słynny Dziurawy Kamień ma około 20 m długości i jest najdłuższą tego typu jaskinią szczelinową w Karkonoszach.

Chojnik posiada też duże walory przyrodnicze i jest objęty enklawą Karkonoskiego Parku Narodowego. Porośnięty jest bukami, sosnami i świerkami, z domieszką jodły, jaworu i dębu w dolnych partiach. Pod koronami drzew występuje bogata flora m.in. miesiącznica trwała, rojownik pospolity, goryczka polna, czerniec gronkowy, gajowiec żółty, gwiazdnica wielkokwiatowa, kopytnik pospolity, groszek wiosenny, marzanka wonna, orlik pospolity, przylaszczka pospolita, szczyr trwały, żywiec bulwkowaty, zawilec gajowy, zawilec żółty, oman szlachtawa, kosmatka gajowa, borówka czarna, wrzos zwyczajny, przenęt purpurowy, siódmaczek leśny, starzec Fuchsa oraz liczne paprocie, mchy i wątrobowce. Miejscami występują gatunki rzadkie i chronione rośliny jak gnieźnik leśny, lilia złotogłów, kruszczyk szerokolistny, wawrzynek wilczełyko i występujący płatami żywiec dziewięciolistny. W tej ostoi leśnej bytuje wiele ssaków, gryzoni i ptaków. Na płaskich fragmentach zboczy znajdują się również tereny bezleśne, pokryte łąkami, które stanowią kolejne siedliska dla jeszcze innych roślin. W ich okolicy napotkać można motyle, wśród których znów pojawił się niepylak Apollo, uznawany do niedawna za gatunek wymarły w Sudetach.

Na szczycie góry Chojnik mamy jeszcze jedną atrakcję wzniesioną rękoma człowieka – Zamek Chojnik powstały w latach 50-tych XIV wieku (pierwsza pisemna wzmianka o nim pochodzi z 1364 roku). W wyniku wprowadzanych późniejszych wiekach unowocześnień i rozbudowy podtrzymywany był jego status potężnej, trudnej do zdobycia twierdzy. Rozwój zamku zatrzymał ogromny pożar w sierpniu 1675 roku, powstały od uderzenia pioruna podczas burzy. Odtąd nieodbudowywany zamek zaczął popadać w ruinę, ale z czasem ta ruina stała się wizytówką regionu oraz atrakcją turystyczną.
Udostępnij:

Na ścieżkach Liczyrzepy: Kolorowe Jeziorka

Nie są efektem samoistnych działań natury, ale są urokliwą ozdobą Rudaw Janowickich. Na początku XVIII wieku mieszkańcy ówczesnego Rohnau, czyli dzisiejszych Wieściszowic wydobywali tutaj łupki pirytonośne, w które obfituje tutejsza gleba. Na stokach Wielkiej Kopy powstała kopalnia pirytu, będącego minerałem żelaza o sześciennych kryształach, o kolorze zbliżonym do złota (stąd bywał nazywany „złotem głupców”). Tutejsze kopalnie pirytu funkcjonowały w latach 1785-1902. Gdy zaprzestano ich eksploatacji pozostawione wyrobiska wypełniły się wodą. Tak powstały cztery zjawiskowe jeziorka: żółte, purpurowe, błękitne i zielone. Ich zabarwienie związane jest ze składem chemicznym ścian i dna wyrobisk, a w niektórych przypadkach również występującej flory. Znajdują się one na północnych zboczach masywu Wielkiej Kopy. Z jego najwyższego wierzchołka właśnie schodzimy, a szlak, który sobie obraliśmy... No właśnie, jakże mógłby prowadzić inaczej.
Udostępnij:

Na ścieżkach Liczyrzepy: Wielka Kopa

Wielka Kopa (niem. Scharlachberg; 871 m n.p.m) po wojnie przez krótki czas zwana była Szarlach, albo Wielka Góra. Jest czwartym szczytem Rudaw Janowickich pod względem wysokości po Skalniku, Dziczej Górze i Wołku. We wschodniej części Rudaw Janowickich zaś najwyższym. Góra stanowi zwornik, z którego rozchodzą się promieniście w kilku kierunkach długie ramiona zwieńczone wierzchołkami. Tworzą one wraz ze szczytem Masyw Wielkiej Kopy.

Szlak na Wielką Kopę prowadzi głównie lasem i nie dociera bezpośrednio na wierzchołek. Jednak po drodze można zobaczyć tabliczkę, która pomoże w odnalezieniu szczytu. W związku z dużym zalesieniem Wielkiej Kopy raczej nie napotkamy na niej wyśmienitych punktów widokowych. Przed rokiem 1945, na szczycie znajdowała się 15 metrowa wieża widokowa, po której obecnie nie pozostał żaden ślad. Być może kiedyś znów zostanie wzniesiona, co rozważa zarządca Kolorowych Jeziorek znajdujących się nieopodal. Obecnie do dyspozycji turystów stoją przy szczycie ławeczki.
Udostępnij:

Na ścieżkach Liczyrzepy: Skalnik

Skalnik (944 m n.p.m.) jest najwyższą kulminacją Rudaw Janowickich. Góra posiada dwa wierzchołki. Wyższy wierzchołek, wysunięty na północny wschód, stanowi rozległa kopuła z trudnym do zlokalizowania w terenie najwyższym punktem. Znajdują się na nim ruiny dawnej wieży widokowej (cztery betonowe bloki, które stanowiły kotwicę wieży). W pobliżu szczytu tuż przy szlaku znajdowaliśmy przyczepioną na drzewie drewnianą tabliczkę z napisem Skalnik 945 m n.p.m. Od tej tabliczki wierzchołek znajduje się kilkanaście metrów na lewo (jest on oznaczony kamieniem). Jakiś czas temu zamontowano na wierzchołku skrzynkę z pieczątką, ale czy jeszcze tam jest?

Z kolei na niższym, południowo-zachodnim wierzchołku, znajduje się szereg okazałych skałek o fantazyjnych kształtach, z których szczytowa o nazwie Ostra Mała (niem. Freie-Koppe; 935 m n.p.m.) udostępniona jest wykutymi w skale stopniami i zwieńczona platformą widokową. Z punktu widokowego na Ostrej Małej rozpościera się wspaniała panorama Karkonoszy wraz z północnym fragmentem Lasockiego Grzbietu, a także niezwykłe widoki na Kotlinę Jeleniogórską, Pogórze Izerskie, Góry Wałbrzyskie, Góry Kamienne, Góry Kaczawskie i oczywiście Rudawy Janowickie z Górami Sokolimi. Przy dobrej widoczności widoczna jest też Ślęża. Warto zejść na kilka minut ze szlaku na Skalnik, aby tam być.
Udostępnij:

Na ścieżkach Liczyrzepy: Krzyżna Góra

Krzyżna Góra (niem. Falker Bge. – Kreuzberg; 654 m n.p.m.) to jeden z dwóch najbardziej znanych wierzchołków Gór Sokolich (drugi, nieco bardziej znany to Sokolik (642 m n.p.m.), wznoszący się w sąsiedztwie. Budują ją granity karkonoskie, stąd też na szczycie i zboczach widoczne jest spore nagromadzenie skałek i bloków skalnych. Jej wierzchołek wieńczy potężna wychodnia, na którą można wspiąć się bez specjalistycznego sprzętu po wykutych w skale stopniach. Kiedyś góra ta zwana była Sokolą Górą (niem. Falkenberg), ale od czasu gdy stanął na jej szczycie 7-metrowy, metalowy krzyż przylgnęła do niej nazwa Krzyżna Góra. Krzyż ufundowała księżna Maria Anna Amalie von Hessen-Homburg, dla upamiętnienia rocznicy urodzin jej męża Wilhelma von Hohenzollerna. Krzyż odlano w hucie gliwickiej w 1830 roku, a poświęcony został 28 maja 1832 roku. Widnieje na nim napis w języku niemieckim: Krzyża błogosławieństwo dla Wilhelma, jego potomnych i całej doliny.
Dawno temu pod szczytem stał Zamek Sokolec. Dzisiaj u podnóża Krzyżnej Góry, tuż nad Karpnikami, znajduje się schronisko „Szwajcarka”.
Udostępnij:

Na ścieżkach Liczyrzepy: Łysocina

Łysocina (czes. Lysečina, niem. Kolbenberg; 1189 m n.p.m.) znajduje się w obrębie Grzbietu Lasockiego. Jest najwyższym punktem tego grzbietu. Przechodzi nim granica państwowa między Polską a Czechami. Góra ta porośnięta jest mocno przetrzebionym w ostatnim czasie górnoreglowym lasem świerkowym.
Udostępnij:

Na ścieżkach Liczyrzepy: Skalny Stół

Skalny Stół (czes. Tabule, Klepý, niem. Tafelstein; 1281 m n.p.m.) jest najwyższym szczytem Kowarskiego Grzbietu. Leży na granicy polsko-czeskiej. Szczyt oferuje fenomenalne widoki. Po stronie polskiej mamy z niego przepiękną panoramę na Kotlinę Jeleniogórską, Góry Kaczawskie i Rudawy Janowickie wraz z okolicznymi miejscowościami. Po zachodniej widoczne są wschodnie Karkonosze z górującą Śnieżką. W partiach szczytowych Skalny Stół usłany jest niedużymi skałkami. Grzbiet, w którym leży, opada na północny zachód ku Przełęczy Sowiej. Z kolei po przeciwnej stronie znajduje się płytka przełęcz Siodło, oddzielająca go od szczytu Czoło (czes. Čelo, niem. Kammsteig; ok. 1275 m n.p.m.), za którym grzbiet stromo opada ku Przełęczy Okraj.
Udostępnij:

Na ścieżkach Liczyrzepy: Śnieżka

Śnieżka (czes. Sněžka, niem. Schneekoppe) słynie ze wspaniałej panoramy. Wznosi się ona na wysokość 1603 m n.p.m. Góruje nad otaczającymi grzbietami. Często na niej silnie wieje. Na jej szczycie panuje surowy klimat, gdzie jest znacznie chłodniej niż u jej podnóża. Do tego jest kapryśną górą, przez większość dni w roku zachmurzoną i zamgloną. Nazwa góry wzięła się od przymiotnika śnieżna, czyli pokryta śniegiem. Śnieżka zbudowana jest z bardzo odpornych na wietrzenie hornfelsów, a jej zbocza pokrywa gołoborze powstałe podczas zlodowacenia w plejstocenie.

Na szczycie po polskiej stronie góry stoi niezwykła budowla w kształcie dysków. W jednym z nich znajduje się restauracja, w pozostałych obserwatorium meteorologiczne. Na szczycie Śnieżki znajduje się również zabytkowa kaplica św. Wawrzyńca (czes. Kaple Sv. Vavřince, niem. Laurentius Kapele) z 1665 roku. Po stronie czeskiej obok górnej stacji wyciągu krzesełkowego stoi nieszczególny budynek, przypominający kontener, w którym mieści się czeska poczta (czes. Česká Poštovna na Sněžce) i bufet.
Udostępnij:

Na ścieżkach Liczyrzepy: Skopiec

Góra Skopiec (724 m n.p.m.) znajduje się w południowo-środkowej części Gór Kaczawskich, w środkowej części Grzbietu Południowego. Jeszcze do niedawna był uważany za najwyższy szczyt Gór Kaczawskich. Obecnie pod względem wysokości umiejscawiany jest na trzeciej pozycji po szczytach Baraniec i Folwarczna. Kopuła góry jest tak wypłaszczona, że zlokalizowanie na niej punktu szczytowego jest utrudnione. Punkt ten wyznacza małe rumowisko skalne oraz geodezyjny znak pomiarowy A.C.0270. Znaczną część góry porasta las mieszany z przewagą świerka, bądź las świerkowy regla dolnego. Jedynie zbocza wschodnie i zachodnie góry, poniżej szczytu są odkryte, pokryte łąkami i polami uprawnymi.

Na południowym zachodzie za Przełęczą Komarnicką wznosi się niejako bliźniacza góra Baraniec (720 m n.p.m.).
Udostępnij:

Na ścieżkach Liczyrzepy: Szybowcowa Góra

Szybowcowa Góra (niem. Schieferberg; 561 m n.p.m.) znajduje się ok. 4-5 km na północ od miasta Jelenia Góra. Leży w Grzbiecie Małym Gór Kaczawskich. Znana jest od 1924 roku z działającej na niej niemieckiej szkoły szybowcowej Grunau, a obecnie z lotniska szybowcowego Jeżów Sudecki (kod ICAO: EPJS) należącego do Aeroklubu Jeleniogórskiego, założonego 27 stycznia 1946 roku. Góra posiada znakomite warunki naturalne do uprawiania szybownictwa, zaś występujące nad nią silne prądy wznoszące umożliwiają osiąganie wysokich pułapów. Nachylenie stoku góry umożliwia również bezpieczny tzw. „start grawitacyjny”, podczas którego staczający się na ścieżce szybowiec sam nabiera prędkości startowej. W koordynacji z operacjami szybowcowymi z góry mogą również korzystać lotniarze i paralotniarze.
Udostępnij:

Na ścieżkach Liczyrzepy: Okole

Okole (niem. Hogolie) jest jednym z najwyższych szczytów w Górach Kaczawskich i najwyższym szczytem Grzbietu Północnego tych gór. Krótko po II wojnie światowej nazywany był Ogule. Być może jego nazwa wywodzi się od skojarzeń widokowych takich jak „na około” czy „dookólnie”. Szczyt faktycznie posiada walory widokowe pomimo lesistości, a to dzięki wychodniom skalnym o kształtach małych turniczek, zwanych Orlimi Skałkami. Na jednej z nich znaleźć można dawny punkt widokowy (pozostałości barierek i schodków zbudowane jeszcze przed II wojną światową). Niedawno tj. w roku 2018 oddano do użytkowania nową drewnianą platformę widokową na szczycie Okola. Można z niej spojrzeć na Rudawy i Karkonosze oraz inne okoliczne szczyty. W sąsiedztwie nowego punktu widokowego postawiono również wiatę. W partiach szczytowych Okola znajdziemy również inne grupy skalne zbudowane z tzw. zieleńców, czyli skał powstałych w wyniku przetworzenia się pierwotnych skał z okresu tutejszej aktywności wulkanizmu podmorskiego. Były to skały o składzie bazaltu. Wulkanizm występował w tym regionie w początkach ery paleozoicznej, w okresie kambru i ordowika około 450–500 mln lat temu. W obecnych zieleńcach Okola zachowały się jeszcze niewielkie fragmenty pierwotnych struktur law podmorskich o długości do 1 m i grubości do 0,5 m. Pomiędzy Okolem i oddalonym od niego nieco na zachód Leśniakiem (677 m n.p.m.) znajduje się kilka grup skalnych o różnorakiej formie. Dwie największe to Sołtysie Skały i Mszaki. Wysokość najwyższych skał z tych formacji przekracza 10 m, zaś ich długość dochodzi do 20 m.
Udostępnij:

Na ścieżkach Liczyrzepy

Ci, co dawno temu mieszkali u stóp Karkonoszy, zapewne nie chcieli, aby ktoś zapuszczał się w ich strony. Mieli ku temu powód, bowiem odkryli w tych górach skarby nieprzebrane. Któż lepiej mógł strzec ścieżek prowadzących do nich, jak nie Duch Gór stworzony przez nich. Niewątpliwie jego wyimaginowana postać mogła odstraszać ciekawskich i innych śmiałków poszukujących karkonoskich skarbów. Duch Gór strzegł swego królestwa, przybierając postać potężnego mężczyzny, bądź czasem niedźwiedzia, a nawet przerażającego stwora. Po raz pierwszy jego wizualne wyobrażenie zostało przedstawione przez człowieka w 1561 roku na mapie Śląska wykonanej przez Martina Helwiga. Ukazany na niej został jako niezwykły stwór i podpisany imieniem Rübezahl. Przypominał jelenia stojącego na tylnych nogach, ale rosochate poroże, koźle kopyta i diabelski ogon uzmysławiały, że nie była to postać z naszego świata. Z czasem jego wizerunek zmieniano, poszukując chyba tego najbardziej adekwatnego do czasów, w których miał sprawować godność pana i władcy gór. I tak też pojawił się pod wizerunkiem powszechnie znanym we współczesnym świecie, a więc jako postać sędziwego mężczyzny, podpierającego się kosturem. Jego imię Rübenzahl, wydaje się być niezwykłe i tajemnicze. Pochodzi z języka niemieckiego, i gdyby rozłożyć go na dwa inne składowe słowa, to wyjdzie nam, że „Rübe” znaczy tyle samo co „rzepa”, a „zählen”– „liczyć”. Stąd też Duch Gór znany jest również pod spolszczonym imieniem Liczyrzepa. Dziwne imię związane jest z jedną z legend, w której...
Rübezahl (Rübenczal)
na mapie Martina Helwiga (1561)
[Public domain], via Wikimedia Commons
Udostępnij:

Cztery Pogórza Karpackie: Pogórze Dynowskie 2

Podczas przejazdu do miejsca, gdzie mamy rozpocząć kolejny etap wędrówki przez Karpackie Pogórza, przebijamy się przez niepokojący deszcz. To dość spora ulewa. Jakże odmienna aura od tej wczorajszej, jednak zdaje się przejaśniać, gdy dojeżdżamy na miejsce, czyli pod ruiny Zamku Kamieniec parasole przestają być potrzebne, deszcz zanika, tylko mokra ulica przypomina jeszcze o nim.

Udostępnij:

Cztery Pogórza Karpackie: Pogórze Dynowskie 1

Zespół Parkowo-Dworski i Folwarczny w Wiśniowej zlokalizowany jest na obszarze Pogórza Strzyżowskiego. Pierwszy zabudowa dworska powstała tu w XVII wieku, gdy ziemie Wiśniowej trafiły do rodziny Firlejów, a stało się to po ślubie Jana Firleja z Zofią, pochodzącą ze słynnego rodu Bonerów. Wieś należała do Bonerów od 1581 roku, kiedy trafiła do Seweryna Bonera, bankiera królewskiego oraz właściciela zamku w Ogrodzieńcu i zamku niższego w Odrzykoniu (Zofia była córką Seweryna). Po wygaśnięciu linii męskiej rodu Firlejów dobra wiśniowskie przeszły w połowie XVIII wieku w ręce rodziny Jabłonowskich herbu Grzymała. Nowy właściciel, Roch Jabłonowski, kasztelan wiślicki, zapoczątkował rozbudowę założenia dworskiego. Plany były bardzo ambitne i obejmowały budowę nowej rezydencji z obszernym dziedzińcem, ujętym po bokach oficynami. Na jedną z tych oficyn zaadaptowano dotychczasowy dwór. Za nowopowstałym pałacem rozplanowano z rozmachem tarasy ogrodu osiowego z kwaterami poprzedzielanymi szpalerami grabowymi. Jabłonowskim nigdy nie udało się zrealizować do końca założonych planów. Pałac, który udało się wznieść nakryty został dachem mansardowym z wieżą nakrytą hełmem kopulastym. Zrealizowano też założenie ogrodu, oparte o regularne kwatery otoczone szpalerami grabowymi, które przekształcono w aleje. W tej postaci ogród przetrwał do naszych czasów. Kolejni właściciele nie kontynuowali planów rozbudowy. Przed rokiem 1850 pałac zniszczył pożar i przez pewien czas pozostawał w ruinie, aż w roku 1864 wieś Wiśniową kupili Waleria z Tarnowskich i Franciszek Mycielscy herbu Dołęga. Początkowo służyła im jako letnia rezydencja, ale będąc pod wpływem uroku malowniczości okolicy szybko postanowili osiedlić sie tu na stałe. Wtedy też rozpoczęto remont pałacu. Powiększono również ogród zachowując jego pierwotne założenia. Na północy powstała wówczas długa aleja grabowa z podjazdem od południa, za którą na początku XX wieku wzniesiono neoromańską kaplicę grobową. Rola dworu w Wiśniowej za czasów Mycielskich stała się tak znamienita, jak nigdy wcześniej. Sława Dworu Mycielskich w Wiśniowej rozchodziła się za sprawą artystów, którzy w nim często gościli. Stał się znanym ośrodkiem polskiej kultury i sztuki. W okresie letnim stawał się swoistą kolonią malarstwa pejzażowego zwaną Barbizon Wiśniowski, od słynnej szkoły malarstwa pejzażowego w Barbizon, którą w latach 1830–1860 tworzyli czołowi francuscy malarze. Taka piękna była wówczas ta okolica i taka sama pozostaje do dzisiaj, choć po II wojnie światowej znacjonalizowany majątek ulegał dewastacji. Remontowany przez ostatnie lata dwór odzyskuje blask.
Udostępnij:

Korona Pienin - Okrąglica i Sokolica

Dzisiejszą wycieczką inaugurujemy cykl wycieczek poświęcony przyrodzie Pienin. To niewielkie pasmo górskie ma w sobie coś z magii, bowiem przyciąga o każdej porze roku. O każdej porze roku można w nim odszukać coś unikatowego. Spróbujemy to zrobić już od pierwszego spotkania. Z nadejściem wiosny ich wapienne skały zakwitają pienińską smagliczką, czyli smagliczką arduina albo smagliczką skalną (jak kto woli). To roślina, która w Polsce dziko rośnie tylko w Pieninach. Zakwita żółtymi kępami tworząc unikatowy krajobraz, taki jak krokusy na tatrzańskich halach. Ruszajmy zatem.
Udostępnij:

Moment wiosennego przebudzenia, czyli krokusy 2021

Przyroda tatrzańska tego roku nieco dłużej zimuje. Ostatnie lata przyzwyczaiły nas do tego, że pierwsze zwiastuny wiosny w Tatrach pojawiały się na przełomie marca i kwietnia. Inaczej jest w tym roku i ostatnie dnie uczą większej cierpliwości i wytrwałości w tym względzie. Przyroda jednakże potrafi odwdzięczyć się pięknem każdemu, kto potrafi dobrze ją obserwować, również wówczas gdy tkwi jeszcze w zimowym letargu. Tym cierpliwym i wytrwałym może ukazać moment rzeczywistego wiosennego przebudzenia, który znacznie trudniej przeoczyć od czasu, kiedy rozkwita już pełnią fioletowego szaleństwa na pasterskich polanach. To pierwsze mgnienie wiosny jest bowiem jak mrugnięcie oka, przed którym dolina jest jeszcze biała, a po którym śnieżną pierzynę nagle przebijają jak pociski pierwsze krokusy. Parę dni temu niektóre z nich odważnie próbowały już to zrobić, ale halne polany niespodziewanie znów nakrył śnieg. To jednak silne i odporne roślinki, i mają swoje sposoby, aby przetrwać w takich sytuacjach. Stuliły się ponownie pod białą otuliną, ale już nie przysypiały tak mocno jak wcześniej, wiedząc, że ciepłe promyki słońca szybko powrócą. Te niezwykłe rośliny są do tego przystosowane, aby przetrwać nawroty zimy. Wiosna zrobiła już pierwszy oddech i jest tuż, tuż.
Udostępnij:

Wielkanoc 2021

Udostępnij:

Wyżej niż Zeus na Olimpie

Dotknęli nieba z dachu Europy

(CHAMONIX – REFUGE DE TÊTE ROUSSE – REFUGE DU GOÛTER - MONT BLANC)
Z Dorotą i Markiem Szala oraz Patrykiem Ciepielą rozmawia Lejdi Masakra


- Mont Blanc – czyj to pomysł?

Marek: Kolega od dwóch lat prosił, by dla niego zorganizować Mont Blanc. – Kiedy i kiedy? – pytał, a u mnie w głowie rosło pytanie: - Nooo, jak nie teraz, to kiedy? I 26 grudnia 2018 r. powiedziałem: TAK. Postawiłem dwa warunki: wynajęty bus ze względu na bezpieczeństwo i konkretna osoba, z którą pójdziemy trzy dni, ale nie na skróty. Tym partnerem był Patryk. Wzajemnie powierzyliśmy sobie życie, zdrowie i bezpieczeństwo.

Dorota: No gdzie? Ja? Mała, gruba, matka czwórki dzieci, no gdzie ja polezę na taką górę? Na Giewont wychodzę i sapię, tak? No dobra, wyszłam na Mitikas, ale tylko dlatego, że była mgła, przecież ja mam lęk wysokości. Jak szłam drugi raz na Mitikas – to Jeeezus Maria!

No ale… 30 lat po ślubie… to ja… za mężem.


- Mont Blanc… dogonić marzenie…

Marek: Średnio kilka tysięcy ludzi zmierza rocznie na wierzchołek. Ale tylko 70 procent z nich osiąga cel. Historia zdobywania Mont Blanc jest dłuższa niż historia zdobywania Tatr. 


- Jak wyglądały przygotowania do wyprawy?

Marek: Kompletowaliśmy wyposażenie. Kaski, uprzęże i kilka innych drobiazgów mieliśmy z via ferrat. Dokupiliśmy sprzęt wymagany do wspinaczki wysokogórskiej. Trzeba było nauczyć się go stosować. Zimą trenowaliśmy używanie czekana i chodzenie w asekuracji lotnej. Po Czarnym Stawie Gąsienicowym szliśmy związani długą liną. W górach – schodząc  i wychodząc - ćwiczyliśmy zakładanie stanowisk w terenie skalistym zimą.

Dorota: Byłam w komorze hipoksyjnej. To taka siłownia; wchodzisz, jeździsz na rowerku, ciągniesz wiosłem. Tam wypompowują tlen. Nam wypompowali do wartości odpowiadającej warunkom panującym na wysokości 4500 m n. p. m. Więc wiedzieliśmy, że na 4500 m damy radę. Ale nie wiedzieliśmy, jak nasz organizm zachowa się względem obniżonego ciśnienia. Staraliśmy się zaaklimatyzować jak mogliśmy, codziennie siedzieliśmy w Tatrach, raz nawet się nam zdarzyło… nocować pod Rysami. Schodziliśmy rano i mijaliśmy tych, co wchodzili na Rysy.

Marek: Na trzy dni przed wyjazdem. Nie zeszliśmy z Rysów. To jest nasza tajemnica. Na wycieczki, które organizowaliśmy, zabieraliśmy plecaki trochę cięższe niż normalnie. Ludzie na luzie wędrowali w dolinki, a my z linami i czekanami, 20 kg plecak…,  i w dolinki idziemy. 

Dorota: Taaa, idę w dolinkę i taszczę dwa razy po 30-50 m liny w plecaku. No bo mąż mi wsadził balast. Dorzucił heksy i ekspresy wspinaczkowe. I mówi: kochanie, biżuterię Ci wrzuciłem do plecaka! No to noszę to żelastwo. Albo na Staw Gąsienicowy idę na linie uwiązana za mężem. Na szlaku mijają mnie półuśmiechy. A ja idę, jak ta koza, no bo komu mam tłumaczyć, że ćwiczę odpowiednie napięcie liny. Albo na brzuchu z Kasprowego zjeżdżam, bo uczę się hamowania czekanem. A w głowie tylko myśl: żeby nie zawieść!

Patryk: Ja jeszcze w ramach treningu zrobiłem Główny Szlak Beskidzki 12 dni wcześniej, z niemałym plecakiem. Dzień po dniu 500 km. 


Dorota Szala, Marek Szala, Patryk Ciepiela

- Braterstwo liny…co to?

Marek: Pół roku ćwiczyliśmy hamowanie czekanem i wzajemną asekurację liną. Lina musi być odpowiednio napięta, aby w razie potrzeby osoba z nami związana miała czas na reakcję, czego nie uda się osiągnąć, jeśli naprężenie liny będzie zbyt mocne. Lina nie może być też zbyt luźna, bo osoba, która ewentualnie odpadnie nabierze zbyt dużej prędkości bez możliwości jej wyhamowania, gdyż działające wówczas siły spowodują pociągnięcie w dół osoby asekurującej. Co do hamowania czekanem, w razie upadku masz tylko dwie sekundy na reakcję. Jak w tym czasie nie zareagujesz, to już potem nie wyhamujesz. Patrykowi ufam i on też nam ufa. Nie chodzi tu tylko o krytyczne sytuacje, że komuś się coś stanie, że się potknie i się ratujemy, ale chodzi o takie braterstwo liny, że jeden za wszystkich – wszyscy za jednego. Jeżeli komuś się coś dzieje, ma odmrożenia, choroba górska postępuje, to wszyscy zawracamy. Ale z drugiej strony, jeżeli czuję, że mi sztywnieją paluszki, czy coś, to nie wymiękam, nie tchórzę, żeby nie zepsuć roboty tym pozostałym. Jesteśmy połączeni liną zaufania, jednoczymy siły, by osiągnąć cel, ale nie wystawiamy się na skrajne ryzyko.

Dorota: Szłam ze strachem i miałam z tyłu głowy: Patryk wziął urlop i wydał pieniądze. Ode mnie zależy jego bycie TAM. Nie mogę go zawieść.


- Wasz sposób na aklimatyzację?

Marek: Większość osób zmaga się z brakiem tlenu. Na tych wysokościach jest blisko o połowę mniej tlenu niż normalnie i jest blisko o połowę niższe ciśnienie atmosferyczne. Widzieliśmy ludzi, jak walczyli w chorobą wysokościową, nie mogli wejść do schroniska, bo bez przerwy wymiotowali. Prawidłowa aklimatyzacja polega na stopniowym, powolnym zdobywaniu wysokości, schodzeniu w dół i wychodzeniu wyżej. Fachowcy mówią: wspinaj się wysoko, ale śpij nisko, co najwyżej 300 m wyżej, niż spałeś poprzednio. My mieliśmy aklimatyzację w postaci bardzo powolnej wspinaczki, powolnego nabierania wysokości i dzięki temu organizm miał czas na zaadaptowanie się do wysokogórskich warunków. Do obniżonego ciśnienia i obniżonej zawartości tlenu. Jak wychodziliśmy w nocy na atak szczytowy, to obudzili się Ukraińcy. I powiedzieli: - Nie, my nie idziemy, jesteśmy za bardzo zmęczeni. Pójdziemy jutro. To świadczyło o bardzo rozsądnym podejściu do przedsięwzięcia.

Musisz znać swój organizm – czy wydolisz czy nie? Większość ludzi zdobywa w dwa dni taką wysokość, ale jest to trudne. My zaplanowaliśmy trzy dni. Trzy noclegi w schronisku. 

Dorota: Od niedawna Francuzi wymagają przynajmniej jednego noclegu w schronisku podczas wspinaczki na Mont Blanc. Nie masz zarezerwowanego miejsca w schronisku – nie idziesz dalej. Jest kontrola dokumentów. Śmieszna sytuacja nam się przytrafiła, gdy Patryk wysunął się do przodu. Strażnik skontrolował go, a gdy napotkał nas uśmiechnął się i zapytał - A to wy pewnie jesteście przyjaciółmi Patryka?

I przytaknięcie wystarczyło, abyśmy mogli iść dalej. 

Marek: Do gór mamy szacunek i zdobywamy je stopniowo. 

Dorota: Helikopter w Tatrach to znaczy: ktoś potrzebuje pomocy , idziemy na ratunek. Tam ciągle coś w powietrzu turkocze. Ratownicy cały czas są w powietrzu, ale latają też bogaci klienci, jedzenie i woda dowożone są helikopterem do schroniska. 


- Jak organizm zachowuje się na wysokości powyżej 3000 m?

Dorota: Marek nas ostrzegał przed stalowymi linami. Te liny to pomoc, jakby noga się  poślizgnęła. Są one splecione z cieniutkich drucików, które w niektórych miejscach są pęknięte, czyhają, ostre jak igiełki. Trzeba uważać nawet w rękawiczkach. Patrzę: ściana pionowa do góry. Lina zbyt wysoko. No i weź się wepnij. Nie ma szans. Powyżej znowu stalowe liny. No i Marek zahaczył o stalowy drucik. Krew płynie bez opamiętania. To nie tętnica, ukłucie jak igłą, ale trudno opanować krwawienie. Niskie ciśnienie powietrza robi swoje. Musieliśmy zejść niżej, na dogodną pozycje by zrobić opatrunek. Naszą wędrówkę znaczyły krwiste, czerwone kleksy.

Marek: Każde 1000 m do góry to 10 procent mniej tlenu i 10 procent niższe ciśnienie. Na szczycie Mont Blanc jest prawie o połowę mniej tlenu (około 55% niż normalnie). Mamy w głowie rozpiskę objawów choroby wysokogórskiej w dziesięciostopniowej skali. Jeżeli masz sześć punktów to trzeba schodzić albo… zgon. Jak wiatr się wzmaga o 15 km/h to odczuwalna temperatura spada o 10 stopni. Idziemy. Brakuje oddechu. Jak mniej tlenu na zewnątrz, to organizm stara się napompować tlen, stąd przyspieszony oddech.

Patryk: Tam się nie chce jeść. Jesz ze świadomością, że jeść trzeba. To kolejny objaw znajdowania się na tej wysokości.

Dorota: Chodzę cztery dni w jedynej koszulce, z krótkim rękawem, jaką mam, bo przecież idę na lodowiec, ma być zimno, więc mam ciepłe koszulki. Na szczęście na tej wysokości smrodu nie czuć. W żadnym ze schronisk nie ma wody. 

Marek: Wysoko w górach w rozrzedzonym powietrzu zapachy nie rozchodzą się tak swobodnie.


- Druga doba to dojście po lodowcu do  Goûter – schroniska na wysokości 3835 m n.p.m. Co na tym odcinku było najbardziej niebezpieczne? 

Dorota: Spadające kamienie. Idę ścieżką przecinającą Grand Couloir. Powolutku. Jedno oko na ścieżkę, drugie - na kamyki. Ściana 700 m w górę. Idę w ciszy i nadsłuchuję: leci? – nie leci? Czasami kamyk ma wielkość lodówki. 

Marek: Nachylenie zbocza w tym miejscu ma 48 stopni. Szerokość ścieżki równa się szerokości buta. Idziemy w ciszy, w dużych odstępach. Ścieżka jest zerwana i bardzo wąska, pod nogami miałkie kawałki skalne. Skupiamy wzrok na dwóch punktach: na ścieżce i na  górze żlebu, bo stamtąd może spaść kamyk. Nawet niepozorny, jak nabierze szybkości na ponad półkilometrowym pionowym odcinku, to może roztrzaskać kask albo śmiertelnie uderzyć. Spadające kamienie spowodowały tu wiele wypadków, w których zginęli doświadczeni wspinacze. Jest to jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na drodze na Mont Blanc zwane Kuluarem Śmierci.


- Trzecia doba. Atak szczytowy. Dzwoni budzik i…

Dorota: Godz. 2.00 w nocy i dzwoni budzik. O 2.15 śniadanie. 12 euro i chleb o konsystencji i kolorze płyty chodnikowej, salami, dżem, masło i herbata w salaterce. Normalnie herbata w misce! Jem na siłę, Marek też, tylko Patryk porządnie zjada śniadanie. Dokupujemy 1,5 litrową butelkę wody mineralnej za 6 euro. Zbieramy się. Plecaki zaczęliśmy odchudzać już w poprzednim schronisku. Buty podejściowe, ubranie - zostawiliśmy w schronisku Tete Rousse w niezamykanej plastikowej skrzynce, inne zbędne do wspinaczki lodowcowej zostają w tym schronisku. To konieczne, bo wyjście na szczyt z plecakiem, który waży 24 kg nie jest realne. Z odchudzonymi plecakami o godz. 3.30 ruszamy. Część ludzi wyszła wcześniej, w nocy, z francuskimi przewodnikami. My bez przewodnika. Idę powoli. Moje tempo? Liczę w myślach: trzy kroki – trzy oddechy. Trzy kroki – trzy oddechy. Dobrze, że Patryk się za bardzo objadł, bo idzie wolniej. Patrzę na nich – moi bohaterowie – myślę. 

Marek: Oddech jest coraz cięższy. Idziemy coraz wolniej. Inaczej się nie da.

Patryk: Było ciepło, ale jak słońce wschodziło, to marzliśmy.

Marek: Najniższa temperatura na przełęczy w momencie wschodu słońca, nie mierzyliśmy, ale podawali w schronisku, to minus 15 stopni. Wiał silny wiatr, który potęgował uczucie zimna. Do tej pory szliśmy w koszulkach z krótkim rękawkiem i w lekkich kurtkach, ale tutaj musiałem założyć rękawiczki polarowe. Okazało się, że to za mało. Mieliśmy kupione takie na minus 17 stopni, to na te polarowe założyłem i się okazało, że to jeszcze za mało. Mieliśmy ogrzewacze takie co się do rękawiczki wkłada, ale paluchy miałem takie zdrętwiałe, że nie potrafiłem wyciągnąć tych ogrzewaczy. 

Patryk: Blask śniegu połączony z blaskiem słońca grozi ślepotą śnieżną. Trzeba było mieć cały czas założone okulary chroniące przed promieniowaniem UV.

Dorota: Kiedy Piotrek i Łukasz z naszej grupy weszli na szczyt o wschodzie słońca, to mieli minus 17, kiedy my przyszliśmy o 9.30 to mieliśmy plażing-smażing. Tam naprawdę było ciepło. Nie wiem ile stopni, byłam lekko ubrana, miałam podwinięte spodnie. 

Marek: Myśmy się tam rozebrali do podkoszulków.


- Godzina 9.30. Stoicie na szczycie Mont Blanc. Jak to jest?

Marek: Satysfakcja. Radość ogromna. Marzenia spełnione. Na pewno i radość, i wzruszenie. Ile czego? Tego nie da się zmierzyć. Mieliśmy jednak w głowie świadomość tego, że sukces będzie wtedy, kiedy szczęśliwie wrócimy.

Dorota: Jaka myśl mi przyszła do głowy? Nie myślałam. Po prostu popłakałam się z radości. Ale po chwili jednak myśl: - Gdzie by tu zrobić siku?

Marek: Przyszła jakaś pani na szczyt, patrzę, a ona portki w dół  i załatwia swoje potrzeby fizjologiczne.

Dorota: No wiecie, tam idzie się w uprzęży, chłopaki to mieli komfort. Chodziłyście w uprzężach to wiecie, żeby zdjąć spodnie to trzeba zdjąć uprząż. Nie ma innej opcji. Jak pomyślałam, że ja muszę się rozwiązać, zdjąć uprząż, wszystkie te klamerki, jeszcze zdjąć spodnie i tak dalej, to pomyślałam sobie, że dam radę, jak dobry gospodarz zniosę do schroniska. Natomiast panowie wymyślili sobie, jak wszyscy zeszli, jak byli za tą granią, to panowie sobie stanęli - a ja pełna konsternacja, nic nie widzę - a jeden sika do Francji, a drugi sika do Włoch.

Marek: Spoglądamy na południe. Czapa śniegowa opada w kierunku skalnych wychodni Mont Blanc de Courmayeur. Ktoś tam dreptał, bo ścieżkę widać. To sporna granica między Francją i Włochami. To idziemy z Patrykiem, ale zachowujemy większy odstęp. Jest duży nawis i pęknięcie. Wracamy łapiąc oddech przy każdym kroku.

Dorota: Część ekipy daje na wsteczny, a my zostajemy. Na szczycie jest dużo miejsca. Pięknie – widać wszystkie najwyższe szczyty alpejskie. Robimy zdjęcia, zrzucamy plecaki, rozwiązujemy liny, dzwonimy do rodziny, do najbliższych, wysyłamy filmiki, opalamy się, leżymy na śniegu. Spędzamy tam trzy godziny. Dzwonię, a mój rodzony ojciec: 

- Kto Cię tam wniósł? 

- Tatusiu, ja sama.


- Schodzi się trudniej…

Dorota: Dużo trudniej. Bo przestrzeń jest po lewej i po prawej. Bo pionowo w dół. Bo stawiam nogę w śniegu i lecę na pysk. No to schodzę przodem do ściany. Technika: czekan – raczek – raczek. Czekan – raczek – raczek.

Marek: O 12.15 zaczynamy schodzić. Poniżej schronu Valot robimy przerwę. Tam próbujemy tlenu medycznego. Wzięliśmy na wszelki wypadek – to 120 ratunkowych oddechów. Schodzimy dalej. Obok szlaku dostrzegamy ciemne zagłębienia i mokre plamy. To pułapka. Szczeliny. Śmiertelnie niebezpieczne.

Marek: O godzinie 16.45 weszliśmy do schroniska Goûter. Wyprawę uczciliśmy piwem o nazwie Mont Blanc, które produkowane jest na wodzie z lodowca, pokrywającego Białą Górę.

Dorota:  I mimo, że szłam i było mi ciepło, wróciłam do domu z odmrożeniami. W miejscach, gdzie miałam założoną uprząż, tutaj, gdzie ta uprząż dolegała do nóg, to miałam odmrożenia. Niewielkie… czerwone, swędzące, nieprzyjemne bardzo. Po jakimś czasie to minęło. Ten mróz jednak swoje pokazał.


- A jak z jedzeniem?

Patryk: Jeżeli kogoś budżet nie trzyma i pozwala sobie kupować jedzenie w schroniskach to można sobie odjąć parę kilo z plecaka. Bo my jeszcze wzięliśmy butlę z gazem, palnik, zupki w torebce do gotowania. Topiliśmy śnieg przed schroniskiem.

Marek: Na tej wysokości jest łatwiej zagotować wodę. Temperatura wrzenia się obniża. Przykładowo na szczycie Mont Blanc to 83 stopnie. Na tej wysokości przy obniżonym ciśnieniu woda wrze w temperaturze 83 stopni.

Patryk: Tak, ale czas zagotowania robi się dłuższy, do pół godziny. 

Dorota: Jak się ma dużo kasy, to można kupić obiad za 47 euro, pod warunkiem, że będzie się do godz. 16.00 w schronisku. Jak przyjdziesz po 16, to już obiadu za 47 euro nie kupisz. Jedzenie helikopterami przylatuje, jak odleci o 17.00, to już koniec. Mieliśmy 1,5 litrowe butelki wody, a jak siedzieliśmy pod szczytem to butelka Patryka z żółtym płynem była prawie pełna.

Marek: Można to tak rozwiązać, żeby pozyskiwać wodę ze śniegu. Ale nie wystarczy śnieg wrzucić, bo można garnek spalić, śnieg trzeba najpierw powolutku ogrzewać, mieszać. Z takiej wody można zrobić kawę czy herbatę, ale żeby ją pić tak, jak tą kupioną w butelce, to trzeba ją zmineralizować. Trzeba mieć takie tabletki i dorzucić do rozpuszczonej wody, ponieważ tego brakuje w tej wodzie z lodowca. Jest czyściutka.


- Koszty?

Marek: Koszty? Dorota liczyła. Część sprzętu mieliśmy już - uprząż, kaski, bo robimy wycieczki na ferraty, to tego nie liczymy, trochę sprzętu trzeba było dokupić, ale jeżeli zaczniemy sumować od momentu kiedy wyszliśmy z domu, zapłaciliśmy pobyt, wyżywienie, opłaciliśmy busa, pobyt kierowcy, tam w Chamonix przez 4 dni – zwykle tych kosztów ludzie nie ponoszą, bo nie wynajmują kierowcy, tak jak my…

Dorota: To było około 2000 zł na osobę. 1000 zł to był sam bus plus kierowca. 


- Gdyby ktoś chciał iść na Mont Blanc?

Marek: Jeżeli chcesz sprawdzić się, czy masz szansę wyjścia na Mont Blanc, to zobacz najpierw czy dasz rady wyjść w Tatrach na Kościelec, na przełącz Karb, ale z plecakiem ważącym powyżej 20 paru kg. Jeżeli przejdziesz to swobodnie i będziesz zmęczony normalnie, to możesz liczyć na to, że poradzisz sobie z Mont Blanc. 

Dorota: Nikt z nas nie chciał zawieść, każdy chciał, żeby ten drugi i trzeci jego przyjaciel wrócił z tych gór szczęśliwy. Ważne z kim idziesz. No bo jak już coś robić, to robić dobrze. My to zrobiliśmy dobrze. 

Spotkanie z Dorotą i Markiem Szala oraz Patrykiem Ciepielą - czyli podróżnicza opowieść o Mont Blanc - odbyło się 17 marca 2021 r. w Nowohuckim Centrum Kultury. Był to cudowny wieczór. Zmysły chłonęły Wasze opowieści, Wasze zdjęcia i Wasze filmy, a nasze serca szły obok Was na ten szczyt marzeń.


Udostępnij:

Życie jest zbyt krótkie, aby je przegapić.

Liczba wyświetleń

Popularne posty (ostatnie 30 dni)

Etykiety

Archiwum bloga

Z nimi w górach bezpieczniej

Zapamiętaj !
NUMER RATUNKOWY
W GÓRACH
601 100 300

Mapę miej zawsze ze sobą

Stali bywalcy

Odbiorcy


Wyrusz z nami na

Główny Szlak Beskidu Wyspowego


ETAP DATA, ODCINEK
1
19.11.2016
[RELACJA]
Szczawa - Jasień - Ostra - Ogorzała - Mszana Dolna
2
7.01.2017
[RELACJA]
Mszana Dolna - Potaczkowa - Rabka-Zdrój
3
18.02.2017
[RELACJA]
Rabka-Zdrój - Luboń Wielki - Przełęcz Glisne
4
18.03.2017
[RELACJA]
Przełęcz Glisne - Szczebel - Kasinka Mała
5
27.05.2017
[RELACJA]
Kasinka Mała - Lubogoszcz - Mszana Dolna
6
4.11.2017
[RELACJA]
Mszana Dolna - Ćwilin - Jurków
7
9.12.2017
[RELACJA]
Jurków - Mogielica - Przełęcz Rydza-Śmigłego
8
20.01.2018
[RELACJA]
Przełęcz Rydza-Śmigłego - Łopień - Dobra
9
10.02.2018
[RELACJA]
Dobra - Śnieżnica - Kasina Wielka - Skrzydlna
10
17.03.2018
[RELACJA]
Skrzydlna - Ciecień - Szczyrzyc
11
10.11.2018
[RELACJA]
Szczyrzyc - Kostrza - Tymbark
12
24.03.2019
[RELACJA]
Tymbark - Kamionna - Żegocina
13
14.07.2019
[RELACJA]
Żegocina - Łopusze - Laskowa
14
22.09.2019
[RELACJA]
Laskowa - Sałasz - Męcina
15
17.11.2019
[RELACJA]
Męcina - Jaworz - Limanowa
16
26.09.2020
[RELACJA]
Limanowa - Łyżka - Pępówka - Łukowica
17
5.12.2020
[RELACJA]
Łukowica - Ostra - Ostra Skrzyż.
18
6.03.2021
[RELACJA]
Ostra Skrzyż. - Modyń - Szczawa

Smaki Karpat

Wołoskimi śladami

Główny Szlak Beskidzki

21-23.10.2016 - wyprawa 1
Zaczynamy gdzie Biesy i Czady,
czyli w legendarnych Bieszczadach

BAZA: Ustrzyki Górne ODCINEK: Wołosate - Brzegi Górne
Relacje:
13-15.01.2017 - Bieszczadzki suplement do GSB
Biała Triada z Biesami i Czadami
BAZA: Ustrzyki Górne
Relacje:
29.04.-2.05.2017 - wyprawa 2
Wielka Majówka w Bieszczadach
BAZA: Rzepedź ODCINEK: Brzegi Górne - Komańcza
Relacje:
16-18.06.2017 - wyprawa 3
Najdziksze ostępy Beskidu Niskiego
BAZA: Rzepedź ODCINEK: Komańcza - Iwonicz-Zdrój
Relacje:
20-22.10.2017 - wyprawa 4
Złota jesień w Beskidzie Niskim
BAZA: Iwonicz ODCINEK: Iwonicz-Zdrój - Kąty
Relacje:
1-5.05.2018 - wyprawa 5
Magurskie opowieści
i pieśń o Łemkowyni

BAZA: Zdynia ODCINEK: Kąty - Mochnaczka Niżna
Relacje:
20-22.07.2018 - wyprawa 6
Ziemia Sądecka
BAZA: Krynica-Zdrój ODCINEK: Mochnaczka Niżna - Krościenko nad Dunajcem
Relacje:
7-9.09.2018 - wyprawa 7
Naprzeciw Tatr
BAZA: Studzionki, Turbacz ODCINEK: Krościenko nad Dunajcem - Rabka-Zdrój
Relacje:
18-20.01.2019 - wyprawa 8
Zimowe drogi do Babiogórskiego Królestwa
BAZA: Jordanów ODCINEK: Rabka-Zdrój - Krowiarki
Relacje:
17-19.05.2019 - wyprawa 9
Wyprawa po wschody i zachody słońca
przez najwyższe partie Beskidów

BAZA: Markowe Szczawiny, Hala Miziowa ODCINEK: Krowiarki - Węgierska Górka
Relacje:
22-24.11.2019 - wyprawa 10
Na śląskiej ziemi kończy się nasza przygoda
BAZA: Równica ODCINEK: Węgierska Górka - Ustroń
Relacje:

GŁÓWNY SZLAK WSCHODNIOBESKIDZKI

termin 1. wyprawy: 6-15 wrzesień 2019
odcinek: Bieszczady Wschodnie czyli...
od Przełęczy Użockiej do Przełęczy Wyszkowskiej


termin 2. wyprawy: wrzesień 2023
odcinek: Gorgany czyli...
od Przełęczy Wyszkowskiej do Przełęczy Tatarskiej


termin 3. wyprawy: wrzesień 2024
odcinek: Czarnohora czyli...
od Przełęczy Tatarskiej do Gór Czywczyńskich

Koszulka Beskidzka

Niepowtarzalna, z nadrukowanym Twoim imieniem na sercu - koszulka „Wyprawa na Główny Szlak Beskidzki”.
Wykonana z poliestrowej tkaniny o wysokim stopniu oddychalności. Nie chłonie wody, ale odprowadza ją na zewnątrz dając wysokie odczucie suchości. Nawet gdy pocisz się ubranie nie klei się do ciała. Wilgoć łatwo odparowuje z niej zachowując jednocześnie komfort cieplny.

Fascynujący świat krasu

25-27 lipca 2014 roku
Trzy dni w Raju... Słowackim Raju
Góry piękne są!
...można je przemierzać w wielkiej ciszy i samotności,
ale jakże piękniejsze stają się, gdy robimy to w tak wspaniałym towarzystwie – dziękujemy Wam
za trzy niezwykłe dni w Słowackim Raju,
pełne serdeczności, ciekawych pogawędek na szlaku
i za tyleż uśmiechu.
24-26 lipca 2015 roku
Powrót do Słowackiego Raju
Powróciliśmy tam, gdzie byliśmy roku zeszłego,
gdzie natura stworzyła coś niebywałego;
gdzie płaskowyże pocięły rokliny,
gdzie Spisza i Gemeru łączą się krainy;
by znów wędrować wąwozami dzikich potoków,
by poczuć na twarzy roszące krople wodospadów!
To czego jeszcze nie widzieliśmy – zobaczyliśmy,
gdy znów w otchłań Słowackiego Raju wkroczyliśmy!


19-21 sierpnia 2016 roku
Słowacki Raj 3
Tam gdzie dotąd nie byliśmy!
Przed nami kolejne trzy dni w raju… Słowackim Raju
W nieznane nam dotąd kaniony ruszymy do boju
Od wschodu i zachodu podążymy do źródeł potoków
rzeźbiących w wapieniach fantazję od wieków.
Na koniec pożegnalny wąwóz zostanie na południu,
Ostatnia droga do przebycia w ostatnim dniu.

           I na całe to krasowe eldorado
spojrzymy ze szczytu Havraniej Skały,
           A może też wtedy zobaczymy
to czego dotąd nasze oczy widziały:
           inne słowackie krasy,
próbujące klasą dorównać pięknu tejże krainy?
           Niech one na razie cierpliwie
czekają na nasze odwiedziny.

7-9 lipca 2017 roku
Słowacki Raj 4
bo przecież trzy razy to za mało!
Ostatniego lata miała to być wyprawa ostatnia,
lecz Raj to kraina pociągająca i w atrakcje dostatnia;
Piękna i unikatowa, w krasowe formy bogata,
a na dodatek zeszłego roku pojawiła się w niej ferrata -
przez dziki Kysel co po czterdziestu latach został otwarty
i nigdy dotąd przez nas jeszcze nie przebyty.
Wspomnień czar ożywi też bez większego trudu
fascynujący i zawsze urzekający kanion Hornadu.
Zaglądnąć też warto do miasta mistrza Pawła, uroczej Lewoczy,
gdzie w starej świątyni świętego Jakuba każdy zobaczy
najwyższy na świecie ołtarz, wyjątkowy, misternie rzeźbiony,
bo majster Paweł jak Wit Stwosz był bardzo uzdolniony.
Na koniec zaś tej wyprawy - wejdziemy na górę Velka Knola
Drogą niedługą, lecz widokową, co z góry zobaczyć Raj pozwala.
Słowacki Raj od ponad stu lat urodą zniewala człowieka
od czasu odkrycia jej przez taternika Martina Rótha urzeka.
Grupa od tygodni w komplecie jest już zwarta i gotowa,
Kaniony, dzikie potoki czekają - kolejna rajska wyprawa.


Cudowna wyprawa z cudownymi ludźmi!
Dziękujemy cudownym ludziom,
z którymi pokonywaliśmy dzikie i ekscytujące szlaki
Słowackiego Raju.
Byliście wspaniałymi kompanami.

Miało być naprawdę po raz ostatni...
Lecz mówicie: jakże to w czas letni
nie jechać znów do Słowackiego Raju -
pozwolić na zlekceważenie obyczaju.
Nawet gdy niemal wszystko już zwiedzone
te dzikie kaniony wciąż są dla nas atrakcyjne.
Powiadacie też, że trzy dni w raju to za krótko!
skoro tak, to czy na cztery nie będzie zbyt malutko?
No cóż, podoba nam się ten kras,
a więc znów do niego ruszać czas.
A co wrzucimy do programu wyjazdu kolejnego?
Może z każdego roku coś jednego?
Niech piąty epizod w swej rozciągłości
stanie się powrotem do przeszłości,
ruszajmy na stare ścieżki, niech emocje na nowo ożyją
gdy znów pojawimy się w Raju z kolejną misją!

15-18 sierpnia 2018 roku
Słowacki Raj 5
Retrospekcja
Suchá Belá - Veľký Sokol -
- Sokolia dolina - Kyseľ (via ferrata)

Koszulka wodniacka

Tatrzańska rodzinka

Wspomnienie


519 km i 18 dni nieustannej wędrówki
przez najwyższe i najpiękniejsze partie polskich Beskidów
– od kropki do kropki –
najdłuższym górskim szlakiem turystycznym w Polsce


Dorota i Marek Szala
Główny Szlak Beskidzki
- od kropki do kropki -

WYRÓŻNIENIE
prezentacji tego pasjonującego przedsięwzięcia na



za dostrzeżenie piękna wokół nas.

Dziękujemy i cieszymy się bardzo,
że nasza wędrówka Głównym Szlakiem Beskidzkim
nie skończyła się na czerwonej kropce w Ustroniu,
ale tak naprawdę doprowadziła nas aż na
Navigator Festival 2013.

Napisz do nas