No i doczekaliśmy w końcu takiej aury, jaka powinna być o tej porze roku. Po
raz pierwszy mamy listopadowo w listopadowych Bieszczadach 2024. Wita nas
chłodny poranek, może nawet z przygruntowym przymrozkiem. Jednak daje się
wyczuć, że temperatura powietrza rośnie i to bynajmniej nie z powodu niezwykle
ciekawej tematyki dzisiejszej wędrówki, choć kto wie. Mgły unoszą się szybko.
Chmury jednak pozostają nad nami skrzętnie zakrywając niebo. Droga sucha – nie
padało w nocy. Wokół sino od szadzi delikatnie otulającej gałązki drzew, które
zdaje się, że pogubiły liście ostatniej nocy, bo jeszcze wczoraj wiele z nich
zabawiało nas barwami jesieni. Tak czy siak zagościła dzisiaj odmienna aura,
aczkolwiek przyjemna i nastrojowa, taka o jakiej w sumie marzyliśmy jeszcze
przed wyjazdem na listopadową eskapadę w Bieszczady, a że okazało się, że
przez ostatnie trzy dni była o wiele lepsza, niż zakładaliśmy, to nie szkodzi
oczywiście.
Nie spieszyło się nam dzisiaj z pobudką. Na ostatni dzień zaplanowaliśmy dość
luźną przechadzkę. Przyjeżdżamy na 10.30 do miejsca, gdzie sklepik z
dusiołkami i innymi mistycznymi stworzeniami Bieszczadów ma Kirim Andrij,
Zakapior Bieszczadzki. Dzisiaj wygląda na opuszczony, tak jak miejsce w którym
znaleźliśmy się. Żywej duszy tu nie uświadczy, pominąwszy nas oczywiście.
Widzimy obok długi drewniany drogowskaz z napisem „Sine Wiry”, który wskazuje
nam drogę do wymarszu.
TRASA:
Łopienka, parking (477 m n.p.m.)

Sine Wiry

Zawój (565 m n.p.m.)

Łuh, most - Bacówka PTTK Jaworzec (583 m n.p.m.)

Jaworzec, most (573 m n.p.m.)
Droga utwardzona jest kamieniem, lecz niezbyt kamienista, wygodna, gdyż przez
lata kamienie pozwoliły się wtopić w grunt drogi. Wiedzie ona powolutku i
spokojnie w głąb doliny rzeki Wetlina. Ta znana bieszczadzka rzeka kończy swój
bieg w miejscu, w którym rozpoczęliśmy naszą wędrówkę wpadając do Solinki,
która już niedaleko stąd łączy się z innymi rzekami Bieszczadów w rozlewiskach
Jeziora Solińskiego. Po prawej wznosi się Bukowinka (750 m n.p.m.) Droga
właśnie wytyczona jest na jej podnóżu. Po drugiej stronie za rzeką wznoszą się
Wołcze Berce.
|
Wetlina. |
O godz. 11.00 docieramy do miejsca, w którym droga bardzo zbliża się do brzegu
rzeki. Możemy do niej zejść, a w niektórych miejscach nawet przejść jej
brodem. Przechodzimy z kamienia na kamień, wchodzimy niemal na środek dość
wątłego nurtu Wetliny. Typowy flisz karpacki wydobywa się pionowo z rzeki
ostrymi skałami, tworząc ciekawe odsłonięcie tego jak zbudowane są niemal całe
Karpaty. Zapewne stało się to z pomocą rzeki, choć płynie ona leniwie. Rodzi
się pytanie, czy ta rzeka jest zawsze taka spokojna jak dzisiaj, uśpiona,
podobnie jak charakterystycznie dla późnej jesieni drzemiąca wokół przyroda.
Wiadomym jest, że lada dzień zaglądnie tu zima i na jej spotkanie przyroda
musi być gotowa. Ona najlepiej wie o tym co zrobić, aby przetrwać do wiosny w
ten surowy czas, mający indywidualny urok. W Bieszczadach przygotowanie do
zimy jest szczególnie ważne, gdyż zimy są tu o wiele bardziej ostrzejsze niż
gdzie indziej.
|
Pierwsze zejście do brodu rzeki.
|
|
Rzeka płynie dzisiaj leniwie.
|
Dzisiaj odkrywamy tą dolinę, naprawdę po raz pierwszy w życiu. Dostarcza nam
pierwszych doznań, które pozostaną w nas jako te najmłodsze, najwcześniejsze,
do których nostalgiczne wracamy. Takich nieznanych miejsc wiele jeszcze przed
nami, tak wiele, że czasami zastanawiamy się, czy nie lepiej odpuścić te
miejsca, w których już byliśmy, aby zobaczyć coś nowego, doznać czegoś innego,
czego jeszcze nie doznawaliśmy. To piękne i pociągające, że wciąż jest tyle
miejsc, które czekają.
Droga wynosi nas ponad rzekę wchodząc wyżej południowym zboczem. Zbocze góry
stromo opada do łożyska rzeki, stąd też przy drodze stoi zabezpieczająca
drewniana barierka, która odgradza nas od urwistego stoku, opadającego do
Wetliny. Dochodzimy do miejsca kolejnego spotkania z rzeką, lecz tutaj trzeba
zejść z drogi, aby dotrzeć do rzeki. Schodzimy do niej po drewnianych
stopniach. Dno rzeki usłane jest tu bardziej obłymi kamieniami, wygładzonymi
przez wodę. Przylepione między nimi zmrożone płaty lodu świadczą, że głębiej w
dolinie notowane są niższe temperatury. Majstersztyk natury z tymi taflami,
przypomina lodowe wzory, jakie kiedyś powszechnie pojawiały się w oknach domów
podczas mroźnych zim. Woda oblewa głazy, bądź przelewa się przez nie, bądź
opada niewielkimi kaskadami spękanego dna. Rzeka w tym miejscu wygląda na
bardziej energiczną i dopatrzeć się w niej można sławetnych „sinych wirów”,
nazwy, która przylgnęła do tej doliny i którą przeniesiono do nazwy rezerwatu
przyrody „Sine Wiry”, utworzonego w 1987 roku dla ochrony osobliwości płynącej
tędy rzeki.
|
Droga wynosi nas wyżej.
|
|
Kolejne spotkanie z rzeką.
|
|
Wody rzeki mają w tym miejscu więcej energii.
|
|
Wody rzeki przelewają się niewielskimi kaskadami przez głazy.
|
|
Gdzieniegdzie widzimy lodowe tafle.
|
|
Natura stworzyła ekspresyjne wzory skuwając lodem rzekę.
|
|
Majstersztyk natury.
|
|
Patrzymy w górę rzeki, tam, gdzie kiedyś było Jeziorko
Szmaragdowe.
|
|
Podchodzimy wyżej. |
|
Tu wychodzimy na brzeg.
|
Nie wracamy na drogę z powrotem po stopniach, lecz poruszamy się zadrzewionym
brzegiem rzeki. Podążamy dróżką pośród omszałych głazów i drzew, również
otulonych zielonymi mchami. Wyżej i wyżej, dróżka pnie się ponad urwisko skał
opadających pionowo do nurtu rzeki. W kulminacyjnym miejscu mamy odejście w
prawo - kilkanaście drewnianych stopni, które umożliwiają powrót na drogę.
Jeszcze nie teraz. Zanim skorzystamy z nich, trzeba koniecznie zejść znów nad
rzekę. Byłoby wielką stratą, gdybyśmy tego nie uczynili. Ścieżka schodzi wciąż
równolegle do rzeki aż do jej wód. Mijamy miejsce odpoczynkowe z ławeczkami i
ławą. Zaraz za nim czeka na nas słynna osobliwość, a nawet dwie.
|
Omszałe głazy. |
|
Zdziczały las. |
|
W dole z wysokiej skarpy widać rzekę.
|
|
Tu mamy miejsce odpoczynkowe, a dalej zejście do rzeki.
|
|
Znowu brodzimy. |
|
Kiedyś rozlewało się tu Jeziorko Szmaragdowe. A gdzie zapowiadana
osobliwość?
|
Żeby zobaczyć go w pełnej okazałości należy zejść do rzeki, ale bez obaw – nie
trzeba wchodzić do lodowatej wody, która tutaj rozlewa się dość szeroko.
Poniżej mamy jakby niewielką plażę, a nawet niby-wysepki. Możne przejść do
nich, bo lepiej stąd widać rozlewisko pod urwiskiem. Jego wody są wyraźnie
głębsze, a wiszące nad nimi skaliste urwisko dodaje jej spektakularnego uroku.
Owe rozlewisko jest pozostałością dawnego Jeziorka Szmaragdowego, które już
jakiś czas temu bezpowrotnie zniknęło. Pod koniec lata 1980 roku niemal od
samego szczytu góry Połoma (776 m n.p.m.), znajdującej się po drugiej stronie
rzeki, obsunął się fragment zbocza. Stało się to w wyniku długotrwałych,
ulewnych deszczy. Masy ziemi i skał wpadły do rzeki tworząc dla niej naturalną
zaporę. W ten sposób powstało słynne Jeziorko Szmaragdowe, które jeszcze
znajdziemy zaznaczone na starszych mapach. Miało ono ciemnozieloną barwę toni,
stąd też jego nazwa. Było piękne, ale pod jego wodami znalazł się też fragment
drogi. To dlatego przekopano zwałowisko, utrzymujące wody jeziorka.
|
O tutaj jest! |
Gdy spojrzymy bliżej, na ostatnie urwiste skały nad rzeką, te po którch
schodziliśmy na plażę, zobaczymy coś innego, ale równie osobliwego: Proszę
państwa oto łoś; łoś jest bardzo grzeczny dziś. Pozwoli zbliżyć się i
pogłaskać po nosie, a nawet dosiąść. Bieszczadzka legenda głosi, że gdy Łoś z
Zawoju pije wodę z Wetlinki, to na nizinach na pewno będzie powódź. Łoś z
Zawoju, jak go zwą, jest niezwykle rozpoznawalny poprzez podobieństwo do
prawdziwego łosia, zwłaszcza głowy. Ten łoś to drzewo wrośnięte w skałę,
pochylone nad lustrem rzeki. Prawdziwego łosia trudniej tutaj spotkać, choć
jest to ssak występujący w bieszczadzkiej faunie. Najczęściej spotykamy tu
sarny i jelenie, a czasem lisy i wydry, niekiedy Sine Wiry odwiedzane są przez
żubry, rysie, wilki czy niedźwiedzie.
|
Nawet po nosie dał się pogłaskać.
|
|
I dosiąść się pozwolił.
|
|
Oto Łoś z Zawoju, jak go zwą. Miły z niego gość.
|
Po harcach z Łosiem z Zawoju wracamy do drewnianych stopni, a potem nimi o
godzinie 11.45 wchodzimy na drogę. Na tym odcinku jest nieco węższa niż
wcześniej, nieco ostrzej również wspina się w górę doliny oddalając się od
rzeki. O godzinie 12.00 mijamy tabliczkę z informacją: „Wchodzisz do wsi
Zawój”. Za tabliczką jest niewielkie wypłaszczenie po lewej z ławkami, z
kamiennym kręgiem na ognisko wraz z przygotowanym składem drewna, który
znajduje się na zapiecku zadaszonej wiaty. Jakaż szkoda, że nie zabraliśmy
czegoś na ruszt – od razu atakuje nas taka myśl. Przerwa przy ognisku byłaby
oczywiście możliwa, bo droga nie jest bardzo długa i czasu też jest sporo.
|
Wracamy na drogę. |
|
W szczytowym położeniu drogi...
|
|
...wchodzimy do wsi Zawój.
|
|
Jest tu solidna wiata i miejsce na piknik.
|
Mamy stąd kolejne zejście ku rzece. Prowadzi ono przez tereny nieistniejącej
już wsi Zawój. Ścieżka wiedzie zagłębieniem dawnej drogi, przez zagajniki. Po
15 minutach jesteśmy nad rzeką, której płycizny rozlewają się szerzej niż
wcześniej. Znajdujemy się w głębokiej, płaskiej kotlince. Jest silnie
zarośnięta młodnikami. Znajdowały się tu najniżej postawione domy wsi Zawój.
Jednak większość wiejskiej zabudowy znajdowała się bliżej drogi, którą
wędrujemy, bliżej cerkwi. Cała wieś znajdowała się na lewym brzegu rzeki
Wetlinki, u stóp wzniesienia Pereszliba. Została lokowana w dobrach Balów z
Hoczwi, a pierwsza wzmianka o niej pochodzi z roku 1552. Niektóre źródła (jak
Słownik geograficzny z XIX wieku) przytacza, że była to „osada mazurska”, co
miałoby oznaczać, że główną część mieszkańców miałaby stanowić ludność polska,
ale zdania co do tego są podzielone, mając na względzie przekazy, że większość
mieszkańców wsi była grekokatolikami. W dolinie uprawiano zboże, ziemniaki,
konopie i len. Wypasano owce i kozy, krowy i woły, a także konie. Działał
młyn, tartak wodny, potasznia, folusz, karczma, kuźnia i olejarnia. Jak wiele
podobnych wsi Zawój przetrwał II wojnę światową, zniknął po jej zakończeniu.
Mieszkało w niej wówczas około 51 rodzin. Większość z nich została
przesiedlona w ramach akcji „Wisła”, w roku 1947, a zabudowania wsi zostały
spalone przez Ludowe Wojsko Polskie. Tereny wsi pozostają nie zamieszkałe do
dziś.
|
Dawna wiejska droga prowadząca nad rzekę.
|
|
Wetlina we wsi Zawój.
|
|
Rzeka rozpływa się tu dość szeroko.
|
|
Nad rzeką również znajdziemy świetne miejsce na piknik.
|
Trudno dzisiaj znaleźć pozostałości po dawnej wsi. Prędzej znajdziemy je
wyżej, w okolicach naszej drogi. W miejscu naszego spotkania z Wetliną stoi
dzisiaj duża wiata z ławkami i miejscem na ognisko, podobnie jak wyżej przy
drodze. Można spędzić tu wiele chwil w zadumie zupełnej ciszy, kontemplując
się urokami okolicy. Płytsze miejsca rzeki, takie jak tutaj, pozwalały dawnym
mieszkańcom przejście na drugą stronę. Dawniej tylko w taki sposób można było
się przedostać na drugą stronę, choćby do innej wsi, która znajdowała się
niedaleko stąd.
|
Darmo szukać tu dzisiaj śladów dawnej wsi.
|
Czas wrócić z powrotem na drogę. Jest 12.40, gdy ją przekraczamy i wspinamy
się wyżej na wzgórze cerkiewno-cmentarne. Ścieżka jest bardzo stroma, a więc
nie będzie łatwo zejść. Nie jest jednak długa. Po kilku minutach jesteśmy na
wierzchowinie. Z dawnego wiejskiego cmentarza zachowały się zaledwie dwa
nagrobki. Na środku widzimy krzyż pamiątkowy ustawiony w 2004 roku przez
byłego mieszkańca wsi Zawój – Wacława Stołycia z pomocą przyjaciół. Wokół
imponują duże lipy, a szczególnie jedna potężna mająca w obwodzie ponad 6
metrów. Obok niej stała filialna cerkiew pw. św. Michała Archanioła, spalona
przez Ludowe Wojsko Polskie w 1947 roku. Pozostał po niej zarys podmurówki.
Obecnie w miejscu głównego wejścia do cerkwi stoją symboliczne drzwi.
Naprzeciw nich ułożone kamienie zaznaczają miejsce ołtarza.
|
Na wzgórzu, gdzie kiedys stała cerkiew.
|
|
|
Dwa zachowane nagrobki.
|
|
Krzyż pamiątkowy ustawiony w 2004 roku przez byłego mieszkańca wsi
Zawój.
|
|
Miejsce po cerkwi od strony nawy.
|
|
Wejście do cerkwi. |
Schodzimy do drogi. Następnie droga ta krótko prowadzi nas łagodnie w górę,
wzdłuż łąk po lewej, na których dostrzec można zabezpieczone otwory dawnych
studni wiejskich. Obchodzimy wzniesienie Pereszliba (767 m n.p.m.) i powoli
żegnamy tereny wsi Zawój. Gdy nasza droga sięga wysokości 600 m n.p.m. zaczyna
stopniowo obniżać się przechodząc na południową stronę wzniesienia.
|
Stara studnia (obudowana dla bezpieczeństwa).
|
|
Została tylko zarastająca łąka.
|
|
Pajęczyny. |
|
Za wzgórkiem kończy się wieś Zawój.
|
|
Opuszczamy tereny dawnej wsi.
|
Za niedługo przechodzimy przez tereny innej nieistniejącej wsi o nazwie „Łuh”,
której nazwa jak na ironię znaczy to samo co „łąka". Pozostała po niej
właściwie tylko łąka. Ledwie odszukać można resztki po drewnianej cerkwi św.
Mikołaja Cudotwórcy, czy innych zabudowań. Ulokowana została w tych samych
czasach, co Zawój. Przed II wojną światową liczyła 230 mieszkańców. Gdyby nie
tablice informacyjne, zapewne minęlibyśmy to miejsce nie mając świadomości, że
kiedyś istniała tu wieś.
W nieistniającej wsi Łuh przechodzimy solidnym, drogowym mostem na drugą
stronę Wetliny. W tym miejscu dochodzi do niego asfaltowa szosa z Kalnicy.
|
Wetlina z mostu na terenie nieistniejącej wsi Łuh.
|
Po drugiej stronie rzeki maszerujemy urokliwą ścieżką nad urwistym brzegiem
rzeki. Prowadzi nas do Jaworca, największej wsi jaka istniała niegdyś w tej
okolicy. Jej początek prowadzi przez tereny przysiółka Bełej należącego do tej
wsi. Bełej powstał najprawdopodobniej w XVIII wieku, biorąc nazwę od nazwiska
pierwszego osadnika. Przysiółek składał się z kilku domów i drewnianego dworu.
|
Maszerujemy dalej ponad rzeką.
|
|
Strumień zasilający rzekę.
|
Po parunastu minutach docieramy do pierwszych śladów wsi Jaworzec. To jedna z
wielu dobrze zachowanych piwnic, jakie znajdowały się pod każdą chatą. Były to
piwnice ziemne, bądź wolnostojące. Posiadały one system odprowadzający wodę,
wentylację. Trzymano w nich żywność w okresie zimy, ale też w okresie
przednówka, czyli poprzedzającym zbieranie plonów w kolejnym roku. W okresie
przednówka bywało już cieplej, a więc gospodarze przynosili do piwnicy krę z
rzeki, która pozwalała na podtrzymanie stałej, niskiej temperatury, nawet
przez całą wiosnę. Do piwnicy można zaglądnąć schodząc po stopniach. Zostały
oczyszczone i zabezpieczone, aby było to możliwe. Wiele jest tu podobnych
obiektów. O kolejnej piwnicy gospodarczej czytamy, że podczas jej oczyszczania
i prowadzenia prac archeologicznych, pod jedną kamienną płytą w narożniku
znaleziono skrytkę, w której ukryto metalowe przedmioty, zanim domownicy
zostali wysiedleni.
Innym ciekawym obiektem jest Chata Bojkowska, a właściwie jej zarys z
fragmentami drewnianych ścian. Należała do Wasyla Kaczora. Wiadomo, że jego
żona nosiła imię Ewa. Mieli synów Jurko i Dymitra. Wszyscy zostali wysiedleni
w ramach akcji „Wisła” na obszar północno-wschodniej Polski. Chata ta
znajdowała się blisko cerkwi św. Wielkiego Męczennika Dymitra.
|
Pozostałości Chaty Bojkowskiej we wsi Jaworzec.
|
|
Tak wyglądała ta chata przed wojną.
|
|
Dzisiaj w chacie została tylko pusta przestrzeń.
|
|
Wejście do piwnicy,
|
|
Wnętrze piwnicy. |
|
Studnia. |
Wieś Jaworzec została założona w drugiej połowie XVI wieku w dobrach Kmitów z
Leska. Należały do niej trzy przysiółki: Kobylskie, Bereh i Bełej przez który
przechodziliśmy. W roku 1938 wieś liczyła 91 domostw, zamieszkiwanych przez
647 osób. Dalej mamy kolejną piwnicę i studnię otoczoną drewnianą obudową,
która zabezpiecza przed wpadnięciem do niej. Takie zabezpieczenia są
szczególnie istotne, gdy wiosną obszar ten pokryje się bujnymi trawami.
Trawiasta dróżka przeprowadza nas prze łąkę ku krzyżowi pańszczyźnianemu.
Takie krzyże różnią się swoją genezą od typowych krzyży przydrożnych. Takich
jak ten postawiono wiele po uwłaszczeniu chłopów w Galicji, w maju 1848 roku.
Wiązało się z tym zniesienie pańszczyzny, a więc przymusowej pracy chłopów na
rzecz właścicieli ziemskich. Na pamiątkę tego wydarzenia mieszkańcy wsi
fundowali pomnik w postaci krzyża. Bywało, że zakopywano pod takim krzyżem
dokumenty umieszczone w symbolicznej trumience, które zobowiązywały ich do
pracy dla panów. Krzyż pańszczyźniany w Jaworcu pierwotnie wykony był z
piaskowca magurskiego, dzisiejszy stanowi jego rekonstrukcję. Na cokole
odczytać można treść napisaną cyrylicą: ”Na pamiątkę zniesienia pańszczyzny
3.4.1848”.
|
Zblizamy się do Krzyża Pańszczyźnianego.
|
|
Krzyż Pańszczyźniany w Jaworcu.
|
|
Dawna droga wiejska jest wciąż bardzo wyraźna.
|
|
Kolejny strumień zasilający Wetlinę.
|
|
Wzgórze, na któym istniał cmentarz wiejski. Stała tu kaplica św.
Dymitra.
|
|
Zachowany nagrobek.
|
Na wzniesieniu pomiędzy strumieniami spływającymi do Wetliny znajdujemy
pozostałości cmentarza wiejskiego. To drugi, młodszy cmentarz wsi. Starszy
znajdował się przy cerkwi. Na tym stała kaplica pogrzebowa pw. św. Dymitra.
Nieduża część mieszkańców wsi była wyznania rzymsko-katolickiego i przypuszcza
się, że właśnie oni mieli w tej kaplicy swoje nabożeństwa. Na cmentarzu
ocalało tylko kilka krzyży, jeden piaskowcowy, dwa metalowe, a na drewnianym
stylizowanym na kształt konara z grekokatolickim krzyżem, ktoś zawiesił
kartkę:
Skoro tu jesteś
Bezimienne duchy
krążą cieplutko
nad zapadniętymi
bez krzyża grobami
czekając wędrowca
krótkiej modlitwy,
by znów się ułożyć
na wieczny
spoczynek
tak zasłużony
a tak
sponiewierany.
Więc przystań
przechodniu
pochyl pokornie
głowę,
nad nimi się ulituj,
złóż w myślach
prostą
lecz szczerą
modlitwę
by ziemia im lekką
była.
Niechaj duchy tej ziemi,
po latach tułaczki,
wiodą byt wiekuisty,
tak jak Pismo mówi.
A my wciąż żywi
wędrując po tym padole
pamiętajmy, że gdzieś
i kiedyś będziemy
chcieli
by na naszej mogile
skupiały się myśli
bliskich
a płomyk znicza nie
był
bezimiennym
duchem.
|
|
24.03.2001 r.
Wiersz ofiarowany zapomnianemu cmentarzowi w Jaworcu.
|
Listopad to dobry czas na odwiedzenie zapomnianych wsi i zapalenie zniczy na
ich bezimiennych grobach. Ze względu na nieodległe święto 11 listopada, to
dla nas również czas rozmów o patriotyzmie. Wszyscy wiemy, że jednym z
podstawowych przejawów, o ile nawet nie najważniejszym, również w czasie
wojny, jest znajomość historii i kultury własnej ojczyzny oraz troska o jej
zachowanie. Jednak każdy sposób utożsamiania się ze swoją ojczyzną i narodem
należy zdecydowanie oddzielić od postaw wyższości, wrogości, czy nienawiści
wobec innych narodów i kultur. Postrzeganie patriotyzmu wyłącznie jako walki
z wrogami, to myślenie bardzo uproszczone, nierzadko zgubne. Ci, którzy tak
myślą, doszukiwać się będą wroga, nawet jeśli realnie takiego nie ma. A
szacunek, to przecież równie istotna norma społecznego współistnienia.
Dzisiaj, tak jak wczoraj, w wielu miejscach na polskiej ziemi spotykamy
ludzi różnych narodowości, z którymi żyjemy i współtworzymy dobre relacje. W
bogatej historii Polski, w przede wszystkich w czasach jej świetności
terytorialnej i gospodarczej, naszą społeczność narodową budowały różne
nacje, które żyły obok siebie w zgodzie i pokoju, a gdy trzeba było bronić
ojczyzny, wszyscy stawiali przy jednym królu. Duża w tym zasługa
umiejętności mądrego zarządzania państwem. Nie zawsze oczywiście było, tak
jak za Piastów, czy Jagiellonów. Dlatego konstruktywny patriotyzm nie pomija
i nie neguje krytycyzmu wobec poczynań własnego państwa i narodu, choćby
tylko po to, aby duma narodowa nie przekształciła się w megalomanię. W
naszej historii nie da się wykreślić momentów wstydliwych, choćby takich,
które zdecydowały o unicestwieniu odwiedzanych dzisiaj terenów.
|
Bacówka na Jaworzcu.
|
Kończymy tą ostatnią wędrówkę radosnymi posiadami w Chacie na Jaworzcu. To
świetne miejsce na oderwanie się od codziennych problemów, odnalezienie się
w ciszy i spokoju, w sercu dzikiej przyrody. Gdy pojawiają się pierwsze
symptomy wieczornej szarówki, schodzimy w dół rzeki, przechodzimy za most,
którego w czasach Bojków jeszcze tutaj nie było, jak również tej szosy ze
śródleśną zatoką, w której czeka nasz autokar.
|
Wetlina. |
Dzieje Bieszczadów, dzikich i niedostępnych, bywały skomplikowane, choć
zdaje się, że w niektórych momentach były one celowo gmatwane. Ich obszar
nie ma już rdzennych mieszkańców, tylko pamięć o nich przeżyła. To bardzo
ważne, gdyż pamięć o ludziach i ich miejscach buduje naszą tożsamość.
Przeszłość nie wraca, jak żywe zjawisko,
W dawnej postaci, jednak nie umiera:
Odmienia tylko miejsce, czas,
nazwisko,
I świeże kształty dla siebie przybiera.
Adam Asnyk, „Nad głębiami” (fragm.)
Te cztery dni w Bieszczadach i cztery wspaniałe wędrówki, staraliśmy się
oprzeć na aspektach patriotycznych. W tym roku wybraliśmy właśnie ten obszar
do penetracji turystyczno-historycznej, jako specyficzny w dziejach naszego
kraju, nie tylko pod względem krajobrazowym, ale również pod względem
dziejowym w historii naszego kraju.
Szedłem ta trasą też jesienią. Nie miałem okazji zapoznać się z tak ciekawym opisem trasy , więc ominęło mnie wiele szczegółów i ciekawostek. Muszę tam wrócić a najlepiej z takim przewodnikiem jak autorka tekstu która mam radość znać osobiście. Dziękuję . Andrzej S.
OdpowiedzUsuń