W lecie bus ma tylko dwa kursy na tej trasie, o godzinie 9.00 z Grenady do Pradollano, a potem o godzinie 16.00 z Pradollano do Grenady. To trochę kłopotliwe przy naszych planach, stąd też zarezerwowaliśmy na dzisiaj nocleg w Pradollano. Kręta droga do Pradollano ma prawie 40 km długości. To dobrze utrzymana droga, szeroka, asfaltowa, ale jednocześnie bardzo emocjonująca. Uprzejmy kierowca zostawia nas przed naszym hotelem, a właściwie hostelem.
Szukamy wejścia do hostelu, ale wszystkie prowadzą na klatkę schodową. Nie ma w tym obiekcie żadnej recepcji. Od zakwaterowanego w nim mężczyzny dowiadujemy się, że drzwi do pokoi otwierane są tu szyfrem i powinniśmy mieć cyfrowy kod na rezerwacji. Sprawdzamy, faktycznie jest tam kod, ale nie ma numeru pokoju. Dzwonimy więc do gospodarza obiektu. Okazuje się, że jest w pobliżu, trzeba podejść nieco wyżej drogą, spotkamy go przy jej zakręcie w Hotelu Monahil. Dogadujemy się i już wiemy do którego pokoju mamy się udać i zostawić obciążające nas walizki. Choć nieduże, spełniające wymogi kabinowe w samolocie, to jednak stanowią zbyt duży balast na naszą dalszą drogę. Wchodzimy do pokoju. Jest schludny, przestronny, jednak wpadamy w zdumienie, że jest w nim więcej łóżek i jeszcze aneks kuchenny. Telefonujemy jeszcze raz do gospodarza, czy to na pewno jest nasz pokój. Zapewnia nas, że tak i nikt oprócz nas nie będzie miał do niego dostępu. Łóżko możemy sobie wybrać jakie nam pasuje. No to w porządku. Przepakowujemy rzeczy do niedużego plecaka i torby na ramię. Plecak to nieco przerastające określenie, bowiem w rzeczywistości jest to wiązany od góry worek z szelkami przeznaczony do transportowania lin i szpeju wspinaczkowego, ale był idealny do zabrania na pokład samolotu, bo zajmuje mało miejsca w walizce. Przede wszystkim woda pitna, bo tej będzie brakować. Jeszcze jakaś przekąską. W pośpiechu zapominamy o cieplejszych bluzach, a pewnie też przez to, że jest tak w pełni słonecznie, wręcz gorąco. Ruszamy w górę serpentynami szosy mijając hotele, wiele z nich całkiem sporych, jak na tą wysokość nad poziomem morza. Nie widać w nich ludzi. Dopiero w okresie zimowym zapełnią się, gdy pojawią się tutaj sympatycy sportów zimowych. Tereny te znane są z najlepszych ośrodków narciarskich w Hiszpanii. Jednak Sierra Nevada, góry, w których znajdujemy się obecnie mają również wiele do zaoferowania poza sezonem zimowym.
|
Pradollano - widok na grzbiet Loma de Dilar z Obserwatorium Astronomicznym Sierra Nevada i Radioteleskopem IRAM 30m. |
|
Pradollano. Powyżej widoczny szczyt Velety. |
|
Pradollano. |
|
Po prawej za ogrodzeniem znajduje się niewielki Uniwersytecki Ogród Botaniczny Sierra Nevada, położony w enklawie zwanej „Hoya de la Mora” w parku przyrody Sierra Nevada. |
Szosą przekraczamy wysokość 2300 m n.p.m. Zaraz będziemy wyżej niż sięga nasza rodzima Świnica. Tutaj oprócz hoteli funkcjonuje również basen olimpijski, mamy boisko do piłki nożnej, zewnętrzne i kryte obiekty lekkoatletyczne z całym wyposażeniem do dowolnej specjalności lekkoatletycznej, hale do koszykówki, halowej piłki nożnej, piłki ręcznej oraz innych dyscyplin sportu. Powyżej znajduje się obszerny parking, ale jest zupełnie pusty. Skręcamy ostro w prawo na nieco bardziej ruchliwą szosę A-395, którą od czasu do czasu ktoś przejedzie. Docieramy na najwyższy punkt, do którego można dotrzeć prywatnym samochodem (około 2500 m n.p.m.). To popularne miejsce, w którym jest dość tłoczno i gwarno. Ponoć w weekendy trzeba przyjechać tu wcześniej, aby zaparkować samochód. Do dyspozycji odwiedzających działa tu bufet „Hoya de la Mora”, sklepiki pamiątkarskie oraz schronisko. Niestety teraz nie możemy zatrzymać się tutaj dłużej. Poszukujemy mikrobusa służb parkowych, który podrzuci nas wyżej, pod wierzchołek Veleta (3396 m n.p.m.), a dokładnie na wysokość 3 098 m n.p.m. skąd można zobaczyć najwyższy kontynentalny szczyt Hiszpanii.
|
Po wyjeździe mikrobusem - widok na szczyt Veleta. |
|
Mulhacén z punktu widokowego pod Veletą. |
W 1986 roku obszar gór Sierra Nevada uznany został przez UNESCO za Rezerwat Biosfery. W 1999 roku duża ich cześć została objęta ochroną parku narodowego ze względu na swoje walory botaniczne, krajobrazowe i przyrodnicze wartości. Przejazd mikrobusem parku narodowego istotnie skraca naszą drogę na najwyższy szczyt kontynentalny Hiszpanii. Wyjeżdżamy maksymalnie tam, dokąd jest to możliwe. Spoglądamy z punktu widokowego na Mulhacén (3479 m n.p.m.). Nie jesteśmy pewni, czy uda się nam plan wejścia na jego szczyt. Jest już bardzo późno – godzina 13.00. Podążając ku tej górze będziemy robić rekonesans drogi powrotnej. W razie jakikolwiek obaw późnego powrotu zawrócimy i spróbujemy ponownie następnego dnia, bo prognozy pogody na jutro są również świetne. Ruszamy zatem z pełnym optymizmem, bez nadmiernego pośpiechu.
Pierwotnie mieliśmy przejść wierzchołkiem Velety, ale widząc na mapie drogę omijającą go od południa decydujemy się iść tą drogą. Pomysł okaże się bardzo dobry, gdyż w ten sposób omijamy nieco karkołomne zejście z Velety na stronę wschodnią. Niemal do samej przełęczy Collado del Veleta (3201 m n.p.m.) idziemy bitą, wyrównaną drogą. Na zachód mamy fenomenalny, bezkresny widok na dolinę z Grenadą i niezliczone góry otaczające dolinę, w której leży to miasto. Powoli zostawiamy za sobą nartostrady, widok hoteli Pradollano i białych kopuł obserwatorium astronomicznego Sierra Nevada i radioteleskopu IRAM, umiejscowionych na wysokości 2800 metrów (9200 stóp), na bocznym grzbiecie odchodzącym od Velety, poprzecinanym licznymi ciągami wyciągów narciarskich. Na przełęczy droga przeprowadza nas przesmykiem między skałami, za którymi skręca w lewo. Możemy tu zobaczyć po raz pierwszy kamienny schron górski charakterystyczny w tutejszych górach.
|
Droga skręca na Collado del Veleta (3201 m n.p.m.). |
|
Na zboczu Velety. W dole widać serpentyny drogi, którą wyjeżdżaliśmy mikrobusem. |
|
Widok na boczny grzbiet odchodzący od Velety, z obserwatorium astronomicznym Sierra Nevada i radioteleskopem IRAM. |
|
Wyciąg narciarski (jeden z wielu). |
|
Ponad doliną Díla. |
|
Przedstawiciel nielicznej flory na tej wysokości. Z tyłu: dolina Díla i Laguna de las Yeguas - zbiornik wodny, przystosowany do zasilania armatek śnieżnych. |
|
Przełęcz Collado del Veleta (3201 m n.p.m.). Można tutaj dojechać samochodem, ale prywatnym tylk do Hoya de la Mora. |
Refugio-Vivac de la Carihuela znajduje się na wysokości 3205 m n.p.m. „Refugio-Vivac” oznacza schronienie biwakowe. Na nocleg w tym obiekcie nie jest wymagane pozwolenie parku. Najbliższe źródło wody dla nocujących tutaj to laguna Aguas Verdes lub w strumieniach poniżej Carihuela (zalecany filtr lub tabletki do uzdatniania wody). Zimą wodę można pozyskać ze śniegu. Budynek schronienia zbudowany jest w całości z kamienia łączonego zaprawą murarską. Ma bryłę leżącego walca, a właściwie jego połowy. Z przodu na krótkim boku są metalowe drzwi i niewielkie okienko. Wewnątrz sklepienie wzmocnione jest stalowymi płytami. W środku na dwóch poziomach mamy obszerne, wieloosobowe prycze. Przed nimi oparta jest szeroka drabinka, która ułatwia wejście na górną pryczę. Nad nią widać kratkę wentylacyjną. Z prawej, tuż pod okienkiem umieszczono długi stół z ławami po jego obu stronach. Z lewej na ścianie zamontowano kilka wieszaków, poniżej kamienny murek stanowiący dodatkowe miejsca do siedzenia, a może również do spania w przypadku braku wolnych miejsca na pryczach. Co rzuca się w oczy, to czystość i brak jakichkolwiek śmieci. Wygląda jakby przed chwilą wnętrze było porządnie sprzątane.
|
|
Refugio-Vivac de la Carihuela (3205 m n.p.m.). |
|
Droga po drugiej stronie przełęczy. Przed nami wznosi się Pico del Veleta (3396 m n.p.m.). Z prawej widoczne również: Zacatín (3327 m n.p.m.) i Cerro de los Machos (3329 m n.p.m.). |
Jest godzina 13.45. Maszerujemy dalej. Droga dwoma zakosami obniża się ku dolince zlewiska potoku Río Veleta, osaczonego przy brzegach zielenią. W źródliskach tego potoku znajduje się jeziorko Laguna de Aguas Verdes. Wokół dominuje jednak niezwykle suchy i surowy pejzaż. To typowy, a zarazem ujmujący krajobraz dla tych gór, w którym takie jeziorka występują dość liczne, otoczone są zielonymi trawami, a zwane tu lagunami. Spotkać można przy nich niekwestionowanego króla fauny Sierra Nevada - koziorożca hiszpańskiego (Capra pyrenaica).
Maszerujemy górską, ale szeroka dróżką. Z lewej strony wznosi się stromo poszarpane zbocze Velety, które trawersujemy wygodnie. Od Collado del Lobo (3119 m n.p.m) spokojnie zaczynamy odzyskiwać wysokość utraconą na zakosach pod Collado del Veleta. Schodząc wtedy w dół szczyptę ubolewaliśmy, że później będzie trzeba z mozołem znów zdobywać wysokość. Jednak okazuje się, że wcale nie jest tak źle. Droga zwyżkuje dość łagodnie.
|
Młody koziorożec (Capra pyrenaica). |
|
Puntal de Loma Púa (3226 m n.p.m.), a poniżej zakos naszej drogi. |
|
Laguna de Aguas Verdes w zlewisku Río Veleta. |
|
Na zboczach Velety. Z tyłu widać szczyt Puntal de Loma Púa (3226 m n.p.m.). |
|
|
Przepaścisty garb na naszej drodze. |
|
Budynek Obserwatorium IRAM na szczycie Pico Veleta. |
Dolina Río Veleta wraz z innymi mniejszymi dolinkami opada do większej doliny Río Mulhacén, w której daje się wypatrzeć odosobniony, dość spory budynek nakryty czerwonym dachem. To schronisko - Refugio Poqueira (2500 m n.p.m.). Prowadzi do niego szeroka droga z niższych części doliny. Przed nami widoczny jest również okazały masyw Mulhacén, oddzielony jeszcze od nas dwoma niższymi grzbietami, odchodzącymi na południe od naszego głównego grzbietu. Od przełęczy Collado del Lobo wypiętrzają się w nich niższe bezimienne wierzchołki, które mijamy w bliskości.
|
Widać stąd odległe Refugio Poqueira (2500 m n.p.m.), znajdujące się w dolinie Río Mulhacén. |
Ledwie wyraźną przełęczą o godzinie 14.30 zostawiamy za sobą krótki boczny grzbiet, w którym najwyższym szczytem jest Morra Hoyos del Veleta (2979 m n.p.m.). Mijamy się z kilkoma konnymi jeźdźcami. Kilka młodych koziorożców przecina nam drogę. Nasza obecność nie czyni na nich żadnego zaskoczenia. Przechodzimy obok nich, a one wciąż zajęte są wyszukiwaniem czegoś między kamieniami, zapewne źdźbeł traw, które rosną tutaj bardzo skąpo. W dolince po prawej widzimy kilka zielonych lagun, z których największym zbiornikiem jest Lagunas de Río Seco, z którego wypływa nitka potoku Seco. Idziemy cały czas południową stroną grzbietu, gdzie słońce silnie rozgrzewa kamienną drogę. Utrzymujemy spokojne tempo marszu, oszczędzamy się, choć do tej pory sama droga nie jest trudna.
|
To już ponad doliną Río Seco. |
|
Lagunas de Río Seco. Za grzbietem widoczny Mulhacén. |
|
Dolina Río Seco. |
Przed nami kolejny boczny grzbiet, mniej poszarpany od poprzedniego. Przed nim ścieżki rozwidlają się. Droga, którą podążaliśmy skręca na południe i biegnie dalej zboczem tego bocznego grzbietu. Prosto na Mulhacén, widoczny cały czas przed nami, odchodzi zwykła ścieżka. Pnie się łagodnie na płytką przełęcz oddzielająca boczny grzbiet od głównego, rozdzielającą również dwa niewybitne, wypiętrzenia Cerro Boto (3182 m n.p.m.) w głównym grzbiecie i Pico de Loma Pelada (3183 n.p.m.) w bocznym. Oba znajdują się bardzo blisko siebie. O godzinie 15.00 przechodzimy przełęcz. Znajduje się ona szczyptę niżej od wymienionych wierzchołków na wysokości 3167 m n.p.m.
|
Wspinamy się na boczny grzbiet Loma Pelada. |
|
Na przełęczy pomiędzy Cerro Boto (3182 m n.p.m.) i Pico de Loma Pelada (3183 n.p.m.). |
|
Laguna de la Caldera, |
|
Schodzimy chwilami nieco przepaścistą ścieżką. |
Po drugiej stronie przełęczy zaskakuje nas przepaścisty krajobraz zbocza opadającego do kotła większego jeziora Laguna de la Caldera. Jednocześnie ukazuje się nam w pełnej okazałości nasz cel - Mulhacén o wysokości 3479 metrów (11424 stóp) - najwyższa góra w paśmie Sierra Nevada (Gór Śnieżnych), a zarazem w kontynentalnej Hiszpanii i na całym Półwyspie Iberyjskim. Sierra Nevada są zaraz po Alpach najwyższym masywem górskim w całej Europie Zachodniej. Nazwa Mulhacén pochodzi od Abu'l-Hasan Ali, zwanego po hiszpańsku jako Muley Hacén, przedostatniego muzułmańskiego władcy Granady w XV wieku, który według legendy został pochowany na szczycie góry.
Jesteśmy tak blisko, co dodaje skrzydeł, ale zejście po miałkim materiale skalnym znacznie spowalnia nas. Uwaga i rozwaga na pierwszym planie. Na ekscytujące jeziorko spoglądamy zatrzymując się co chwilkę. Intryguje nas łódź pontonowa z kilkoma osobami, podpływająca do kolejnych boi, przy których coś jest sprawdzane. Kształt, głębokość, jak i legendy skupiają uwagę na tym jeziorku. Laguna de la Caldera ma pochodzenie lodowcowe i jest jedną z największych w Sierra Nevada, choć nie należy do najgłębszych (liczy do 14 metrów głębokości w zależności od warunków hydrologicznych). Znajduje się na wysokości 3026 m n.p.m. w jednym z najbardziej spektakularnych miejsc w Sierra Nevada. To jedno z najbardziej krystalicznych jezior w Sierra Nevada. Na przykład przez wiele lat przypisywano mu pochodzenie wulkaniczne, ale teraz wiadomo, że jest pochodzenia lodowcowego i jest jedną z niewielu lagun endoreicznych w Sierra, dlatego nie wypływa z niej żadna rzeka. Laguna jest jedynie zasilana wodą z otaczających ją pól śnieżnych, którymi okrywają się zbocza w okresie zimowym. Zmiany klimatyczne w ostatnich latach powodują, że topnienie śniegu następuje bardzo szybko, co z kolei powoduje, że jezioro zasilane jest krócej i z roku na rok jego zasoby wody zmniejszają się. W bardziej suche okresy poziom jeziorka obniża się tak, że można zobaczyć jego dno.
|
Mulhacén i Laguna de la Caldera. |
|
Przed nami skalny obryw. |
|
Bez większych problemów przechdozimy przez skalny obryw. |
|
Przed nami Mulhacén. |
|
|
Łódź pontonowa z kilkoma osobami na jeziorze Caldera. |
|
Mijamy jezioro Caldera. |
W końcu o godzinie 15.30 osiągamy niższe położenia kotlinki. Mijamy jezioro, ścieżka nieco zwyżkuje ku Refugio-Vivac de Caldera, położonym na wysokości 3065 m n.p.m. Robimy sobie w nim przerwę. Obiekt ma identyczną konstrukcję jak wcześniej napotkane Refugio-Vivac de la Carihuela. Jest w nim równie schludnie i czysto. Przed drzwiami wejściowymi widzimy dwie pary butów trekkingowych. Przed wejściem ściągamy zatem również swoje obuwie. Wchodzimy. W środku witamy dwóch młodych Hiszpanów. Nawiązuje się rozmowa z tym sympatycznymi ludźmi. Jak się dowiadują, że jesteśmy z Polski, jeden z nich przyznaje, że kiedyś był Warszawie. Chłopaki mówią, że zostają tu na noc, jutro zdobędą szczyt, po czym wrócą do Pradollano. Po 20 minutach żegnamy się i o godzinie 15.50 ruszamy na zbocze góry. Przed nami jeszcze 1,8 km podejścia i blisko 300 metrów przewyższenia do pokonania w skwarnym słońcu. Powoli nabieramy wysokości. Od prawej dochodzi do nas ścieżka biegnąca od Refugio Poqueira położonym na południowym zboczu Pico Mulhacén, na wysokości 2500 m n.p.m. Jest to całoroczne schronisko, dysponujące 87 łóżkami, kuchnią, pralnią i toaletą. W schronisku działa wypożyczalnia sprzętu turystycznego. Obok niego jest lądowisko helikoptera.
|
Refugio-Vivac de Caldera (3065 m n.p.m.). |
|
Zaczynamy bezpośrednie podejście na Mulhacén. |
|
Jedna z lagun z pasterzem |
Na południu widać masyw Sierra de Lújar z kilkoma antenami stojącymi na grzbiecie, oddzielony od nas głęboką doliną Río Guadalfeo. Wkrótce osiągamy wysokość, która pozwala nam znów spojrzeć na Veletę, która pokazuje się ponad koroną grzbietu otaczającego kocioł jeziorka Caldera. Mijamy grupkę schodzących turystów, którzy kierują się w stronę Refugio Poqueira. Ścieżka pokryta jest miałkim materiałem skruszonych skał, a więc jest trochę niewygodna. Przy zejściu będzie trzeba zachować ostrożność.
|
Sierra de Lújar. |
|
Widok na masyw Sierra de Lújar. |
|
W drodze na szczyt. |
|
Widoki są coraz szersze. |
|
Do wierzchołka jest już bardzo blisko. |
|
Głazy na grzbiecie masywu Mulhacéna. |
|
To już wierzchowina. |
|
A tu mamy szczyt. |
Mozolne podejście kończymy o godzinie 17.25. Atak szczytowy trwał nieco dłużej niż spodziewaliśmy się, ale niebotyczne widoki z podejścia wręcz nakazywały nam zatrzymywanie się i spoglądanie na panoramę górzystej Andaluzji.
|
Jesteśmy: Mulhacén (3479 m n.p.m.) - jeden z najwyższych szczytów Korony Europy. |
Widok ze szczytu Mulhacén (3479 m n.p.m.) wywiera ogromne wrażenie. Nie z każdej strony masyw opada łagodnym zboczem. Na północy Hoya del Mulhacén spada urwiskiem prawie tysiąc metrów poniżej. Blisko na północnym wschodzie Alcazaba (3364 m n.p.m.) wznosi się równie imponująco, nieco bardziej stromo po prawej stronie. W kierunku południowym znajduje się ruina małego kamiennego domu bez dachu. Na tym samym grzbiecie znajduje się także Mulhacén II o wysokości 3362 metrów. Na wschodzie widać także Las Siete Lagunas. Na zachodzie, gdzie znajduje się droga, którą przebyliśmy, aby tu dotrzeć, lśni lustro Laguna de La Caldera zanużone w lodowcowym kotle, powyżej Cerro de los Machos, a w oddali widać Pico Veleta. W pogodne dni ze szczytu Mulhacén widać Morze Śródziemne, a podobno również wybrzeża Afryki i śniegi gór Atlas.
|
Odpoczynek na szczycie z oszałamiającą panoramą. |
Pierwsze odnotowane wejście na Mulhacén pochodzi z 1804 roku i zostało dokonane przez botanika Simóna de Rojas Clemente. Jednak zapewne góra była odwiedzana wcześniej przez miejscowych. Skalny wierzchołek znaczy słup geodezyjny. W skałach poniżej znajduje się nisza z kapliczką Virgen del Pilar. Udekorowana jest darami zostawionymi przez turystów - kartkami, zdjęciami, chorągiewkami, wstążkami, itp.
|
Kapliczka Virgen del Pilar. |
W kapliczce umieszczono również tabliczkę upamiętniającą trzech zmarłych brytyjskich turystów z Teesside, którzy w dniu 5 marca 2006 roku zmarli w górach rzekomo z powodu hipotermii podczas burzy śnieżnej. Cała trójka spędziła noc w dziurze śnieżnej, którą wykopali na odsłoniętych południowych zboczach pasma górskiego. Akcja ratunkowa była utrudniona z powodu silnego, lodowatego wiatru, osiągającego prędkość do 100 km na godzinę. Pierwsze dochodzenie przeprowadzone przez Gwardię Cywilną wykazało, że cała trójka była słabo wyposażona na ekstremalne warunki. Zeznanie to zostało później zakwestionowane zarówno przez rodzinę, jak i przyjaciela jednego z alpinistów oraz jednego z ratowników.
|
Młode koziorożce plączą się po szczycie. |
Wtem na szczycie pojawia się jeden z Hiszpanów, którego spotkaliśmy w Refugio-Vivac de Caldera. Cieszymy się z ponownego spotkania. Będzie nam miał kto zrobić zdjęcie, bo na szczycie panuje już zupełna pustka, wszak to już późne popołudnie. Jedynie młode koziorożce baraszkują tutaj, bodą różkami, wywąchują coś między skałami. Bardzo dużo mamy tutaj tych sympatycznych stworzeń, podobnie jak na całej trasie. Jak widać nie są płochliwe, a w całym parku Sierra Nevada jest ich około 15 tysięcy.
|
Zaprzyjażniły się z nami, ale banana na przekąskę nie chciały. |
|
Mulhacén - jeszcze raz na wierzchołku. |
|
Widok na południe i Mulhacén II. |
|
Widok na wschód. |
Jakże trudno rozstać się z tak ekscytującą panoramą. I pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu nawet nie myśleliśmy o tym, że zdobędziemy ten wspaniały szczyt… ba, w ogóle nie spodziewaliśmy się tego, że będziemy tu, w Hiszpanii. Życie bywa zaskakujące. Hiszpan już pewnie wrócił do Refugio-Vivac de Caldera, a my tu w bezkresnej ciszy wciąż podziwiamy wspaniałe widoki i koziorożce. Słońce już ustawiło się po stronie zachodniej. Nieco sczerwieniało, ale wciąż silnie dogrzewa. Zmierzch nadchodzi tutaj o wiele później niż w Polsce. Pasmo Sierra Nevada, podobnie jak cała Hiszpania znajdują się w tej samej strefie czasowej, co Polska, lecz odległość w linii prostej między tymi miejscami wynosi ponad 2 tysiące kilometrów. Dlatego na zachód słońca przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Wiemy już, że do Pradollano wrócimy po zmroku, lecz bez obaw. Droga rozpoznana i łatwa, mamy światło i czas, bo nic nas nie goni.
|
Jaka szkoda, że musimy już wracać. |
|
Spojrzenie w stronę Velety. |
Opuszczamy szczyt o godzinie 18.20. Ruszamy w stronę słońca, która rzuca coraz dłuższe cienie za nami. Fajnie było tu. Piękna bezchmurna i bezwietrzna pogoda. Choć pogoda w górach Sierra Nevada bywa raczej stabilna, to jednak silne wiatry nie są tutaj rzadkością. Udało się nam wspaniale. Cieszymy się niezmiernie, choć czekają nas jeszcze kilometry drogi powrotnej. Trasa przed nami ta sama, ale jakże inne krajobrazy przed nami. I sił jakby więcej w nogach.
|
Niestety, już czas schodzić. |
Słońce zdaje się być jeszcze bardzo wysoko, ale nad lustrem Caldery zaległ cień. Nie ma już na nim badaczy na pontonie. Ten odcinek drogi przejdziemy jednak nieco inaczej i ominiemy dyskomfortową ścieżkę urwistym zboczem ponad kotłem jeziora. Na lewo od Refugio-Vivac de Caldera odchodzi szeroka droga, która omija krótki boczny grzbiet Loma Pelada (3183 m n.p.m.). O godzinie 19.15 mijamy Refugio-Vivac de Caldera. Droga nieco pnie się w górę, zawija omijając pionowe grzędy. Po jakimś czasie możemy spojrzeć na masyw Mulhacén, kąpiący zachodnie zbocza w promieniach słońca. Cudowny widok. W dali przed budynkiem Refugio Poqueira grupka ludzi również spogląda na tą wspaniałą formację górska. Na łąkach wokół tego schroniska widać jeszcze stado pasących się krów, z których część leży odpoczywając po upalny dniu. Na zboczach Loma Pelada wchodzimy w chłodny cień, ale już za zakrętem drogi znów wystawiamy się na słońce. O godzinie 19.40 wychodzimy ponad dolinę Río Seco. Słońce wisi już bezpośrednio nad Veletą.
|
Nad lustrem Caldery położył się cień. |
|
Río Mulhacén. |
|
Sympatyczne stworzenie (znów przy naszej drodze). |
|
Wybieramy tą drogą. W ten sposób ominiemy kotlinę polodowcową Caldery. |
|
Obchodzimy wokół grzbietu Loma Pelada. |
|
Refugio Poqueira (2500 m n.p.m.). |
|
Wchodzimy nad dolinę Río Seco. |
Na lagunie Río Seco dostrzegamy dorosłe okazy koziorożców, z masywnym, długim porożem. Przy naszym szlaku napotykamy młodsze osobniki. Tam przy jeziorze dwójka wspinaczy rozbiła już biwak. Zostaną tu na noc. A my zbliżając się do kolejnego bocznego grzbietu odchodzącego na południe znów wstępujemy w strefę chłodnego cienia, a do przejścia na drugą stronę charakterystycznym przesmykiem, zapewne specjalnie wydrążonym w skałach przez budowniczych drogi, którą podążamy. Zanim przejdziemy na drugą stronę ponownie spoglądamy za siebie na Mulhacén. Kiedyś może tu wrócimy, może w większej grupie. Mimo dominacji surowości krajobrazu, coś magicznego jest w tych górach. Raczej na pewno tu wrócimy - przenika przez nas takie przekonanie.
|
|
Koziorożec (Capra pyrenaica). |
|
Spojrzenie na Mulhacén. |
|
Zaraz opuścimy sąsiedztwo Río Seco. |
|
Skalne wrota, za którymi bieg swój zaczyna Río Veleta. |
|
Skalne wrota za nami. |
O godzinie 20.10 wędrujemy już ponad doliną Río Veleta, która jest już cała zacieniona. Słońce już tu nie zagląda dzisiaj. Mijamy się z grupką turystów, którzy zapewne będą biwakować w górach, może w Refugio-Vivac de Caldera. Z pewnością taki mają zamiar i plany, gdyż zdradzają to obficie wypełnione plecaki. Pod Veletą zaczynamy pokonywać dwa poznane już wcześniej zakosy. O godzinie 21.05 mijamy Refugio-Vivac de la Carihuela i przechodzimy przez przełęczkę skalną, za którą łapiemy ostatnie promienie słpńca. Uff! Trzeba chwilkę tu odpocząć.
|
Powyżej nas Pico Veleta. |
|
Zbliżamy się do Collado del Veleta. Powyżej widać Refugio-Vivac de la Carihuela (3205 m n.p.m.) |
|
Mulhacén, a z lewej widoczny Alcazaba (3369 m n.p.m.). |
|
Collado del Veleta (3201 m n.p.m.). |
|
Pod drugiej stronie przełęczy Collado del Veleta (3201 m n.p.m.) - ostatnie spojrzenie na Mulhacén. |
Przez chwilę przerwy popadliśmy z zadumę jak tu pięknie jeszcze, choć dzień się kończy. Wtem olśniewa nas, że coś niezwykłego jeszcze nas czeka! Ależ trafiliśmy! Za kilkanaście minut rozpocznie się zachód słońca, a my znajdujemy się w najbardziej wymarzonym miejscu do jego obserwacji i podziwiania. Złota godzina zbliża się ku końcowi. Miasto Grenada i cała jego dolina zapadła już w szarówce. Słońce rozkłada czerwono-żółte skrzydła nad horyzontem. Jego ruch na sklepienie staje się bardziej zauważalny. Opada. O godzinie 20.24 tarcza dotyka górskiego horyzontu i powoli zaczyna chować się za nim, ale określenie „powoli” jest tylko złudnym wrażeniem i życzeniem. Trzy minuty później zaczyna znikać za górami i wtem jest już po wszystkim. Po odkrytych, rozgrzanych ramionach smaga nas delikatnie chłód. Zaczyna się zmierzch. Przed nami jeszcze droga w dół.
|
Zaraz zacznie się spektakl natury. |
|
Ponad doliną Díla. |
|
Żegnamy wspaniały dzień. |
|
Zaczął się zmierzch. |
Mikrobusy oczywiście już tu nie wyjeżdżają. Musimy pokonać całą trasę pieszo i postanawiamy to zrobić znacznie dłużą drogą – wijącymi się serpentynami asfaltowej szosy. Tak będzie bezpieczniej niż schodzenie po głazach i kamieniach, po zmroku, który rychło nadchodzi. Mamy stąd ponad 10 km do Hoya de La Mora, czyli dwukrotnie większy dystans niż szlakiem turystycznym. Potem z Hoya de La Mora zostanie nam jeszcze 4,5 km do hotelu. Jakaś grupka młodych osób podąża w górę na biwak w górach. Ktoś jeszcze schodzi z Velety. Zrobiło się ciszej niż wcześniej. Noc jest soczysta. Gwiazdy namiętnie mrugają nad nami i a na dole światełka Grenady i okolicznych wiosek. Kompleks hoteli w Pradollano wydaje się być bardzo bliski, a jednak to tylko nocny miraż. Noc w Sierra Nevada jest ujmująca.
|
Droga pod Veletą. |
|
Światła Grenady. |
O godzinie 23.30 przechodzimy przez parking Hoya de La Mora, a zaraz potem mijamy tabliczkę wysokościową „Altitud 2500 m”. Nasze stopy czują już wielokilometrowe człapanie po twardym asfalcie, lecz satysfakcja i radość udanego dnia przewyższają wszelakie niedogodności związane ze zmęczeniem. Przed godziną pierwszą w nocy docieramy do hostelu w Pradollano. Cichutko przemykamy korytarzem do naszego pokoju. Wymarzony prysznic spłukuje sól z ciała i zmęczenie, a sen przychodzi szybko. Zaraz po późnej kolacji (jak to świetnie, że mamy tu aneks kuchenny), zasypiamy twardo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz