W listopadzie 1918 roku, Polska pojawiła się z powrotem na mapach politycznych Europy po 123 latach nieobecności. Po wybuchu pierwszej wojny światowej stanęły naprzeciw siebie mocarstwa, dotąd solidarnie przeciwstawiające się dążeniom niepodległościowym Polski. Polacy stanęli przed dylematem, po której stronie konfliktu opowiedzieć się. Dostrzegali to, że wojna pomiędzy zaborcami może otworzyć im drogę do niepodległości, aczkolwiek działania wojenne były bratobójcze dla Polaków zmobilizowanych do różnych armii. Przełom nastąpił dopiero w listopadzie 1916 roku, kiedy cesarze Niemiec i Austrii proklamowali odrodzenie państwa polskiego na ziemiach odebranych Rosji. Kilka miesięcy później, gdy w Rosji obalono carat, nowe rosyjskie władze również uznały prawo Polaków do samostanowienia. Wkrótce znalazło to również poparcie Francji i Wielkiej Brytanii, które były sprzymierzone z Rosją porozumieniem Ententy. Wkrótce też sprawa polska zyskała poparcie Stanów Zjednoczonych Ameryki. Polacy musieli jednak dalej czekać na urzeczywistnienie się niepodległość, aż do rozpadu Austro-Węgier i zakończenia wojny na zachodzie Europy, ale nie tylko - musiał nastąpić niecodzienny zbieg okoliczności. Wojnę musiały przegrać wszystkie strony konfliktu i tak też się stało. Austro-Węgry rozpadły się, choć wcześniej pokonały Rosję, przegrywając wraz z Niemcami wojnę na zachodzie Europy. W tym niezwykłym zbiegu okoliczności wojnę przegrali wszyscy zaborcy Polski. Wówczas Polacy przystąpili do rozbrajania okupantów i tworzenia swoich niezależnych instytucji państwowych. Wtedy też do Warszawy przyjechał Józef Piłsudski więziony dotąd przez Niemców. Tam 11 listopada 1918 roku, Rada Regencyjna powierzyła mu pełnię władzy cywilnej i wojskowej nadając tytuł Naczelnika Państwa.
Tamte dzieje Polski wprowadzają nas do wędrówki po nieznanych bieszczadzkich zakątkach. Dzisiaj również mamy 11 listopada. Polacy wracają tego dnia pamięcią do 1918 roku, kiedy rozpoczął się nowy etap w historii Polski. Polska osiągnęła go nie tylko za sprawą Piłsudskiego, czy innych znanych powszechnie postaci takich jak Dmowski, Paderewski, Daszyński, ale przede za sprawą pokoleń Polaków żyjących pod zaborami, którzy przekazywali kolejnym pokoleniom Polaków przywiązanie do języka i kultury narodowej. Gdyby tego nie było polskość zaniknęłaby zupełnie. Celebrujemy tamten dzień w różny sposób, okazując ducha patriotyzmu, jedności narodowej i narodowej dumy. Organizowane są defilady i marsze, na cmentarzach zapalane są znicze dla uczczenia pamięci poległych w walce o niepodległość, odbywają się różne koncerty i widowiska artystyczne o tematyce patriotycznej i związane z historią Polski.
My w ten dzień udajemy się na wędrówkę, ale zupełnie niecodzienną, bo jej celem jest najbardziej wysunięty na południe punkt współczesnej Polski, ale nie tylko. Udajcie się wraz z nami do zakątka, w którym rzadko staje ludzka stopa.
TRASA:
Wiata pod Czystym Wierchem (817 m n.p.m.) Czysty Wierch (831 m n.p.m.) Ruiny Dworu Stroińskich (788 m n.p.m.) Grób Hrabiny (800 m n.p.m.) Wierszek, punkt widokowy (869 m n.p.m.) Źródła Sanu (891 m n.p.m.) – Piniaszkowy (960 m n.p.m.) – Opołonek (1028 m n.p.m) – Skała Dobosza (Dowbusza) – Piniaszkowy (960 m n.p.m.) – Źródła Sanu (891 m n.p.m.) Wierszek, punkt widokowy (869 m n.p.m.) Grób Hrabiny (800 m n.p.m.) Ruiny Dworu Stroińskich (788 m n.p.m.) Czysty Wierch (831 m n.p.m.) Wiata pod Czystym Wierchem (817 m n.p.m.)
Początek naszej wędrówki znajduje się niedaleko Potoku Niedźwiedziego, zwanego niegdyś Sianowym. To miejsce dość popularne, bo przebiega przez nie ścieżka przyrodniczo-historyczna „W dolinie górnego Sanu”. Znajduje się ono na przełęczy pomiędzy zalesionymi wzniesieniami Kopoławca (871 m n.p.m.) i Czystego Wierchu (831 m n.p.m.). Na przełęczy ścieli się nieduża polanka z ławkami i wiatą, którą przecina droga szutrowa schodząca dalej do strugi Potoku Niedźwiedziego. Potok ten oczywiście przetniemy podczas naszej wędrówki, lecz nie tą drogą. Zaczynamy o godzinie 8.30. Idziemy wpierw wspomnianą ścieżką w kierunku doliny Sanu, która zagłębia się w lesie Czystego Wierchu. To ona podprowadzi nas na nieznane bieszczadzkie dukty. Wierzchowina Czystego Wierchu jest rozlegle wypłaszczona. Dróżka wiedzie płasko prawie pod sam punkt szczytowy, przed którym zmienia kierunek ze wschodniego na południowo-wschodni. Wtedy las przerzedza się i przecinamy ciąg zarastających polan, a może jednej polany ongiś istniejącej, która porozdzielana została grupami młodników. Wtem skręcamy za ścieżką znów na wschód i po chwili schodzimy żwawo w dół do doliny rzeki San. O godzinie 8.50 docieramy do pozostałości Dworu Stroińskich położonych nad rzeką San.
Schodzimy do dolinki Sanu.
Tu niegdyś stał Dwór Stroińskich.
Zrekonstruowana studnia przy Dworze Stroińskich.
Po kilku minutach postoju w miejscu, gdzie niegdyś mieszkali Stroińscy, dochodzimy do wniosku, że nie ma co stać, bo zaglądniemy tu jeszcze w drodze powrotnej. Ruszamy więc dalej. Ścieżka wspina się lekko w górę ponad San, bo zbocze schodzące do rzeki jest na tym fragmencie bardziej urwiste. Potem schodzimy z powrotem na wysokość nurtu rzeki, gdzie przecinamy jej dopływ – Potok Niedźwiedzi. Przechodzimy nad nim drewnianą kładką zabezpieczoną poręczami, a potem znów wspinamy się nieco wyżej wchodząc jednocześnie do lasu. Podążamy północno-wschodnim skrajem wzniesienia Horb (837 m n.p.m.) trawersując jego stoki opadające w stronę Sanu, aż do godziny 9.15, kiedy opuszczamy zbocza Horbu przecinamy niewielki potok Dołhe, kolejny dopływ górnego Sanu.
Potok Niedźwiedzi skuty lodem.
Jesienne trawy ponad Potokiem Niedźwiedzim.
Trawy rosnące wyżej na zboczach wzniesienia Horb okrył delikatny szron.
U wylotu dolinki Dołhe znajduje się cerkwisko i pozostałości cmentarza wsi Sianki. Sianki to nieistniejąca już wieś położona w najbardziej na południe wysuniętej części Polski. Wieś została rozdzielona na część polską i radziecką na mocy porozumienia w 1944 roku, która określiło granicę biegnącą wzdłuż Sanu. Po polskiej stronie ludność została przesiedlona, a większość zabudowań zniszczona. Obecnie ta część Sianek znajduje się w obrębie Bieszczadzkiego Parku Narodowego.
W miejscu dawnego cmentarza znajdują się dwie mogiły, a za nimi kamienna kaplica. Miejsce to zwane jest powszechnie Grobem Hrabiny. W pierwszej mogile spoczywa dziedzic Sianek hrabia Franciszek Stroiński, obok w drugiej jego żona hrabina Klara Stroińska. Wiedli nader szczęśliwe życie. Ponoć była to miłość od pierwszego wejrzenia. Po przedwczesnej śmierci Klary dane było Franciszkowi żyć jeszcze 26 lat. Przez ten czas codziennie miał zanosić ukochanej kwiaty przemierzając długą drogę, bez względu na pogodę. Jednak po remoncie mogił i porównaniu nieczytelnych tablic z zapisami archiwów archidiecezjalnych okazało się, że to nie Klara, lecz Franciszek najpierw zmarł. Z Ksiąg Zmarłych wynika, że Franciszek Stroiński zmarł 20 września 1853 roku, natomiast Klara 16 lat po mężu, tj. 27 kwietnia 1869 roku. Jakkolwiek legenda ich miłości jest wciąż żywa, a wedle „Księgi Legend i Opowieści Bieszczadzkich” Andrzeja Potockiego:
Możecie nie wierzyć, ale zapewniam was, że jest takie miejsce w Bieszczadach, które wzmacnia uczucia mających się ku sobie. Trzeba tylko nieopodal źródeł Sanu odnaleźć grób hrabiny i tam zmówiwszy "wieczne odpoczywanie" wyrzec imię osoby, od której oczekujemy dozgonnej miłości.
W dolnce Dołhe, w miejscu dawnego cmentarza.
Kamienna kaplica na dawnym cmentarzu. Przed nim mogiły dziedzica Sianek i jego żony.
O godzinie 9.20 opuszczamy teren dawnego cmentarza i wracamy z powrotem na leśną ścieżkę. Zmierzamy na południe. Po 20 minutach marszu wierzchowiną wychodzimy na otwartą część wzgórza Wierszek (871 m n.p.m.). Widać stąd zamieszkaną część Sianek po stronie ukraińskiej z uczęszczaną linią kolejową i stacją, na której stają długie sznury wagonów kolejowych. Spoglądając na dzisiejszą część zamieszkiwanych Sianek trudno sobie wyobrazić, że przed II wojną światową był to ruchliwy kurort wypoczynkowy, w którym stały hotele i pensjonaty. Nadto schodziły się w nich liczne szlaki turystyczne, narciarskie i piesze. Zły czas przyszedł do Sianek, podobnie jak do całej doliny Sanu i myślimy o nim z ogromnym żalem, wyobrażjąc sobie te tereny tętniące życiem.
Poranne słońce coraz wyżej. Ścieżka przez Wierszek.
Punkt widokowy na Wierszku.
Widok na ukraińskie Sianki.
Zbliżenie na budynek stacyjny w Siankach.
Cudowna listopadowa aura działa niezwykle relaksująco. Jest tu tak pięknie i nikogo oprócz nas. Jakbyśmy po dziewiczych terenach stąpali. Przedziwne, a zarazem niezwykle przyjemne uczucie nie opuszcza nas od samego początku, bo wiemy, że przed nami jest jeszcze coś wspanialszego. Podążamy dalej trawiastym płaskowyżem Wierszka, aż do kolejnego lasu, gdzie ścieżka delikatnie podrywa się, przecina bądź wiedzie zagłębieniami dawnych okopów wojennych. Doprowadza nas o godzinie 10.00 do Źródeł Sanu, gdzie przystajemy na dłuższą przerwę. Tutaj kończy się znakowana ścieżka.
Droga przez Wierszek w stronę słońca.
Płaskowyż Wierszka.
Parów przed źródłami Sanu.
Granica i umowne źródło Sanu.
Oczywiście wiemy, że nie jest to główne źródło Sanu, o czym niegdyś toczyła się dysputa. Znawcy tematu jednoznacznie wyjaśnili tą kwestię i ustalono, że rzeczywiste źródło najważniejszej rzeki polskich Bieszczadów znajduje się nie tutaj, ale około 300 metrów stąd na południowy zachód, a więc po stronie ukraińskiej (50 metrów w linii prostej od najbliższego punktu granicy). Umowne źródło Sanu (886 m n.p.m.), przy którym odpoczywamy znajduje się przy słupku granicznym nr 224. Powyżej niego pomiędzy słupkami granicznymi stoi obelisk z krzyżem. Trzeba wiedzieć, o czym uświadamiają nas pracownicy Bieszczadzkiego Parku Narodowego, że o ile robienie zdjęć przy samym ukraińskim obelisku z krzyżem na granicy jest legalne, to takie samo wykonywanie fotografii przy ukraińskim słupku granicznym może zostać odebrane za nielegalne przekroczenie granicy.
Umowne źródło Sanu.
Obelisk nad umownym źródłem Sanu.
Pas graniczny poniżej umownego źródła Sanu.
O godzinie 10.15 rozpoczynamy wymarsz granicą polsko-ukraińską prowadzeni przez przewodników Bieszczadzkiego Parku Narodowego i w eskorcie polskich Służb Granicznych. Zmierzamy przecinką granicy na południe wspinając się na szczyt Piniaszkowy. Spostrzegamy, że po stronie ukraińskiej pojawiło się ogrodzenie z drutu kolczastego, który ma chronić przed nielegalnym opuszczeniem terenu Ukrainy. Nie było chyba tego wcześniej, przynajmniej przy granicy Ukrainy z Polską. Przed ogrodzeniem ciągnie się zaorany pas ziemi i rów. Pas graniczny po stronie polskie również wygląda na zmieniony i uporządkowany. Kiedyś jak spoglądaliśmy na niego ze Źródeł Sanu zdawał się być zarośnięty chaszczami. Dzisiaj jest trawiastym pasem pokrytym co najwyżej szeleszczącymi liśćmi opadłymi z drzew. Wiemy, że przeszłości rozciągnięte było tu stalowe ogrodzenie, tzw. sistiema. Było to w czasach ZSRR i jeszcze nie tak dawno jego resztki można było tu zobaczyć. W latach 70-tych XX wieku stalowe ogrodzenie podłączone było do prądu o niewielkim natężeniu. Jego zakłócenie powodowało błyskawiczną reakcję ze strony ówczesnych radzieckich służb granicznych.
Granica i widoczne nowe ogrodzenie po stronie ukraińśkiej.
Podążamy linią graniczną wytyczoną powyżej umownego źróła Sanu.
O godzinie 10.55 docieramy do specyficznego miejsca. Znajduje się za Piniaszkowym, gdzie stoi słupek graniczny nr 219. Słupek ten stoi na najdalej wysuniętym na południe punkcie terytorium Polski – 49°00'07.33"N, 22°51'34.87"E. Zatrzymujemy się przy nim do pamiątkowej fotografii. To symboliczne miejsce jest normalnie niedostępne dla turysty. Dzisiaj stoimy tu z garstką innych turystów, choć nigdy nie myśleliśmy, że kiedykolwiek będzie to możliwe.
Przy słupku granicznym nr 219, czyli na najdalej wysuniętym na połdunie punkcie Polski.
Pomiędzy Piniaszkowym i Opołonkiem.
Dalej linia graniczna nieznacznie kieruje się na północ, gdy kontynuujemy marsz na zachód. Zwiększamy wysokość, ale bardzo powoli. Wkrótce linia graniczna delikatnie skręca na lewo, czyli znów na południe. Wtedy po raz pierwszy możemy zobaczyć wierzchołek Opołonka oraz ostateczne podejście, które jest bardzo ostre. Zatrzymujemy się tuż przed stromizną na kilka minut łapiąc oddech przed wspinaczką. Wspinaczka – to słowo z pewnością nie jest przesadne dla końcówki podejścia. Ruszamy dalej.
Wspinamy się czasami bokiem do bardzo stromego stoku. Nawet jeśli robisz to zakosami, buty nie zawsze dobrze trzymają, pomimo że stromizna jest sucha. Lepiej nie myśleć, co by było tu po deszczu. Dobrze, że będziemy schodzić inną drogą.
Końcowe podejście na Opołonek.
O godzinie 11.25 stajemy na szczycie Opołonek (1028 m n.p.m.). Jest on porośnięty lasem i choć nie ma z niego widoków, satysfakcja z jego zdobycia jest przeogromna. Opołonek to jeden z tych szczytów, o których mogliśmy usłyszeć na lekcjach przyrody czy geografii, ale dla naszego pokolenia jest raczej nie możliwe, aby legalnie na niego wejść. Wejście na ten szczyt od czasów PRL-u jest zakazane. Poza tym nie prowadzi na niego żaden znakowany szlak, a nawet wyraźna ścieżka, ale dzisiaj stało się to możliwe i w ten jeden tak szczególny dzień - 11 listopada 2024 roku stajemy na szczycie Opołonka, wraz z grupą 150 osób. Mamy tu teraz dłuższy popas i czas odpoczynku. Nie ważne, że nie ma tutaj żadnych ławek, bo i po co miałyby tu być, skoro obszar ten jest poza zasięgiem ruchu turystycznego. Jednak są leżące konary na skraju lasu i suche liście w poszyciu, na których wygodnie można przysiąść i odpocząć, i oczywiście nappawać się niezwykłym, tajemniczym miejscem. Siedzimy tu dość długo, oczekując południa, bo…
Opołonek (1028 m n.p.m).
Dokładnie w południe stajemy wszyscy. Rozpoczynamy śpiewać nasz narodowy hymn, aż ciarki przechodzą po ciele. Wypełniamy tutejszą ciszę melodią. W lesie listopadowym, w którym nawet ptaków już nie słychać, w tym odosobnionym od ludzi miejscu. To niezwykle doniosła chwila, choć jest jedynie symbolicznym wyrazem patriotyzmu. Prawdziwy patriotyzm to oczywiście zupełnie coś innego, jak gotowość do obrony ojczyzny, a przede wszystkim niezwykle ważna w czasach pokoju codzienna troska o wspólne dobro, czyli przestrzeganie konstytucyjnych obowiązków obywatelskich. O patriotyzmie w czasach, gdy Polski nie było na mapach Europy pisał Bolesław Prus:
Prawdziwy patriotyzm nie tylko polega na tym, ażeby kochać jakąś idealną ojczyznę, ale – ażeby kochać, badać i pracować dla realnych składników tej ojczyzny, którymi są ziemia, społeczeństwo, ludzie i wszelkie ich bogactwa.
Dzień 11 listopada to urodziny naszej biało-czerwonej Polski, która w obecnej rzeczywistości geopolitycznej funkcjonuje otwarta na Europę i cały świat. Do wielu krajów możemy wjechać o dowolnej porze bez specjalnych pozwoleń. Wystarczy mieć przy sobie jedynie dowód osobisty. Jeszcze nie tak dawno nikt by nie pomyślał, że tak będziemy jeździć za granicę. Jednak wciąż nie są możliwe takie wyjazdy na Ukrainę, a chcielibyśmy bardzo, aby było inaczej. Wszak mamy tam wstrzymane przedsięwzięcia turystyczne o czym przypomniał nam wzruszający widok na ukraińskie Sianki, gdzie w 2019 roku zaczynaliśmy przepiękną wędrówkę historycznymi ścieżkami Głównego Szlaku Wschodniobeskidzkiego.
Opołonek może nie należy do najpiękniejszych miejsc w Bieszczadach, jednak ma swój indywidualny urok. Niektórzy mówią, że w latach 20-tych XX wieku stanął na nim Marszałek Józef Piłsudski wraz dziećmi z pobliskiej szkoły. Miało to wydarzyć się w trakcie jego wypoczynku w Siankach. Mieli oni również dotrzeć do Skały Dobosza, do której schodzimy kierując się dalej pasem granicznym na północ od szczytu Opołonka, na którym linia graniczna załamuje się o dziewięćdziesiąt stopni.
Buki na Opołonku po polskiej stronie.
Przed nami Skała Dobosza.
Skała Dobosza znajduje się w odległości około 100 metrów od szczytu Opołonka. Jej nazwa wywodzi się z legendy o zbójniku Doboszu, który miał w niej ukryć skarby. Zapewne wiele osób próbowało je odnaleźć, ale bezskutecznie z tego co nam wiadomo. Nam też się to nie uda bo Skała Dobosza jest uznana za pomnik przyrody, a ponadto znajduje się po stronie ukraińskiej. Poza tym i tak to nie jest ten czas, gdyż z tego co wiemy taka szansa nadarza się tylko raz w roku, podczas najkrótszej nocy. Tylko wówczas otwiera się ponoć wejście do pieczary, w której zostały ukryte skarby Dobosza.
Dotarliśmy pod Skałę Dobosza.
Dobosz jest autentyczną postacią znana na Ukrainie jako Ołeksa Dowbusz. Był znanym zbójnikiem karpackim, który grasował ze swoją bandą w latach 1739-1745 na Pokuciu w okolicach Mikuliczyna. Stał się bohaterem pieśni i wielu legend huculskich. Jedna z nich mówi, że poślubił pewną miejscową wieśniaczkę, chociaż jego serce należało do innej. Jego ukochana miała na imię Ksenia. Była jednak zamężną już kobietą. Spotykali się potajemnie i to nader często, tak często, że nietrudno było zauważyć ich romansu, który nie spodobał się Stefanowi, mężowi Kseni. Skruszona Ksenia wyjawiła mu całą prawdę. Stefan z zazdrości i przepełniony złością postanowił zastrzelić Dobosza. Jednak pierwszy strzał był chybiony. Kule ponoć nie imały się Dobosza. Dopiero drugi strzał z poświęconej srebrnej kuli, miał ugodzić go prosto w serce. Choć inna wersja legendy mówi, że został tylko zraniony i zmarł później w swej kryjówce w Czarnohorze, a przed śmiercią sam ułożył i odśpiewał towarzyszom tę oto balladę:
Oj popid haj zełeneńki
chodyt Dobosz mołodeńki
taj na niżku nalehaje,
topircem sia pidperaje...
Skała Dobosza.
Tu granica schodzi już na Przełęcz Beskid Żydzki; my odbijamy tu w przeciwną stronę.
Spod Skały Dobosza wracamy leśną ścieżką trawersując zbocze Opołonka. To dobrze, bo zejście ze szczytu tą drogą, którą wychodziliśmy byłoby bardzo karkołomne. Powracamy na granicę o godzinie 12.30, do miejsca tuż pod tym ostrym podejściem. Wracamy dalej tą samą trasą, którą zmierzaliśmy przed południem na Opołonek.
Podziwiamy raz jeszcze widok z Wierszka na Sianki. II Wojna Światowa i wydarzenia po niej znacznie wpłynęły na los tej znanej i popularnej miejscowości w okresie międzywojennym. Powstała nowa granica biegnąca wzdłuż Sanu, która podzieliła wieś na dwie części. Ludność z polskiej strony przesiedlono wtedy na tereny sowieckiej Ukrainy, a domostwo po stronie polskiej w większości zostały spalone. Spłonął również dwór Stroińskich. Budynki, które pozostały strawił czas, a tereny dawnej wsi znajdujące się na lewym brzegu Sanu przejęła we władanie przyroda.
Zachód słońca popnad Potokiem Niedźwiedzim.
Wracamy z pewnej zadumie. Może jeszcze nie dociera do nas w pełni to, że byliśmy tam, gdzie zwykle nie można być. Wracamy z tej wycieczki silniejsi, pełni wiary w siebie. Ta wycieczka to dowód na to, że marzenia spełniają się, nawet te, które kiedyś mogły wydawać się niemożliwe do spełnienia. Jednak ta niezwykła i przepiękna wyprawa nie byłaby możliwa bez pomocy Bieszczadzkiego Parku Narodowego oraz Straży Granicznej, którym w imieniu własnym, jak i całej naszej wspaniałej turystycznej grupy bardzo dziękujemy za umożliwienie nam jej odbycia oraz spełnienie naszego wielkiego marzenia.
17-19.05.2019 - wyprawa 9 Wyprawa po wschody i zachody słońca
przez najwyższe partie Beskidów BAZA: Markowe Szczawiny, Hala MiziowaODCINEK: Krowiarki - Węgierska Górka
termin 1. wyprawy: 6-15 wrzesień 2019 odcinek: Bieszczady Wschodnieczyli... od Przełęczy Użockiej do Przełęczy Wyszkowskiej
termin 2. wyprawy: wrzesień 2023 odcinek: Gorganyczyli... od Przełęczy Wyszkowskiej do Przełęczy Tatarskiej
termin 3. wyprawy: wrzesień 2024 odcinek: Czarnohoraczyli... od Przełęczy Tatarskiej do Gór Czywczyńskich
Koszulka Beskidzka
Niepowtarzalna, z nadrukowanym Twoim imieniem na sercu -
koszulka „Wyprawa na Główny Szlak Beskidzki”. Wykonana z poliestrowej tkaniny o wysokim stopniu oddychalności. Nie chłonie wody, ale odprowadza ją na zewnątrz dając wysokie odczucie suchości. Nawet gdy pocisz się ubranie nie klei się do ciała. Wilgoć łatwo odparowuje z niej zachowując jednocześnie komfort cieplny.
...można je przemierzać w wielkiej ciszy i samotności, ale jakże piękniejsze stają się, gdy robimy to w tak wspaniałym towarzystwie – dziękujemy Wam za trzy niezwykłe dni w Słowackim Raju, pełne serdeczności, ciekawych pogawędek na szlaku i za tyleż uśmiechu.
24-26 lipca 2015 roku
Powrót do Słowackiego Raju
Powróciliśmy tam, gdzie byliśmy roku zeszłego,
gdzie natura stworzyła coś niebywałego;
gdzie płaskowyże pocięły rokliny,
gdzie Spisza i Gemeru łączą się krainy;
by znów wędrować wąwozami dzikich potoków,
by poczuć na twarzy roszące krople wodospadów!
To czego jeszcze nie widzieliśmy – zobaczyliśmy,
gdy znów w otchłań Słowackiego Raju wkroczyliśmy!
19-21 sierpnia 2016 roku
Słowacki Raj 3 Tam gdzie dotąd nie byliśmy!
Przed nami kolejne trzy dni w raju… Słowackim Raju W nieznane nam dotąd kaniony ruszymy do boju
Od wschodu i zachodu podążymy do źródeł potoków
rzeźbiących w wapieniach fantazję od wieków.
Na koniec pożegnalny wąwóz zostanie na południu,
Ostatnia droga do przebycia w ostatnim dniu.
I na całe to krasowe eldorado
spojrzymy ze szczytu Havraniej Skały,
A może też wtedy zobaczymy
to czego dotąd nasze oczy widziały:
inne słowackie krasy,
próbujące klasą dorównać pięknu tejże krainy?
Niech one na razie cierpliwie
czekają na nasze odwiedziny.
7-9 lipca 2017 roku
Słowacki Raj 4 bo przecież trzy razy to za mało!
Ostatniego lata miała to być wyprawa ostatnia,
lecz Raj to kraina pociągająca i w atrakcje dostatnia;
Piękna i unikatowa, w krasowe formy bogata,
a na dodatek zeszłego roku pojawiła się w niej ferrata -
przez dziki Kysel co po czterdziestu latach został otwarty
i nigdy dotąd przez nas jeszcze nie przebyty.
Wspomnień czar ożywi też bez większego trudu
fascynujący i zawsze urzekający kanion Hornadu.
Zaglądnąć też warto do miasta mistrza Pawła, uroczej Lewoczy,
gdzie w starej świątyni świętego Jakuba każdy zobaczy
najwyższy na świecie ołtarz, wyjątkowy, misternie rzeźbiony,
bo majster Paweł jak Wit Stwosz był bardzo uzdolniony.
Na koniec zaś tej wyprawy - wejdziemy na górę Velka Knola
Drogą niedługą, lecz widokową, co z góry zobaczyć Raj pozwala.
Słowacki Raj od ponad stu lat urodą zniewala człowieka
od czasu odkrycia jej przez taternika Martina Rótha urzeka.
Grupa od tygodni w komplecie jest już zwarta i gotowa,
Kaniony, dzikie potoki czekają - kolejna rajska wyprawa.
Cudowna wyprawa z cudownymi ludźmi! Dziękujemy cudownym ludziom, z którymi pokonywaliśmy dzikie i ekscytujące szlaki Słowackiego Raju. Byliście wspaniałymi kompanami.
Miało być naprawdę po raz ostatni...
Lecz mówicie: jakże to w czas letni
nie jechać znów do Słowackiego Raju -
pozwolić na zlekceważenie obyczaju.
Nawet gdy niemal wszystko już zwiedzone
te dzikie kaniony wciąż są dla nas atrakcyjne.
Powiadacie też, że trzy dni w raju to za krótko!
skoro tak, to czy na cztery nie będzie zbyt malutko?
No cóż, podoba nam się ten kras,
a więc znów do niego ruszać czas.
A co wrzucimy do programu wyjazdu kolejnego?
Może z każdego roku coś jednego?
Niech piąty epizod w swej rozciągłości
stanie się powrotem do przeszłości,
ruszajmy na stare ścieżki, niech emocje na nowo ożyją
gdy znów pojawimy się w Raju z kolejną misją!
15-18 sierpnia 2018 roku
Słowacki Raj 5 Retrospekcja
Suchá Belá - Veľký Sokol - - Sokolia dolina - Kyseľ (via ferrata)
519 km i 18 dni nieustannej wędrówki
przez najwyższe i najpiękniejsze partie polskich Beskidów
– od kropki do kropki –
najdłuższym górskim szlakiem turystycznym w Polsce
Dorota i Marek Szala
Główny Szlak Beskidzki
- od kropki do kropki -
WYRÓŻNIENIE prezentacji tego pasjonującego przedsięwzięcia na
za dostrzeżenie piękna wokół nas.
Dziękujemy i cieszymy się bardzo, że nasza wędrówka Głównym Szlakiem Beskidzkim nie skończyła się na czerwonej kropce w Ustroniu, ale tak naprawdę doprowadziła nas aż na Navigator Festival 2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz