Kościelec jest wyjątkowym szczytem. Jego niepowtarzalna bryła przykuwa uwagę od pionierskich czasów turystyki w Tatrach. Nie ma drugiego takiego w całych Tatrach, jak i nigdzie indziej. Jest niepowtarzalny jak Matterhorn (wł.
Monte Cervino, fr.
Mont Cervin; 4478 m n.p.m.) leżący w Alpach Pennińskich, na granicy między Szwajcarią a Włochami. Grań Kościelców rozcina zaś Dolinę Gąsienicową na dwie różne jej odnogi, w których sadowią się dwa odmienne światy zarówno pod względem krajobrazowym, jak też różniące się bogactwem przyrodniczym: Dolinę Czarną Gąsienicową i Dolinę Zieloną Gąsienicową. W ciągu jednego dnia można nie tylko udać się do obu tych światów, ale też w jednej chwili objąć je wzrokiem. Jak to zrobić? Nie jest to bardzo trudne, choć wymaga pewnego wysiłku, ale opowiedzmy o tym po kolei.
TRASA:
Kuźnice (1010 m n.p.m.)
Dolina Jaworzynka
Przełęcz między Kopami (1499 m n.p.m.)
Hala Gąsienicowa
Czarny Staw Gąsienicowy (1624 m n.p.m.)
Mały Kościelec (1866 m n.p.m.)
Przełęcz Karb (1853 m n.p.m.)
Kościelec (2155 m n.p.m.)
Przełęcz Karb (1853 m n.p.m.)
-
Zielony Staw Gąsienicowy (1672 m n.p.m.)
Schronisko PTTK „Murowaniec” (1500 m n.p.m.)
Przełęcz między Kopami (1499 m n.p.m.)
Boczań (1208 m n.p.m.)
Kuźnice (1010 m n.p.m.)
OPIS:
Do Zakopanego przyjeżdżamy nieco wcześniej niż planowaliśmy. Na drodze nie było dużego ruchu, a i też samo Zakopane, jak i zakopiańskie Kuźnice, najpopularniejsze zakopiańskie centrum wypadowe w Tatry są jakieś ospałe. Tak wiemy, można to tłumaczyć kiepskimi prognozami pogody. Długo znęcały się nad nami, ale widzieliśmy iskierkę, bo już nieraz doświadczyliśmy tego, że gwałtowane zjawiska pogodowe wprowadzały diametralne zmiany w tych prognozach, a takie właśnie były zapowiadane na piątek i takie faktycznie pojawiły się w Małopolsce. Wczoraj po południu nadeszła burza z potężną ulewą oraz porywistymi podmuchami wiatru, a do tego doszedł jeszcze grad. Gdy nawałnica za oknem ucichła, zerknęliśmy ponownie na prognozy. Zmieniły się diametralnie, bo czynniki stanowiące podstawę dla modeli prognostycznych w wyniku nagłych zmian pogodowych również uległy zmianie. Dość często tego doświadczaliśmy i dlatego wydaje się nam to powszechnym zjawiskiem.
Nie mniej, jakby wbrew temu Zakopane przywitało nas mżawką. Na szczęście na trwała ona długo. Gdy wyruszamy na szlak nie ma jej już wcale, a dróżka przed nami jest sucha. Maszerujemy wpierw doliną Jaworzynki. Nie zawsze jest nam łatwo zdecydować, którą drogą iść, bo jeszcze jest przecież droga bardziej widokowa przez Boczań. Widząc jednak chmury ponad sobą nie mamy tym razem dylematu z wyborem. Jest to dobra droga na łagodne rozkręcenie się, bo początkowa nie mamy dużych stromizn do sforsowania. Idziemy żwawo dolinką, miejmy ujęcie wody, stare szałasy pasterskie, a po ich minięciu zerkamy na lewo, filtrując wzrokiem zieleń lasu porastającego zbocza Boczania, wspominając niedźwiedzia, którego niegdyś widzieliśmy tam właśnie. Mgły snują się nad nami, wtem telefonuje Hubert, który z Gosią wyjechała właśnie kolejką na Kasprowy Wierchu. Przekazują nam informację, że na górze pogoda jest fantastyczna, słońce i cudowne krajobrazy.
|
Dolina Jaworzynka. |
Po półgodzinnym marszu na godzinę 8.00 docieramy do ławeczki przy ostrym skręcie dróżki. Zatrzymujemy się, aby dokonać pierwszego uzupełnienia płynów w organizmie. Jest parno i gorąco, że nawet na płaskiej dróżce można się odwodnić. Z tego miejsce czeka nas ostrzejsze podejście. Trzymamy tempo takie, które nie zmusza nas do postojów na wyrównywanie oddechu. Dopiero po wyjściu z lasu, gdzie mamy następny ostry skręt szlaku po skałkach chwilkę przystajemy, a potem dalej laskiem pniemy się coraz wyżej. Na końcu kolejnej prostej mamy punkt widokowy, z którego możemy pięknie ogarnąć wzrokiem niemal całe łożysko Doliny Jaworzynka. Widzimy też jak chmury zaczynają z większym zdecydowaniem rozpływać się, zanikać. Gdy to widzimy, tym żwawiej podążamy dalej w górę, przechodząc przez łany kosówek pokrywających Małą Królową Kopę (1577 m n.p.m.) i wtem naprzeciw nam staje Wielka Królowa Kopa (1531 m n.p.m.) i stajemy na Przełęczy między Kopami. Tutaj łączą się szlaki wędrujących z Kuźnic dwoma dostępnymi stamtąd szlakami. Każdy zatrzymuje się tutaj, żeby chwilkę odpocząć na dostępnych ławkach, bądź tylko po to, aby spojrzeć jeszcze raz w stronę Rowu Zakopiańskiego i na ograniczający go od północy wał Gubałówki. Za chwilę znikną nam z oczy, gdy tylko ruszymy dalej w stronę grani Tatr, w stronę oślepiającego słońca, które wędruje ponad granią od wschodu do zachodu.
Przed nami Królowa Rówień, rozległa i wypłaszczona, dająca nieco wytchnienia w wędrówce ku chyba najsłynniejszej z tatrzańskich hal. Wkrótce mamy zejście przez nią szerokim chodnikiem ograniczonym z jednej strony gęstymi kosówkami, a z drugiej strony silnie zwartym lasem. I nagle wychodzimy na tzw. Rówieńki, na których stoją drewniane szopy i szałasy przypominające przeszłość Hali Gąsienicowej. Kiedyś stało na niej kilkanaście takich obiektów, a wokół nich niosło się zbyrkanie pasterskich dzwoneczków.
Zbyrkanie dzwonków i cichy bek owiec rozwłóczonych we mgle, nie są dysonansem w ciszy górskiego świata. Tak samo jak nie mąci jej szmer potoku czy poszum wiatru w gąszczu kosodrzewu. Owce stanowią element krajobrazu typowo górski, miły i malowniczy. Nie razi nas, najszczerszych miłośników Tatr, ten swojski widok kolib na hali, postaci juhasów i kierdelu owiec na uboczach. Trudno nam nawet wyobrazić sobie, jak martwo, pusto i smutno wyglądałaby latem Gąsienicowa Hala bez jednego choćby szałasu. (Kazimierz Saysse-Tobiczyk – Na szczytach Tatr, 1956).
|
Hala Gąsienicowa. Po prawej Betlejemka, po lewej dwa zabytkowe szałasy. |
|
Widok na Rówienki Królowe i Stawiańskie na skraju Hali Gąsienicowej (1939-45). [public domain]
|
Wiele szałasów nie przetrwało próby czasu, gdy pasterstwo w Tatrach zostało zlikwidowane, choć były one integralnym elementem krajobrazowym Tatr, ukazującym prastare zwyczaje kulturowe. Jeszcze w 1959 roku odnosząc się do nich pisano: „w budownictwie halnym zawsze widoczna jest zgodność sylwety szałasu lub jego części lub grupy szałasów z roztaczającym się krajobrazem” (Rudolf Śmiałowski). Wśród szałasów na Rówienkach funkcjonowały dawniej również stare schronisko PTT oraz Schronisko Bustryckich Wyżnie. Z tamtych czasów ocalało już tylko kilka tamtych budynków, wśród których wyróżniają się „Betlejemka” (dawne schronisko należące PZA), stojące przy naszym szlaku. Jest to budynek dawnego, całorocznego Schroniska Bustryckich, wybudowanego przez Jędrzeja Bustryckiego Kasprzaka około 1914 roku. Funkcjonowało ono z dużą popularnością nawet po wzniesieniu Schroniska „Murowaniec”. W okresie II wojny światowej było zamknięte, potem od 1950 roku zostało przejęte przez PTTK, powstałe w tym samym roku stowarzyszenie z połączenia Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego i Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. W 1964 roku wróciło ono do rąk rodziny Bustryckich. Wtedy też zaczęto nazywać to schronisko „Betlejemką”. W latach 70-tych zamierzano dokonać rozbiórki budynku, ale ostatecznie staraniem Zarządu Głównego Klubu Wysokogórskiego stał się siedzibą powołanej wówczas Szkoły Taternictwa, a od 1974 roku Centralnego Ośrodka Szkolenia Polskiego Związku Alpinizmu. Oglądając się na lewo zobaczymy tzw. „Księżówkę”, rozbudowaną dawną szopę krowiarską. W latach 30-tych XX wieku rodzina Strączków z Zębu przebudowała ją na schronisko, które w 1938 roku zostało wydzierżawione przez Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży. Nie miał ono stałej obsługi, a klucz do niego znajdował się w „Księżówce” przy Alei Przewodników w Zakopanem. W czasie II wojny światowej Niemcy urządzili w tym budynku posterunek straży granicznej, a po wojnie w 1959 roku został on przejęty przez Tatrzański Park Narodowy i jest obecnie siedzibą Straży Parku. Nieco dalej na wzgórku po lewej stronie naszej dróżki stoją dwa zabytkowe szałasy pasterskie, zaś około 300 metrów po prawej stacja obserwacyjna PAN oraz „Gawra” (strażnicówka TPN). Poniżej widzimy wystające ponad lasem zadaszenie schroniska ”Murowaniec”, położone na wysokości 1505 m n.p.m. Oddane zostało do użytku w 1925 roku. Zbudowane zostało z granitowych głazów przetransportowanych spod ścian Kościelca. Jego inicjatorem głównie był Stanisław Osiecki, prezes Oddziału Warszawskiego Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego i zarazem wicemarszałek Sejmu. Przedsięwzięcie to było ogromnym wyzwaniem. Budowa trwała cztery lata, do której zaangażowane zostało Wojsko Polskie. W uroczystym otwarciu brali udział najznamienitsi goście m.in. marszałek Senatu Wojciech Trąmpczyński, minister kolei Kazimierz Tyszka, przedstawiciele Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego wraz z prezesem PTT Janem Wacławem Czerwińskim, ks. Walenty Gadowski (twórca Orlej Perci i ówczesny prezes Oddziału Tarnowskiego PTT), prof. Kazimierz Sosnowski, czy twórca TOPR gen. Mariusz Zaruski oraz wielu innych. Natomiast oficjalnego otwarcia dokonał prezydent Rzeczypospolitej Stanisław Wojciechowski. Schronisko „Murowaniec” przetrwało okres II wojny światowej, a dopiero w grudniu 1963 roku, zostało zniszczone przez pożar, który zniszczył całe trzecie piętro i wieżyczki, zaś pozostałe kondygnacje zostały poważnie uszkodzone. Zostało odbudowane rok później, ale już bez trzeciej kondygnacji.
|
|
Podziwiamy grzebień Tatr. |
Do schroniska „Murowaniec” zajrzymy w drodze powrotnej, bo teraz w duchu naszym rozbrzmiewa pieśń ze słowami:
W góry! w góry, miły bracie!
Tam swoboda czeka na cię.
napisanymi przez Wincentego Pola w „Pieśń o ziemi naszej” w 1835 roku. Słońce gorejące nad granią przyciąga nas ku sobie. Kamienista dróżka niknie w gąszczu kosówek, a my oczywiście wraz z nią giniemy w tym zielonym morzu. Przecinamy Suchą Wodę Gąsienicową, potok nader często zanikający pod głazami, chowający się przed oczyma, zostawiający swe koryto na powierzchni suchym i z tej właśnie przyczyny otrzymał miano „suchego potoku”. Wypływa z Zielonego Stawu Gąsienicowego, leżącego pod przełęczą Liliowe (1952 m n.p.m.) znajdującą się w grani głównej Tatr. Sucha Woda Gąsienicowa wyznacza granicę pomiędzy Tatrami Zachodnimi i Tatrami Wysokimi.
|
Szlak przeprowadza przez gęsto rosnące kosówki. |
|
W trawersie zbocza Małego Kościelca.
|
Niebawem przecinamy strome zbocze Małego Kościelca. Po chwili spoglądamy na lewo w łożysko doliny Czarnego Potoku Gąsienicowego (dopływ Suchej Wody Gąsienicowej), w poszukiwaniu kamiennego obelisku z wyrytym napisem: „Mieczysław Karłowicz. Tu zginął porwany śnieżną lawiną d. 8 lutego 1909. Non omnis moriar”. Poniżej jest jeszcze znak swastyki, którego prawdziwe, pierwotne znaczenie zostało zmącone przez faszystów. To symbol znany od najdawniejszych dziejów ludzkości, symbolizujący to co przynosi szczęście, popularny również wśród ówczesnych górali jako symbol zdobniczy, używany również przez Mieczysława Karłowicza, który sygnował nim górskie szlaki, bilety wizytowe, czy listy do przyjaciół. Stąd też pojawił się na kamieniu, który znaczy miejsce odnalezienie jego ciała przysypanego lawiną. Mieczysław Karłowicz przejeżdżał tamtego dnia na nartach w tym samym kierunku, w którym my dzisiaj wędrujemy, ku słońcu. Sunął na nartach, a być może na chwilkę się zatrzymał, tak jak my teraz, choć nieco niżej naszego szlaku. Podczas swojej samotnej wycieczki narciarskiej chciał wypróbować swój nowy aparat fotograficzny. Karłowicz obok muzyki i taternictwa, pasjonował się fotografiką. Jego fotografie tatrzańskie są cenione za wysoki poziom artystyczny i rok po śmierci zostały zebrane wraz z jego tekstami o Tatrach w albumie pt. „Karłowicz w Tatrach”, przez Sekcję Turystyczną Towarzystwa Tatrzańskiego.
|
Kamień Karłowicza. |
|
Uroczystość odsłonięcia pomnika Mieczysława Karłowicza (25.VIII.1909) (fot. autor nieznany)
|
|
Karłowicz na szczycie Szatana. (archiwum Muzeum Tatrzańskie) |
Mieczysław Karłowicz od dziecka związany był z Tatrami – zaczął przemierzać je już jako trzynastolatek, kiedy przyjechał po raz pierwszy do Zakopanego z matką i rodzeństwem. Było to w 1889 roku. Swoje pierwsze szczyty zdobywał korzystając z usług przewodnika, a były to Czerwone Wierchy. Zafascynowany przyrodą Tatr dokonywał kolejnych wejść, w tym na najsłynniejsze tatrzańskie szczyty jak Świnica, Rysy, Gerlach, Łomnica, czy Mięguszowiecki Szczyt. W 1982 roku dokonał pierwszego szczytowania bez usług przewodnickich, wchodząc samotnie na Kościelec, który wówczas uchodził za bardzo niebezpieczną górę. Potem na ten szczyt udał się ponownie, wyprowadzając na niego młodszego od siebie Janusza Chmielowskiego, który później został znanym polskim taternikiem. Tęsknił za tymi górami, gdy musiał wyjechać na kilka lat daleko od nich, wspominając swe ostatnie wycieczki na Gerlach i Mięguszowiecki Szczyt: „Wydaje mi się wycieczka moja marzeniem sennem: zdaje mi się, żem bujał w przestworzu, gdzie wiecznie słońce świeciło, gdzie nie dochodziły dźwięki mowy ludzkiej, gdzie zapomniałem o moich nadziejach, rojeniach na przyszłość i o namiętnościach, co duszą człowieka miotają". Powrócił do nich w 1902 roku i powrócił do taternictwa, uprawiając je jeszcze bardziej intensywnie niż wcześniej, dołączając do ówczesnej elity taterników. Gdy w 1907 roku Mariusz Zaruski podjął myśl stworzenia ratownictwa górskiego w Tatrach, zaangażował się w jego utworzenie. W przededniu feralnego dnia spotkał się w willi „Krywań” z Mariuszem Zaruskim, aby opracować ostateczną treść odezwy w sprawie utworzenia takiej organizacji. Jego tragiczna śmierć przyspieszyła powstanie TOPR. Wracając do Karłowicza i jego znakomitych tekstów o Tatrach zagłębiamy się w ich mistykę, o którą dzisiaj jest chyba trudniej. Tak nam się wydaje, widząc coraz częściej zabieganych na szlakach turystów, czy wędrowanie, którego wyznacznikami są czas bądź ilość. Nie ma w tym chwili na zadumę, czy wrażliwości na bogactwo przyrodnicze gór, czy prawdziwych doznań estetycznych, niezwykle ważnych dla człowieka. Jan Gwalbert Pawlikowski ukuł niegdyś takie przysłowie „Taternictwo nie siedzi w nogach, lecz w sercu” (Wierchy 1925, str. 117), które było sprowadzone przez innych (Krygowski, Moskała) również do maksymy turystyki górskiej o treści „Turystyka górska nie w nogach, lecz w sercu się liczy”. Wszak ze górach, w których drzemie majestat przyrody, najbardziej cenna jest jakość wędrowania. Obecnie góry są bardziej dostępne niż kiedykolwiek wcześniej i stają się przez to ciaśniejsze, duchem i estetyką bardziej wrażliwe na obecność człowieka. Od nas wszystkich zależy, jakie będą w przyszłości - czy będziemy je odkrywać i podziwiać, czy raczej traktować jak arenę sportowych zmagań i rywalizacji. Jednak bez względu na to, jaki by nie był stosunek człowieka do gór, zawsze ważne będą słowa Mieczysława Karłowicza, zawarte w jednym z jego tekstów, aby „szanować ciszę i majestat gór”.
Może na zbyt długo zatrzymaliśmy się tutaj się, lecz historia zdobywania Tatr jest ciekawa i bardzo wciągająca. Idąc dalej niebawem wchodzimy na morenę czołową, za którą rozlewa się jedno z największych jezior tatrzańskich – Czarny Staw Gąsienicowy. Mamy godzinę 10.30. Gdziekolwiek idziemy dalej zawsze tutaj przystajemy, próbując pojąć magię uroku tego miejsca. Prawie całe dostępne tutaj miejsce zajmują wody jeziora. W jego lustrze przeglądają się otaczające go szczyty. Przy jeziorze jest kilka węzłów z których można ku nim wyruszyć . Po drugiej stronie jeziora widoczne jest wyższe piętro doliny, gdzie znajduje się „najdziksza ustroń w Tatrach”, jak pisał Michał Bałucki w 1865 roku. W tej ustroni jest jedno nieduże jeziorko - Zmarzły Staw Gąsienicowy, który przez większą część roku skuwa lód. Powyżej niego znajduje się kocioł lodowcowy, dający niegdyś początek wielkiemu lodowcowi, który wypełniał całą Dolinę Suchej Wody Gąsienicowej i sięgał aż do Toporowej Cyrhli. Dawniej kocioł ten nazywaną Dolinką nad Zmarzłym, później około 1908 roku taternik Janusz Chmielowski nadał jej nazwę Dolinka Kozia, od kozic, które w niej chętnie bywają.
|
Szlak pod Małym Kościelcem. |
|
Dolina Gąsienicowa z widocznym w głębi Lasem Gąsienicowym. |
|
Czarny Staw Gąsienicowy. |
O godzinie 10.45 opuszczamy brzeg Czarnego Stawu Gąsienicowego i zaczynamy wspinać się po stromym stoku Małego Kościelca. Zakosy ścieżki bardzo ułatwiają tą wspinaczkę. Może gdzieś w połowie zbocza zacieśniają się obchodząc skałki grzędy i żlebik znajdujący się po północnej stronie tej grzędy. Z mozołem forsujemy przepaściste zbocze, aż wychodzimy na szczytowe skałki grzędy, z których mamy fenomenalny widok na Czarny Staw Gąsienicowy. Mieni się przeróżnymi barwami, trochę rajskim lazurem, trochę turkusem łączącym błękit z jasną, żywą zielenią, ale im bliżej środka jeziora, tym pigment wody staje się coraz bardziej ciemny – przechodzi w granat, ciemny, coraz bardziej zbliżający go do czerni. Stąd też nazwa jeziora, za którego barwy odpowiadają sinice (Pleurocapsa polonica) oraz zacienienie wznoszących się ponad nim grani.
|
Początek podejścia na Mały Kościelec wiedzie przez skalne bloki. |
|
Bloki skalne i kosodrzewina. |
|
Spojrzenie na Kościelec. |
|
Spojrzenie na Czarny Staw Gąsienicowy. |
|
Bodziszek leśny (Geranium sylvaticum L.). |
|
Ciemiężyca zielona, ciemierzyca zielona, strzemieszyca (Veratrum lobelianum Bernh.). |
|
Obejście skalnej grzędy. |
Ponad skalną grzędą mamy ostatnią prostą przez trawiasty upłaz na szczyt grzbietu. Wychodzimy tuż przed główny szczyt Małego Kościelca (1863 m n.p.m.). Cała grań Małego Kościelca liczy sobie około kilometr długości. Szlak prowadzi nas jej fragmentem na południe, w stronę imponującej płyty Kościelca, który z tej perspektywy zdaje się być pionową, niedostępną ścianą. Przejście granią Małego Kościelca jest nieco eksponowane i emocjonujące, również ze względu na widoki rozciągające się po obu stronach. Mamy dwie doliny, które mogły być jedną doliną, gdyby nie grań Małego Kościelca. W czasie zlodowacenia Tatr lodowiec nie zdążył zniszczyć tej grani i teraz rozdziela ona Dolinę Gąsienicową na Dolinę Zieloną Gąsienicową i Dolinę Czarną Gąsienicową. Mamy u stóp dwa kontrastujące ze sobą widoki. Krajobraz tej po wschodniej stronie zdominowany jest przez Czarny Staw Gąsienicowy, natomiast po zachodnie stronie rozciąga się zieleń kosówek i traw, pośród których widzimy mnogość mniejszych oczek wodnych.
|
Dolina Gąsienicowa. |
|
W stronę Kościelca. |
|
Widok w stronę Granatów. |
|
Pięciornik złoty (Potentilla aurea L.). |
|
Czarny Staw Gąsienicowy, a za nim wznosi się Żółta Turnia. Z prawej widać Granaty. |
|
|
Na ostatniej prostej przed grzbietem Małego Kościelca. |
Po przejściu przez główny szczyt Małego Kościelca schodzimy na przełęcz Karb. Grań w tym miejscu jest wąska, opada ostrymi uskokami. Karb jest przełęczą płytką, ale wyraźnie rysującą się w grani Kościelców. Są niczym ganek przed Kościelcem, na którego szlak wiedzie wpierw omijając kilka niepozornych skałek. Za nimi zbocze zaczyna robić się bardziej strome – nachylenie zwiększa się do około 30 stopni i jednocześnie ścieżka szlaku łukiem kieruje się na południowy zachód, ku rynience, która umożliwia pokonanie bez sprzętu taternickiego progu wysokiego na około 7 metrów. Przy pomocy rąk wspinamy się tą rynienką wyżej. Dalej ścieżka szlaku wytyczona jest szerokim zakosami. Nie wolno z niej schodzić, o czym informowały tablice na przełęczy, bowiem płyta Kościelca usłana jest mniejszymi i większymi kamieniami, które łatwo strącić i stworzyć tym samym niebezpieczeństwo dla turystów znajdujących się niżej. Na płycie Kościelca kamienie takie bardzo łatwo i szybko nabierają prędkości i siły. Nie ma się za bardzo gdzie schować przed nimi, trudno zrobić tez unik, bo często skaczą obijając się w pędzie o skały. Niestety, nie każdy turysta to rozumie i bagatelizuje to stwarzając tym samym zagrożenie życia i zdrowia.
|
Grzbietem Małego Kościelca w stronę Kościelca. Z prawej Świnica. |
|
Dolina Zielona Gąsienicowa. Z lewej Pośrednia Turnia i Skrajna Turnia. |
|
Widok na wspaniałą płytę Kościelca. |
|
Widok na Dolinę Zieloną Gąsienicową. W centrum widać Kasprowy Wierch. |
|
Przełęcz Karb. |
|
|
Widok na Mały Kościelec. |
|
Spojrzenie na Świnicką Przełęcz. Z prawej wznosi się Pośrednia Turnia i Skrajna Turnia, z lewej Świnica. |
|
|
|
Rynna na uskoku. Tutaj trzeba pomóc sobie rękoma. |
|
Dolina Zielona Gąsienicowa w całej okazałości ze swoimi jeziorkami. |
|
Grań Kościelców (północna część). |
Do samego szczytu Kościelca nie napotkamy żadnych sztucznych ułatwień. Szlak prowadzi cały czas zakosami raz w lewo raz w prawo. Doprowadza jednocześnie bardzo blisko przepaści, szczególnie nad Doliną Czarną Gąsienicową – stwarza to niebezpieczeństwo we mgle). Na pewnych fragmentach przeprowadza przez gładkie płyty, gdzie oparciem są wąskie szczelinki i uskoki w skale. Nie ma jednak na nich większych problemów i trudności, a z pewnością dopóty, dopóki nie spadnie deszcz, nie wspominając już o oblodzeniu. Wówczas trudności na takich fragmentach znacznie wzrastają i lepiej ich nie bagatelizować w razie nadchodzącej zmiany pogody. Kościelec jest pod tym względem górą niebezpieczną, a nawet śmiertelną pułapką i w przeszłości odnotowano tutaj wiele poważnych wypadków. Kościelec potrafi zaskoczyć zmianą pogody, gdy ta przychodzi z wiatrem od południa, typowym dla Tatr. Płyta Kościelca skutecznie zasłania nam tamtą stronę, aż do wierzchołka. Dopiero po wejściu na wierzchołek góry możemy zorientować się, co dzieje się po drugiej stronie i też nie do końca, bowiem przed nami rozciąga się jeszcze grań odchodząca od Świnicy.
|
|
|
|
|
Szlak na płycie Kościelca. |
|
Żółta Turnia widoczna przez okno w chmurach. |
|
Chmury nad Doliną Czarna Gąsienicową. |
|
Idziemy blisko wschodniej krawędzi. |
|
Chmury przelewają się przez granie. |
|
Omieg kozłowiec (Doronicum clusii (All.) Tausch). |
|
Płyta Kościelca jaka nam została jeszcze do pokonania. |
|
Z prawej pokazuje się szczyt Świnicy. |
|
|
Końcowe zakosy na podejściu. |
Pod wierzchołkiem czeka nas największa trudność, przy wchodzeniu trochę mniejsza, a przy schodzeniu większa – tak to zwykle bywa w górach, że łatwiej jest wyjąć, a trudniej zejść. Trzeba o tym również pomyśleć wspinając się na szczyt Kościelca. I tak przed nami końcówka wspinaczki. Znajdujemy się tuż pod wierzchołkiem i aby dalej się wspiąć potrzeba trochę więcej sprytu oraz dwóch chwytnych rąk.
O godzinie 13.05 stajemy na szczycie Kościelca. Nie ma na nim dużo miejsca, ale jest pewien przepływ odwiedzających - ktoś wychodzi, za chwilę ktoś schodzi i tak na okrągło. Wolny kamień, na którym można przysiąść znajduje się szybko. Szczyt w tym momencie ogarniają mleczne tumany chmur, leniwie przepychane prawie niewyczuwalnym wiatrem. Otwierają się nam ograniczone widoki, głównie na stronę zachodnią. Generalnie i tak panorama z Kościelca jest silnie ograniczona przez pobliskie szczyty, ale niewątpliwą atrakcją jest widok na obie górne odnogi Doliny Gąsienicowej: Dolinę Zieloną Gąsienicową i Dolinę Czarną Gąsienicową.
|
Ostatnia przeszkoda pod wierzchołkiem Kościelca. |
|
Na szczycie Kościelca. |
Niespodziewanie na szczycie spotykamy różnych znajomych, panuje świetna atmosfera i radość, że aura nam dzisiaj bardzo sprzyja. Siedzimy sobie na szczycie do około godziny 14.00. Schodzimy tą samą drogą, którą wychodziliśmy. Nie ma innej możliwości, bo na Kościelec prowadzi tylko jeden szlak turystyczny, począwszy od węzła na Karbie. Na Karbie stajemy o godzinie 15.00. Chwilkę zatrzymujemy się spoglądając w otchłań Doliny Czarnej Gąsienicowej, tak na pożegnanie, bo schodzić będziemy do przeciwległej Doliny Zielonej Gąsienicowej. Tam szlak prowadzi po znacznie łagodniejszych zboczach.
|
Widok poprzez Świnicką Przełęcz. |
|
Na Kościelcu. |
Droga z Karbu przez Dolinę Zieloną Gąsienicową jest bardzo atrakcyjna. Wokół mnóstwo zieleni i wiele różnych jeziorek. Wpierw przechodzimy koło Długiego Stawu Gąsienicowego, potem pomiędzy Kurtkowcem i dwoma Czerwonym Stawkami, zaraz dalej mamy największy w tej dolinie Zielony Staw Gąsienicowy. Przecinamy przechodząc po głazach wartkie strumienie początkujące Suchą Wodę Gąsienicową. Następnie te stawki, które zwą się jak kolejne liczebniki – Troiśniaki, Dwoiśniaki i ukryty w kosodrzewinie Jedyniak. I na koniec, gdy jesteśmy już prawie przy schronisku mijamy Mokrą Jamę. Zraz za tym stawkiem zamykamy pętlę i jesteśmy znów w tym samym miejscu, z którego skierowaliśmy się ku Kościelcowi. Ta nasza dzisiejsza wędrówka przez to wydaje się nie mieć ani początku, ani końca – bardzo tego chcemy, ale oczywiście powoli zmierzamy ku jej końcowi.
O godzinie 16.10 docieramy do schroniska „Murowaniec”. Schronisko niedawno było remontowane w wyniku czego m.in. powiększono bufet, znany z bardzo dobrych potraw. Wyraźnie poprawiła się również jego przepustowość, ale ceny też podskoczyły. Nie ma się jednak, co dziwić, bo inflacja ostatnio również poszła w górę. Posiłek zjadamy na zewnątrz, bo tam jest przyjemniej. Zrobiło się nieco chłodniej, już nie ma takiego zaduchu, jak wcześniej. Chmury zgęstniały i wygląda, że może coś popadać. Teraz może padać, choćby dla ochłody. Wycieczka dzisiejsza ma za sobą wspaniałą kulminację przy wymarzonej aurze.
W drogę powrotną do Kuźnic ruszamy o godzinie 17.10. Podążamy na Przełęcz między Kopami, a stamtąd szlakiem przez Boczań. Na Skupniów Upłazie łapiemy jak zwykle ładne widoki, choć ograniczone już trochę szarzyzną chmur. Droga przez las Boczania została odnowiona – wyrównana utwardzonym szutrem. Dobrze się po takiej nawierzchni maszeruje. Do Kuźnic wchodzimy o godzinie 18.45.
|
Dolina Jaworzynka i Skupniów Upłaz ze stoku Wielkie Kopy Królowej. |
|
Stoki Wielkiej Kopy Królowej. |
|
Rozpucz lepiężnikowiec (Liparus glabrirostris) na szlaku. |
|
Przy rozstaju pod Nosalową Przełęczą. |
Wspaniała była ta dzisiejsza wędrówka. Urzekła serce, zachwyciła zmysły. Zapisała w naszej pamięci piękne obrazy, które pokazują się nam, gdy teraz zamykamy sennie oczy. Niektóre z nich zachowaliśmy dla otwartych oczu, mamy je utrwalone w aparatach fotograficznych. I jeszcze zostanie nam ta relacja. Miała to być krótka relacja, wszak Kościelec opisywaliśmy już nie jeden raz wcześniej. Zrobił się nam jednak z niej może nawet pewien esej o pięknym wędrowaniu. W nim zatrzymaliśmy kolejny wspaniały dzień i dzięki temu będziemy mogli do niego zawsze łatwo powracać, gdy sami będziemy się starzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz