Zapadł ciepły wieczór. Ładna aura nastała w Krakowie. Po kilku dniach wietrzenia grubszych ubrań w czasie ostatnich kilku chłodnych dni wróciły one na wieszaki do szaf. Oczekiwaliśmy tego wieczora z niecierpliwością, całe wakacje i jeszcze trochę dłużej. Przyjechaliśmy jak zwykle wcześniej, aby wszystko przygotować na ten wieczór. Wcześniej też pojawił się Grześ ze swoją gitarą. Niedługo po nim przyjechali Mariusz, a następnie Wawrzyniec. We trójkę zaczęli się zgrywać, zanim pojawił się Jacek. Na wpół do dziewiętnastej cała czwórka była gotowa. Przed dziewiętnastą salka zatłoczyła się i to w mgnieniu oka. Jak zwykle brakło miejsc. Trzeba było znów przynosić krzesła z sąsiednich pomieszczeń. Brakło śpiewników, choć przygotowaliśmy ich znów więcej - pięćdziesiąt egzemplarzy i trzeba było podzielić je po jednym na dwie osoby. Szkoda, że ta klimatyczna knajpka nie jest ciut większa. Minimalne opóźnienie występu, bo jeszcze ktoś przychodzi, ale wciąż będą dochodzić, jak zwykle. To oczywiście miłe i motywujące, że chcą przychodzić, lecz cóż się dziwić – przecież świetnie grają - Grzegorz, Wawrzek, Jacek i Mariusz kilka minut po dziewiętnastej ruszyli w daleką podróż... muzyczną... zabierając ze sobą całą załogę, która stawiła się tego wieczoru na pokład.
Ruszyli wpierw tradycyjnie w Bieszczady, by spotkać tam te słynne anioły, co każdy chce zostać ich bratem, o czym świadczy choćby setka osób z którymi już w październiku jedziemy w poszukiwaniu Bieszczadzkich Aniołów. Jeden z nich zagościł tutaj w tych starych murach, prawdziwy Anioł nie tylko bieszczadzki, lecz szeroko otwarty i wyjątkowo wrażliwy na piękno. Jego obecność jest potwierdzeniem piękna, którym wypełniła się mała knajpka po sam sufit. Szybko okazało się też, że ta mała knajpka jest zbyt mała, a piękno zaczęło wkrótce przepełniać pojemność pomieszczenia. Melodie pieśni zaczęły wypływać do sąsiedniej salki, a potem przez niewielkie okienka tam na zewnątrz, gdzie chodzą ulicami szarzy ludzie.
Wtem muzycy pognali nas na dziką włóczęgę, lecz nie minęło wiele chwil, gdy zapytali: „Powiedz mi, stary, który to raz dajemy w tej knajpie gaz?” – dodając po chwili – „który raz płyniemy w długi rejs, nie ruszając tyłka z miejsc?” Wiele osób załogi, która dotąd nie opuściła z nimi żadnego rejsu, wiedziała - niektórzy nawet wrzasnęli, aby wszyscy usłyszeli: „trzeci raz, to już trzeci raz!”, a zaczęło się tak niewinnie, tak niedawno. Po tylu rejsach większość załogi wie, gdzie szukać dobrej rzeki i mądrej wody, gdzie knajpą kołysze całkiem bezpiecznie, gdzie szukać koi wymarzonej, gdzie jest keja i w odszukaniu jej nie przeszkadza nawet w kompasie igła zardzewiała. Grupa Wędrownego Bractwa rozpędziła się z załogą w rytm rock and rolla, tak bardzo, że wraz z nimi fale szły, a nawet mokre żagle schły. Na szczęście po tym utworze zastopowali, bo co by się stało, gdyby tego nie zrobili... czy te stare mury wytrzymały by to - szkoda by było szukać innej takiej, w niej przecież zaczęła się pierwsza nasza muzyczna podróż.
Przerwa była dłuższa, bo trzeba było omówić szczegóły kolejnego rejsu – kapitanat postanowił i wydał komunikat o następującej treści:
Zapamiętajcie ten dzień, bo już od dzisiaj zaczynamy zbierać na niego załogę. Ktoś już chciałby się zaciągnąć? Z pewnością będzie to rejs wyjątkowy. Po za tym na pokładzie pojawi się pewien starszy gość, znany na całym świecie wielki podróżnik. Był już wszędzie, a niewątpliwie wszędzie tam, gdzie ludzie w niego wierzą. Przybędzie zaraz po dniu, w którym świętował swoje imieniny, ktoś niezwykły, bo w swoje imieniny sam rozdaje prezenty, nie oczekując ich od innych.
7 grudnia AD 2018 godzina 19:00 odpływamy na kolejny rejs.
Przerwa minęła (nie ostatnia dzisiaj, bo rejs na dzisiaj zaplanowali nieco dłuższy). Wrócili na mostek i znów ta cała muzyczna łajba ruszyła do przodu. Nikt nie wie gdzie dokładnie dotrze, nikt o drogę nie pyta, choć czasami w głowach zaczęło się mieszać, szczególnie gdy słychać było na góralską nutę: „hej morze, nasze morze, hej ty mój oceanie!” Były też chwile, gdy kapela przycichała, ale z łajby wciąż niósł się z chóralny śpiew. Każdy stawał się gwiazdą, sięgał do nich, choć tak naprawdę nikt nie znał ścieżek do gwiazd. Następowały jedna za drugą piękne chwile, w których każdy chciałby zatrzymać ten czas, lecz czas musi biec. Nie da się go zatrzymać. Przychodzi chwila nostalgii, żalu, że upływa. Nikt nie wie kiedy po niego przypłynie łódka wystrugana przez siwego anioła – cieszmy się zatem każdym dniem, zanim łódka wystrugana z kory przypłynie po nas. Cieszmy się, ale tak, aby to co zostawimy tutaj służyło ludziom, a nie ideom. Róbmy zatem coś dla ludzi, a nie dla idei. Człowiek na tym świecie jest niezmiennie największą wartością, która pozostaje w pamięci i za którą tęsknimy.
W trzeciej części koncertu Grupa Wędrownego Bractwa ku zaskoczeniu załogi śpiewa „jest już za późno”, lecz załoga przeciwstawia się stwierdzeniom wychodzącym z mostka pokładowego i niczym w akcie buntu protestuje odpowiadając „nie jest za późno”. Podróż zatem trwa. Chwilami kapitanat pozwala załodze na samowolkę, zostawiając ją samotnie a capella. To dobra załoga i można jej pozwolić na takie chwile. I tak docierają do kolejnej przerwy w podróży. A po przerwie grają „Pożegnanie”, podkreślając jednakże, że to jeszcze nie na pożegnanie, choć dalej przekazują swoje marzenie „może się spotkamy po kilku latach, może właśnie tutaj lub na końcu świata”. Później opowiadają o Bukowinie co lśni w barwie malin i o dniu, który minął i wieczorze, który nadszedł, świece gwiazd zapalił, pieśń posłyszał i umilkł. Jak tu umilknąć, kiedy załoga już nie tylko śpiewa, ale także tańczy. Stoły poprzesuwali, aby miejsca sobie więcej zrobić. I jak tu kończyć, jakże udać się do domu, kiedy tutaj właśnie dzieje się coś niecodziennego - tutaj góry nad nami i cztery wiatry pozwalają odpocząć wędrownikom. Lecz co ma początek musi mieć też koniec.
Czas pożegnań wydłuża się. Niektórzy już przywdziewają wierzchnie okrycie - szykują się do wyjścia, lecz zawracają, gdy słyszą, że Grupa Wędrownego Bractwa bisuje. Po bisie już naprawdę koniec, czas pożegnania i pozdrowień dla nieobecnych. I nastaje cisza. Jest po północy. Wychodzimy na puste ulice miasta. Gdzie udamy się następnym razem. Z latem złotym właśnie niedawno się pożegnaliśmy, a w góry i doliny jesień weszła. Tam się teraz chcemy udać, bo tam buki czerwienią się zabarwiają.
Za nami kolejny udany koncert Grupy Wędrownego Bractwa, dynamiczny, porywający, w którym nie zabrakło też spokojnej liryki i chwilowej zadumy. Jaką można by do tego napisać puentę, kiedy wszyscy mówią: Ci goście są świetni! Po cóż ją pisać, dodamy tylko: ONI SĄ REWELACYJNI! Jesteśmy wdzięczni losowi, że kiedyś połączył nasze ścieżki. Dziękujemy Wam i losowi, że się spotkaliśmy. Dziękujemy Wam, że chcecie dalej z nami podążać tą samą, wspólną drogą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz