To musi być do powtórki – myśleliśmy rok temu, gdy kończyliśmy tą samą trasę w pierwszych powiewach nadciągającej Nadii. Wiemy, że co raz trudniej złapać bajecznie białą zimową aurę, ale nie jest to powodem, dla którego mielibyśmy rezygnować z tej przechadzki. Beskid Śląski jest tak bliski sercu ze względu na setki różnorodnych wspomnień z tego regionu. Przede wszystkim na pierwszy plan wysuwają się ludzie, z którymi chcielibyśmy się znowu tu spotkać. Z niektórymi już nie ma takiej możliwości. Potem pojawia się uczucie idylli i różnych możliwości wypoczynku, którą daje bogata infrastruktura turystyczna. Oczywiście nie można zapomnieć o tutejszych specyficznych krajobrazach, kończących ciąg Karpat na terenie Polskich.
TRASA:
Przełęcz Salmopolska (934 m n.p.m.)

Malinów (1115 m n.p.m.)

Nad Przełęczą Malinowską (1067 m n.p.m.)

Pod Malinowską Skałą (1093 m n.p.m.)

Malinowskie Siodło (1052 m n.p.m.)

Zielony Kopiec (1152 m n.p.m.)

Gawlasi (1077 m n.p.m.)

Zielony Kopiec (1152 m n.p.m.)

Malinowskie Siodło (1052 m n.p.m.)

Malinowska Skała (1152 m n.p.m.)

Kopa Skrzyczeńska (1211 m n.p.m.)

Małe Skrzyczne (1211 m n.p.m.)

Skrzyczne, schronisko PTTK (1257 m n.p.m.)

Szczyrk (514 m n.p.m.)
OPIS:
Na Przełęczy Salmopolskiej jest dość pusto. Straszy chłodem lekki wietrzyk, ale w miarę delikatnie. Nieliczne promyki słońca próbują rozgrzać powietrze. Jednak temperatury i tak są dodatnie, co widać na naszej szarej drodze - szarej, bo śnieg z niej stopniał. Tylko niewielkie śniegowe łaty pozostały. Wyżej jednak jest go więcej. Porośniętą młodymi świerkami połać wierzchołkową szczytu Malinów (1117 m n.p.m.) pokrywa śnieg. Docieramy do niego po 40 minutach marszu od Przełęczy Salmopolskiej.
|
Przełęcz Salmopolska (934 m n.p.m.) i Biały Krzyż.
|
|
Bezśnieżny początek podejścia na Malinów.
|
|
Widoki na zachodnią stronę.
|
 |
Strażnik szlaku. |
 |
Wierzchowina Malinowa. |
 |
Zejście z Malinowa z widokami na Kopę Skrzyczeńską, Małe Skrzyczne i Skrzyczne. |
Idziemy dalej na Przełęcz pod Malinowem. Strome zejście sprowadza nas na dół. Na drodze zalega grubsza warstwa śniegu, ale mokrego i grząskiego. Z pod niego wypływają na boki strumienie. Zaczyna się mżawka, więc zarzucamy peleryny. Mamy plan nieco zmodyfikowany niż zeszłego roku, zoptymalizowany pod kątem szczytów zaliczanych do Żywieckiej Korony Beskidów i w związku z tym na Przełęczy pod Malinowem odbijamy na południe za niebieskim szlakiem, a potem w Malinowskim Siodle (zwanym pod Malinowską Skałą) łapiemy zielony szlak, którym podążamy na Zielony Kopiec. Wierzchołek tej góry jest nieco odsunięty od ścieżki znakowanego szlaku na zachód, ale prowadzi do niego odrębna nieznakowana ścieżka. Ludzie często korzystają z niej, gdyż szczyt Zielonego Kopca jest dość widokowy. Nawet zimą przy dzisiejszej pochmurnej aurze widać wydeptane w śniegu ślady. Wkraczamy na wierzchołek Zielonego Kopca o godzinie 12.45.
 |
Dziury w śniegu. |
 |
Mokrawo na szlaku. |
 |
Widok na Zielony Kopiec i Malinowskie Siodło. |
 |
Zielony Kopiec (1152 m n.p.m.). |
Zielony Kopiec (1154 m n.p.m.) choć w znacznej mierze porośnięty lasem, wierzchołek posiada w miarę odsłonięty, i choć chmury silnie zagęściły się, to na sporo okolicznych obiektów można z niego zerknąć. Jak w przypadku innych beskidzkich kopców jego nazwa kojarzy się z granicami znaczonymi dawniej kamiennymi kopczykami. W przypadku tej góry jej nazwa odnosi się do czasów, gdy biegła tędy granica między Księstwem Cieszyńskim (później austriackim Śląskiem) a Księstwem Oświęcimskim (później Rzecząpospolitą).
Grzbiet od Zielonego Kopca biegnie dalej w kierunki Magurki Wiślańskiej, lecz przed nią jest jeszcze niepozorny i niewybitny Gawlasi, który również zaplanowaliśmy, aby w ten sposób mieć komplet wszystkich szczytów znajdujących się przed Magurką Wiślańską, aby nie wracać tu, gdy będziemy robić trasę od Magurki Wiślańskiej w kierunku Baraniej Góry. Mamy już w głowach taką trasę, która w znacznej części pokrywa się z przebiegiem Głównego Szlaku Beskidzkiego. Dawno nie wędrowaliśmy tym szlakiem przez pasma Beskidu Śląskiego i wiele czasu minęło od ostatniego pobytu na Baraniej Górze. Schodzimy sprawnie z Zielonego Kopca. Mijam niewielkie, aczkolwiek charakterystyczne ostańce, które przynoszą nam skojarzenia z grzbietem, który widzimy przed sobą rozciągający się pomiędzy Magurką Radziechowską i Magurką Wiślańską. Na jednym ktoś postawił lampion i wyrył w kamieniu inicjały „W.K.” z datą „15.06.2017”.
 |
Z Zielonego Kopca w stronę południa. |
 |
Widok na Magurkę Wiślańską i Baranią Górę (w głębi po prawej). |
Przestało mżyć, ale woda wylewa się spod mokrych płatów śniegu. Iście mokra aura. Na przełęczy nie ma śniegu, ścieżka jednak nie poddała się wodzie i jest dość twarda. O godzinie 13.10 docieramy do tabliczki szczytowej Gawlasi (1077 m n.p.m.), która zdaje się być umieszczona tuż przed właściwym punktem, wyższym miejscem, na którym rośnie grupa świerków. Tabliczka umieszczona została w węźle zbiegających się szlaków. Na wierzchołku Gawlasi znajduje się niewielka wychodnia.
 |
Gawlasi (1077 m n.p.m.). |
 |
Głaz z latarnią na stoku Zielonego Kopca. |
Wracamy tą samą drogę, najpierw na Zielony Kopiec, a potem z Malinowskiego Siodła wspinamy się na Malinowską Skałę, która szybko zanurza się we mgle. Zaczyna się nam kojarzyć ta wędrówka z ostatnią i to dość wiernie. Dzisiaj jednak nie nadchodzi tu żadna kurnwica jak wtedy. O godzinie 14.10 osiągamy Malinowską Skałę (1152 m n.p.m.). Jej charakterystyczna wychodnia znajduje się 60 metrów dalej. Przemieszczamy się do niej, a mgła gęstnieje do tego stopnia, że już praktycznie nic nie widać wokół tylko tą skalną ambonę z ciekawymi zagłębieniami i tą głęboką niszą w boku, która uczyniła z niej jeden z symboli Beskidu Śląskiego. Wychodnia zwana jest Malinowską Skałą. Ma wymiary 6 x 14 x 5 m. Pamiętamy czas, gdy skryta była za lasem. Od dłuższego czasu stoi na odkrytym zboczu, stanowiąc dobry punkt widokowy, bo na skałę można łatwo wejść, lecz dzisiaj nie ma po co.
 |
Widok na Malinowską Skałę z Zielonego Kopca. |
 |
Malinowska Skała (1152 m n.p.m.). |
 |
 |
Malinowska Skała. |
Schodzimy w zupełnej mgle na przełęcz. Zejście we mgle wydaje się być długie, choć takim w rzeczywistości nie jest. Z przełęczy czeka nas monotonne, aczkolwiek łagodne podejście na Kopę Skrzyczeńską (1189 m n.p.m.). Mgły czynią ułudę w poczuciu czasu i dystansu. Podążamy otwartymi przestrzeniami, niknącymi w toni sinej mgły. Wiemy, że grzbiet ten normalnie wabi wyśmienitymi panoramami. Mnóstwo obszaru tutejszego pasma zostało ogołocone z lasów głównie przez szkodniki. Od Baraniej Góry, przez Magurki, aż po Skrzyczne znikały kolejne obszary leśne, a zaczęło się to w latach 90-tych XX wieku. Spowodowało to, że w zimie może pojawić się zagrożenie lawinowe, ale oczywiście musi wcześniej napadać trochę śniegu. Obecnie wszystko topnieje, że aż żal nam narciarzy, którzy rozpoczęli tutaj swoje urlopy.
 |
Zejście z Malinowskiej Skały w otchłań mgły. |
O godzinie 15.05 docieramy do szczytu. Na krótko zatrzymujemy się tylko przy suchym konarze z wątłym napisem „Kopa Skrzyczeńska” dla wykonania fotografii, potwierdzającej że byliśmy tu kolejny raz. Potem idziemy dalej mijając kolejne kikuty świerków. Grzbiet przed kolejnym szczytem jest płaski, nieznacznie obniża się zaznaczając niewyraźnie przełęczkę, nawet tego nie wyczuwamy. Bardzo szybko osiągamy Male Skrzyczne (1211 m n.p.m.). Stajemy na jego szczycie o godzinie 15.25. Na zboczach Małego Skrzycznego działa jeden z popularniejszych tu ośrodków narciarskich. Wyciąg narciarski sięga wierzchołka tej góry i nawet jeździ dzisiaj, dzięki zapasom śniegu i sztucznemu naśnieżaniu tras narciarskich. Nie jest to jednak proste przy dodatnich temperaturach. Nawet przy najlepszych chęciach i najbardziej nowoczesnym sprzęcie do naśnieżania idealne warunki śniegowe dla narciarzy są niemożliwe do uzyskania.
 |
Kopa Skrzyczeńska (1211 m n.p.m.). |
 |
Wierchołek Małego Skrzycznego. |
 |
Małe Skrzyczne (1211 m n.p.m.). |
 |
Małe Skrzyczne. |
 |
Bałwanek ledwie się trzyma, ale wciąż uśmiechnięty. |
Podążamy dalej spokojnie. Do schroniska, gdzie odpoczniemy mamy w zasadzie już bardzo blisko i gdyby nawet zaczęło padać, nic nas nie popędzi. Dróżka grzbietowa prowadzi nas teraz przez młodnik świerkowy. Stoi w nim nawet zimowy bałwanek, który zdaje się do nas uśmiechać i pozdrawiać uniesioną ręka zrobioną z gałązki. Jak miło. A na końcu drogi czeka na nas żaba. Siedzi na najwyższym punkcie dzisiejszej trasy, a więc na szczycie, którego nazwa ma wywodzić się od żabiego skrzyczenia. Ponoć dawniej były tu jakieś stawki, w których żyły te sympatyczne płazy. Dzisiaj jest ten jeden, który nawet nie myśli o tym, aby zamienić się w księcia na gest niewiasty. Skrzyczeńska żabka woli pozostać tutaj dla ozdoby popularnego szczytu Beskidu Śląskiego, który zarazem jest najwyższym w całym tym paśmie, sięgając 1257 m n.p.m. Zostań tu więc żabko, a my idziemy do schroniska, bo już godzina 16.00, a my zdążyliśmy istotnie zgłodnieć.
 |
Na szlaku między Małym Skrzyczne i Skrzyczne. |
 |
Skrzyczne (1257 m n.p.m.). |
Ahoj! Pozdrawiamy narciarzy podążających w przeciwną stronę w kierunku nartostrady. Słowacka familia, a obok nich wiele polskich rodzin podąża na nartostradę niosąc jednak narty w rękach. Żal nam ich. Śnieg zniknął zupełnie ze ścieżki. Widząc nas, ze podążamy z przeciwnego kierunku, pytają, czy daleko tak jest. No niestety jakieś 100 metrów może być bez śniegu, potem da się przejechać, ale narty łatwo zrysować.
 |
Stacja kolejki linowej w Szczyrku. |
Schronisko PTTK Skrzyczne (1250 m n.p.m.) jest zwykle oblegane przez turystów, w środku, a gdy jest ciepło zajęta jest również cała przestrzeń wokół niego. W środku jest dziś gwarno, co prawda głównie dzięki grupie osób, którzy wybrali się z nami na wycieczkę nie zważając na prognozy pogody. To prawdziwi koneserzy górskich wędrówek. Na miejsce w schronisku długo czekać nie musimy. Obiad, kawa z ciastem na deser smakują wybornie, szczególnie w taki pochmurny dzień, który nie zachęca do górskiej wędrówki.
Schronisko ogrania nas przyjemnym ciepłą pogawędką, a przyjemnie jest tak, że godziny mijają niespostrzeżenie szybko. W drugiej połowie lutego dzień jest już na szczęście dłuższy, ale szlaki tutejsze w większości są nam dość dobrze znane. Przemierzaliśmy je w różnych warunkach atmosferycznych. Kiedyś również skorzystaliśmy z kolejki linowej, kiedy byliśmy tu ze swoimi dziećmi. Zjechaliśmy w dół, aby wyskoczyć jeszcze tego samego dnia na Klimczok i Magurkę wznoszące się po drugiej stronie Żylicy. Jakże słoneczny był to dzień. Ten dzisiejszy zupełnie inny, kontrastujący, ale przynosi taki sam ogrom satysfakcji z górskiego spaceru i pokonanych wierzchołków, chociaż znowu przywodzą się ku nam myśli, że musimy to koniecznie znów powtórzyć. I tak naprawdę na Skrzycznem kończymy dzisiaj wędrówkę, bo decydujemy się na zjazd kolejką do Szczyrku. Na Klimczok i Magurkę pójdziemy innym razem, bo w głowach zrodził się nam już nowy plan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz