OPIS:
Leje od samego rana nie bacząc na nas wcale;
czy Beskid Niski pokonywać będziemy w mozole?
Zdynia wita nas jednak bez deszczu,
nikt nie idzie w przeciwdeszczowym płaszczu.
Na Popowych Wiechach grzybów mnóstwo mamy;
choć toreb niewiele mamy - grzybobranie urządzamy.
Wnet schodzimy do doliny kiedyś wysiedlonej
i choć ludzie powrócili - nie jest tu jak dawnej;
kilkanaście domów, piękna cerkiew na wzniesieniu,
ale pustka tu i cisza, jakby wszyscy byli na wygnaniu.
Między Krzywą i Jasionką przez Zawoi bród,
nie jest trudno bo nie pada – to jest chyba cud.
Potem jeszcze kilka razy po kamieniach przeskakując
przecinamy tenże potok, zdziczałą dolinę wędrując.
W końcu osiągamy Wołowiec, łemkowski jak niegdyś,
choć nie tętni takim życiem jak kiedyś
- bardzo mało teraz ludzi tutaj mieszka.
Niedaleko stąd już mamy na Mareszka,
gdzie bacówka i ognisko na nas czeka.
Bartne wita nas i żegna do przyszłego roku,
kiedy przyjedziemy wędrować po Magurskim Parku.
~~Dorota
Główny Szlak Beskidzki
|
etap 17
| |
ZdyniaBartne
|
11,8 km
|
Na wędrówkę Głównym Szlakiem Beskidzkim wyjeżdżamy tym razem z naszą grupą turystyczną. W nocy zaczęło lać i to solidnie. Ochłodziło się. To sprawiło, że niektóre osoby zastanawiały się nad powrotem do ciepłego łóżeczka, i to wcale nie wyglądało na żart, czy blef. Jednak autokar przyjechał tak jak zwykle i cała grupa bez jakiegokolwiek zrzędzenia zajęła w nim miejsca. Jedziemy w góry niewysokie, generalnie łatwe, a odcinek do pokonania jest stosunkowo krótki. Deszczowa aura nie nastraja nas jednak optymistycznie - będzie trzeba po prostu szybko zaliczyć fragment Głównego Szlaku Beskidzkiego i wracać do domu. Tak to już jest z wyjazdami zorganizowanymi - pogody nie wybiera się wtedy. Jedynie na co nieśmiało liczymy, to to, że tam dokąd jedziemy, być może deszczową aurę zastąpi prognozowany, pierwszy przedzimowy opad śniegu.
Jednakże ku zdumieniu ogółu, gdy zbliżamy się do Zdyni intensywność opadów stopniowo maleje, aż zupełnie niknie. To nieprawdopodobne. Nawet droga miejscami staje się sucha pod wpływem powiewającego wiatru. Tymczasem w Krakowie podobno wisi ściana deszczu. Do Zdyni przyjeżdżamy na godzinę 10.40. Tu rozpoczynamy wędrówkę.
Spod budynku Ośrodka Szkoleniowo-Wypoczynkowego w Zdyni wychodzimy na drogę wojewódzką nr 977 przebiegającą przez wioskę. Skręcamy w lewo w stronę Gładyszowa i idziemy wzdłuż szosy około pół kilometra. Przed białą, przydrożną kapliczką skręcamy w prawo i schodzimy z ruchliwej szosy na stoki Popowych Wierchów. Chwilkę podchodzimy łączką, po czym wchodzimy w zwarty kompleks leśny. Ścieżka podrywa się i z mozołem wspinamy się do góry. Ścieżka pnie się stromo wzdłuż ogrodzonych obszarów leśnych. Myślimy o tym, że mogłoby być dużo trudniej, ale na nasze szczęście nie ma błota, tak jakby wcale tu nie padało. Jedynie trzeba uważać na wystające wilgotne korzenie, na których łatwo się poślizgnąć.
Temperatura jest niska (poniżej 10°C), ale w marszu nie czuje się tego. Może tylko po rękach trochę zimno, lecz wkrótce i one nie próżnują, tak jak nogi. Wydawać by się mogło, że to nie pora już na grzybobranie, bo zimno. Okazuje się jednak, że mimo niskiej temperatury sporo tu jeszcze grzybów rośnie. Nikt się tego nie spodziewał. Jeszcze rano wszyscy byli nastawieni na walkę z deszczem, a nie na grzybobranie. Piękne, okazałe egzemplarze grzybów rosną tu przy samym szlaku. Same się proszą - weź mnie, będzie pyszna jajecznica. No szkoda, że nie mamy do czego ich zbierać. Zachwycają też wyglądem trujące gatunki grzybów, które oczywiście pozostawiamy w spokoju.
Ścieżka osiąga grzbiet Popowych Wierchów i biegnie dalej w miarę płasko. Wędrówka górska jest teraz jak przyjemny spacer leśną ścieżką obsypaną gradem liści. Występujące podmokłości omijamy z łatwością, choć czasem zdarza się wdepnąć jedną stopą w grząski grunt zakamuflowany pod warstwą liści. Las sprawia wrażenie zupełnie opuszczonego. Nie słychać śpiewu ptaków, tylko czasem przeraźliwy pisk ocierających się o siebie gałęzi i konarów przy każdym mocniejszym podmuchu wiatru. To tak jakby las chciał przemówić do nas.
Kolorowa jesień sprzed tygodnia właściwie już zanikła. Barwy jesieni zalegają właściwie tylko leśne ścieżki. Drzewa w większości zostały już ogołocone ze swego listowia, ale dzięki temu wnętrza lasu nie wypełnia półmrok, mimo wiszących nad nim gęstych chmur, które skrzętnie hamują dopływ blasku słonecznego.
Popowe Wierchy są masywem rozległym i trudno jest zlokalizować jego kulminację osiągającą 684 m n.p.m. Czerwony szlak przebiega w jej pobliżu, omijając ją od południa.
Koło południa wychodzimy na szutrową drogę, na której skręcamy w prawo. Maszerujemy nią jakieś 20-30 minut. Normalnie pokonalibyśmy ten odcinek w czasie dwa razy krótszym, ale po co się spieszyć skoro zaplanowana trasę jest krótka, a pogoda wciąż nam sprzyja. Z drogi szutrowej schodzimy na lewo, na leśną ścieżkę. Wiosną lub w lecie łatwo przegapić to zejście, bowiem znaki szlaku namalowane na drzewie zapewne przysłaniają liście, a sama ścieżka nie jest wyrazista.
Niedługo po opuszczeniu szutrowej drogi, ścieżka zaczyna wyraźnie schodzić w dół i po kilkunastu minutach wyprowadza na łąkę. Przed sobą widzimy kolejne zalesione szczyty, lecz nasz szlak nie będzie wiódł po nich. Wędrować będziemy dolinami pomiędzy tymi wzniesieniami. Najbardziej wyniosłym jest Obszar (685 m n.p.m.), który z początku przysłania nam młodnik rosnący z lewej ponad płytkim jarem. Za Obszarem widać wyższą Mareszkę (801 m n.p.m.) na stokach której leży Bacówka PTTK w Bartnem.
Na prawo widać niewysokie, łagodne wzniesienia. Przed nimi położona jest wioska Jasionka (łem. Jasiunka). Przed wysiedleniem w 1947 roku była to wioska ludna i gęsto zabudowana. Tworzyła jedną gromadę z sąsiednią Krzywą i Banicą. Po wysiedleniu wieś przez kilka lat była pusta, W latach 1950-1952 powstał tu PGR, którego funkcjonowanie zmieniło nie do poznania tutejsze tereny. Z dawnej Jasionki nie zachowały się żadne zabudowania mieszkalne.
Po zejściu do doliny o godzinie 13.00 przecinamy szosę biegnącą z Grabu i dawnej wsi Radocyna do Gorlic przez Krzywą, Pętną i Sękową. Następuje to obok stojącej przy szosie figury Matki Bożej z Dzieciątkiem z roku 1900. Zaraz za szosą docieramy nad potok Zawoja. Musimy przeprawić się przez niego po kamieniach. Nie ma z tym większego problemu, bowiem poziom wody nie jest zbyt wysoki. Po deszczu zapewne musielibyśmy ściągać buty. Dalej szlak prowadzi nas w pobliżu koryta tego potoku.
Wchodzimy na stromą skarpę, która w pewnym fragmencie oberwana jest w wyniku osuwiska. Ścieżka szlaku jest na tym odcinku niebezpiecznie naderwana i trzeba się przytrzymać drzew, aby nie zsunąć się kilka metrów w dół do koryta potoku Zawoja.
Ze skarpy widać drewnianą dawną cerkiew greckokatolicka pod wezwaniem Świętych Kosmy i Damiana z 1924-1926 roku, w Krzywej (łem. Krywa). Jej kształt nawiązuje do cerkwi staroruskich charakteryzujących się brakiem wieży, małym prezbiterium i bardzo dużą nawą główną. Obecnie świątynia ta pełni funkcję kościoła katolickiego NMP Niepokalanie Poczętej. Krzywa, podobnie jak wieś Jasionka była przed 1947 roku ludną wsią łemkowskiej. Jednak, podobnie jak w Jasionce, tak i tu nie zachowała się z tamtego okresu żadna zabudowa mieszkalna.
Po obniżeniu się skarpy nad Zawoją szlak skręca w prawo i wchodzi w dziką dolinę. Skręca w nią również potok Zawoja, który podobnie jak nasza ścieżka za niedługo wchodzi do lasu. Wkrótce Zawoja i nasza ścieżka kilkakrotnie krzyżują się, dostarczając dodatkowych atrakcji, bo za każdym razem musimy przeprawiać się przez bród potoku. Nie jest to trudne, a nie wątpliwie więcej emocji mógłby dostarczyć opady deszczu. Wtedy przeprawa przez potok nie byłaby tak prosta, o czym już niejednokrotnie słyszeliśmy od wielu innych wędrowców.
O godzinie 13.30 osiągamy utwardzoną drogę, na którą szlak skręca w prawo. Potok Zawoja jest w tym miejscu dość szeroki, ale nie będziemy się już przez niego przeprawiać. Płynie sobie po naszej prawej i niedługo oddali się od nas i na terenie nieistniejącej wsi Nieznajowa zasili wody rzeki Wisłoka, z którą spotkamy się w miejscowości Kąty przy którejś z najbliższych wędrówek po Głównym Szlaku Beskidzkim. Tymczasem na chwilę schodzimy z utwardzonej drogi do lasu i idziemy w jej pobliżu, po czym wracamy na nią.
Przed godziną 14.00 osiągamy miejsce, w którym do naszego czerwonego szlaku dochodzą znaki żółte szlaku z Banicy do Nieznajowej. Trochę dalej przekraczamy dopływ Zawoi korzystając z drewnianego mostka dla pieszych, podczas gdy sama droga równolegle schodzi do jego nurtu krzyżując się z nim. Po 15 minutach od mostka mijamy szlaban, za którym mamy już asfaltową szosę biegnącą przez dawną łemkowską wieś Wołowiec (łemk. Воловец).
Idąc tą szosą w prawo, tak jak skręca potok Zawoja, moglibyśmy zobaczyć cerkiew prawosławną pod wezwaniem Opieki Matki Bożej (Bogurodzicy) z XVIII wieku, wybudowaną w stylu zachodniołemkowskim. Czerwony szlak skręca jednak w lewo i prowadzi szosą wzdłuż dopływu Zawoi o nazwie Mareszka. Mijamy nieliczne zabudowania mieszkalne i liczne kapliczki łemkowskie. Obecnie w Wołowcu mieszka niewiele rodzin. W większości jest to ludność łemkowska, która powróciła do wioski po powojennych wysiedleniach. Dziś trudno uwierzyć, że pod koniec XIX wieku mieszkały tu 882 osoby.
Idziemy szosą jakiś kwadrans i zaraz po przejściu mostem nad Mareszką schodzimy w prawo na bitą drogę. Ponownie mamy most nad Mareszką, zaraz za nim mijamy szyld „Głodny i spragniony - tutaj będziesz nakarmiony” zapraszający do Chaty Kasi na domowe obiadki. Potem przechodzimy koło starych, drewnianych chałup, a także niezamieszkałej chyży. Nasza droga przeobraża się w ścieżkę, która niebawem skręca w prawo pnąc się na stoki Mareszka (801 m n.p.m.), najpierw po łąkach, a potem lasem.
Za nami widać coraz ciemniejsze chmury, ale nie martwimy się już tym zbytnio - wszak przed nami zostało już niewiele drogi. Wydaje się, że chmury ciągną ku nam i lada moment nas dopadną, ale jakoś to wciąż nie następuje. W Krakowie zaś cały czas leje, jak meldują nam znajomi martwiąc się o nasz los: „leje jak z cebra, a wy w górach”. Los jednak jest nam przychylniejszy, niż tym co zostali w Krakowie, ale jakby co, szybko wchodzimy do lasu porastającego stoki Mareszka, który da nam jakąś osłonę przed ewentualnym deszczem. Po osiągnięciu lasu szlak robi się łagodniejszy. Przestaje się wspinać ku szczytowi góry, przechodząc w trawers jej zbocza. Wiedzie teraz po wygodnej leśnej drodze. O godzinie 15.15 docieramy do utwardzonej drogi z drogowskazem, z którego odczytujemy, że do bacówki pozostało nam już tylko 20 minut. Za wskazaniem tego znaku skręcamy na utwardzoną drogę w prawo. W tymże miejscu dochodzi do nas niebieski szlak z Gorlic, pokonujący m.in. Magurę Małastowską.
Wkrótce wychodzimy z lasu. Przy szlaku mijamy pasące się krowy, zagrodę gospodarczą i dom. Przed nami widać jeszcze jedno domostwo. Zaś po naszej lewej, czyli na północnym zachodzie ukazuje się daleka panorama na dolinę wioski Bartne (łem. Бортне, Bortne). Jest ona imponująca pomimo wiszących nisko chmur. Wieś ta ma blisko 7 kilometrów długości. Otoczona jest górami. Wylot doliny zamyka zwarty masyw: Męcińskiej Góry (679 m n.p.m.) i Kamiennej Góry (618 m n.p.m.).
Bartne zamieszkałe jest głównie przez Łemków. To dawna, znana wioska na terenie całej Łemkowszczyzny, a to dzięki kamieniarstwu. Pochodzące stąd krzyże przydrożne oraz nagrobki do dziś spotkać można w nawet odległych miejscowościach. Miejscowi podają, że Bartne zostało założone przez kamieniarzy z pobliskiej Jasionki, którzy na zboczach pobliskich gór pozyskiwali niezbędny materiał.
W Bartnem znajdują się dwie cerkwie: greckokatolicka pod wezwaniem Świętych Kosmy i Damiana wybudowana około 1842 roku oraz prawosławna również pod wezwaniem Świętych Kosmy i Damiana z 1928 roku (wybudowana na wzór cerkwi w Krzywej, choć jest znacznie mniejsza od niej). W wiosce można również zobaczyć kilka dobrze zachowanych chyży łemkowskich, wiele przydrożnych krzyży, a także ciekawe cmentarze (parafialny i wojenny).
W latach 1986-89 Bartne gościło „Łemkowską Watrę”, która dziś kontynuowana jest w odległej o kilkanaście kilometrów Zdyni, z której wyruszaliśmy dzisiaj na wędrówkę.
Nasza droga łączy się teraz z asfaltową, wspinającą się z centrum wioski do Bacówki PTTK w Bartnem, położonej na stokach Mareszka. Skręcamy na nią w prawo i po dwóch minutach docieramy pod budynek bacówki, schowanej na skraju lasu mieszanego, wśród jodeł, buków i jaworów.
Jednakże ku zdumieniu ogółu, gdy zbliżamy się do Zdyni intensywność opadów stopniowo maleje, aż zupełnie niknie. To nieprawdopodobne. Nawet droga miejscami staje się sucha pod wpływem powiewającego wiatru. Tymczasem w Krakowie podobno wisi ściana deszczu. Do Zdyni przyjeżdżamy na godzinę 10.40. Tu rozpoczynamy wędrówkę.
Spod budynku Ośrodka Szkoleniowo-Wypoczynkowego w Zdyni wychodzimy na drogę wojewódzką nr 977 przebiegającą przez wioskę. Skręcamy w lewo w stronę Gładyszowa i idziemy wzdłuż szosy około pół kilometra. Przed białą, przydrożną kapliczką skręcamy w prawo i schodzimy z ruchliwej szosy na stoki Popowych Wierchów. Chwilkę podchodzimy łączką, po czym wchodzimy w zwarty kompleks leśny. Ścieżka podrywa się i z mozołem wspinamy się do góry. Ścieżka pnie się stromo wzdłuż ogrodzonych obszarów leśnych. Myślimy o tym, że mogłoby być dużo trudniej, ale na nasze szczęście nie ma błota, tak jakby wcale tu nie padało. Jedynie trzeba uważać na wystające wilgotne korzenie, na których łatwo się poślizgnąć.
Zdynia-Ług. Popowe Wierchy. |
Zdynia-Ług. Zejście z drogi wojewódzkiej 977 na stoki Popowych Wierchów. |
Wnętrze kapliczki. |
Rozpoczynamy podejście na Popowe Wierchy. |
Rotunda (771 m n.p.m.). U dołu droga wojewódzka nr 977 przebiegająca przez Zdynię. |
Temperatura jest niska (poniżej 10°C), ale w marszu nie czuje się tego. Może tylko po rękach trochę zimno, lecz wkrótce i one nie próżnują, tak jak nogi. Wydawać by się mogło, że to nie pora już na grzybobranie, bo zimno. Okazuje się jednak, że mimo niskiej temperatury sporo tu jeszcze grzybów rośnie. Nikt się tego nie spodziewał. Jeszcze rano wszyscy byli nastawieni na walkę z deszczem, a nie na grzybobranie. Piękne, okazałe egzemplarze grzybów rosną tu przy samym szlaku. Same się proszą - weź mnie, będzie pyszna jajecznica. No szkoda, że nie mamy do czego ich zbierać. Zachwycają też wyglądem trujące gatunki grzybów, które oczywiście pozostawiamy w spokoju.
Na łące pod lasem Popowych Wierchów. |
Leśna ścieżka wprowadzająca na grzbiet Popowych Wierchów. |
Stado muchomorów na Popowych Wierchach. |
Prawie na grzbiecie Popowych Wiechów (684 m n.p.m.). |
Ścieżka osiąga grzbiet Popowych Wierchów i biegnie dalej w miarę płasko. Wędrówka górska jest teraz jak przyjemny spacer leśną ścieżką obsypaną gradem liści. Występujące podmokłości omijamy z łatwością, choć czasem zdarza się wdepnąć jedną stopą w grząski grunt zakamuflowany pod warstwą liści. Las sprawia wrażenie zupełnie opuszczonego. Nie słychać śpiewu ptaków, tylko czasem przeraźliwy pisk ocierających się o siebie gałęzi i konarów przy każdym mocniejszym podmuchu wiatru. To tak jakby las chciał przemówić do nas.
Kolorowa jesień sprzed tygodnia właściwie już zanikła. Barwy jesieni zalegają właściwie tylko leśne ścieżki. Drzewa w większości zostały już ogołocone ze swego listowia, ale dzięki temu wnętrza lasu nie wypełnia półmrok, mimo wiszących nad nim gęstych chmur, które skrzętnie hamują dopływ blasku słonecznego.
Na grzbiecie Popowych Wierchów. |
Łagodnie oddalamy się od najwyższej kulminacji Popowych Wierchów. |
Koło południa wychodzimy na szutrową drogę, na której skręcamy w prawo. Maszerujemy nią jakieś 20-30 minut. Normalnie pokonalibyśmy ten odcinek w czasie dwa razy krótszym, ale po co się spieszyć skoro zaplanowana trasę jest krótka, a pogoda wciąż nam sprzyja. Z drogi szutrowej schodzimy na lewo, na leśną ścieżkę. Wiosną lub w lecie łatwo przegapić to zejście, bowiem znaki szlaku namalowane na drzewie zapewne przysłaniają liście, a sama ścieżka nie jest wyrazista.
Szutrowa droga przebiegająca przez Popowe Wierchy. |
Niedługo po opuszczeniu szutrowej drogi, ścieżka zaczyna wyraźnie schodzić w dół i po kilkunastu minutach wyprowadza na łąkę. Przed sobą widzimy kolejne zalesione szczyty, lecz nasz szlak nie będzie wiódł po nich. Wędrować będziemy dolinami pomiędzy tymi wzniesieniami. Najbardziej wyniosłym jest Obszar (685 m n.p.m.), który z początku przysłania nam młodnik rosnący z lewej ponad płytkim jarem. Za Obszarem widać wyższą Mareszkę (801 m n.p.m.) na stokach której leży Bacówka PTTK w Bartnem.
Na prawo widać niewysokie, łagodne wzniesienia. Przed nimi położona jest wioska Jasionka (łem. Jasiunka). Przed wysiedleniem w 1947 roku była to wioska ludna i gęsto zabudowana. Tworzyła jedną gromadę z sąsiednią Krzywą i Banicą. Po wysiedleniu wieś przez kilka lat była pusta, W latach 1950-1952 powstał tu PGR, którego funkcjonowanie zmieniło nie do poznania tutejsze tereny. Z dawnej Jasionki nie zachowały się żadne zabudowania mieszkalne.
Widok na Obszar (685 m n.p.m.) ze stoków Popowych Wierchów, jeszcze przed przekroczeniem drogi pomiędzy Krzywą i Jasionką. |
Widok w stronę wsi Jasionka. |
Po zejściu do doliny o godzinie 13.00 przecinamy szosę biegnącą z Grabu i dawnej wsi Radocyna do Gorlic przez Krzywą, Pętną i Sękową. Następuje to obok stojącej przy szosie figury Matki Bożej z Dzieciątkiem z roku 1900. Zaraz za szosą docieramy nad potok Zawoja. Musimy przeprawić się przez niego po kamieniach. Nie ma z tym większego problemu, bowiem poziom wody nie jest zbyt wysoki. Po deszczu zapewne musielibyśmy ściągać buty. Dalej szlak prowadzi nas w pobliżu koryta tego potoku.
Droga pomiędzy Krzywą a Jasionką. Przy niej stoi figura Matki Bożej z Dzieciątkiem z roku 1900. |
Pierwsza przeprawa przez potok Zawoja. |
Wchodzimy na stromą skarpę, która w pewnym fragmencie oberwana jest w wyniku osuwiska. Ścieżka szlaku jest na tym odcinku niebezpiecznie naderwana i trzeba się przytrzymać drzew, aby nie zsunąć się kilka metrów w dół do koryta potoku Zawoja.
Ze skarpy widać drewnianą dawną cerkiew greckokatolicka pod wezwaniem Świętych Kosmy i Damiana z 1924-1926 roku, w Krzywej (łem. Krywa). Jej kształt nawiązuje do cerkwi staroruskich charakteryzujących się brakiem wieży, małym prezbiterium i bardzo dużą nawą główną. Obecnie świątynia ta pełni funkcję kościoła katolickiego NMP Niepokalanie Poczętej. Krzywa, podobnie jak wieś Jasionka była przed 1947 roku ludną wsią łemkowskiej. Jednak, podobnie jak w Jasionce, tak i tu nie zachowała się z tamtego okresu żadna zabudowa mieszkalna.
Osuwisko ponad potokiem Zawoja. |
Potok Zawoja. Z lewej widać fragment osuwiska. |
Po obniżeniu się skarpy nad Zawoją szlak skręca w prawo i wchodzi w dziką dolinę. Skręca w nią również potok Zawoja, który podobnie jak nasza ścieżka za niedługo wchodzi do lasu. Wkrótce Zawoja i nasza ścieżka kilkakrotnie krzyżują się, dostarczając dodatkowych atrakcji, bo za każdym razem musimy przeprawiać się przez bród potoku. Nie jest to trudne, a nie wątpliwie więcej emocji mógłby dostarczyć opady deszczu. Wtedy przeprawa przez potok nie byłaby tak prosta, o czym już niejednokrotnie słyszeliśmy od wielu innych wędrowców.
Wchodzimy w dolinę potoku Zawoja. Z tyłu widać dom w Krzywej. |
Kolejna przeprawa przez Zawoję. |
Potok Zawoja. |
O godzinie 13.30 osiągamy utwardzoną drogę, na którą szlak skręca w prawo. Potok Zawoja jest w tym miejscu dość szeroki, ale nie będziemy się już przez niego przeprawiać. Płynie sobie po naszej prawej i niedługo oddali się od nas i na terenie nieistniejącej wsi Nieznajowa zasili wody rzeki Wisłoka, z którą spotkamy się w miejscowości Kąty przy którejś z najbliższych wędrówek po Głównym Szlaku Beskidzkim. Tymczasem na chwilę schodzimy z utwardzonej drogi do lasu i idziemy w jej pobliżu, po czym wracamy na nią.
Przed godziną 14.00 osiągamy miejsce, w którym do naszego czerwonego szlaku dochodzą znaki żółte szlaku z Banicy do Nieznajowej. Trochę dalej przekraczamy dopływ Zawoi korzystając z drewnianego mostka dla pieszych, podczas gdy sama droga równolegle schodzi do jego nurtu krzyżując się z nim. Po 15 minutach od mostka mijamy szlaban, za którym mamy już asfaltową szosę biegnącą przez dawną łemkowską wieś Wołowiec (łemk. Воловец).
Idąc tą szosą w prawo, tak jak skręca potok Zawoja, moglibyśmy zobaczyć cerkiew prawosławną pod wezwaniem Opieki Matki Bożej (Bogurodzicy) z XVIII wieku, wybudowaną w stylu zachodniołemkowskim. Czerwony szlak skręca jednak w lewo i prowadzi szosą wzdłuż dopływu Zawoi o nazwie Mareszka. Mijamy nieliczne zabudowania mieszkalne i liczne kapliczki łemkowskie. Obecnie w Wołowcu mieszka niewiele rodzin. W większości jest to ludność łemkowska, która powróciła do wioski po powojennych wysiedleniach. Dziś trudno uwierzyć, że pod koniec XIX wieku mieszkały tu 882 osoby.
Leśna ścieżka biegnąca równolegle do utwardzonej drogi i potoku Zawoja. |
Znów na utwardzonej drodze. |
Szlaban przed wejściem na szosę w Wołowcu. |
Idziemy szosą jakiś kwadrans i zaraz po przejściu mostem nad Mareszką schodzimy w prawo na bitą drogę. Ponownie mamy most nad Mareszką, zaraz za nim mijamy szyld „Głodny i spragniony - tutaj będziesz nakarmiony” zapraszający do Chaty Kasi na domowe obiadki. Potem przechodzimy koło starych, drewnianych chałup, a także niezamieszkałej chyży. Nasza droga przeobraża się w ścieżkę, która niebawem skręca w prawo pnąc się na stoki Mareszka (801 m n.p.m.), najpierw po łąkach, a potem lasem.
Krzyże w Wołowcu. |
Na szosie w Wołowcu. Most nad potokiem Mareszka. |
Drewniana chata w Wołowcu. |
Niezamieszkała chyża łemkowska. |
Za nami widać coraz ciemniejsze chmury, ale nie martwimy się już tym zbytnio - wszak przed nami zostało już niewiele drogi. Wydaje się, że chmury ciągną ku nam i lada moment nas dopadną, ale jakoś to wciąż nie następuje. W Krakowie zaś cały czas leje, jak meldują nam znajomi martwiąc się o nasz los: „leje jak z cebra, a wy w górach”. Los jednak jest nam przychylniejszy, niż tym co zostali w Krakowie, ale jakby co, szybko wchodzimy do lasu porastającego stoki Mareszka, który da nam jakąś osłonę przed ewentualnym deszczem. Po osiągnięciu lasu szlak robi się łagodniejszy. Przestaje się wspinać ku szczytowi góry, przechodząc w trawers jej zbocza. Wiedzie teraz po wygodnej leśnej drodze. O godzinie 15.15 docieramy do utwardzonej drogi z drogowskazem, z którego odczytujemy, że do bacówki pozostało nam już tylko 20 minut. Za wskazaniem tego znaku skręcamy na utwardzoną drogę w prawo. W tymże miejscu dochodzi do nas niebieski szlak z Gorlic, pokonujący m.in. Magurę Małastowską.
Widok w stronę Wołowca ze stoków Mareszka. |
W lesie porastającym stoki Mareszka. |
Wkrótce wychodzimy z lasu. Przy szlaku mijamy pasące się krowy, zagrodę gospodarczą i dom. Przed nami widać jeszcze jedno domostwo. Zaś po naszej lewej, czyli na północnym zachodzie ukazuje się daleka panorama na dolinę wioski Bartne (łem. Бортне, Bortne). Jest ona imponująca pomimo wiszących nisko chmur. Wieś ta ma blisko 7 kilometrów długości. Otoczona jest górami. Wylot doliny zamyka zwarty masyw: Męcińskiej Góry (679 m n.p.m.) i Kamiennej Góry (618 m n.p.m.).
Bartne zamieszkałe jest głównie przez Łemków. To dawna, znana wioska na terenie całej Łemkowszczyzny, a to dzięki kamieniarstwu. Pochodzące stąd krzyże przydrożne oraz nagrobki do dziś spotkać można w nawet odległych miejscowościach. Miejscowi podają, że Bartne zostało założone przez kamieniarzy z pobliskiej Jasionki, którzy na zboczach pobliskich gór pozyskiwali niezbędny materiał.
W Bartnem znajdują się dwie cerkwie: greckokatolicka pod wezwaniem Świętych Kosmy i Damiana wybudowana około 1842 roku oraz prawosławna również pod wezwaniem Świętych Kosmy i Damiana z 1928 roku (wybudowana na wzór cerkwi w Krzywej, choć jest znacznie mniejsza od niej). W wiosce można również zobaczyć kilka dobrze zachowanych chyży łemkowskich, wiele przydrożnych krzyży, a także ciekawe cmentarze (parafialny i wojenny).
W latach 1986-89 Bartne gościło „Łemkowską Watrę”, która dziś kontynuowana jest w odległej o kilkanaście kilometrów Zdyni, z której wyruszaliśmy dzisiaj na wędrówkę.
Widok na dolinę wsi Bartne. |
Widok na dolinę wsi Bartne. |
Nasza droga łączy się teraz z asfaltową, wspinającą się z centrum wioski do Bacówki PTTK w Bartnem, położonej na stokach Mareszka. Skręcamy na nią w prawo i po dwóch minutach docieramy pod budynek bacówki, schowanej na skraju lasu mieszanego, wśród jodeł, buków i jaworów.
Bacówka PTTK w Bartnem. |
Dochodzi godzina 15.40. Znajdujemy się tuż przed Magurskim Parkiem Narodowym i jednocześnie na rubieżach województwa małopolskiego. Następna wędrówka wiodła będzie już przez Magurski Park Narodowy i województwo podkarpackie. To dobry czas i miejsce, by odpocząć przy ognisku oraz wspomnieć przebyte do tej pory szczyty i wioski, zwiedzone miejsca i obiekty, tym bardziej, że następna wędrówka po Głównym Szlaku Beskidzkim będzie dopiero w przyszłym roku. I to raczej na pewno.
Dwa lata temu penetrowałem ten rejon. W Zdyni miałem bazę wypadową, chyba w tym ośrodku wypoczynkowo szkoleniowym, o którym piszesz. Byłem wiosną, więc widoki były zgoła inne, ale ten teren bardzo mile wspominam. Udało się Wam z pogodą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Często odwiedzamy tamte rejony przy okazji wędrowania w kierunku Magury Małastowskiej. Beskid Niski I Pieniny to najpiękniejsze góry do wędrówek jesienią.
OdpowiedzUsuńBędziemy zaglądać na Waszego bloga częściej. Pasja do gór i wędrowania łączy.
pozdrawiamy A. M.
szepty szczescia
Dobrze mi się czyta o najbliższych memu sercu terenach. Wołowiec to mistyczne miejsce. Jeśli kiedyś będziecie mieli w planach kolejny pobyt w tym miejscu, to z chęcią dołączę do ekipy :)
OdpowiedzUsuń