Znów wyruszyli w góry by dotknąć piękna natury… znanego, nie jeden raz już widzianego, ale za każdym razem zaskakującego. Chęć zobaczenia tego co już kiedyś widzieli byłaby wystarczająca by znów podążyć, ale wiedzą, że i tak będzie coś inaczej (jak zawsze). Nie ma powtarzalności, widzą, że nic nie dzieje się dwa razy. Nawet w prognozach opierających się na powtarzalności zjawisk nigdy nie jest drugi raz tak samo.
TRASA:
Rycerka Górna, Kolonia Roztoki (690 m n.p.m.)
Wielka Racza (słow.
Veľká Rača, 1236 m n.p.m.)
Rycerka Górna, Kolonia Roztoki (690 m n.p.m.)
OPIS:
Dwunasty sierpnia znów zalał się łzami św. Wawrzyńca. Tak jak co rok. Ruszyli z Rycerki Górnej Kolonii w górę ku gwiazdom. Chcą być bliżej nich, daleko od miast, od ich świateł i zgiełku. Idą w ciszy, w spokoju nocy, przecinając mrok blaskami lampek rozświetlających im drogę. Najpierw kawałek asfaltem w górę Rycerskiego Potoku. Szybko docierają do miejsca, gdzie potok rozwidla się na dwa źródliskowe cieki: Raczę uznawaną za górny bieg Rycerskiego oraz Śrubitę rodzącą się w ostałych fragmentach puszczy Karpackiej, w pierwotnych lasach jodłowo-bukowych regla dolnego rosnący w trzyszczytowych partiach góry Bugaj. Tam wśród dorodnych buków rosną liczne stare jodły sięgające 50 m wysokości, których pnie mają często i po 100 cm średnicy w pierśnicy.
|
W ciszy mroku. |
Na rozwidleniu potoków szlak odbija z szosy na prawo. Pnie się dróżką niknącą w mroku nocy i lasu. Grupa 24-ch dusz rozciąga się, ale nikomu nie spieszno. Mają wiele czasu na dotarcie na szczyt góry. Idą, bo tam czeka ich coś wyjątkowego. Wielu z nich wie, że ta wędrówka pozwoli oderwać się od codzienności, pobyć z dala od politycznej nagonki, tkwiącej w niepojętej głupocie, ludzkiej głupocie, zazdrości, czy nawet zawiści przepełnionej kłamstwami tylko za to, że chcesz kroczyć własną drogą. Ludzi, którzy przybyli tutaj, by pokonać górę po zmroku nie interesuje polityka. Ona zabija idee prawdziwej turystyki. Najważniejszy jest człowiek, przyjaciel na szlaku z którym mamy przyjemność wędrowania, wspólnego pokonywania trudności, a potem dzielenia się wrażeniami. Rozumieją to ci, którzy tutaj przyjechali. Niektórzy przybyli z bardzo daleka, poświęcając wiele godzin na dojazd, bo pragnęli coś zobaczyć i pobyć z innymi przez te kilka, może kilkanaście godzin podczas wspólnej eskapady. Bardzo chcieli tu być. Są tacy, którzy widzą się tutaj po raz pierwszy, ale nie trzeba było im czasu na przełamanie barier. Idą razem, jakby znali się od zawsze. Wypatrują świetlistych punkcików na niebie. Jeszcze przez parę chwil jest ono bezdusznie czarne, wkrótce jednak zaczyna gwieździście migotać. Chmury odeszły. Ta noc staje się do innych niepodobna.
Księżyc schował się za horyzont o godzinie 0.45. Teraz widać jak spada ognisty deszcz. Nasza Ziemia przedziera się przez rój meteorytów, poprzez drobiny komety 109P/Swift-Tuttle. Co roku wpada w swej okołosłonecznej wędrówce w te kosmiczne okruchy skalne. Atmosfera Ziemi spala je zanim mogłyby dotknąć jej powierzchni. Kosmiczne drobiny są niegroźne dla naszej planety, ale sama kometa znajduje się na orbicie przecinającej orbitę Ziemi, co kiedyś może doprowadzić do jej zderzenia z Ziemią lub Księżycem. Ostatni raz widziana była w naszym Układzie w 1992 roku, po 133 latach od jej odkrycia Lewisa Swifta i Horace'ego Parnella Tuttle'a. Uchodzi zatem za potencjalnego zabójcę Ziemi. Naukowcy jednak zapewniają, że nie nastąpi to jednak w najbliższym tysiącleciu, chyba, że zagrozi nam w tym czasie jakaś inna kometa.
|
Drogowskaz do schroniska. |
Zbliżamy się do wierzchołka góry. Nad lasem widzimy coraz wyraźniejszą żółtawą poświatę. Nie wszyscy wiedzą co jest źródłem tego przedziwnego blasku. Któregoś październikowego wieczoru, kiedy po raz pierwszy podążaliśmy na Wielką Raczę też tego nie wiedzieliśmy, a to tylko lampa oświetlająca dziedziniec z ławkami przed schroniskiem. Wskazuje drogę wędrowcom do górskiej przystani jak latarnia morska żeglarzom na morzu.
|
Lampa górskiej przystani - Schroniska na Wielkiej Raczy. |
Wchodzimy na plac przed schroniskiem. Drzwi do schroniska są niewidoczne w oślepiającym świetle latarni. Uprzedzaliśmy gospodarza i wie, że przybędziemy. Zostawił nam otwarte drzwi na werandę i do jadalni. Prosił tylko, abyśmy zbytnio nie napaskudzili. Ciepła izba jest alternatywą w razie paskudnej aury. Nie jest jednak tak bardzo zimno, nie jest też wietrznie, jak na przykład w ubiegłoroczną noc na Babiej Górze, brrr! Wchodzimy na kopułę szczytową góry, znajdującą się kilka kroków za schroniskiem, by zobaczyć co z niej widać. Daje się z niej wyczuć lekki powiew wiatru. Jest chłodniej. Nad naszymi głowami skrzą gwiazdy, ale przez szczyt przewalają się tumany mgły. Widzimy zarys platformy. W pobliżu jeden, drugi namiot... a więc ktoś tu też zapragnął być oprócz nas.
Ktoś z naszej grupy krząta się na platformie widokowej, czyniąc na niej miejsce do podziwiania nieba, a może też krótkiego snu. Jest już po trzeciej. Mgła, czy może napływające chmury przewalające się po wierzchołku góry nasilają się i gęstnieją przysłaniając gwiazdy. W końcu delikatny woal okrył górę, skrywając istotę zjawiska, które chcieliśmy zobaczyć. Może jednak przejdzie - mamy nadzieję. Większość towarzyszy wędrówki szuka sobie miejsca pośród borówczysk. Rozkłada karimaty i śpiwory. Noc to najlepsza pora, by poczuć bicie serca góry, poznać jej charakter i zespolić się z nią. Góra i ja stanowimy wówczas jedność. Oddajemy się jej w pełni. Powierzamy jej swoje istnienie.
Noc zrobiła się mroczna. W mroku tonie blask schroniskowej latarni ledwie widoczny we mgle. W tym blasku próbującym pokonać ciemność nocy schronisko wygląda jak portowa tawerna, do której żeglarze udają się na strawę i wyszynk. Ponoć Komorowscy, dawni właściciele latyfundium magnackiego na Żywiecczyźnie, po dojściu do porozumienia w sporach o granice z właścicielami węgierskimi raczyli się na Wielkiej Raczy winem. Stąd niby miałaby pochodzić nazwa góry, ale to tylko jedna z teorii, bo jest też takie słowo „rajczula”, które w gwarze żywieckiej oznacza zagrodę dla owiec, a przecież niegdyś stoki Wielkiej Raczy były intensywnie wypasane. O znajdujące się na niej tereny wypasowe toczyły się nawet krwawe walki między pasterzami z posiadłości ziemskich Budatina i Streczna (Budatinske a Strcnanške panstvo), znajdujących się po południowej stronie góry na terenie dzisiejszej Słowacji. Inną teorię nazwy góry wysnuwa Aleksy Siemionow w „Studiach beskidzko-tatrzańskich”, sugerując jakoby nazwa góry miała pochodzić od staropolskiego słowa „rac”, czy też „racz” oznaczającego rycerza, co też ma mieć związek z nazwami miejscowości Rycerka Górna i Rycerka Dolna, będącymi kiedyś własnością rycerską.
Biegną dwie godziny nocy jakie zostały nam do świtu. U niektórych to czas rozmyślania, u innych marzeń sennych. Ktoś cichaczem rozmawia starając się nie być głośniejszym od ciszy nocy. Tutaj góra stanowi prawo. Do reguł ustanowionych przez górę należy stosować się z szacunkiem, bo inaczej góra nie odwzajemni się nam tym samym. Tylko wtedy góra może dać azyl i schronienie, tak jak w czasie II wojny światowej Karolowi Petermanowi, który ukrywał się na jej stokach przez 4 lata w wydrążonej kryjówce. Peterman był synem niemieckiego kolonisty z Rycerki Górnej i został wcielony do Wehrmachtu. Czuł się jednak Polakiem i dlatego zdezerterował, przez co zmuszony został do ukrywania się do końca wojny. Po wojnie Karol Peterman był długoletnim gospodarzem schroniska na Wielkiej Raczy, choć do późnych lat 50. Wielka Racza i znajdujące się na niej schronisko były dla turystów praktycznie niedostępne. Ówczesne władze nie zezwalały chodzić wzdłuż granicy państwowej, ale do schroniska można było dotrzeć drogą z Rycerki Górnej po wylegitymowaniu się u Karola Petermana. Dawne ograniczenia poruszania się w strefie polsko-słowackiej granicy wyglądają dzisiaj absurdalnie. Istniały przez wiele lat. Dopiero 1 lipca 1999 roku na Wielkiej Raczy zostało otwarte graniczne przejście turystyczne. Istniało ono podobne jak inne przejścia graniczne do 2007 roku, kiedy na mocy układu z Schengen zostały zlikwidowane. Odtąd w ruchu granicznym między Polską i Słowacją zniesione zostały wszelkie ograniczenia. Wystarczy mieć dowód osobisty lub paszport przy sobie by móc przekraczać granicę niemal w dowolnym miejscu.
Rozglądamy się wokół. Kiedy rozpoczęła się niebieska godzina? Pojaśniało, kiedy oddaliśmy się swym myślom. Widać jasność na wschodzie inną niż te, które widzieliśmy już w górach witając nowy dzień. Czerwieniejący brzask zmiksowany jest z mleczną mgłą. Mgła zasłoniła krajobraz wokół Wielkiej Raczy, ale wiemy, że epicentrum brzasku znajduje się w okolicy wierzchołka Bendoszki Wielkiej. Mija 5.30, godzina wschodu słońca, którego jednak wciąż nie widać. W miejscu, gdzie powinna pojawić się słoneczna tarcza pojawiają rozjaśnione kontury chmur. Rysy chmur kontrastują jakby pochodziły z magicznego świata, w którym coś pojawia się i znika. Pokrótce kontury chmur zanikają przysłonięte przez pływającą falę mgieł, ale wnet znów pojawiają się lśniąc niczym rubin. Z niecierpliwością czekamy na świetlistą tarczę słoneczną, której wciąż nie ma... widać tylko jaśniejący blask przez kurtynę mgły.
|
Rysy chmur kontrastują jakby pochodziły z magicznego świata. |
Mijają cztery minuty od godziny wschodu słońca, kiedy pomiędzy warstwami chmur na horyzoncie pojawia się czerwień. Jest to jednak tylko poziomy wycinek pełnego okręgu tarczy słonecznej. To tak jakby nasza gwiazda mrużyła jeszcze swe oko o poranku, nie mając siły rozewrzeć powiek zlepionych sennością... podobnie jak my, ale u nas to wytłumaczalne: braku snu nie da się oszukać. Słońce dopiero wstaje. Stoimy i czekamy patrząc jak światło zmaga się z nocą. Długo jednak słońce tonie we mgle. O godzinie 5.37 rozjaśnia się na tyle... a może to warstwa mgły i chmur nad naszymi głowami sama usuwa się, znika zupełnie. Uwidacznia się nieśmiały błękit nieba ciągnący się na wschód, ku wschodzącej gwieździe. Ta jednak chowa się za warstwami chmur rozciągniętych na kresach horyzontu. Jest godzina 5.43, kiedy w końcu słońce ukazuje górny rąbek swojego okręgu wyłaniający się ponad chmurami. Brzask panoszy się pomarańczą po wschodnim sklepieniu. Tarcza śmielej gna w górę, a pomarańcz przemienia się w krwistą czerwień, rozścielającą się wokół słońca. Ponad czerwienią błękit staje się wyraźniejszy. Na lewo od tarczy słońca rysuje się smuga kondensacyjna. Całość tworzy widok jakby nie z tej ziemi na której żyjemy.
|
Pojawił się rąbek słońca. |
|
Znów napływa fal mgieł. |
|
Gwiazda mruży swe oko o poranku zlepione sennością. |
|
Na lewo rysuje się smuga kondensacyjna. |
|
Słońce wyłania się coraz bardziej ponad chmurami. |
|
Promienieje coraz intensywniej. |
|
Na platformie widokowej. |
|
Słońce mknie w górę nieboskłonu. |
|
Wraca mgła. |
|
Tarcza słoneczna widoczna przez ziemską mgłę. |
Zbliża się godzina 6.00. Kolejny dzień rozpoczął byt. Nie ważne już, czy nad górą roztacza się mgła, czy chmury. One wróciły na Wielką Raczę, ale jasny dzień panuje. Lampa nad wejściem do schroniska straciła na blasku w świetle dnia. Ledwie jarzy się, zresztą niepotrzebnie już.
Trwa poranek. Schronisko śpi jeszcze, lecz niebawem zbudzi się. Wyruszą z niego turyści na szlaki Beskidu Żywieckiego, zajdą do niego inni szukając strawy, czy schronienia. Wracamy do doliny Rycerskiego Potoku, gdzie czeka na nas Urszula i autokar. Wracamy tą samą drogę. Idziemy i nie dowierzamy, jakże ten las na stokach góry wygląda teraz inaczej, niż ten w mroku i wyobraźni wypełniającej niewidoczne braki nocnego krajobrazu. W nocy las wydawał się gęsty, dziki i mroczny. Teraz o poranku widać, że jest przetrzebiony z drzew, pozbawiony drzew starych i chorych. Zostały wycięte, by nie zarażały innych, również tych które zaczynają dopiero rosnąć. Dzień pokazuje prawdę o lesie, jego rzeczywisty obraz, taki jaki naprawdę jest.
|
Schronisko PTTK na Wielkiej Raczy. |
|
Nasze legowiska. |
|
Szczyt Wielkiej Raczy. |
|
Nastał nowy dzień. |
|
Schronisko PTTK na Wielkiej Raczy. |
|
Beskid Żywiecki. |
|
Powrót do doliny Rycerskiego Potoku. |
Powitanie nowego dnia na Wielkiej Raczy pozwoliło dotknąć nam piękna ulotnego, pojawiającego się na granicy nocy i dnia przez zaledwie kilka chwil. Za każdym razem piękno to jest inne, ale za każdym razem daje poczuć wewnętrzne odnowienie. W domu odeśpimy zaległą noc, a gdy wstaniemy pierwsze co pomyślimy, to o tej nocy, niepodobnej do innych. Nic po niej nie będzie takie same, a do tej nocy wracać będziemy nader często i do ludzi, którzy byli tam z nami.
Czekamy na następną noc do innych niepodobną... gdzie będzie? A gdzie byście chcieli aby była – możecie napisać to w komentarzach, a wtedy być może spełni się Wasze życzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz