Dziennik wypraw i przystań przed kolejną wędrówką.

Na ziemi Galindów

Czy tego dnia mogło wydarzyć się coś niespodziewanego? Skąd ktoś mógłby to wiedzieć, przecież niespodziewanych wydarzeń nikt nie jest w stanie przewidzieć, przecież wtedy nie mogłoby zaistnieć coś niespodziewanego. Niespodziewane bywa też często zaskakujące. Tego dnia po południu coś jednak wisiało w powietrzu. Aura była cudowna, ciepła, słoneczna, niebo zdobiły białe obłoczki. Prawdziwa sielanka. Kto by myślał o jakimkolwiek pośpiechu w taką pogodę, tym bardziej, że spływ zakończył się dość wcześnie, bo około godziny piętnastej. Wydawać by się mogło, że był czas na wszystko – na poleżenie na brzegu jeziora, na szklaneczkę schłodzonego piwa, przekąskę w tawernie, na cokolwiek innego. Do bazy przecież jest tak niedaleko, a obiadokolacja dopiero o godzinie dziewiętnastej (też wyjątkowo bardzo późno, w każdy inny dzień naszej wodniackiej wyprawy posiłek ten był planowany albo o osiemnastej, albo nawet o siedemnastej i to w dni kiedy odcinki spływu były dłuższe niż dzisiaj). Mogło to wydawać się dziwne, ale chyba nikt nie zwrócił na to uwagi, a jedynie może tylko w kontekście sporej ilości czasu wolnego.

Kierownictwo spływu jednak zaczęło poganiać. Wydawać się to mogło słuszne, bo okazało się, że autokar nie podjedzie do stanicy, gdyż droga jest zbyt wąska. Stoi przy szosie około 1,5 kilometra stąd. Trzeba przejść ten kawałek drogi na własnych nogach z kapokami, wiosłami i innym kajakowym ekwipunkiem. No to posłusznie ruszyło całe towarzystwo (niektórzy trochę marudząc), choć większość przyjęła to ze zrozumieniem, że na tak wiele elementów organizacyjnych, to jedno nieprzewidziane potknięcie jest dopuszczalne. Zostaje im odpuszczone, jak i to, że na drugi dzień trzeba te półtora kilometra z kapokami, wiosłami i innym kajakowym ekwipunkiem pokonać ponownie, by dotrzeć do kajaków pozostawionych w stanicy.

Kierownictwo spływu wciąż ponaglało, również gdy cała grupa dotarła i to dość szybko do autokaru, że musimy się spieszyć, bo czas pracy kierowcy się kończy. Nikt się na tych godzinach pracy i odpoczynków kierowców nie znał, poza oczywiście kierownictwem, jak i samym kierowcą. Jest to bardzo skomplikowane i jeżeli ktoś nie musi pojąć tych przepisów, to raczej do nich nie sięga nawet z ciekawości. Choć gdyby się tak zastanowić: o ósmej wyjechaliśmy, to minęło dopiero 7 godzin pracy kierowcy, a przecież jak jedziemy w góry, to częstokroć powrót przypada w godzinach wieczorowych, ale wówczas nikt nie mówi, że kierowcy może braknąć czasu, i że stanie nam w szczerym polu i oznajmi „czas pracy mi się skończył i nie pojadę dalej”.

Nikt jednak nie chciał robić dodatkowych kilometrów szosą pieszo, więc wszyscy posłusznie, choć pewnie z jakimś małym niesmakiem zajęli miejsca w autokarze i odjechaliśmy. Kierowca jechał dość szybko, co czuło się zarówno na zakrętach, jak również podczas gwałtowniejszego hamowania w miejscach tego wymagających. To takie trochę niepodobne do Alberta, kierowcy, który przyzwyczaił nas do płynnej jazdy. No, ale skoro mu się spieszy, to zostaje mu to wybaczone. Po półgodzinie wjechaliśmy na boczną, silnie zalesioną drogę. Prawie dojechaliśmy na miejsce. Nieopodal znajduje  się „Perła Krutyni”, czyli nasza baza... lecz autokar pojechał dalej, mijając wjazd do bazy... Co się dzieje?

– Przejechaliśmy! – ktoś krzyknął z tyłu przy wtórze kilku innych osób, które spostrzegły to samo.

– Wy się zajmijcie swoimi kajakami, a mnie zostawcie kierowanie. Wjedziemy bocznym wjazdem – zripostował kierowca. 

No tak, pomyśleć by można, że nieszczęścia chodzą parami. Czas pracy kierowcy się kończy, a na dodatek ten przejechał sobie wjazd. Diabeł się cieszy, gdy się człowiek spieszy. Autokar dalej sunie wąską, pofalowaną dróżką, obrośniętą szczelnie lasem. W końcu wyjeżdża z lasu. Szyld przydrożny mówi, że jesteśmy we wsi Iznota. Przejeżdżamy mostem nad rzeką Krutynia, za mostem na rozwidleniu dróg skręcamy w prawo. Zawrócić można było wcześniej, przed mostem, gdzie schodziły się trzy drogi, ale nikt nie śmie zwracać uwagi kierowcy. Niewielka wieś została za nami. Jedziemy przez jakieś niezamieszkane tereny. Z lewej las, z prawej pokazuje się akwen Zatoki Iznockiej, dalej jezioro Bełdany. Droga wydaje się nie mieć końca. W autokarze pojawia się zaniepokojenie, które uzewnętrzniane jest zadziwieniem.

– Przecież mógł już zawrócić we wsi, a teraz nie wiadomo, kiedy to zrobi – kołaczą się u niektórych myśli i bynajmniej niebezpodstawnie.

W dali widać jakby koniec drogi, o ile to nie złudzenie, bo coś się chyba tam pali. Widać dym unoszący się ku górze. Kierowca zwalnia, zaczyna się wahać, czy ma jechać dalej. Co jest grane? Ziemia ta wydawała się tajemnicza od pierwszego dnia przyjazdu. To niepokojące spostrzeżenie, bo przecież baza leży niedaleko na tejże samej ziemi. Już pierwsza noc owiana została tajemnicą niewidzialnego sygnalisty, który punktualnie o dwudziestej drugiej dawał sygnał do capstrzyku, a o szóstej nad ranem wygrywał na trąbce sygnał do pobudki. To musiało być bardzo blisko naszego ośrodka, jak zauważyli niektórzy.

– Ki pieron, obóz tu jest jakiś w pobliżu, czy co? – skwitował to wczoraj o poranku kierowca, zbudzony sygnałem do pobudki, bo przecież mógł pospać dłużej, gdyż do śniadania było jeszcze dużo czasu.

Teraz jednak z pewnością nie dręczy go już wcześniejsza pobudka, tylko to co widzi na końcu drogi – starsza kobieta z płonącą pochodnią w ręku. Stoi wpatrzona w niego z kamiennym wyrazem twarzy. Ma siwe, krótko ścięte włosy, starannie i równo zaczesane. Ubrana jest w lnianą, suknię w kolorze białym oznaczającym absolutną wolność od wszystkich przeszkód, wolność przejawu wszystkich możliwości. Tenże kolor w dawnych wierzeniach reprezentuje rozwiązanie problemów i nowy początek. Na wierzch przywdzianą ma kamizelkę z futra zwierzęcego. Kierowca zatrzymuje się. Pilot sięga po mikrofon:

– Coś się musiało stać, musimy wysiąść z autokaru – informuje podróżnych. Kierowca otwiera drzwi, niektórzy wysiadają, ale znaczna część osób woli pozostać w środku, przeprowadzając w swoich głowach szybką i modną ostatnio analizę SWOT, w szczególności w aspekcie „threats”, czyli zagrożeń. Wśród wysiadających są palacze (jak zwykle, chcący wykorzystać każdą chwilkę na zaciągnięcie się dymkiem), lecz tym razem żaden z nich nie kwapi się, by sięgnąć po papierosa. Spoglądają w kierunku kobiety stojącej nieruchomo na drodze, ale ukradkiem, jakby obawiając się spotkania z jej wzrokiem, w obawie przed urokiem. Nikt nie śmie podejść do niej, lub cokolwiek do niej rzec, czy choćby zapytać, czy coś się stało. Sytuacja i ta otaczająca nas cisz jest zniewalająca. Znieruchomienie trwa jednak sekundy, cisza zostaje przerwana okrzykami ze skraju lasu – Haaaaa! Bronić Galindii! Bronić Galindii! Brać ich! Ratujmy Galindię! – z którego wyskakują współplemieńcy kobiety. Skąd się tu wzięli?



Ubrani są podobnie, kobiety i mężczyźni, lniane suknie lub tuniki, ale nieco ciemniejsze niż suknia  stojącej wciąż nieruchomo, jak drewniane rzeźby po obu stronach drogi, kobiety z pochodnią. Tkaniny odzieży pobratymców mają naturalną kolorystykę lnu, coś z odcieni kawy z mlekiem. Wielu z nich odzianych jest dodatkowo w skóry zwierzęce. Większość jest na bosaka. Prawie wszyscy wyposażeni są w narzędzia, bynajmniej nie rolnicze, lecz bojowe – oszczepy i łuki. Jest z nimi ogromy pies, na widok którego nikt nawet nie drgnie. Cieszą się zapewne ci co pozostali w autokarze. Być może czuć można się w nim jak w nienaruszalnej strefie neutralnej, ale jak się wkrótce okaże to tylko niespełnione życzenie.

Galindowie.

Wśród tej całej zgrai trębacz dmie nieustannie w potężny róg wzywając zdaje się kolejnych pobratymców. Otoczyli autokar i ludzi stojących przy nim. Jeden z rosłych długowłosych tubylców, dzierżących w ręku coś na wzór laski Gandalfa stanął na przedzie przed ludźmi. Obok niego krępy i wysoki, odziany w futro przewieszone na ramionach. Nie wiadomo, który z nich pierwszy odezwał się donośnym, surowym głosem:

– Kimże jesteście, że śmialiście wejść na ziemię Galindów! Kto wam pozwolił na to?! – i nikt się nie odezwał, choć mogli zwalić całą winę na kierownictwo wyprawy. Tubylec, jak już wiemy z plemienia Galindów zapewne i tak, nie postąpił by inaczej, nawet, gdyby wina była przypisana wybranym członkom wyprawy, bo procedura postępowania Galindów w takim przypadków była jednakowa.

– Zapłacicie teraz za to, żeście wkroczyli na ziemię Galindów! Wysiadać wszyscy i to już!

Galindowie zaczęli opukiwać karoserię autokaru, jak pustą puszkę otwartej konserwy. Wysiedli ci, którzy dotąd tego jeszcze nie zrobili, ale nie wszyscy. Wobec opornych musiano zastosować środki bezpośredniego przymusu.

– Żaden opór wam nie pomoże! – wrzeszczeli Galindowie, a jeden, albo dwóch weszło do środka autokaru. Po chwili pojawili się z powrotem trzymając za czupryny tych najbardziej opornych. Gdy już byli wszyscy na zewnątrz, Galindowie kontynuowali nie oczekując na jakiekolwiek wyjaśnienia. 

– Odwiecznym prawem Galindów zostaniecie teraz doprowadzani na wiec! Brać ich! Do Galindii! – dyrygował wódz wojów.

Pęta są już przygotowane.

Intruzi wiedzieli już, że są w Galindii, weszli na ziemie plemienne Galindów. Sformułowanie „brać ich do Galindii” zapewne znaczyło, ze zabierają ich do grodu, albo innego ważnego miejsca. Stał przy drodze wóz, wyglądający jak zwyczajna chłopska furka, ale bez zaprzęgniętych koni. Galindowie zaprzęgli do niej czterech mężczyzn, a na miejscu wozaka posadzili młodą niewiastę. Najlepiej wyglądającego mężczyznę dociążyli drewnianą belą na ramionach, zapewne by zapobiec ewentualnej ucieczce. Pozostałych spętali linami zaczepionymi za wozem.

– Galindowie, ci intruzi, który wtargnęli do naszej krainy muszą być osądzeni przez wiec Galindów. Poprowadzimy ich do naszego kręgu i tam rozstrzygniemy co z nimi czynić dalej będziemy! Hajda! – oznajmił wódz, a pozostali zawtórowali – Na wiec! Na wiec!









Ruszyła cała karawana spętanych jak niewolnicy członków wyprawy kajakowej w kierunku kobiety z pochodnią, która teraz odwróciła się tyłem i zaczęła prowadzić do kręgu. Miała być popołudniowa sielanka, a teraz przed uczestnikami wyprawy z Dorotą i Markiem pojawiają się same niewiadome. Kierownictwo wyprawy zawsze stara się, aby wszystko było realizowane zgodnie z planem, aby nikt nie miał zastrzeżeń, ale tego co się teraz dzieje nie było w planie, nawet tym najbardziej szczegółowym, jaki uczestnicy otrzymali pierwszego dnia wyprawy. Wyprawy takie jak „Krutynia 2018” to przecież multum różnych spraw organizacyjnych: noclegi, wyżywienie, przejazdy, zapewnienie i transport sprzętu wodniackiego, wyposażenia, wizyta Neptuna i jego Świty, turniej o puchar Neptuna, wieczorki biesiadne przy ognisku i wiele innych aspektów, o których mało kto wie, a które czynią z takiego przedsięwzięcia całkiem zawiłą układankę, w której wszystko trzeba poukładać, i utrzymać to w ryzach, aby się nie rozsypało. Nie trzeba dużo, aby tak skomplikowaną układankę zepsuć, poprzez jednostkowe działanie, albo nieoczekiwane wydarzenie. I choć mówią, że Dorota i Marek mają wszystko poukładane, czasem zdarzy się coś takiego, czego w planie nie było, jak to wtargnięcie na ziemie Galindów. Co się teraz stanie z uczestnikami tej wyprawy?

- Wszyscy są spętani?

Zaraz ruszą.

- Ktoś tam się schował?

Ruszają.

Prowadzi siwa kobieta i wajdelota.

Lekko nie jest.





Galindowie prowadzą spętanych uczestników wyprawy przy uderzeniach w bębny. Przeprowadzają ich przez drewnianą bramę. Dalej w prawo zaganiają pojmanych do lasu, w którym być może znajduje się ich rytualne miejsce wieców. W cieniu drzew zielonej Puszczy Piskiej upał jest mniejszy, ale napięcie wśród pojmanych wciąż jest w zenicie. W powietrzu wyczuć można dym sączący się między drzewami. Unosi się z niewielkiego ogniska tlącego się na śródleśnej polance, otoczonej kultowymi rzeźbami. Jest tam ułożony stos drewna z legowiskiem. Tam wszyscy zatrzymali się. 






Między pojmanymi ludźmi i stosem pojawia się wajdelota. Odwraca się w kierunku dymiącego miejsca, szturcha w nim trzymaną w ręku laską. Ogień roznieca się, płonie zasłaniając dymem widok drewnianego stosu. Odwraca się do przyprowadzonej gromady, po czym zwraca się do swoich pobratymców:

– Tu rozstrzygniemy o losach naszych jeńców. Czy oni przybyli do Galindii pokojowo jako goście, czy oni wtargnęli jako wrogowie. 
Potem wzrok kieruje ku skrępowanych sznurami ludziom:

– Ja, wajdelota Galindów pytam was, pojmanych jeńców, skąd pochodzicie?

– Z Krakowa! – odpowiada niemal jednocześnie kilka osób, ale potem ktoś dodaje, że nie tylko i podanych zostaje jeszcze kilka innych miejsc ze Śląska, Mazowsza.

– No z tymi plemionami przez dwa tysiące lat naszej historii układy nie były najlepsze, ale dajemy szansę poznania naszych zwyczajów i obrzędów, a także naszego życia. Tutaj nasi dziadowie żyli zawsze w odwiecznej harmonii z naturą i z naszymi sąsiadami. Doprowadzić do wajdeloty pierwszego pojmanego! – poleca wajdelota.



Dwóch wojów chwyta za ramiona jednego z pojmanych mężczyzn, tego najlepiej wyglądającego wśród członków wyprawy i doprowadzają go przed oblicze wajdeloty.

– Historii Galindów nie da się zniszczyć, spustoszyć, czy zniszczyć ogniem. Pieśni o nich będą istniały tak długo, jak długo istnieć będą ludzie, którzy będą ich słuchać i przekazywać sobie – ciągnął dalej wajdelota, lecz nieoczekiwanie przerwał na chwilkę spokojny ton wypowiedzi, wskazał palcem na stos – Dawać go na stos! Przejdziesz do wiecznej krainy naszych pradziadów, krainy wiecznej szczęśliwości, do krainy wiecznych łowów.

Tym oto sposobem wyprawa chyba straci przyjaciela. Spłonie na ich oczach. 

– Czy ktoś chciałby go uratować i zająć jego miejsce? – spytał ostentacyjnie wajdelota, lecz żadnej odpowiedzi nikt nie usłyszał, ani tajemniczy las, ani obecni na ceremonii ofiarowania kolegi bóstwom przyrody, przyrody, którą tak wszyscy sobie cenimy.

– Już się ładnie nam tu pali, ale patrzę, chłop wesoły wcale się nie boi, może by tak ostatnie życzenie spełnić jak taki jest dziarski: co byś sobie życzył przed odejściem z tego świata?

– Braniewo – daje się usłyszeć wyciszony nieco głos ze stosu.

– Braniewo? – upewnia się wajdelota chyba nieco zaskoczony takim wyborem, po czym dodaje – Tam, dokąd idziesz dostaniesz kozę i miód, tyle ile chcesz, ile dasz radę wypić. A może coś innego: babę chcesz?

Pokrótce na stos doprowadzona zostaje też młoda niewiasta. Szkoda tak młodej i pięknej osoby. Czy zawodzący jęk jeńców mógłby tu coś wskórać? Otóż okazuje się, że tak! Galindowie przekonują się, że przybysze to dobrzy ludzie, całkiem fajni kompanii. Ani on, ani ona nie zdążyli jeszcze spłonąć, ani nawet nie zdarzył zająć się ogniem skrawek ich odzieży. Galindowie uwalniają obie osoby i całą grupę.





– Nieznajomi z plemion rozproszonych po całym kraju, zapraszamy was wszystkich do naszych komnat. Na ziemi Galindów, w naszym Świętym Gaju zapoznamy was z naszymi tradycjami i obrzędami, i z tym wszystkim co zbliży was do Galindii. Poznacie nas, a wówczas między nami zaiskrzą uczucia przyjaźni i wzajemnego braterstwa. Darzmy się ideałami umiłowania piękna i dobroci.

Uczestnicy wyprawy ruszyli więc na wędrówkę po Galindii, niezwykłej krainie, której nazwa wzięła się od słowa „galas” oznaczającego „kraj położony na końcu świata”. Mieszkał w niej lud Bałtów, plemię Galindów, jedno z wielu plemion bałtyckich. Galindowie mieszkali na tych terenach najprawdopodobniej już około V wieku p.n.e. Osady swoje wznosili na terenach podmokłych i bagnistych, co chronić miało ich od najazdów obcych. Budowali ścieżki i pomosty na palach ukryte w mokradłach. Niektóre z nich celowo kończyły się na środku mokradeł, co było pułapką dla najeźdźców. Galindowie przetrwali do XIII wieku n.e. Do końca nie wiadomo, co sprawiło, że zniknęli. Być może zanim przybyli tutaj Krzyżacy, zostali wytępieni przez inne plemiona np. Jaćwingów. Galindowie mieli też często atakować położone na południe ziemie, znajdujące się pod władzą Piastów. Jedna z takich wypraw Galidów, według legendy, zakończyła się ich zagładą. Ostateczną przyczyną upadku Galindów mogli być Krzyżacy, którzy podbili ziemie Pruskie. Historia Galindów owiana jest mgłą tajemnicy.













Jezioro Bełdany







Komnata bursztynowa.

Oto śmiałek, który chciał zabrać stąd kawałek bursztynu.







Dzisiejsza Galindia jest sposobem na życie we współczesnym rozpędzonym świecie. Zostaliśmy porwani do tej krainy, położonej malowniczo nad jeziorem Bełdany, w miejscu, gdzie uchodzi do niego rzeka Krutynia. Zaskoczeni, o mało niespaleni na stosie (a przynajmniej niektórzy z nas), spotkaliśmy się tutaj ze wskrzeszeniem społeczności żyjącej w zgodzie z przyrodą, czczącą święte gaje, podchodząca z szacunkiem do żywiołów. Życie jest tutaj zanurzone w zieleni, jest takie jakiego byśmy pragnęli zawsze, spokojne i ciche. Do tego dochodzi ten wyjątkowo malowniczy obszar Mazur Jego władca, Yzeggus II, którego mieliśmy sposobność spotkania, czyli Cezary Kubacki, powiada: –Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale większość zawraca do Galindii – czy zawrócimy i my także odjeżdżając stąd? Chce się przybyć tu ponownie i odwiedzić Galindów


Operacja „KRUTYNIA 2018” - linki do innych opisów:
→ Turniej osad o Puchar Neptuna - Test wiedzy wodniackiej
→ Turniej osad o Puchar Neptuna - Dziurawa łódź
→ KRUTYNIA 2018 - Chrzest Wodniacki
→ Szlak wodny Krutyni, etap 1: Sorkwity - Pustniki - Sorkwity
→ Turniej osad o Puchar Neptuna - Czyszczenie pokładu
→ Turniej osad o Puchar Neptuna - Wygłodzeni rozbitkowie
→ Szlak wodny Krutyni, etap 2: Sorkwity - Bieńki
→ Na ziemi Galindów
→ Szlak wodny Krutyni, etap 3: Bieńki - Spychowo
→ Turniej osad o Puchar Neptuna - Połów ryb
→ Turniej osad o Puchar Neptuna - Zapasy żywności
→ Turniej osad o Puchar Neptuna - Test sprawności fizycznej (finał)
→ Szlak wodny Krutyni, etap 4: Spychowo - Krutyń
→ Szlak wodny Krutyni, etap 5: Krutyń - Nowy Most
→ Szlak wodny Krutyni, etap 6: Nowy Most - Ruciane-Nida

Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Życie jest zbyt krótkie, aby je przegapić.

Liczba wyświetleń

Popularne posty (ostatnie 30 dni)

Etykiety

Archiwum bloga

Z nimi w górach bezpieczniej

Zapamiętaj !
NUMER RATUNKOWY
W GÓRACH
601 100 300

Mapę miej zawsze ze sobą

Stali bywalcy

Odbiorcy


Wyrusz z nami na

Główny Szlak Beskidu Wyspowego


ETAP DATA, ODCINEK
1
19.11.2016
[RELACJA]
Szczawa - Jasień - Ostra - Ogorzała - Mszana Dolna
2
7.01.2017
[RELACJA]
Mszana Dolna - Potaczkowa - Rabka-Zdrój
3
18.02.2017
[RELACJA]
Rabka-Zdrój - Luboń Wielki - Przełęcz Glisne
4
18.03.2017
[RELACJA]
Przełęcz Glisne - Szczebel - Kasinka Mała
5
27.05.2017
[RELACJA]
Kasinka Mała - Lubogoszcz - Mszana Dolna
6
4.11.2017
[RELACJA]
Mszana Dolna - Ćwilin - Jurków
7
9.12.2017
[RELACJA]
Jurków - Mogielica - Przełęcz Rydza-Śmigłego
8
20.01.2018
[RELACJA]
Przełęcz Rydza-Śmigłego - Łopień - Dobra
9
10.02.2018
[RELACJA]
Dobra - Śnieżnica - Kasina Wielka - Skrzydlna
10
17.03.2018
[RELACJA]
Skrzydlna - Ciecień - Szczyrzyc
11
10.11.2018
[RELACJA]
Szczyrzyc - Kostrza - Tymbark
12
24.03.2019
[RELACJA]
Tymbark - Kamionna - Żegocina
13
14.07.2019
[RELACJA]
Żegocina - Łopusze - Laskowa
14
22.09.2019
[RELACJA]
Laskowa - Sałasz - Męcina
15
17.11.2019
[RELACJA]
Męcina - Jaworz - Limanowa
16
26.09.2020
[RELACJA]
Limanowa - Łyżka - Pępówka - Łukowica
17
5.12.2020
[RELACJA]
Łukowica - Ostra - Ostra Skrzyż.
18
6.03.2021
[RELACJA]
Ostra Skrzyż. - Modyń - Szczawa

Smaki Karpat

Wołoskimi śladami

Główny Szlak Beskidzki

21-23.10.2016 - wyprawa 1
Zaczynamy gdzie Biesy i Czady,
czyli w legendarnych Bieszczadach

BAZA: Ustrzyki Górne ODCINEK: Wołosate - Brzegi Górne
Relacje:
13-15.01.2017 - Bieszczadzki suplement do GSB
Biała Triada z Biesami i Czadami
BAZA: Ustrzyki Górne
Relacje:
29.04.-2.05.2017 - wyprawa 2
Wielka Majówka w Bieszczadach
BAZA: Rzepedź ODCINEK: Brzegi Górne - Komańcza
Relacje:
16-18.06.2017 - wyprawa 3
Najdziksze ostępy Beskidu Niskiego
BAZA: Rzepedź ODCINEK: Komańcza - Iwonicz-Zdrój
Relacje:
20-22.10.2017 - wyprawa 4
Złota jesień w Beskidzie Niskim
BAZA: Iwonicz ODCINEK: Iwonicz-Zdrój - Kąty
Relacje:
1-5.05.2018 - wyprawa 5
Magurskie opowieści
i pieśń o Łemkowyni

BAZA: Zdynia ODCINEK: Kąty - Mochnaczka Niżna
Relacje:
20-22.07.2018 - wyprawa 6
Ziemia Sądecka
BAZA: Krynica-Zdrój ODCINEK: Mochnaczka Niżna - Krościenko nad Dunajcem
Relacje:
7-9.09.2018 - wyprawa 7
Naprzeciw Tatr
BAZA: Studzionki, Turbacz ODCINEK: Krościenko nad Dunajcem - Rabka-Zdrój
Relacje:
18-20.01.2019 - wyprawa 8
Zimowe drogi do Babiogórskiego Królestwa
BAZA: Jordanów ODCINEK: Rabka-Zdrój - Krowiarki
Relacje:
17-19.05.2019 - wyprawa 9
Wyprawa po wschody i zachody słońca
przez najwyższe partie Beskidów

BAZA: Markowe Szczawiny, Hala Miziowa ODCINEK: Krowiarki - Węgierska Górka
Relacje:
22-24.11.2019 - wyprawa 10
Na śląskiej ziemi kończy się nasza przygoda
BAZA: Równica ODCINEK: Węgierska Górka - Ustroń
Relacje:

GŁÓWNY SZLAK WSCHODNIOBESKIDZKI

termin 1. wyprawy: 6-15 wrzesień 2019
odcinek: Bieszczady Wschodnie czyli...
od Przełęczy Użockiej do Przełęczy Wyszkowskiej


termin 2. wyprawy: wrzesień 2023
odcinek: Gorgany czyli...
od Przełęczy Wyszkowskiej do Przełęczy Tatarskiej


termin 3. wyprawy: wrzesień 2024
odcinek: Czarnohora czyli...
od Przełęczy Tatarskiej do Gór Czywczyńskich

Koszulka Beskidzka

Niepowtarzalna, z nadrukowanym Twoim imieniem na sercu - koszulka „Wyprawa na Główny Szlak Beskidzki”.
Wykonana z poliestrowej tkaniny o wysokim stopniu oddychalności. Nie chłonie wody, ale odprowadza ją na zewnątrz dając wysokie odczucie suchości. Nawet gdy pocisz się ubranie nie klei się do ciała. Wilgoć łatwo odparowuje z niej zachowując jednocześnie komfort cieplny.

Fascynujący świat krasu

25-27 lipca 2014 roku
Trzy dni w Raju... Słowackim Raju
Góry piękne są!
...można je przemierzać w wielkiej ciszy i samotności,
ale jakże piękniejsze stają się, gdy robimy to w tak wspaniałym towarzystwie – dziękujemy Wam
za trzy niezwykłe dni w Słowackim Raju,
pełne serdeczności, ciekawych pogawędek na szlaku
i za tyleż uśmiechu.
24-26 lipca 2015 roku
Powrót do Słowackiego Raju
Powróciliśmy tam, gdzie byliśmy roku zeszłego,
gdzie natura stworzyła coś niebywałego;
gdzie płaskowyże pocięły rokliny,
gdzie Spisza i Gemeru łączą się krainy;
by znów wędrować wąwozami dzikich potoków,
by poczuć na twarzy roszące krople wodospadów!
To czego jeszcze nie widzieliśmy – zobaczyliśmy,
gdy znów w otchłań Słowackiego Raju wkroczyliśmy!


19-21 sierpnia 2016 roku
Słowacki Raj 3
Tam gdzie dotąd nie byliśmy!
Przed nami kolejne trzy dni w raju… Słowackim Raju
W nieznane nam dotąd kaniony ruszymy do boju
Od wschodu i zachodu podążymy do źródeł potoków
rzeźbiących w wapieniach fantazję od wieków.
Na koniec pożegnalny wąwóz zostanie na południu,
Ostatnia droga do przebycia w ostatnim dniu.

           I na całe to krasowe eldorado
spojrzymy ze szczytu Havraniej Skały,
           A może też wtedy zobaczymy
to czego dotąd nasze oczy widziały:
           inne słowackie krasy,
próbujące klasą dorównać pięknu tejże krainy?
           Niech one na razie cierpliwie
czekają na nasze odwiedziny.

7-9 lipca 2017 roku
Słowacki Raj 4
bo przecież trzy razy to za mało!
Ostatniego lata miała to być wyprawa ostatnia,
lecz Raj to kraina pociągająca i w atrakcje dostatnia;
Piękna i unikatowa, w krasowe formy bogata,
a na dodatek zeszłego roku pojawiła się w niej ferrata -
przez dziki Kysel co po czterdziestu latach został otwarty
i nigdy dotąd przez nas jeszcze nie przebyty.
Wspomnień czar ożywi też bez większego trudu
fascynujący i zawsze urzekający kanion Hornadu.
Zaglądnąć też warto do miasta mistrza Pawła, uroczej Lewoczy,
gdzie w starej świątyni świętego Jakuba każdy zobaczy
najwyższy na świecie ołtarz, wyjątkowy, misternie rzeźbiony,
bo majster Paweł jak Wit Stwosz był bardzo uzdolniony.
Na koniec zaś tej wyprawy - wejdziemy na górę Velka Knola
Drogą niedługą, lecz widokową, co z góry zobaczyć Raj pozwala.
Słowacki Raj od ponad stu lat urodą zniewala człowieka
od czasu odkrycia jej przez taternika Martina Rótha urzeka.
Grupa od tygodni w komplecie jest już zwarta i gotowa,
Kaniony, dzikie potoki czekają - kolejna rajska wyprawa.


Cudowna wyprawa z cudownymi ludźmi!
Dziękujemy cudownym ludziom,
z którymi pokonywaliśmy dzikie i ekscytujące szlaki
Słowackiego Raju.
Byliście wspaniałymi kompanami.

Miało być naprawdę po raz ostatni...
Lecz mówicie: jakże to w czas letni
nie jechać znów do Słowackiego Raju -
pozwolić na zlekceważenie obyczaju.
Nawet gdy niemal wszystko już zwiedzone
te dzikie kaniony wciąż są dla nas atrakcyjne.
Powiadacie też, że trzy dni w raju to za krótko!
skoro tak, to czy na cztery nie będzie zbyt malutko?
No cóż, podoba nam się ten kras,
a więc znów do niego ruszać czas.
A co wrzucimy do programu wyjazdu kolejnego?
Może z każdego roku coś jednego?
Niech piąty epizod w swej rozciągłości
stanie się powrotem do przeszłości,
ruszajmy na stare ścieżki, niech emocje na nowo ożyją
gdy znów pojawimy się w Raju z kolejną misją!

15-18 sierpnia 2018 roku
Słowacki Raj 5
Retrospekcja
Suchá Belá - Veľký Sokol -
- Sokolia dolina - Kyseľ (via ferrata)

Koszulka wodniacka

Tatrzańska rodzinka

Wspomnienie


519 km i 18 dni nieustannej wędrówki
przez najwyższe i najpiękniejsze partie polskich Beskidów
– od kropki do kropki –
najdłuższym górskim szlakiem turystycznym w Polsce


Dorota i Marek Szala
Główny Szlak Beskidzki
- od kropki do kropki -

WYRÓŻNIENIE
prezentacji tego pasjonującego przedsięwzięcia na



za dostrzeżenie piękna wokół nas.

Dziękujemy i cieszymy się bardzo,
że nasza wędrówka Głównym Szlakiem Beskidzkim
nie skończyła się na czerwonej kropce w Ustroniu,
ale tak naprawdę doprowadziła nas aż na
Navigator Festival 2013.

Napisz do nas