Wow, wow, wow, ależ się działo. Cóż to był za niezwykły wieczór. Cztery godziny nieprzeciętnej muzycznej podróży. Chciałoby się, aby ten wieczór był nigdy niekończącą się podróżą. W pewnym momencie przestaliśmy już liczyć przebyte kilometry i odwiedzone miejsca, do których poprowadziła nas Grupa Wędrownego Bractwa. Otworzyli przed nami bramy do cudownych krain, gdzie zawsze świeci słońce, gdzie dobrem jest człowiek dla człowieka.
Statek gotowy do rejsu czekał przy kei już od jakiegoś czasu. Dzisiejszego wieczoru załoga zgłosiła się na wachtę bardzo wcześnie i bardzo licznie. Zawsze były problemy z tym, że ten muzyczny statek jest zbyt mały, lecz tym razem okazał się łupinką orzecha. Okazałby się zbyt mały, nawet wtedy, gdyby był to największy spośród okrętów Krzysztofa Kolumba płynących w poszukiwaniu nowej drogi do Indii – Santa Maria nie byłaby w stanie pomieścić naszej załogi, nawet połowy, która zgłosiła się na zaplanowany rejs 7 grudnia AD 2018. Jeszcze przed dziewiętnastą brakło krzeseł, brakło stolików, w ogóle chyba na następny rejs będziemy musieli znaleźć większą łajbę. Ha! Było nas tak dużo, że piwa zaczęło brakować i z pizzą kucharze nie mogli wyrobić się na czas, a przecież załoga coś jeść musi i napić się też powinna.
Nie mniej kilka minut po dziewiętnastej wypłynęliśmy, mimo sporego zanurzenia, ale bez jakichkolwiek obaw, bo jakże mieć takie przy tak sprawnym i doświadczonym dowództwie na mostku. Tworzyło go czterech niezwykłych facetów: Wawrzek, Grzesiek, Mariusz i Jacek. Ruszyli tradycyjnie od strony Bieszczadów. Bieszczadzkie Anioły wskazały miejsca, gdzie rodzą się morza i oceany, bo w górach tryskają źródła potoków, które przeradzają się górskie i nizinne rzeki, a te z kolei prowadzą do bezkresnych wód, na morza i oceany.
Statek gotowy do rejsu czekał przy kei już od jakiegoś czasu. Dzisiejszego wieczoru załoga zgłosiła się na wachtę bardzo wcześnie i bardzo licznie. Zawsze były problemy z tym, że ten muzyczny statek jest zbyt mały, lecz tym razem okazał się łupinką orzecha. Okazałby się zbyt mały, nawet wtedy, gdyby był to największy spośród okrętów Krzysztofa Kolumba płynących w poszukiwaniu nowej drogi do Indii – Santa Maria nie byłaby w stanie pomieścić naszej załogi, nawet połowy, która zgłosiła się na zaplanowany rejs 7 grudnia AD 2018. Jeszcze przed dziewiętnastą brakło krzeseł, brakło stolików, w ogóle chyba na następny rejs będziemy musieli znaleźć większą łajbę. Ha! Było nas tak dużo, że piwa zaczęło brakować i z pizzą kucharze nie mogli wyrobić się na czas, a przecież załoga coś jeść musi i napić się też powinna.
Nie mniej kilka minut po dziewiętnastej wypłynęliśmy, mimo sporego zanurzenia, ale bez jakichkolwiek obaw, bo jakże mieć takie przy tak sprawnym i doświadczonym dowództwie na mostku. Tworzyło go czterech niezwykłych facetów: Wawrzek, Grzesiek, Mariusz i Jacek. Ruszyli tradycyjnie od strony Bieszczadów. Bieszczadzkie Anioły wskazały miejsca, gdzie rodzą się morza i oceany, bo w górach tryskają źródła potoków, które przeradzają się górskie i nizinne rzeki, a te z kolei prowadzą do bezkresnych wód, na morza i oceany.
Nikt nie zwlekał, nikt się nie ociągał. Ruszyła za nimi cała załoga, wznosząc się ponad obłoki, ożeniwszy się z nocką poszli do przodu. Zatrzymali się na chwilkę przy ognisku – odsapnęli, gdzie w kociołku woda durli durlu wrze. Potem nocka przemieniła się w jasny, nowy dzień i poszliśmy naprzód ku polanie, gdzie oddaliśmy się kontemplacyjnym zamysłom o przyjaciołach, na których zawsze można liczyć, a także o tych, którzy przeszli już na krańce Wielkiej Wody. Po tym zamyśleniu wróciliśmy w góry z jodłami, co szumią na szczycie, zastanawiając się nad tym, czy w górach lodowych lodowe góralki lodowe sprzedają oscypki. Znów szukaliśmy odpowiedzi na to pytanie, ale i tym razem odpowiedzi nie znaleźliśmy, choć tak naprawdę nikt nie potwierdził istnienia tych gór. Nie wdawaliśmy się jednak w długie dywagacje, gdyż (chyba byście nie zgadli gdybyśmy zapytali, kto przybył do nas?) - góralskie koniki przyciągnęły do nas sanie, a na nich siedziały panny i Janosiki. Pomknęły, że aż spod kopyt poleciały skry. Przejechał kulig niczym błyskawica. Odjechał gdzie zima, zima i śnieg, śnieg, śnieg.
Z nieba niebawem sypnie śnieg. Czujemy, jak wilii, wilii zbliża się czas. Barwne świece zabłyszczą i przyniosą radość i spokój w każdym z nas. Zanim jednak drzewa przystroją się bielą, wracamy do lasu. Tam teraz prowadzą nas muzycy-przewodnicy. Idziemy do lasu, w którym słońce zaczyna się chować. I wtedy przyszedł moment (no nareszcie) na szklaneczkę z odrobiną rudego whiskacza. Gdy zaczęliśmy go popijać po nocnym niebie nad lasem sunęły obłoki. Zaczęliśmy odpoczywać na naszych ulubionych bezdrożach, czyli cudnych manowcach, o których wieść niesie jedna ze znanych pieśni. Tam człowiek może spokojnie pomyśleć o tym co było, czy cofnąć się do czasów może nawet młodzieńczych, kiedy percepcja odbierała świat inaczej, kiedy planowaliśmy życie i kiedy od życia potrzebowaliśmy więcej. Chcielibyśmy wrócić do tamtych dni, bo w gruncie rzeczy w głębi naszej siedzi wciąż to samo nasze ja. Chcielibyśmy wrócić jeszcze raz do tamtych lat i zacząć jeszcze raz. Pamiętamy stary czas doskonale, choć opadły nad nim mgły. Dawne obrazy ożywają. Muzycy otworzyli przed nami drzwi do przeszłości. Chcemy wspominać ją z przyjaciółmi, z którymi dzieliliśmy tamten czas, no chyba, że ich nie ma już wśród nas. Te wspomnienia budzą się jak nasze miasto ze snu, czy chcemy tego, czy też nie - wspomnienia tkwią w nas i co jakiś czas budzą nasze dawne lata. Może czasem chcielibyśmy oderwać się od tych wspomnień, by z takim samym animuszem kreować dzisiejszy dzień i następne dnie - z taką samą werwą jak za młodu, bo każdy dzień, który wstaje może być piękniejszy od poprzedniego, jeśli tylko sam tego chcesz. Każdego dnia możemy rozwinąć skrzydła aż do gwiazd tak jak ptaki na błękitnym niebie. Tysiące spraw każdy ma za sobą i ogromny bagaż doświadczenia. Mając tą świadomość przewodnicy na mostku nawigacyjnym zabierają nas tam, dokąd niosą fale. Gdzie? Hmm... Wie o tym tylko zielona muszla, którą kiedyś znaleźliśmy w piasku, a w której uwięził ktoś fali głos. Ruszamy zatem w dalszą podróż na tratwie zrobionej z kilku patyków. Znów stajemy się młodsi i gotowi jesteśmy zdobywać świat. I śpiewamy dalej „Hej, morze, moje morze!”.
Ląd już jest daleko stąd. Już w piątek rano wiedzieliśmy, że trzeba będzie pożegnać ląd i popłynąć muzyczną łajbą w dal, gdzie wśród fal pozdrowi nas piękna syrena. Przychodzi jednak niespodziewanie sztorm (czyżby na mostku o nim nie wiedzieli?) - szaleje, fala pieni się w krąg, lecz my żeglarze weselimy się, nie jest nam źle. I wtedy przychodzi uspokojenie. Szum morza milknie, a Grzesiek pokazuje nam nowy azymut - idziemy na piwo. Dwadzieścia minut przerwy. Muzyczna łajba zacumowała.
Po przerwie znów odpływamy, ale nie od razu na szerokie wody. Trzymamy się rzeki dobrej z mądrą wodą, która wie gdzie stopy znużone prowadzić, gdy sił czasem brak. To rzeka, która wytycza nam szlak do pokonania - nadzwyczaj piękny, lecz życie jest chyba zbyt krótkie, by pokonać i poznać całą jego melodię. Droga ta ma wiele rozwidleń, ale muzycy pomagają odnaleźć najwłaściwszy kierunek, gdzie ma stać ten dom, który zmęczonym wędrownikom pozwoli odpocząć muzyką. I okazuje się, że wcale nie musimy daleko iść, bo ten dom jak tutaj gdzie jesteśmy, gdzie gra Grupa Wędrownego Bractwa.
Na sali zapachniało pizzą. Załoga zgłodniała. Z mostku Mariusz wspomina Cześka piekarza i poranki chlebem pachnące i śpiewa „chleb się chlebie, niech ci nigdy nie zabraknie drożdży, wody, rąk i ziarna”. Gdy kończy o nim opowieść nostalgia nie zanika. Pogłębia się nawet, gdy słyszymy pieśń Wawrzka o siwym aniele. Siedzi sobie taki anioł w niebie i w ciszy struga łódki z kory, dla każdego z nas. Kiedyś zabierze naszą duszę w samotności, albo razem z drugą, jeśli miłość wielka nie pozwoli się z nią rozstać. Wystrugana łódka zabierze nas w podróż, za którą już nie będziemy musieli płacić. Załoga milknie chwilą zadumy, gdy kończy sie ta pieśń.
Wracamy do dzikiej włóczęgi, a potem do skocznej góralskiej nuty. To historia o góralu, która opowiada o tym, co dzieje się z góralem, gdy zostawi swe owieczki i zaciągnie się na kutrze. Po tej góralskiej opowieści muzycy zabierają nas hen w krainy buczynowe, gdzie zmierzchy grają, a przestrzenie własny podają dźwięk. W tej krainie ginie lęk. Nie mamy pewności czy znajduje się ona ponad obłokami, czy gdzie indziej, dopóki nie ruszymy na szlak. Muzycy pokazują nam szlak, wokół którego świat się zmienia, zmieniają się pory roku. Krainę, która leży przed nami otacza obłoków wiedza tajemna, obłoków fantasmagoria. Ileż razy zastanawialiśmy się nad ta krainą, jaka ona jest i co nas w niej czeka.
Płyniemy teraz na skrzydła żagli w brzask, wtopieni w zieleń mórz ze światłem dnia, szaleni wiatrem, co nam scherzo gra. Wydaje się, że wszystko mamy precyzyjnie zaplanowane, ale mimo to nigdy nie mamy pewności gdzie dopłyniemy. Marzenia, marzenia, marzenia. Ileż ich mamy! Duże i małe. Dopóki podążamy do przodu mamy szansę, aby się spełniły, ale to głównie od nas zależy, co z nimi się stanie. Dlatego nikt z załogi nie ma zamiaru sprzedawać swych marzeń. Niech się spełniają. Jedno z marzeń o kolejnym rejsie muzyczną łajbą właśnie się spełnia. Niektórzy są tu po raz pierwszy, pełniąc niejako funkcje majtków pokładowych, ale większość to stare wygi, którzy brali udział w większości rejsów, albo nie opuścili dotąd żadnego rejsu. Pomyślcie teraz, czy jeszcze niespełna rok temu ktoś w najskrytszych marzeniach wyobrażał sobie, że te muzyczne spotkania rozwiną się do tak wspaniałych wypraw przez góry i morza? Stały się faktem, bo nigdy nie sprzedaliśmy swych marzeń o nich.
Jakże jest radośnie, wesoło! „Tu mi hej dirli hej dirli hej dirli da...” - Jacek rytmicznie wybija rytm, a Wawrzek przypomina załodze alfabet bosmański. Portowa tawerna usiłuje nadążać z logistyką. Chyba nie spodziewali się takiej frekwencji. Jest ciasno i kelnerzy nie mogą znaleźć sobie przejścia między stolikami. Knajpą kołysze, ale całkiem bezpiecznie. Ktoś w kącie daje sobie w gaz, a cała reszta dalej płynie w długi rejs nie ruszając tyłka z miejsc. Ktoś pyta „Powiedz mi Stary, który to raz?” Och trudno powiedzieć. Tutaj spotykamy się po raz czwarty, po raz czwarty tutaj brzmią pieśni gór i mórz, ale w tym roku były też inne rejsy i wędrówki do innych miejsc. Już nie jeden raz wtórowaliśmy „Wędrówką jedną życie jest człowieka”. Będziemy przemierzać świat, dopóki starczy sił.
Rok 2018 chyli się ku końcowi. Zbliża się cudowne Boże Narodzenie, szampański Sylwester, a po nim Nowy Rok – mamy nadzieję, że równie piękny, jak ten jeszcze trwający rok (a może będzie jeszcze lepszy). Już dziś płyną życzenia z oddali, z daleka i mała kolęda uśpiona. Na zewnątrz zapewne pierwsza gwiazda już lśni, a tu gdzie siedzimy słyszymy o dobrych lądach śpiew. Z takiego lądu przybywa do nas ktoś, w kogo zaczęliśmy wierzyć jeszcze za dziecka. Wczoraj miał imieniny. Znalazł jednak dla nas czas, choć (jak pewnie wszyscy wiedzą) ma obecnie naprawdę sporo roboty. W tym wszystkim pomagają mu oczywiście wszelkie elfy, a wspiera z całego serca jego Śnieżynka. Przynieśli pełen wór prezentów dla wszystkich, bo On wie, że cała załoga to grzeczne dzieciaki, zarówno te młodsze i te starsze. Wszyscy tworzą tu jeden zgrany zespół i to jest cudowne w tym współczesnym świecie przesyconym kontrastowością, nietolerancją, brakiem przebaczenia. Będąc tutaj we wspaniałym gronie ludzi; ludzi z pewnością o bardzo zróżnicowanych charakterach, czy może nawet bardzo skrajnych poglądach, mimo wszystko czujemy, że jesteśmy ponad tym wszystkim, co może dzielić. Cała zgrana załoga idzie tą samą drogą, bez względu na to kto kim jest i co posiada. Wszyscy podążają do tego samego celu. Na tej naszej łajbie „Grosik szczęścia na drogę” dostają wszyscy od Świętego Mikołaja, słodki upominek od Śnieżynki i dobre słowo, bo słowo często jest silniejsze niż jakikolwiek inny dar.
Z nieba niebawem sypnie śnieg. Czujemy, jak wilii, wilii zbliża się czas. Barwne świece zabłyszczą i przyniosą radość i spokój w każdym z nas. Zanim jednak drzewa przystroją się bielą, wracamy do lasu. Tam teraz prowadzą nas muzycy-przewodnicy. Idziemy do lasu, w którym słońce zaczyna się chować. I wtedy przyszedł moment (no nareszcie) na szklaneczkę z odrobiną rudego whiskacza. Gdy zaczęliśmy go popijać po nocnym niebie nad lasem sunęły obłoki. Zaczęliśmy odpoczywać na naszych ulubionych bezdrożach, czyli cudnych manowcach, o których wieść niesie jedna ze znanych pieśni. Tam człowiek może spokojnie pomyśleć o tym co było, czy cofnąć się do czasów może nawet młodzieńczych, kiedy percepcja odbierała świat inaczej, kiedy planowaliśmy życie i kiedy od życia potrzebowaliśmy więcej. Chcielibyśmy wrócić do tamtych dni, bo w gruncie rzeczy w głębi naszej siedzi wciąż to samo nasze ja. Chcielibyśmy wrócić jeszcze raz do tamtych lat i zacząć jeszcze raz. Pamiętamy stary czas doskonale, choć opadły nad nim mgły. Dawne obrazy ożywają. Muzycy otworzyli przed nami drzwi do przeszłości. Chcemy wspominać ją z przyjaciółmi, z którymi dzieliliśmy tamten czas, no chyba, że ich nie ma już wśród nas. Te wspomnienia budzą się jak nasze miasto ze snu, czy chcemy tego, czy też nie - wspomnienia tkwią w nas i co jakiś czas budzą nasze dawne lata. Może czasem chcielibyśmy oderwać się od tych wspomnień, by z takim samym animuszem kreować dzisiejszy dzień i następne dnie - z taką samą werwą jak za młodu, bo każdy dzień, który wstaje może być piękniejszy od poprzedniego, jeśli tylko sam tego chcesz. Każdego dnia możemy rozwinąć skrzydła aż do gwiazd tak jak ptaki na błękitnym niebie. Tysiące spraw każdy ma za sobą i ogromny bagaż doświadczenia. Mając tą świadomość przewodnicy na mostku nawigacyjnym zabierają nas tam, dokąd niosą fale. Gdzie? Hmm... Wie o tym tylko zielona muszla, którą kiedyś znaleźliśmy w piasku, a w której uwięził ktoś fali głos. Ruszamy zatem w dalszą podróż na tratwie zrobionej z kilku patyków. Znów stajemy się młodsi i gotowi jesteśmy zdobywać świat. I śpiewamy dalej „Hej, morze, moje morze!”.
Ląd już jest daleko stąd. Już w piątek rano wiedzieliśmy, że trzeba będzie pożegnać ląd i popłynąć muzyczną łajbą w dal, gdzie wśród fal pozdrowi nas piękna syrena. Przychodzi jednak niespodziewanie sztorm (czyżby na mostku o nim nie wiedzieli?) - szaleje, fala pieni się w krąg, lecz my żeglarze weselimy się, nie jest nam źle. I wtedy przychodzi uspokojenie. Szum morza milknie, a Grzesiek pokazuje nam nowy azymut - idziemy na piwo. Dwadzieścia minut przerwy. Muzyczna łajba zacumowała.
Po przerwie znów odpływamy, ale nie od razu na szerokie wody. Trzymamy się rzeki dobrej z mądrą wodą, która wie gdzie stopy znużone prowadzić, gdy sił czasem brak. To rzeka, która wytycza nam szlak do pokonania - nadzwyczaj piękny, lecz życie jest chyba zbyt krótkie, by pokonać i poznać całą jego melodię. Droga ta ma wiele rozwidleń, ale muzycy pomagają odnaleźć najwłaściwszy kierunek, gdzie ma stać ten dom, który zmęczonym wędrownikom pozwoli odpocząć muzyką. I okazuje się, że wcale nie musimy daleko iść, bo ten dom jak tutaj gdzie jesteśmy, gdzie gra Grupa Wędrownego Bractwa.
Na sali zapachniało pizzą. Załoga zgłodniała. Z mostku Mariusz wspomina Cześka piekarza i poranki chlebem pachnące i śpiewa „chleb się chlebie, niech ci nigdy nie zabraknie drożdży, wody, rąk i ziarna”. Gdy kończy o nim opowieść nostalgia nie zanika. Pogłębia się nawet, gdy słyszymy pieśń Wawrzka o siwym aniele. Siedzi sobie taki anioł w niebie i w ciszy struga łódki z kory, dla każdego z nas. Kiedyś zabierze naszą duszę w samotności, albo razem z drugą, jeśli miłość wielka nie pozwoli się z nią rozstać. Wystrugana łódka zabierze nas w podróż, za którą już nie będziemy musieli płacić. Załoga milknie chwilą zadumy, gdy kończy sie ta pieśń.
Wracamy do dzikiej włóczęgi, a potem do skocznej góralskiej nuty. To historia o góralu, która opowiada o tym, co dzieje się z góralem, gdy zostawi swe owieczki i zaciągnie się na kutrze. Po tej góralskiej opowieści muzycy zabierają nas hen w krainy buczynowe, gdzie zmierzchy grają, a przestrzenie własny podają dźwięk. W tej krainie ginie lęk. Nie mamy pewności czy znajduje się ona ponad obłokami, czy gdzie indziej, dopóki nie ruszymy na szlak. Muzycy pokazują nam szlak, wokół którego świat się zmienia, zmieniają się pory roku. Krainę, która leży przed nami otacza obłoków wiedza tajemna, obłoków fantasmagoria. Ileż razy zastanawialiśmy się nad ta krainą, jaka ona jest i co nas w niej czeka.
Płyniemy teraz na skrzydła żagli w brzask, wtopieni w zieleń mórz ze światłem dnia, szaleni wiatrem, co nam scherzo gra. Wydaje się, że wszystko mamy precyzyjnie zaplanowane, ale mimo to nigdy nie mamy pewności gdzie dopłyniemy. Marzenia, marzenia, marzenia. Ileż ich mamy! Duże i małe. Dopóki podążamy do przodu mamy szansę, aby się spełniły, ale to głównie od nas zależy, co z nimi się stanie. Dlatego nikt z załogi nie ma zamiaru sprzedawać swych marzeń. Niech się spełniają. Jedno z marzeń o kolejnym rejsie muzyczną łajbą właśnie się spełnia. Niektórzy są tu po raz pierwszy, pełniąc niejako funkcje majtków pokładowych, ale większość to stare wygi, którzy brali udział w większości rejsów, albo nie opuścili dotąd żadnego rejsu. Pomyślcie teraz, czy jeszcze niespełna rok temu ktoś w najskrytszych marzeniach wyobrażał sobie, że te muzyczne spotkania rozwiną się do tak wspaniałych wypraw przez góry i morza? Stały się faktem, bo nigdy nie sprzedaliśmy swych marzeń o nich.
Jakże jest radośnie, wesoło! „Tu mi hej dirli hej dirli hej dirli da...” - Jacek rytmicznie wybija rytm, a Wawrzek przypomina załodze alfabet bosmański. Portowa tawerna usiłuje nadążać z logistyką. Chyba nie spodziewali się takiej frekwencji. Jest ciasno i kelnerzy nie mogą znaleźć sobie przejścia między stolikami. Knajpą kołysze, ale całkiem bezpiecznie. Ktoś w kącie daje sobie w gaz, a cała reszta dalej płynie w długi rejs nie ruszając tyłka z miejsc. Ktoś pyta „Powiedz mi Stary, który to raz?” Och trudno powiedzieć. Tutaj spotykamy się po raz czwarty, po raz czwarty tutaj brzmią pieśni gór i mórz, ale w tym roku były też inne rejsy i wędrówki do innych miejsc. Już nie jeden raz wtórowaliśmy „Wędrówką jedną życie jest człowieka”. Będziemy przemierzać świat, dopóki starczy sił.
Rok 2018 chyli się ku końcowi. Zbliża się cudowne Boże Narodzenie, szampański Sylwester, a po nim Nowy Rok – mamy nadzieję, że równie piękny, jak ten jeszcze trwający rok (a może będzie jeszcze lepszy). Już dziś płyną życzenia z oddali, z daleka i mała kolęda uśpiona. Na zewnątrz zapewne pierwsza gwiazda już lśni, a tu gdzie siedzimy słyszymy o dobrych lądach śpiew. Z takiego lądu przybywa do nas ktoś, w kogo zaczęliśmy wierzyć jeszcze za dziecka. Wczoraj miał imieniny. Znalazł jednak dla nas czas, choć (jak pewnie wszyscy wiedzą) ma obecnie naprawdę sporo roboty. W tym wszystkim pomagają mu oczywiście wszelkie elfy, a wspiera z całego serca jego Śnieżynka. Przynieśli pełen wór prezentów dla wszystkich, bo On wie, że cała załoga to grzeczne dzieciaki, zarówno te młodsze i te starsze. Wszyscy tworzą tu jeden zgrany zespół i to jest cudowne w tym współczesnym świecie przesyconym kontrastowością, nietolerancją, brakiem przebaczenia. Będąc tutaj we wspaniałym gronie ludzi; ludzi z pewnością o bardzo zróżnicowanych charakterach, czy może nawet bardzo skrajnych poglądach, mimo wszystko czujemy, że jesteśmy ponad tym wszystkim, co może dzielić. Cała zgrana załoga idzie tą samą drogą, bez względu na to kto kim jest i co posiada. Wszyscy podążają do tego samego celu. Na tej naszej łajbie „Grosik szczęścia na drogę” dostają wszyscy od Świętego Mikołaja, słodki upominek od Śnieżynki i dobre słowo, bo słowo często jest silniejsze niż jakikolwiek inny dar.
Muzyczna łajba zbliżając się do portu końcowego śpiewa o tych nieobecnych i o pustych miejscach przy stole. Chcielibyśmy móc cieszyć się dzieckiem w nas i zapomnieć, że są przy tym stole puste miejsca. Każdy przemierza swoją drogę prowadzącą do tego samego celu, co wszystkich bez wyjątku. Jedyna różnica jest tylko taka, że jeden ma więcej czasu na jej przebycie, a drugi mniej. Nikt jednak nie wie ile tego czasu ma. Idziemy do przodu wybierając ścieżki życia. Czasami ktoś pojawi się na niej, kto na rozwidleniu drogę wskaże, jak bieszczadzkie anioły, w których jest dużo radości i dobrej pogody. To one, podobnie jak podczas wcześniejszych muzycznych spotkań wskazały dzisiaj koniec rejsu.
Muzyczna łajba zacumowała, lecz załoga nie chciała się rozstać. Trudno jest rozstać się po tak cudownym rejsie, a tym bardziej, że tak szybko przeminął. Zawsze szybko mija czas, kiedy dzieje się coś wspaniałego. Dlatego znaczna część załogi gościła jeszcze długo w tawernie, a pieśni gór i mórz wciąż się po niej rozpływały.
Wszystkim uczestnikom naszego rejsu serdecznie dziękujemy za udział, dobre słowa i serdeczności. Dziękujemy wszystkim, którzy wspierali nas i służyli pomocą. Dziękujemy za piękne zdjęcia, filmy, za głoszenie wieści o tych wszystkich wspaniałych wydarzeniach, jakie wspólnie przezywaliśmy. No i oczywiście wielkie podziękowania składamy tym, którzy wiedli nas przez morza i góry: Jackowi, Mariuszowi, Wawrzkowi i Grześkowi. Niemal cały rok płynęliśmy razem, a był to dla nas czas nadzwyczaj wyjątkowy i cenny. Takich rejsów i wypraw życzymy wszystkim. Chcielibyśmy, aby była to nigdy niekończąca się opowieść.
LINKI DO WCZEŚNIEJSZYCH SPOTKAŃ Z GRUPĄ WĘDROWNEGO BRACTWA:
16.02.2018 - Oddech gór, powiew morskiej bryzy
19.05.2018 - Drugi oddech gór i powiew morskiej bryzy
28.09.2018 - Trzeci oddech gór i powiew morskiej bryzy
7.10.2018 - Podbabiogórska jesień
16.02.2018 - Oddech gór, powiew morskiej bryzy
19.05.2018 - Drugi oddech gór i powiew morskiej bryzy
28.09.2018 - Trzeci oddech gór i powiew morskiej bryzy
7.10.2018 - Podbabiogórska jesień
Jakie cudowne spotkanie Waszego Wędrownego Bractwa, śpiewnie, poetycko, świątecznie i wesoło w klimatycznych ścianach z surowej cegły:-) wyświetliłam sobie filmik na yt z lutego tego roku, znane mi piosenki ze szlaków, szanty, nawet przypomniało mi się, że byliśmy kiedyś na koncercie Korycki-Żukowska, i oni też śpiewali o łódeczkach z kory struganych, które kiedyś nas zabiorą; takie spotkania cieszą, nastrajają optymizmem, że są jeszcze ludzie, którzy cenią poezję, krainę łagodności, wspólne śpiewanie i lubią ze sobą przebywać; świetnym pomysłem było przygotowanie śpiewniczka, bo nie wszystkie słowa piosenek się pamięta, a tak można śpiewać ze wszystkimi, udany prezencik od Mikołaja, ogólnie bardzo mi się wszystko spodobało:-) życzę wielu takich spotkań, a dla wszystkich uczestników Wędrownego Bractwa wspaniałych Świąt i dobrego w Nowym Roku, ciekawych wypraw i połogich szlaków.
OdpowiedzUsuń