Pobudka przed ósmą. Wyspaliśmy się. Za oknem chcielibyśmy zobaczyć ładniejszy dzień. Niestety jest jaki jest. Taki jak w prognozach - szary, pochmurny, ale nie leje. Może tylko pokapuje drobinkami. Później ma w ogóle nie padać. Zjadamy wyśmienite śniadanie. Dziękujemy za gościnę gospodarzom ośrodka „Lech”. Obiecujemy, że wrócimy tu i nie są to czcze obiecanki. Susiec to świetna lokalizacja na niedokończoną Tanew, zaś „Lech” to ośrodek z możliwościami, oferujący komfortowe warunki do wypoczynku.
Górny bieg Tanwi jest obecnie nie spławny ze względu na niski stan wód. Musimy nad tą rzekę przyjechać ponownie, najlepiej na wiosnę, kiedy wody będzie w niej więcej. Natomiast dzisiaj kontynuujemy wczoraj rozpoczęty program zastępczy. Umówieni jesteśmy w górnym biegu rzeki Wieprz. Zaplanowaliśmy krótką trasę spływu, ale wyszła dłuższa. A wszystko to przez pomyłkę. Dzwoni zaniepokojony Jan (nasz człowiek od kajaków): – Gdzie jesteście, bo ja tu już czekam na was blisko godzinę? – Janie, jesteśmy na miejscu. – Ale was tu nigdzie nie ma – odpowiada Jan - a ja już rozładowałem wszystkie kajaki. Nie ma się co dziwić, że się nie widzimy, bo jesteśmy w różnych miejscach: my pod młynem w Bondyrzu, a on w Hutkach.
Nie wiedzieć dlaczego Jan zawiózł i rozładował kajaki w Hutkach zamiast w Bondyrzu. On sam też nie wie dlaczego to zrobił i zachęca, abyśmy popłynęli sobie z Hutek. Czasu mało, bo to dzień powrotu do domu, pogoda deszczowa, ale ma się poprawić i wszyscy chcą płynąć (no prawie wszyscy, bo dwie osoby chcą zostać w autokarze).
Nie wiedzieć dlaczego Jan zawiózł i rozładował kajaki w Hutkach zamiast w Bondyrzu. On sam też nie wie dlaczego to zrobił i zachęca, abyśmy popłynęli sobie z Hutek. Czasu mało, bo to dzień powrotu do domu, pogoda deszczowa, ale ma się poprawić i wszyscy chcą płynąć (no prawie wszyscy, bo dwie osoby chcą zostać w autokarze).
Gdy dojeżdżamy do Hutek opad deszczu prawie zanika. Wodujemy kajaki i zaczynamy spływ. Nie odpływamy zbyt daleko, gdy wraca deszcz i to dość obfity, lecz nikt nie narzeka. Zakładamy kaptury i staramy się zjednoczyć z naturą. Doświadczamy rzeki innej niż do tej pory. Ogarnia nas chyba nawet satysfakcja, że nie zrezygnowaliśmy. Deszcz wcale nie jest taki straszny. Krople uderzają w powierzchnię wody, a my wiosłujemy.
Hutki. Start spływu. |
Deszcz na Wieprzu. |
Wieprz w deszczu. |
Na początku szlaku wodnego było płytko. Kadłub kajaka tarł chwilami po dennych piaskach, ale odbyło się bez większych problemów. Z każdym kilometrem rzeka stawała się głębsza. Po kwadransie deszcz zelżył. Wkrótce przestało zupełnie padać. Ciągi trzcinowisk przy brzegach rzeki poprzedzają nieduże rozlewisko, które wytworzone jest przed śluzą przy starym młynie w Bondyrzu. Czeka nas przenoska przez szosę. Pomagamy sobie przy niej, bo jesteśmy jak jedna drużyna, odpowiedzialni za siebie, każdy za każdego. To takie zwyczajne, a jednocześnie wspaniałe wodniackie bractwo.
Puszcza Solska i Wieprz po deszczu. |
Trzcinowisko. |
Przed młynem w Bondyrzu z 1917 roku (wpisany do rejestru zabytków Narodowego Instytutu Dziedzictwa). |
Na rzece, nawet w trakcie deszczu nie czuło się chłodu, lecz na lądzie chłód jest odczuwalny. Zagrzewamy się szybko wiosłując. Potem już tylko oddajemy przyjemności pokonywania meandrów rzeki, która robi się jakby bardziej dzika, obrośnięta powyginanymi konarami drzew, które utrzymuje na brzegach plątanina korzeni. Tudzież słychać plusk... może to pstrąg, a może żaba. Nie zdążyliśmy obejrzeć się by zobaczyć. Mijamy rodziny dzikich kaczek. Przy brzegach pływają ich sznureczki. Niewiele wiosłujemy. Kajak niesie nurt, tylko korygujemy jego kurs delikatnymi pociągnięciami wiosła. Kajakowa sielanka na Wieprzu, który kiedyś poznaliśmy, a dzisiaj odkrywamy go na nowo, bo dzisiaj to jakby zupełnie inna rzeka, niepodobna do tej sprzed roku.
Kaczki. |
Drewniane pale. |
Dopływamy do kolejnego młyna. Kiedyś takich młynów był tu więcej. Dzisiaj te zachowane są ozdobą i atrakcją. Przenosimy kajaki przez drogę. To ostatnia przenoska. Wtedy dociera do nas, że to trzeci i ostatni dzień spływu. Ależ zleciało. Szkoda, że tak szybko. Te trzydniowe wyjazdy mają to do siebie, że ledwie się rozpakujemy pierwszego wieczora, a już następnego trzeba myśleć o spakowaniu.
Zakończenie dzisiejszego odcinka przychodzi nagle. Drewniany pomost z lewej, nad nim słychać odgłosy rozmów tych co już zakończyli spływ. Czekają tylko na nas, bo jak zwykle płyniemy na końcu, jak bezpiecznik pilnując by nikt nie został na szlaku. A rzeka meandruje dalej. Wpływa w najdziksze ostępy objęte ochroną Roztoczańskiego Parku Narodowego, gdzie nie wolno nam już płynąć.
Bondyrz - Miętałów. Śluza przy starym młynie. |
Bondyrz - Miętałów. Po drugiej stronie śluzy. |
Guciów to niewielka, lecz niezwykle klimatyczna wioska. Stoją tu stare zagrody i karczma. Czas tu zatrzymał się dla podtrzymania tradycji. Wyjeżdżać się nie chce.
To już trzeci dzień września. Mówiąc o wrześniu myślimy już o jesieni, pomimo tego, że kalendarzowe i astronomiczne lato trwa jeszcze przez dwie dekady września. Zleciały wakacje. Świeżo w pamięci mamy wcześniejszy spływ i jakoś uwierzyć trudno, że to było aż trzy miesiące temu. Żegnamy się po raz drugi w tym roku z Roztoczem. Będziemy tęsknić za przyrodą i wszech panującym spokojem. Tanew, Wieprz urzekają i uzależniają. Kiedyś wrócimy i znów popłyniemy ku zachodzącemu słońcu, malującym czerwienią horyzont, za którym zapada w sen.
LINKI DO INNYCH OPISÓW:
Wieprzem na spotkanie ze świtą Neptuna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz