Dziennik wypraw i przystań przed kolejną wędrówką.

No i co z tego, że mróz?

Mogielica w zimowej odsłonie

Sobota. Godz. 5.30. Zegarek się drze. Pobudka. Patrzę na termometr za oknem. 13 stopni mrozu. Hmm… zapowiada się ciekawie. Dźwięk smsa. To od Ewci. Czytam: „Ubierz coś pod spodnie górskie, bo odczuwalna ma być minus 19.” No to ubieram. W głowie kołacze mi się wczorajsze pytanie znajomych: 

- Ty się nie boisz iść w góry na taki mróz? 

- Ano nie boję. Bo Szalami jest bezpiecznie. Poza tym nie ma złej pogody, jest tylko zły ubiór. No i co z tego, że mróz – myślę przekornie.

Gramolimy się z samochodu na miejscu zbiórki. Fajny widok - pusty zaśnieżony Kraków, a tu ludzie z plecakami i kijkami, omotani szalikami do połowy głowy patrzą na nadjeżdżający autobus z radością w oczach. Mamy już zajęte miejsca. Dziwne czasy. Dwa autobusy, a w każdym połowa ludzi. Wszyscy siedzą osobno. I w maseczkach. Reżim sanitarny i nakaz Doroty. Oj, jej to nikt nie odważyłby się sprzeciwić. I kolejny nakaz: „Proszę o wysłanie smsów z nazwiskiem. W razie, gdyby okazało się, że ktoś na pokładzie miał covid to będziemy informować, czyli dzwonić do wszystkich. Chodzi o bezpieczeństwo.” Hmm… podoba mi się to. Sensownie i profesjonalnie. 

Ruszamy. Dostajemy karteczki z rozpiską trasy, kolorem szlaków i czasem przejścia. My jedziemy w autobusie Marka. Biegnie więc jego opowieść o Beskidzie Wyspowym. Kim był Łopień? Dlaczego Mogielicę nazywali wiedźmą? Jak zmarli Śnieżniczka i Ćwilin? Fakty i legendy kodują nam się w głowach, wzmagają ciekawość, zapraszają… 


Luudzie, jak pięknie! czyli fotograficzny szał ciał


Chwilkę po 9.00 wysypujemy się z autokarów we wsi Wilczyce, przy zielonym szlaku.  Ruszamy w trasę. Łukasz i Waldek przecierają szlak idąc na szpicy. Kolejno, jak gąski w szeregu, brniemy w śniegu za nimi. Po śladach łatwiej. Sypie, wieje, zacina śniegiem w twarz. Jest biało. Wszędzie. Drzewa uginają się pod białym puchem. Zniknęła zieleń choinek. Nawet niebo jest białe. Tylko biel wokoło. I cudownie na tej bieli odcinają się kolorowe plecaki – czerwone, zielone, niebieskie, żółte aż po granicę horyzontu. Rozsuwamy się w przestrzeni. Każdy ma swoje tempo i swoje sposoby na pokonywanie trasy. Walczymy dzielnie z wiatrem na odkrytej łące. Krok za krokiem. Byle do lasu. Tam cieplej. Tu zaś piękniej. Oczy łakną przestrzeni, natury, dzikości. 

Co moment słychać: - Luudzie, jak pięknie! – Coś cudownego! – Bajkowo! 

Zatrzymujemy się na robienie zdjęć. Nikt nie protestuje, że tamujemy ruch, że wstrzymujemy grupę. Ścieżka w śniegu jest jedna, na szerokość stóp. Fajnie, że mamy czas i na zdjęcia, i na podziwianie natury. To nie wyścig, to – przyjemność. Fotografujemy z prawej, z lewej, z tyłu, z boku. Wszędzie pięknie. Nikogo nie trzeba prosić o zrobienie zdjęcia. Słychać: - Zrobię Ci fotkę, daj! – Uśmiech! – Teraz Ty mnie! – Patrz, tu świetne ujęcie!

Nie wszyscy się znamy, ale na szlaku to tak, jakby nasze dusze się znały. Rozumiemy się bez słów. Wszak ludzie gór mają podobne priorytety. 

Las – polana – las – polana – tak można by opisać kolejne godziny. Ale tak naprawdę las – to choinki zniewolone czapami śniegu, drzewa pochylone w pokorze pod ciężarem i ogromem białego puchu, niesamowite kształty zrobione ręką natury z zagadką dla przechodzącego – zgadnij kim pod śniegiem jestem: korzeniem? przewróconym drzewem? kamieniem? A polana – nieskończoność w bieli, samotność zlodowaciałego drzewa, szaro-białe kształty na horyzoncie. Zmysły karmią się tą bajkową rzeczywistością. Na zapas. Na cały tydzień. Aż do następnej wycieczki. Nieważne, że ręka zamarza na aparacie, a obiektyw zaparował. To trzeba utrwalić. Wszyscy to rozumieją. I utrwalamy. I dalej przed siebie. Znowu pod górę. Do szczytu już blisko. 


Żeńska wersja Yeti czyli Królowa Gór nadchodzi

Z lasu wyłania się kobieta omotana w chustę i przysypana śniegiem. Jak żeńskie Yeti powoli wychodzi zza drzew. Spod chusty widać zamarznięte włosy i chochliki radości w oczach. Łaaaał! To Dorota. No tak. Królowa Gór. Jak mogłam nie poznać? Ale… skoro Dorota, która zamyka, nas dogoniła, to jesteśmy… w czarnej dupie. Trzeba przyspieszyć.

Na pierwszym, wymagającym forsowniejszego podejścia szczycie, stoi tabliczka Polana Łąki. Wiatr atakuje. A mróz szczypie w dłonie mimo rękawiczek, gryzie w twarz mimo maski i unieruchamia włosy wyrwane wiatrem spod czapki. Uciekamy do lasu. 


Kim jest Kasia?

Kasia jest ponad tym. Ponad zimnem. Ponad mrozem. Ponad zmęczeniem. Wykorzystuje każdą chwilę. Pozuje do zdjęć, wskakuje do śniegu, tarza się, przewraca. Robi orzełka. Sypie puchem w niebo, na babcię, na nas. Jej śmiech dźwięczy w lesie, zadziwia, rozluźnia. To nic, że włosy zamarznięte, że buzia czerwona od mrozu, że śnieg przymarzł do szalika i szyi. Nic to. Liczy się chwila. Kim jest Kasia? – najmłodszą uczestniczką wycieczki. Ma 10 lat. Na pytanie: 

- Zmęczona jesteś Kasiu? 

Odpowiada: - Eee, troszeczkę - i wskakuje do śniegu, tarza się w zaspach, nurkuje w zimnym puchu.


Z Warszawy do Krakowa i w góry

Kolejny szczyt to Jasień. Przechodzimy obok kapliczki, gdzie z uchylonych drzwiczek patrzy na przechodniów zamarznięta Matka Boska Częstochowska. Sztuczne kwiatki swą czerwienią wyzywająco kłócą się z bielą dookoła. No to dalej. Na kolejny szczyt. Tam będzie przerwa. Tam będzie można napić się herbaty. Tam będzie można zmienić rękawiczki. 

Idę przed Markiem. Na Polanie Skalne zatrzymuje mnie i pokazuje szałas, opowiada, że wybudowany po wojnie, że nazywany bacówką. 

Podziwiam go i myślę: 

- Jak on przy takiej pogodzie ma siłę jeszcze opowiadać, skoro ja nie mogę nawet odwrócić głowy, bo zamarznięte włosy usztywniły kark.

Za mną opatuleni na maksa brną w śniegu Heniek i Andrzej. Są z Warszawy. Przyjechali specjalnie po to, by pójść z nami w góry. Zresztą nie pierwszy raz. Szacun wielki. 

Andrzej mnie zaskoczył. Kapitalnie robi zdjęcia. Patrzy na  świat przez obiektyw jak ja. I o dziwo - pierwszy raz spotkałam kogoś, kto robi więcej zdjęć niż ja. 

Przed nami Kutrzyca. Zimno okrutne. Ludzie mają problem ze zrobieniem zdjęcia. Bo po pierwsze trzeba zdjąć rękawiczki. Ile trwa zrobienie zdjęcia? Pięć sekund? I uwierzcie, pięć sekund bez rękawiczek to ból na takim mrozie. Po drugie – aparaty pozamarzały. Jednemu się nie włącza, drugiemu - nie klika, trzeciemu – nie łapie ostrości. Mój – robi zdjęcia prześwietlone. Ale wcześniej patrzę po zmarzniętych ludziach, kogo by tu poprosić o poświęcenie się i fotkę, bo selfi się nie sprawdza, bo jest odbicie lustrzane napisu. Stanisław mówi sam: - Dawaj! Zrobię! 


Najpiękniejszy z zapachów

Myślę o herbacie. Przecież mam gorącą w termosie. Ale trzeba by się zatrzymać i ściągnąć plecak. To trudne. Tu. W tym momencie. Na tej przestrzeni.

Dorota fachowo doradza: 

- Nie tutaj. Nie ma przerwy na szczycie. Jest wiatr. Trzeba schować się do lasu. Tam ja też napiję się herbaty. Nie tu!

Przyznaję rację. I myślę, że mózg mi chyba pracuje na zwolnionych obrotach, skoro na to nie wpadłam. Idziemy do lasu. Przerwa. Wrzątek parzy usta. Jest to przyjemne. Ciepło rozchodzi się po ciele. Siły wracają. Idziemy. Nagle telefon tłucze się w kieszeni, dźwięk rozrywa ciszę. 

- Macie skręcić w prawo w miejscu, gdzie zobaczycie dużo strzałek. To przed Mogielicą. Macie odbić na Polanę Wały. Tam jest zadaszenie. Tam już palimy ognisko.

To Kaśka. Przekazuję info Markowi. 

- Jeeejku, one już smażą kiełbasy, a my… - myślę.

Marek idzie z nami. Czas jakby się zawiesił. Tylko skupienie na tym, by dobrze postawić stopę. Nie wpaść w dziurę i nie śliznąć się. Liczy się teraźniejszość. Umysł nie przyjmuje nic poza kontrolą kroków. 

Marek pokazuje gdzie skręcić. Po chwili czujemy zapach ogniska i pieczonej kiełbasy. Najpiękniejszy z zapachów. Wchodzi w nozdrza, a umysł podpowiada wizje: palące się drwa, kiełbasa na patyku, wrząca herbata, grzejące się ręce. Idziemy za zapachem. Coraz intensywniejszy, a więc blisko. Już słychać głosy. A więc nasi. Roześmiana Kaśka wyciąga do mnie kiełbasę nabitą na kiju, a na plecaku kładzie talerzyk z widelcem i nożem. Luksus. Wizje się sprawdziły – i rozżarzone drwa są, i kiełbasa na kiju jest, i herbata. Nie mam siły stać i smażyć w dymie to wkładam w środek ognia. Zjadam błyskawicznie. 


Widzę szczyt. Ale swój

Idę wcześniej na szlak, bo na zejście potrzebuję więcej czasu. Mija mnie Nina i Grześ, Ewcia z wnuczką Kasią. Podziwiam 10-letnią Kasię nieustająco. I goni nas zapach pieczonej kiełbasy… 

Widać oznaczenie na drzewie: Mogielica 2 godziny. Kaśka mówi: 

- W tym śniegu to będzie ze trzy. 

Po czym rusza z impetem do przodu razem z Asią. Jak Ruscy na Berlin. W sekundach znikają za drzewami.

- Jejku, jeszcze trzy godziny – myślę. Nie jest to motywująca myśl. Ale… trzeba iść. Nie ma wyjścia. No to idziemy. Czas się dłuży i wydłużają się odstępy między piechurami. Byle być w zasięgu wzroku. Fajne jest to, że co jakiś czas osoba przede mną odwraca się i patrzy, czy jestem. Ja robię to samo. 

Coraz częściej patrzymy na zegarek. Coraz częściej słychać pytania: - Daleko jeszcze?

Idę powoli. Sił brakuje. Pod górkę. Zakręt. Znowu pod górkę. Pytam kobiety daleko przed mną: - Widzisz szczyt? 

Odpowiada oparta o drzewo:

- Widzę szczyt. Ale swój. Swoich możliwości.

Na zakręcie jest ogromna strzałka na śniegu ułożona z gałęzi. Fajnie, to znaczy, że tędy trzeba iść. Wyciągam z kieszonki plecaka batonik energetyczny. Wzmocnię się – myślę. Nic z tego – zamarznięty na kość, nie da się zębów wbić. Marek wygrzebuje colę z plecaka. Zamarzła. W butelce miał lód o wyglądzie coli. 


Mamy cię Mogielico

Wyłączam myślenie. Idę. Liczy się teraźniejszość. Jest pięknie wokoło, stwory i rzeźby natury w śniegu zachwycają, ale nie mam już siły, by wyjąć aparat i robić zdjęcia. Im bliżej Mogielicy, tym więcej mija nas narciarzy na biegówkach. Ich mocne - Dzień dobry – odbija się po lesie. Jest i szczyt. I Dorota i Marek. I Kaśka i Asia. I Stanisław. I Henio i Andrzej. Robimy zdjęcia. Szybko, bo zimno. Szybko, bo ręce drętwieją. Szybko, bo trzeba uciekać stąd, by nie zamarznąć. Jeszcze rzut oka na zaśnieżoną wieżę i w dół. I tu zaczyna się stres.

fot. Katarzyna Nowaczyńska

Marek ostrzegał, że będzie ostre zejście do Jurkowa. Ale, że tak ostre to nie przypuszczaliśmy. Jedni przesuwają się powoli trzymając się gałęzi, inni bokiem podpierając na kijkach, niektórzy szaleńczo na jabłku i na tyłku. Byle w dół. Byle bez upadku. Ja mam raczki to ok. Schodzę powoli bokiem. Puszczam szybkobiegaczy naprzód. Za mną kobieta bez raków ślizga się okrutnie. Boi się bardzo. Nie dziwię się jej. Wraca się po nią facet i sprowadza pod rękę. Zachowujemy odległość, by w razie upadku nie pociągnąć kogoś. Jest ciężko. Facet wymyśla dla niej ratunek – idą lasem, dziewiczym śniegiem – tam nie jest wyślizgane. Tam bezpiecznie. 


I zrozum tu kobito faceta

Mijam dwóch piechurów schodzących ostrożnie, ale z poślizgiem. 

- Pomyślcie nad kupnem raczków, jest bezpieczniej – mówię do nich.

- Mamy raczki…, no… w plecaku – odpowiadają.

- To wolicie dźwigać zamiast założyć?

- Eee, nie ma po co…

Dziwne. I zrozum tu kobito faceta. Kompletnie nie rozumiem. Dedukuję: jak wyglebią to ich problem. Ok. Ale jak wyglebią na kogoś albo pociągną kogoś za sobą, to już nie tylko ich problem, ale całej grupy.

Przypominam sobie smsa od Doroty, gdy zapisywałyśmy się na wycieczkę:

Napisała: „Warunek: raczki. Żebyście sobie dup nie porozbijały. Raczki są, miejsce jest.”

Oj, trzeba by ich do Doroty na rozmowę skierować!

Na prostym już, przy końcówce, gdy dochodziliśmy do Jurkowa, Marek podsumował: Dzisiaj cztery szczyty zdobyliśmy, to 10 procent Korony Beskidu Wyspowego. Może warto zbierać…

W autobusie Kasia, dziesięciolatka, mówi: 

- Bardzo bałam się o babcię. Trzy razy wyglebiła.

- Ale plecak mnie amortyzował – dodaje ze śmiechem Ewcia, babcia Kasi.


Zrypani jak hippis po Woodstock

Wracamy do Krakowa. Szczęśliwi. Teraz na spokojnie przeglądamy i wysyłamy zdjęcia.

- Zrypana jak hippis po Woodstock – słychać podsumowanie Kaśki. I po chwili:

- Poprzeczkę se trzeba podnosić.

Marek przez mikrofon mówi, że jest pełen podziwu dla Kasi, najmłodszej uczestniczki wycieczki. My też. 

Dorota zapowiada następny wyjazd. Od razu się zapisujemy. Wszak Ci, którzy zaspali zapisy i dzisiaj byli na rezerwie, nie pojechali. Niech żałują…


Lejdi Masakra


Udostępnij:

3 komentarze:

  1. Super opis troche inny od tych, do których przywykłem ..

    OdpowiedzUsuń
  2. Tez byłam. Cudowny opis. BARDZO DZIĘKUJĘ.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nic dodać, nic ująć, równie poetycko jak opisuje Marek. Gratulacje i do następnego spotkania na szlaku.

    OdpowiedzUsuń


Życie jest zbyt krótkie, aby je przegapić.

Liczba wyświetleń

Popularne posty (ostatnie 30 dni)

Etykiety

Archiwum bloga

Z nimi w górach bezpieczniej

Zapamiętaj !
NUMER RATUNKOWY
W GÓRACH
601 100 300

Mapę miej zawsze ze sobą

Stali bywalcy

Odbiorcy


Wyrusz z nami na

Główny Szlak Beskidu Wyspowego


ETAP DATA, ODCINEK
1
19.11.2016
[RELACJA]
Szczawa - Jasień - Ostra - Ogorzała - Mszana Dolna
2
7.01.2017
[RELACJA]
Mszana Dolna - Potaczkowa - Rabka-Zdrój
3
18.02.2017
[RELACJA]
Rabka-Zdrój - Luboń Wielki - Przełęcz Glisne
4
18.03.2017
[RELACJA]
Przełęcz Glisne - Szczebel - Kasinka Mała
5
27.05.2017
[RELACJA]
Kasinka Mała - Lubogoszcz - Mszana Dolna
6
4.11.2017
[RELACJA]
Mszana Dolna - Ćwilin - Jurków
7
9.12.2017
[RELACJA]
Jurków - Mogielica - Przełęcz Rydza-Śmigłego
8
20.01.2018
[RELACJA]
Przełęcz Rydza-Śmigłego - Łopień - Dobra
9
10.02.2018
[RELACJA]
Dobra - Śnieżnica - Kasina Wielka - Skrzydlna
10
17.03.2018
[RELACJA]
Skrzydlna - Ciecień - Szczyrzyc
11
10.11.2018
[RELACJA]
Szczyrzyc - Kostrza - Tymbark
12
24.03.2019
[RELACJA]
Tymbark - Kamionna - Żegocina
13
14.07.2019
[RELACJA]
Żegocina - Łopusze - Laskowa
14
22.09.2019
[RELACJA]
Laskowa - Sałasz - Męcina
15
17.11.2019
[RELACJA]
Męcina - Jaworz - Limanowa
16
26.09.2020
[RELACJA]
Limanowa - Łyżka - Pępówka - Łukowica
17
5.12.2020
[RELACJA]
Łukowica - Ostra - Ostra Skrzyż.
18
6.03.2021
[RELACJA]
Ostra Skrzyż. - Modyń - Szczawa

Smaki Karpat

Wołoskimi śladami

Główny Szlak Beskidzki

21-23.10.2016 - wyprawa 1
Zaczynamy gdzie Biesy i Czady,
czyli w legendarnych Bieszczadach

BAZA: Ustrzyki Górne ODCINEK: Wołosate - Brzegi Górne
Relacje:
13-15.01.2017 - Bieszczadzki suplement do GSB
Biała Triada z Biesami i Czadami
BAZA: Ustrzyki Górne
Relacje:
29.04.-2.05.2017 - wyprawa 2
Wielka Majówka w Bieszczadach
BAZA: Rzepedź ODCINEK: Brzegi Górne - Komańcza
Relacje:
16-18.06.2017 - wyprawa 3
Najdziksze ostępy Beskidu Niskiego
BAZA: Rzepedź ODCINEK: Komańcza - Iwonicz-Zdrój
Relacje:
20-22.10.2017 - wyprawa 4
Złota jesień w Beskidzie Niskim
BAZA: Iwonicz ODCINEK: Iwonicz-Zdrój - Kąty
Relacje:
1-5.05.2018 - wyprawa 5
Magurskie opowieści
i pieśń o Łemkowyni

BAZA: Zdynia ODCINEK: Kąty - Mochnaczka Niżna
Relacje:
20-22.07.2018 - wyprawa 6
Ziemia Sądecka
BAZA: Krynica-Zdrój ODCINEK: Mochnaczka Niżna - Krościenko nad Dunajcem
Relacje:
7-9.09.2018 - wyprawa 7
Naprzeciw Tatr
BAZA: Studzionki, Turbacz ODCINEK: Krościenko nad Dunajcem - Rabka-Zdrój
Relacje:
18-20.01.2019 - wyprawa 8
Zimowe drogi do Babiogórskiego Królestwa
BAZA: Jordanów ODCINEK: Rabka-Zdrój - Krowiarki
Relacje:
17-19.05.2019 - wyprawa 9
Wyprawa po wschody i zachody słońca
przez najwyższe partie Beskidów

BAZA: Markowe Szczawiny, Hala Miziowa ODCINEK: Krowiarki - Węgierska Górka
Relacje:
22-24.11.2019 - wyprawa 10
Na śląskiej ziemi kończy się nasza przygoda
BAZA: Równica ODCINEK: Węgierska Górka - Ustroń
Relacje:

GŁÓWNY SZLAK WSCHODNIOBESKIDZKI

termin 1. wyprawy: 6-15 wrzesień 2019
odcinek: Bieszczady Wschodnie czyli...
od Przełęczy Użockiej do Przełęczy Wyszkowskiej


termin 2. wyprawy: wrzesień 2023
odcinek: Gorgany czyli...
od Przełęczy Wyszkowskiej do Przełęczy Tatarskiej


termin 3. wyprawy: wrzesień 2024
odcinek: Czarnohora czyli...
od Przełęczy Tatarskiej do Gór Czywczyńskich

Koszulka Beskidzka

Niepowtarzalna, z nadrukowanym Twoim imieniem na sercu - koszulka „Wyprawa na Główny Szlak Beskidzki”.
Wykonana z poliestrowej tkaniny o wysokim stopniu oddychalności. Nie chłonie wody, ale odprowadza ją na zewnątrz dając wysokie odczucie suchości. Nawet gdy pocisz się ubranie nie klei się do ciała. Wilgoć łatwo odparowuje z niej zachowując jednocześnie komfort cieplny.

Fascynujący świat krasu

25-27 lipca 2014 roku
Trzy dni w Raju... Słowackim Raju
Góry piękne są!
...można je przemierzać w wielkiej ciszy i samotności,
ale jakże piękniejsze stają się, gdy robimy to w tak wspaniałym towarzystwie – dziękujemy Wam
za trzy niezwykłe dni w Słowackim Raju,
pełne serdeczności, ciekawych pogawędek na szlaku
i za tyleż uśmiechu.
24-26 lipca 2015 roku
Powrót do Słowackiego Raju
Powróciliśmy tam, gdzie byliśmy roku zeszłego,
gdzie natura stworzyła coś niebywałego;
gdzie płaskowyże pocięły rokliny,
gdzie Spisza i Gemeru łączą się krainy;
by znów wędrować wąwozami dzikich potoków,
by poczuć na twarzy roszące krople wodospadów!
To czego jeszcze nie widzieliśmy – zobaczyliśmy,
gdy znów w otchłań Słowackiego Raju wkroczyliśmy!


19-21 sierpnia 2016 roku
Słowacki Raj 3
Tam gdzie dotąd nie byliśmy!
Przed nami kolejne trzy dni w raju… Słowackim Raju
W nieznane nam dotąd kaniony ruszymy do boju
Od wschodu i zachodu podążymy do źródeł potoków
rzeźbiących w wapieniach fantazję od wieków.
Na koniec pożegnalny wąwóz zostanie na południu,
Ostatnia droga do przebycia w ostatnim dniu.

           I na całe to krasowe eldorado
spojrzymy ze szczytu Havraniej Skały,
           A może też wtedy zobaczymy
to czego dotąd nasze oczy widziały:
           inne słowackie krasy,
próbujące klasą dorównać pięknu tejże krainy?
           Niech one na razie cierpliwie
czekają na nasze odwiedziny.

7-9 lipca 2017 roku
Słowacki Raj 4
bo przecież trzy razy to za mało!
Ostatniego lata miała to być wyprawa ostatnia,
lecz Raj to kraina pociągająca i w atrakcje dostatnia;
Piękna i unikatowa, w krasowe formy bogata,
a na dodatek zeszłego roku pojawiła się w niej ferrata -
przez dziki Kysel co po czterdziestu latach został otwarty
i nigdy dotąd przez nas jeszcze nie przebyty.
Wspomnień czar ożywi też bez większego trudu
fascynujący i zawsze urzekający kanion Hornadu.
Zaglądnąć też warto do miasta mistrza Pawła, uroczej Lewoczy,
gdzie w starej świątyni świętego Jakuba każdy zobaczy
najwyższy na świecie ołtarz, wyjątkowy, misternie rzeźbiony,
bo majster Paweł jak Wit Stwosz był bardzo uzdolniony.
Na koniec zaś tej wyprawy - wejdziemy na górę Velka Knola
Drogą niedługą, lecz widokową, co z góry zobaczyć Raj pozwala.
Słowacki Raj od ponad stu lat urodą zniewala człowieka
od czasu odkrycia jej przez taternika Martina Rótha urzeka.
Grupa od tygodni w komplecie jest już zwarta i gotowa,
Kaniony, dzikie potoki czekają - kolejna rajska wyprawa.


Cudowna wyprawa z cudownymi ludźmi!
Dziękujemy cudownym ludziom,
z którymi pokonywaliśmy dzikie i ekscytujące szlaki
Słowackiego Raju.
Byliście wspaniałymi kompanami.

Miało być naprawdę po raz ostatni...
Lecz mówicie: jakże to w czas letni
nie jechać znów do Słowackiego Raju -
pozwolić na zlekceważenie obyczaju.
Nawet gdy niemal wszystko już zwiedzone
te dzikie kaniony wciąż są dla nas atrakcyjne.
Powiadacie też, że trzy dni w raju to za krótko!
skoro tak, to czy na cztery nie będzie zbyt malutko?
No cóż, podoba nam się ten kras,
a więc znów do niego ruszać czas.
A co wrzucimy do programu wyjazdu kolejnego?
Może z każdego roku coś jednego?
Niech piąty epizod w swej rozciągłości
stanie się powrotem do przeszłości,
ruszajmy na stare ścieżki, niech emocje na nowo ożyją
gdy znów pojawimy się w Raju z kolejną misją!

15-18 sierpnia 2018 roku
Słowacki Raj 5
Retrospekcja
Suchá Belá - Veľký Sokol -
- Sokolia dolina - Kyseľ (via ferrata)

Koszulka wodniacka

Tatrzańska rodzinka

Wspomnienie


519 km i 18 dni nieustannej wędrówki
przez najwyższe i najpiękniejsze partie polskich Beskidów
– od kropki do kropki –
najdłuższym górskim szlakiem turystycznym w Polsce


Dorota i Marek Szala
Główny Szlak Beskidzki
- od kropki do kropki -

WYRÓŻNIENIE
prezentacji tego pasjonującego przedsięwzięcia na



za dostrzeżenie piękna wokół nas.

Dziękujemy i cieszymy się bardzo,
że nasza wędrówka Głównym Szlakiem Beskidzkim
nie skończyła się na czerwonej kropce w Ustroniu,
ale tak naprawdę doprowadziła nas aż na
Navigator Festival 2013.

Napisz do nas