| Zatoka lasu zstępuje
w rytmie górskich potoków... Jeśli chcesz znaleźć źródło,
musisz iść do góry, pod prąd.
JP II, Tryptyk rzymski - Źródło
|
TRASA:
Krynica-Zdrój (587 m n.p.m.)
Huzary (864 m n.p.m.)
Mochnaczka Niżna (629 m n.p.m.)
Mizarne (770 m n.p.m.)
Banica (530 m n.p.m.)
Ropki (560 m n.p.m.)
Hańczowa (450 m n.p.m.)
OPIS:
środa, 8 lipca 2020 r.
Po przebudzaniu myśli nie pozwalały nam już ponownie zasnąć. Różne możliwości będzie nam dziś pisał dzień. Nie mamy skonkretyzowanego planu. Nie wiemy, dokąd dojdziemy i gdzie znajdziemy nocleg. Nigdy nie było łatwo na tym odcinku znaleźć coś na jedną noc. Chcielibyśmy w Hańczowej, ale jak ostatecznie wyjdzie dowiemy się dopiero za kilka godzin. Od krainy nieogarnionego spokoju, jakiego w żadnym innym miejscu nie doznacie, dzieli nas już tylko jedna góra. Czekaliśmy na ten dzień z utęsknieniem, by wkroczyć tam, gdzie uwielbiamy być. To ocean ciszy, gdzie usłyszeć można głos własnego serca, a nawet myśli osoby, która ci towarzyszy. Wracamy tam z ogromnym sentymentem, bo na tych drogach przemierzanych w tę i we w tę zostawiliśmy mnóstwo dobrych, wspaniałych chwil. Tu zmienia się wszystko dużo wolniej, może się wydawać, że niemal stoi w miejscu. W dzisiejszych czasach jest to jak magia. Czerwone znaki Głównego Szlaku Beskidzkiego znów nas tam prowadzą.
Wychodzimy z „Rzymianki” o godzinie 7.00. Lubimy te krynickie uliczki, a nawet całe miasteczko, ale wczoraj zaskoczył nas ten ogromny nieład w części uzdrowiskowej wywołany pracami rewitalizacyjnymi. Prace te przeciągają się chyba tutaj, a teraz przybrały na sile. Niemal wszystko przy potoku Kryniczanki jest rozkopane. Oddalamy się jednak od tego pobojowiska, z ulicy Piłsudskiego na rondzie skręcamy w lewo na wschód, na ulicę Pułaskiego. Mijamy ciąg pensjonatów i hoteli. Z prawej mamy prywatne domki, z lewej na wznoszącym się stoku przeważają duże budynki hotelowe. Wśród nich słynna Patria, perła polskiego modernizmu, która została zbudowana na zlecenie słynnego tenora operowego Jana Kiepury jako luksusowy pensjonat w latach 1932-33. W jego wnętrzach do dzisiaj zachowany jest stary wystrój i można poczuć w nich atmosferę tamtych lat. Gdy pojawiał się tutaj Kiepura, nie raz można było posłuchać jego darmowego koncertu śpiewu acapella z balkonów Patrii. Dzięki niemu pojawiało się w Krynicy wiele innych znanych postaci. Jan Kiepura przyciągał elity artystów, pisarzy, dziennikarzy, polityków, arystokracji. Bywali tutaj Eugeniusz Bodo, Jadwiga Smosarska, Hanka Ordonówna, Tadeusz Dołęga-Mostowicz, generał Bolesław Wieniawa Długoszowski, Adolf Dymsza. Głośno było o wizycie księżnej Juliany (późniejszej królowej Holandii), która wraz z mężem Bernhardem van Lippe-Biesterfeldem zameldowała się w Patrii pod fikcyjnym nazwiskiem, co i tak nie pozwoliło skutecznie ukrywać się przed prasą.
|
Willa Urszula przy ulicy Piłsudskiego w Krynicy-Zdroju. |
Krynica-Zdrój ogarnięta jest poranną, leniwą ciszą. Na ulicę pada cień wzgórz, lecz powietrze zaczyna być zadziornie skwarne. O godzinie 7.30 dochodzimy do miejsca, gdzie czerwony szlak opuszcza ulicę Pułaskiego i odchodzi na wzgórze po lewej, porośnięte lasem. Tam jest nieco chłodniej. Z chodnika przy ulicy wdrapujemy się na niewysoką, ale stromą skarpę. Dalej ścieżka biegnie już łagodnie, trawersując stok góry. W dawnym nazewnictwie wobec tej góry funkcjonowała nazwa Czerteż, która oznaczała „wykarczowany obszar”. Przekazy ludności mówią, że w 1770 roku Konfederaci Barscy pod wodzą Kazimierza Pułaskiego stoczyli na zboczach tej góry bitwę z wojskami rosyjskimi. Po tej bitwie z wdzięczności za męstwo węgierskim huzarom, prywatnej zaciężnej gwardii Pułaskiego, zmieniono nazwę góry na Huzary. Ślady po tej bitwie długo jeszcze ponoć można było tutaj znaleźć, zwłaszcza w pobliżu osady zwanej Piszczelanka znajdowano broń i elementy wyposażenia żołnierskiego, a także kości powstańców pochowane niestarannie, w pośpiechu. Na zboczach góry znajduje się Kopiec Pułaskiego o wysokości 7,2 m, wykonany staraniem dr Franciszka Jana Kmietowicza, a odsłonięty 25.08.1929 roku. Ma on kształt graniastosłupa z orłem unoszącym się do lotu. Obecnie kopiec ten znajduje się na terenie prywatnym.
|
Schodzimy z ulicy Pułaskiego i zaczynamy podejście stokiem Hurazów. |
|
Ścieżka przez stoki wzniesienia Huzary. |
Powyżej skarpy dróżka leśna przyjemnie prowadzi w głąb krótkiej dolinki bezimiennego potoczku. Na naszej drodze pojawia się niespodziewanie drobne utrudnienie. Ostrzega o nim tabliczka na drzewie: „Uwaga turyści! Osuwisko ziemi w sąsiedztwie ścieżki turystycznej. Prosimy zachować ostrożność. PTTK Krynica”. Faktycznie trochę dalej ścieżka jest zerwana i zapadnięta wraz z osuniętym pasem ziemi. Gdyby było mokro, to zapewne byłby znacznie trudniej przejść ten fragment. Naruszone zbocze pewnie byłoby tu bardziej śliskie i grząskie. Dzisiaj jednak nie sprawia żadnych problemów. Zaraz dalej osiągamy zakole doliny, gdzie ścieżka ponad niewyraźnymi źródliskami bezimiennego potoku zmienia kierunek na niemalże przeciwny. To sprawia, że przez pewien czas idziemy przeciwległym zboczem dolinki w kierunku jej ujścia, oddalając się jednocześnie od szczytu góry. Trwa to krótko, bowiem wnet odchodzimy na prawo i zaczynamy pokonywać nachylenie leśnego zbocza. Raczej dość łagodnie po kilkunastu minutach docieramy do węzła szlaków, znajdującego się tuż przed szczytem góry. Mamy godzinę 8.10.
|
Obniżona ścieżka na osuwisku. |
|
Zakole na końcu dolinki ze źródliskami bezimiennego potoku. |
Leżący przy rozstaju dłuższy pniaczek zaprasza, aby skorzystać z niego jak z ławki. Krótszy pniaczek stojący przed nim imituje stoliczek. Stoliczku nakryj się – takie jest nasze życzenie, lecz stoliczek się nie nakrywa, a przynajmniej sam nie chce się nakryć. Tylko w bajkach stoliczki potrafią nakrywać się same. A więc, nakrywamy go sami turystyczną zastawą wydobytą z plecaka. Odpoczywamy popijając świeżo zaparzoną kawę do godziny 9.00. Fajna jest taka włóczęga.
Po przerwie, gdy podchodzimy na punkt wierzchołkowy, okazuje się, że nie ma tam słupka z tabliczką szczytową. Pozostał tylko reper. Może zabrali go, aby odnowić – myślimy. Robimy sobie zdjęcie bez znaku w tle. I zaczynamy schodzić na wschodnią stronę gór. Zbocze jest strome. Ścieżka obrośnięta niskimi trawami, ale niżej, gdy nachylenie zbocza łagodnieje ścieżka prowadzi szerszą dróżką. Mijamy się z turystami podążającymi do Ustronia. Chwilkę rozmawiamy, a niedługo po tym, jak kontynuujemy zejście spotykamy grupkę mężczyzn podążających czerwonym szlakiem do Ustronia. Oj, trochę zazdrościmy im tego, mimo, że i ta nasza wędrówka obejmuje część najpiękniejszego i najdłuższego górskiego szlaku w Polsce. Te ponad pół tysiąca kilometrów (bo tyle sobie Główny Szlak Beskidzki), to kawał niezapomnianej górskiej przygody. Mamy trzykrotnie pokonany ten szlak, a chętnie poszlibyśmy nim jeszcze kolejny raz. Życzymy wam chłopaki szerokiej drogi i wytrwałości, bo za wami dopiero niecała połowa tego szlaku.
|
Huzary (864 m n.p.m.). |
|
Na ścieżce przechodzącej przez szczyt góry Huzary. |
|
Zejście ze szczytu w stronę Mochnaczki. |
Droga wkrótce wypłaszcza się i powolutku opuszczamy zbocza Huzarów. Kicający zając przed nami intryguje nas. Jest około 30 metrów przed nami, ale nie pozwoli bliżej się podejść. Dawno nie widzieliśmy zająca. Musi ich być już naprawdę bardzo mało. Sytuacja zająca szaraka w Polsce, jak i w całej Europie, jest bardzo zła, tak bardzo, że mówi się o rychłej zagładzie gatunkowej tych zwierząt. Jeszcze nie tak dawno był popularnym, często spotykanym ssakiem, który silne wpisywał się w krajobraz łąk i lasów, od setek lat utrwalany w malarstwie, literaturze, czy obyczajowości. Niestety jego liczebność drastycznie spada, a lista przyczyn tego zjawiska obejmuje m.in. zanieczyszczenie środowiska, sztuczne środki ochrony roślin, monokulturowe uprawy rolne, drapieżniki, czy nawet zmiany klimatyczne. Nasz szarak pokicał już w gęstwinę lasu. Droga leśna jest nieco rozjeżdżona przez leśników. Przecinana płytkim strumieniem. Zagadaliśmy się trochę i za jednym z takich strumieni musimy zawrócić (a tyle razy przechodziliśmy tędy i jeszcze nie zdarzyło się nam zejść ze znakowanego szlaku).
|
To już właściwie u podnóża góry Huzary. |
Wracamy, do miejsca, gdzie szlak wprowadza na rozległe pastwiska z pasącymi się krowami i końmi. W wysokich, kwiecistych trawach słychać pięknie grające świerszcze – to jest krajobraz i muzyka Beskidu Niskiego. Przez parę chwil zostajemy zawładnięci cudowną przyrodą kwiecistych łąk. Bliskość przyrody w każdym miejscu jest domeną Beskidu Niskiego – ona tu żyje swoim życiem, co w obecnych czasach jest już raczej rzadkością. To jeszcze nie wszystko co charakteryzuje Beskid Niski. Nasza wędrówka będzie po trochu ujawniać to, dlaczego uwielbiamy włóczyć się po jego pagórach. Droga przez łąki wkrótce zakręca na lewo i wpada w grząskie mokradła. Na takie utrudnienia natkniemy się tutaj jeszcze nie jeden raz, bo to też charakterystyczne dla tych gór – nienaruszona naturalność i dzikość. Niech ich niskość nie zwodzi, że są to góry łatwe, bo tak naprawdę te góry nie są dla żółtodziobów. Próbujemy obejść mokradło po skarpie, ale skarpa również kryje błotniste niespodzianki pod trawami. Pod naciskiem butów przez trawy przesącza się woda, która dosięga cholewek naszych butów. W końcu dochodzimy do drogi utwardzonej kamieniem, na której szlak kieruje nas na prawo. Idziemy tą drogą wpierw pod górę pokonując wał wzniesienia, za którym znajduje się dolina rzeki Mochnaczki. Droga rozcina wzniesienie swego rodzaju wąwozem, bądź rowem, ograniczonym trawiastym obramowaniem. Wkrótce przed oczyma rozkłada się nam łożysko doliny z szeregowo rozmieszczonymi zabudowaniami wsi Mochnaczka Niżna. Schodzimy do niej, lecz czeka nas tam przeszkoda.
|
W kwiecistych trawach - to już jest jak w Beskidzie Niskim. |
|
|
Jastrun zwyczajny, jastrun zapoznany, złocień właściwy, jastrun właściwy (Leucanthemum ircutianum). |
|
Regloń płowy, regloń (Pidonia lurida) i świerzbnica polna (Knautia arvensis). |
|
Chaber łąkowy (Centaurea jacea). |
|
Dzwonek rozpierzchły (Campanula patula). |
|
Macierzanka zwyczajna (Thymus pulegioides). |
|
Wyka ptasia (Vicia cracca). |
|
Groszek żółty, groszek łąkowy (Lathyrus pratensis). |
|
Kraśnik sześcioplamek (Zygaena filipendulae) i świerzbnica polna (Knautia arvensis). |
|
Musimy przejść przez te wysokie, podmokłe trawy, a potem przez to wzgórze za nimi. |
|
Przytulia pospolita, przytulia zwyczajna (Galium mollugo). |
|
Wzdęcin Fischera (Cenolophium denudatum). |
|
Droga przez wzgórze. Widoczne są już zabudowania wsi Mochnaczka Niżna. |
|
Pszczoła miodna (Apis mellifera). |
|
Droga przez wzgórze. |
|
Po drugiej stronie wzgórza. |
|
Konie chroniące się przez żarem słońca. |
Znamy tą przeszkodę, ale tak się składa, że za każdym razem musimy radzić sobie z nią inaczej. Jest to rzeka Mochnaczka, rzeka graniczna rozdzielająca Beskid Sądecki i Beskid Niski. Może niektórzy nie wierzą, ale w pobliży szlaku nie ma żadnego konkretnego mostku. Przeprawialiśmy się przez tą rzekę na różne sposoby: po długich podkładach kolejowych, chwiejnej kładce z deski, drogą zanurzającą się jej nurcie, a dzisiaj znów czeka nas przeprawa przez bród rzeki. Jakże w tym Beskidzie Niskim możemy być blisko przyrody... i to tak dosłownie. Rzeka jest płytka i oczywiście przejść przez nią nie stanowi problemu dla większości turystów, szczególnie tych zaprawionych w boju z Beskidem Niskim.
Niedaleko pod drugiej stronie rzeki jest szosa przechodząca przez wieś z Nowego Sącza przez Nawojową, Frycową i Łabową do Tylicza i Muszynki. Dochodzimy do tej szosy i skręcamy na niej w lewo na Nowy Sącz. Idziemy poboczem szosy mijając śpiące jeszcze domy wsi Mochnaczka Niżna. Przed cerkwią mamy skrzyżowanie. Po lewej stoi mały pawilon spożywczy, w którym robimy zakupy na drogę. Lepiej to zrobić, bo później będzie to trudne. Najbliższy sklep przy szlaku mamy chyba dopiero w Hańczowej (15 km dalej).
|
|
Buty wracają na nogi po przeprawie przez rzekę Mochnaczka. |
|
Zbliżamy się do szosy. |
|
Szosa biegnąca przez wieś. |
|
Cerkiew Matki Bożej Częstochowskiej w Mochnaczce Niżnej. |
|
Podchodzimy kolejne wzgórze. |
O godzinie 10.45 jesteśmy już po zrobionych po zakupach. Szlak kieruje nas na drogę odchodzącą z szosy na most nad Fataloszką, dopływem Mochnaczki. Cerkiew, którą mijamy jest dawną świątynią łemkowską. Od czasu wysiedlenia Łemków jest kościołem rzymskokatolickim pod wezwaniem Matki Bożej Częstochowskiej. Podchodzimy drogą łagodne zbocze pokryte łąkami. Osiągnąwszy wypłaszczenie grzbietu zatrzymujemy się. Wiemy, że za nami jest teraz olśniewająca panorama. Wiedzieliśmy ją wielokrotnie i zawsze z ogromnym zachwytem powstrzymywaliśmy się od marszu stając przy tych dwóch niedużych drzewach rosnących przy drodze. Tym razem rozkładamy się na trawie obok drogi na godzinne poleżenie. Byczymy się do godziny dwunastej. W między czasie mija nas kilku turystów podążających w jedną i drugą stronę z dużymi plecakami. Z pewnością idą cały GSB, gdyż duży plecak w większości przypadków jest znakiem rozpoznawczym śmiałków podejmujących to wyzwanie. To wielka przygoda. Nigdy nie odmawiamy sobie zagajenia rozmowy z takimi ludźmi. Interesuje nas to jak im się idzie, co ich fajnego spotkało na szlaku, gdzie spali i dokąd dzisiaj planują dotrzeć, jakich doznali wrażeń, z zaciekawieniem sprawdzamy, czy są tak samo oczarowani tym szlakiem jak my i podekscytowani bezkresną wędrówką przez najpiękniejsze partie polskich Beskidów, jak my parę lat temu, kiedy czerwone znaki wiodły dzień po dniu przez kolejne dni. Jak przyjemnie wraca się do nich wspomnieniami, jak chętnie wyruszyłoby się znów. Rzewnie cofamy się myślami do chwil tamtej przygody, jak dotąd najdłuższej, nie przerwanej ani na chwilę przez 18 dni.
|
A buty zostały.. |
|
Widoki z miejsca popasu. |
O dwunastej wstajemy i ruszamy dalej na wschód. Przechodzimy obok grup jodeł, następnie przecinamy polanę pełną kwiatów i owadziego życia, fioletowej od goździków, ostrożnia i świerzbnica, nakrapianej biało-żółtymi jastrunami. Łąki takie to raj dla owadziego świata, raj dla ludzkiego samopoczucia. Woń łąki przynosi spokój i radość życia, chciałoby się zostać na niej lub zamieszkać na niej na stałe.
Za nami widzimy zbliżających się kolejnych wędrowców. Są to dwie sympatyczne turystki, Ania i Patrycja, z którym wkrótce łączy nas wesoła, towarzyska rozmowa, która wydaje się nie mieć końca. Okaże się, że dzisiaj razem dotrzemy do tego samego miejsca, i że ciekawe dyskusje będą trwać jeszcze długo do późnego wieczora. Te dwie sympatyczne turystki idą cały Główny Szlak Beskidzki. Pochodzą z różnych stron Polski. Patrycja mieszka w Szczecinie, a Ania w Poznaniu. Tworzą razem niezwykle zgraną parę turystyczną.
|
Droga, którą zostawiamy za sobą. |
|
Grupka pięknych jodeł. |
|
|
Łąka pełna polnych kwiatów. |
|
Goździk kropkowany, goździk widełkowaty (Dianthus deltoides). |
|
|
Kraśnik sześcioplamek (Zygaena filipendulae) i świerzbnica polna (Knautia arvensis). |
|
Polana ciągnie się przez wzgórze. |
Za kwiecistą łąką dróżka rozwidla się. Dwie odnogi biegną równolegle, a potem rozchodzą się. Póki jesteśmy na łące znaków jest mniej, dopiero w lesie malowane na drzewach upewniają nas w prawidłowości wybranej drogi rozmiękczonej błotem i kałużami, które trzeba obejść. Ścieżka staje się sucha, gdy zaczynamy schodzić ze wzgórza. Przechodzimy skrajem mniejszej polany z widokiem na wzniesienia za doliną Banicy, do której powoli schodzimy. Wkrótce przemierzamy dróżki pomiędzy wiejskimi polami wsi Banica. Jej domostwa ulokowały się szeregiem przy Banickim Potoku. Tuż przed przekroczeniem Banickiego Potoku mamy wrażenie, że weszliśmy komuś na przydomowy „ogródek”. Kłaniamy się gospodarzom, ale szlak tak prowadzi. To na pewno nie jest droga prywatna. Doprowadza nas ona do kładki na potokiem, za którym nieco wyżej biegnie równolegle do niego szosa. Przecinamy ją i zaczynamy podchodzić niewielki, wydłużony grzbiet, mający dwie kulminacje o tej samej wysokości: Hirki (627 m n.p.m.) na południu i Sołdywiec (627 m n.p.m.) na północy. Początek drogi jest wyjątkowo grząski. Nie pomaga deptanie bokami zarośniętej ścieżki, bo i tam wysącza się spod deptanych traw woda. Jest gorąco, a więc buty szybko obeschną w drodze, a błoto z nich samo odpadnie.
|
Wyjście z Banicy. |
|
Ponad doliną Banickiego Potoku. |
Grzbietem wzniesienia przechodzi asfaltowa, wąska droga. Nie było jej tutaj, gdy parę lat temu pierwszy raz tędy przechodziliśmy. Znów przechodzimy południowym skrajem niedużej polanki, u dołu której szlak skręca na prawo i przecina nieduży pas leśny. Za pasem leśnym zbocze porasta łąka. Schodzimy w dół spoglądając na prawo, gdzie od lat stoi ten sam opuszczony dom, straszący bardziej niż wyglądem swoim stanem. Zwykle przy takich domach myśli sprowadzają się ku refleksji co się stało, że tutaj nikt nie zamieszkał, dlaczego nie kończy tego domu. I zwykle nasuwa się jeden, zawsze ten sam wniosek, że pewnie w nim straszy.
Jest już niewielu ludzi, którzy pamiętają, że w całym Beskidzie Niskim, jak i przylegających do niego obszarach było kiedyś znacznie więcej opuszczonych domostw. Zaraz po wojnie, po akcji „Wisła” przeprowadzonej w 1947 roku zniknęła stąd niemal zupełnie przesiedlona ludność łemkowska, a zostały po niej puste domy. Zapewne na początku stały się obiektem zainteresowania szabrowników, później niektóre z nich zostały na nowo zasiedlone inną sprowadzoną ludnością, ale wiele domów wciąż latami stała pusta, powoli wchłaniana przez przyrodę. Część tych domostw rozebrano, aby Łemkowie pragnący wrócić na swoje ojcowizny nie mieli do czego wrócić, aby przestali pragnąć to zrobić. Jakiż smutny musiał być tu wówczas krajobraz tych gór, gdy wędrował tędy ten, którego śladami podążamy. Jakież to musiało być dla całej jego grupy przeżycie. Czy wiedzieli co tu się naprawdę wydarzyło? Kotłowały się w nich zapewne różne uczucia, które rozdzierały ich duchowe wnętrza we wszystkie możliwe strony. My z racji swojego pokolenia nie mamy tamtych obrazów przed oczyma, a tylko w wyobraźni malują się nam pędzlami smutku, żalu, rozgoryczenia. Trudno ogarnąć je współczesnymi zmysłami, które nigdy nie doświadczyły tego, co tu się stało, gdy władczynią tutejszych ziem została przenikliwa pustka.
|
Na przełęczy między Syłdowcem i Hirki. |
Poniżej mamy pas zagajników odgradzający nas od rzeki Biała. Jedyna możliwość jej przejścia do bród rzeki. Można oczywiście spróbować po kamieniach, ale tym razem poziom rzeki jest nieco wyższy. Trzeba zatem ściągnąć buty. Na drugim brzegu przysiadamy na kamieniach, aby założyć z powrotem obuwie. Chwilkę siedzimy wspominając dawne zapamiętane obrazy tego miejsca. O godzinie 13.40 odchodzimy od rzeki. Przechodzimy przez pas zagajników ciągnący się również po tej stronie rzeki. Za zagajnikami mamy szosę, na której skręcamy w prawo, po czym rychło schodzimy na lewo na szutrową, szeroką drogę jezdną, zagłębiającą się co raz bardziej w lesie. To dość monotonny odcinek szlaku, bo pokonując kolejne wzniesienie idziemy cały czas tą drogą, a las praktycznie nie zmienia się. Cały czas w górę, aż w partiach szczytowych droga zaczyna zataczać głębsze łuki. Za kolejnym łukiem szlak sprowadza na ścieżkę biegnącą na lewo od leśnej drogi, jednak zostajemy na drodze. Idziemy tak jak dawniej, kiedy znaki szlaku prowadziły tą drogą. Pilnujemy, aby nie przejść tylko zejścia z tej drogi. Pamięć jest ulotna, a przechodziliśmy tędy już dość dawno.
|
Przeprawa przez rzekę Biała. |
Polna dróżka odchodząca od szutrowej drogi leśnej sprawdza nas krótko przez las, potem jego skrajem łaki. Tu łapiemy z powrotem znaki czerwonego szlaku. Schodzimy do wyludnionej wsi łemkowskiej Ropki. Parę lat temu stał w niej może jeden, może dwa domy. Dzisiaj ich przybyło, kilka może kilkanaście. Na przechodzącej przez wieś byle jakiej drodze przejeżdża od czasu do czasu jakiś samochód osobowy. Jeszcze nie tak dawno tego tutaj nie było. Wybudowano tu kilka nowych domów, większość o charakterze letniskowym, ale wciąż nie dorównują one liczebnością łemkowskich Ropek, które jeszcze przed wysiedleniami składały się z 59-ciu gospodarstw. Najstarszy dokument mówiący o wsi pochodzi z 1581 roku, kiedy była lokowana na prawie wołoskim w dobrach szlacheckich Adama Brzezińskiego. Cerkiew we wsi powstała stosunkowo późno, prawdopodobnie zbudowano ją w 1801 roku i nadano wezwanie Narodzenia Bogarodzicy. Wcześniej parafianie korzystali w cerkwi w Hańczowej. W tamtym okresie, aż do 1947 roku wieś zamieszkiwało cały czas około 400 osób. Po wysiedleniach wieś przez długie lata pozostawała zupełnie pusta, zaś cerkiew zaliczana do jednych z piękniejszych beskidzkich cerkwi niszczała. Gdy już chyliła się ku upadkowi pod koniec lat 70-tych XX wieku została rozebrana i przeniesiona do Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, gdzie doczekała się renowacji i można ją dzisiaj zobaczyć.
|
Zejście do Ropek. |
|
Ropki. |
Wychodząc z Ropek mijamy niszczejące budynki fermy, ponad którą na wniesieniu widzimy kolejne nowe budynki, których gospodarze prowadzą agroturystykę dla podążający czerwonym szlakiem beskidzkim, jak też dla poszukujących ciszy, spokoju, czy odskoczni od codziennych trosk i zmartwień. To miejsce jest z pewnością znakomitym specyfikiem na wszelkie dolegliwości współczesnego, rozbieganego i hałaśliwego społeczeństwa. Wystarczy tylko chcieć wyhamować i zatrzymać się w pogoni za rzeczami, które tutaj stają nie aż tak ważne jak spokój ducha.
Idziemy w kierunku widocznego przed nami lasu. Z prawej mijamy stawek porośnięty roślinnością szuwarową, z lewej na wzgórzu widzimy agroturystykę „Siwejka”, Zostawiamy za sobą przydrożną tablicę z dwujęzycznym napisem „Ropki” (polskim i łemkowskim). Pod lasem mamy drogę asfaltową. Jeszcze niedawno była to droga gruntowa, taka jak ta, którą przechodziliśmy przez Ropki. Skręcamy na niej w prawo na Hańczową. Od czasu, kiedy pojawił się tutaj asfalt droga jest intensywniej wykorzystywana. Trzeba maszerować z zachowaniem ostrożności, bo jezdnia jest wąska i nie ma przy niej poboczy dla ruchu pieszego. Dreptamy do szerokiej doliny rzeki Ropa, do wsi Hańczowa. Z prawej strony w głębi doliny możemy podziwiać garb Lackowej (997 m n.p.m.), najwyższy szczyt Beskidu Niskiego po stronie polskiej. Zaraz za nim wznosi się Busov (1002 m n.p.m.) – najwyższa góra w całym Beskidzie Niskim. Bliżej nas w dolinie widać zabudowania znanego uzdrowiska Wysowa-Zdrój (łemk. Высова). Dysponuje obecnie 14 ujęciami wód mineralnych, szczaw wodorowo-węglanowo-chlorkowo-sodowych oraz węglanowo-sodowo-wapiennych. Na bazie tych wód produkuje się w Wysowej-Zdroju cenioną wodę mineralną „Wysowianka”. Pierwsze wzmianki o osadzie Wysowa pochodzą z początku XV wieku, kiedy to doliną Ropy przebiegał szlak handlowy wiodący przez Karpaty. W Wysowej znajdowały się wówczas składy wina węgierskiego przywożonego przez kupców.
|
Krzyż z czasów łemkowskich przy drodze w Ropkach. |
|
Staw. |
|
Opuszczamy Ropki. |
|
Przed nami szosa i skręt w prawo. |
|
Krzyż przy drodze schodzącej do Hańczowej. |
Przed nami wieś Hańczowa (łemk. Ганчова). Hańczowa jest obecnie jednym z większych skupisk ludności łemkowskiej w Polsce, która powróciła tutaj z przesiedleń na ziemie zachodnie. Powracające z wygnania rodziny zapobiegły rozbiórce niszczejącej cerkwi Opieki Matki Bożej, która przez jakiś czas była użytkowana przez wiernych obrządku łacińskiego. Po odnowieniu w 1958 roku zaczęła pełnić funkcje liturgiczne obrządku prawosławnego. Cerkiew ta została wzniesiona w I połowie XIX wieku na miejscu wcześniejszej świątyni, która stała tutaj od XVII wieku. Początki samej wsi Hańczowa sięgają najpewniej połowy XV wieku, ale pierwsza wzmianka mówiąca o tym, że należy do rodziny Gładyszów pochodzi z 1480 roku.
O godzinie 15.50 wchodzimy na główną szosę przechodzącą przez wieś. Skręcamy w prawo i po chwilce jesteśmy przy sklepie spożywczym, przy którym robimy sobie odpoczynek. Planowaliśmy tutaj nocleg. Tutaj mieliśmy zakończyć kolejny etap wędrówki Małopolskim Szlakiem Papieskim. Od dawna nie ma tu już znanych nam z wcześniejszych lat miejsc baz noclegowych, w domkach letniskowych, czy „U Romana”. Sprzedawczyni mówi, że najbliżej mamy do Wysowej-Zdroju, gdzie coś możemy znaleźć. No i cóż mamy zrobić? Cieplutko jest, lecz chmurzy zbieraja się na niebie. Następna baza noclegowa znajduje się za kolejną górą. Znak turystyczny podaje czas dojścia do niego: 2 godz. 45 min.
Kolekcjonerska Karta Etapu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz