za nami
|
|
pozostało
|
0,0 km
|
519,0 km
|
Pokonanie Głównego Szlaku Beskidzkiego w czasie nie dłuższym niż 21 dni nie
jest sprawą łatwą. Większość osób podejmująca się takiego wyzwania po kilku
dniach wędrówki rezygnuje z niej. Czy i nas to czeka? Przekonamy się... miejmy
nadzieję, że dopiero w Ustroniu, na drugim końcu czerwonego szlaku.
Wielodniową wędrówkę rozpoczynamy w Wołosatym. Najpierw chcemy zmierzyć się z odcinkami słabiej zagospodarowanymi turystycznie, a zatem trudniejsze z logistycznego punktu widzenia. Jak sobie z nimi poradzimy, to później powinno być łatwiej. Będziemy chcieli informować na bieżąco o tym jak nam idzie, zwięzłymi relacjami opatrzonymi kryptonimem „GSB-21”. Będą one opracowywane w nieco innym tonie, niż dotychczasowe. Raczej nie będziemy mieli czasu na szczegółowe opisywanie przebytych odcinków, ale zawsze w razie czego można takie opisy znaleźć w relacjach z równolegle realizowanego projektu pn. „GSB na raty”. Wędrujemy w nim tym samym szlakiem, tyle, że w przeciwnym kierunku, z Ustronia do Wołosatego.
Relacjonując przebieg wędrówki chcemy tym razem skupić się m.in. na aspektach technicznych, występujących trudnościach i problemach, z którymi będziemy musieli się zmierzyć podczas wielodniowej wędrówki. Podczas niej z pewnością krzepieni będziemy jej walorami estetycznymi, kontaktem z naturą, rozległymi pejzażami górskimi, ale nie unikniemy deszczu i błota, może nawet chłodu. Na pewno podczas tej wielodniowej wyprawy będziemy walczyć ze zmęczeniem, i pewnie nie tylko fizycznym, ale również psychicznym. Ogromna ilość poświęconego czasu oraz włożona staranność podczas opracowywania wariantów odcinków dziennych do przebycia, nie wyeliminuje też ryzyka pojawienia się problemów logistycznych. Wystarczy przecież tylko jedno załamanie pogody w niedogodnym momencie, aby powstały pytania co dalej robić, iść dalej, czy się wycofać, gdzie się schronić, gdzie spać, gdzie i co zjeść.
Jeszcze przed rozpoczęciem wędrówki pojawił się problem - co spakować do plecaka i co uczynić, aby nie był taki ciężki. W końcu nosić go będziemy na własnych plecach przez ponad 500 km. Listę rzeczy do zabrania na wyprawę tworzyliśmy na kilka miesięcy przed rozpoczęciem wędrówki. Sami już nie wiemy ile razy była zmieniana, a to dopisywaliśmy do niej nową pozycję, a to usuwaliśmy. Wszystko szło w kierunku optymalizacji ekwipunku, aby był najbardziej niezbędny i możliwie najlżejszy. Największy udział w tej wadze ma woda i napoje - po dwa bukłaki w każdym plecaku, napełnione po 1,5 litra. Podczas marszu na pewno szybko „wypijemy” te kilogramy, a uzupełniać je będziemy w ilościach niezbędnych w zależności od dostępnych punktów gastronomicznych.
Wędrówka we dwoje dała nam możliwość podzielenia się niektórym ekwipunkiem, a
także spakowanie go według innego niż zazwyczaj schematu. W jednym plecaku
staraliśmy się umieść rzeczy, z których korzystać będziemy w bazie noclegowej
(np. śpiwory, namiot, ładowarki do telefonów). W drugim takie, które mogą być
potrzebne w trasie. Dzięki temu nie musimy otwierać dwóch plecaków, aby w
razie potrzeby wyciągnąć np. peleryny przeciwdeszczowe, bo obie mamy w teraz w
jednym miejscu.
Oby czekało nas jak najwięcej słońca. Już jutro ruszamy na czerwony szlak.
noc
|
rano
|
dzień
|
wieczór
|
|
|
|
TRASA:
Kraków
Ustrzyki Górne
Ustrzyki Górne (650 m n.p.m.)
Wołosate - Hotelik „Pod Tarnicą” (725 m n.p.m.)
OPIS:
Wczoraj przekonaliśmy się jak trudno dostać się do Wołosatego. Dotarliśmy tu
dzień później niż planowaliśmy. Wczorajszego dnia nie udało się to nam i nie
udało się to wielu innym z powodu braku miejsca w autobusie, a z
krakowskiego dworca był to chyba jedyny możliwy kurs (i to kombinowany z
przesiadką w Sanoku), dzięki któremu można było się tu dostać. Więcej
autobusów jeździ tu w okresie wakacyjnym (od 1 lipca do 31 sierpnia), ale i
tak nie jest ich więcej niż palców u ręki, no i kończą swój bieg w
Ustrzykach Górnych. Z jednego takiego właśnie skorzystaliśmy i po
przejechaniu 312 km znaleźliśmy się w Ustrzykach Górnych. Stąd do Wołosatego
trzeba łapać „okazję” albo dreptać szosą po niebieskim szlaku turystycznym
(wg mapy zajmuje to 1 godz. 30 min.).
Ale cóż, to że Bieszczady trudno dostępne są wiedzieliśmy nie od dziś. Są one swego rodzaju enklawą, niemal zupełnie odizolowaną od całej reszty świata i niech się nikt nie dziwi powiedzeniu: „diabeł tu mówi dobranoc”. Wszak też legendy powiadają, że mieszkały tu ongiś wyłącznie diabły, ale w końcu dla równowagi dobra ze złem, podzielono je na biesy reprezentujące zło i czady reprezentujące dobro. Stąd właśnie wzięła się nazwa pasma górskiego - Bieszczady.
Na szczęście jesteśmy już w Wołosatym, gdzie udało się nam przenieść rezerwację w Hoteliku „Pod Tarnicą”. Odpoczniemy tu jeszcze, a jutro wczesnym rankiem startujemy na czerwonym szlaku.
I jeszcze jedno: panu kucharzowi z baru "Ostatniego na szlaku" dziękujemy za wyśmienitą zupę gulaszową.
Ale cóż, to że Bieszczady trudno dostępne są wiedzieliśmy nie od dziś. Są one swego rodzaju enklawą, niemal zupełnie odizolowaną od całej reszty świata i niech się nikt nie dziwi powiedzeniu: „diabeł tu mówi dobranoc”. Wszak też legendy powiadają, że mieszkały tu ongiś wyłącznie diabły, ale w końcu dla równowagi dobra ze złem, podzielono je na biesy reprezentujące zło i czady reprezentujące dobro. Stąd właśnie wzięła się nazwa pasma górskiego - Bieszczady.
Na szczęście jesteśmy już w Wołosatym, gdzie udało się nam przenieść rezerwację w Hoteliku „Pod Tarnicą”. Odpoczniemy tu jeszcze, a jutro wczesnym rankiem startujemy na czerwonym szlaku.
I jeszcze jedno: panu kucharzowi z baru "Ostatniego na szlaku" dziękujemy za wyśmienitą zupę gulaszową.
W drodze do Wołosatego - na niebieskim szlaku z Ustrzyk Górnych. |
Oddalamy się od Ustrzyk Górnych. Za plecami mamy Połoninę Caryńską i Połoninę Wetlińską. |
Pod Tarnicą. |
Pod Tarnicą - zbieramy siły. |
Tarnica po zachodzie słońca. |
-
Opis kolejnych dni na szlaku
Materiały uzupełniające
Witam
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za wizytę w "photography"
i cieszę się że spodobał się Państwu opis do wyprawy na Górę Mojżesza.
Przejrzałem Wasze blogi, są niewątpliwie bardzo ciekawe, dlatego pozwolę sobie na częste śledzenie Waszych przygód.
Życzę pokonanie GSB w 21 dni.
Mi się to nigdy nie udało a raczej nigdy nie podjąłem takiej próby ze względu na brak tylu dni wolnego (praca).
Serdecznie Pozdrawiam
Piotr
No to trzymam kciuki! :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam, szlak cały przeszedłem tzn prawie cały, bo od Komańczy do Wysowej szedłem wzdłuż granicy, a nie przez Iwonicz. No, ale odbywało się to odcinkami przez dobrych kilka lat. Życzę wytrwałości, będę śledził postępy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Elu, Marku, trzymam za Was kciuki. Walczcie do końca. Jestem pewien, że podołacie. Pozdr. Paweł z Krzeszowic
OdpowiedzUsuńSorki Dorotko za zmianę imienia. Pozdr. Paweł
OdpowiedzUsuńCzytam Wasz blog i życzę Wam powodzenia w przejściu GSB w 21 dni. Trzymam kciuki ;)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem i stwierdzam z bólem, że rozdział o doborze sprzętu mogliby Państwo pominąć, gdyż z całym dla Państwa szacunkiem- nie mają o tym Państwo zielonego pojęcia. Te 9 litrów wody świadczy o tym najlepiej.
OdpowiedzUsuńDla porównania- doskonała lista sprzętu na GSB znaleziona w sieci.
http://ginvilla.blogspot.com/2012/07/gowny-szlak-beskidzki-wyposazenie.html
O listach sprzętu dla wędrówek UL nie wspomnę. Warto wiedzieć, że człowiek, który w Mongolii przez 19 dni przewędrował i przepłynął małym pontonem 1000km miał przy sobie nie więcej niż 1.5 litra wody na raz.
Oj „Anonimowy” próbuje się wymądrzać, a sam chyba niewiele wie na temat zapotrzebowania organizmu ludzkiego na wodę. Ogromnym nieporozumieniem jest porównywanie zwykłej turystycznej wyprawy pieszej do ekstremalnych wyczynów człowieka z Mongolii. No cóż, szkoda, że takie osoby pozostawiają tu tak nieprofesjonalne i w ogóle nie konstruktywne komentarze. Zapewne z tej przyczyny autor tego komentarza nie zechciał się pod nim podpisać.
OdpowiedzUsuńJednocześnie z ubolewaniem stwierdzamy, że anonimowy autor powyższego komentarza przekłamuje przy okazji fachowe i cenne informacje z innego bloga http://ginvilla.blogspot.com/2012/07/gowny-szlak-beskidzki-jedzenie-i-picie.html, skazując nas na 1,5 litra wody w ciągu 19 dni wyprawy (pontonem nie płynęliśmy:-). Tymczasem diametralnie inne stanowisko w tej kwestii przedstawia pan Jacek L. Piotrowski - autor przytaczanego bloga, wyraźnie pisząc, że „pojemność dwa litry wystarcza na chłodniejszy dzień, w upale to już stanowczo za mało.” W pełni się zgadzamy z tym stwierdzeniem, popierając to własnym, rzeczywistym doświadczeniem nabytym w trakcie naszej wielodniowej wędrówki. Przy okazji pozdrawiamy pana Jacka - bratnią duszę wędrującą Głównym Szlakiem Beskidzkim.
Anonimowy autor wie doskonale o zapotrzebowaniu organizmu i wie też, że organizm jest w stanie przetworzyć maksymalnie 0.6 litra wody w godzinę. I to przy wysiłku ekstremalnym właśnie- na przykład biegu maratońskim, czy wyścigu kolarskim.
OdpowiedzUsuńMierzy się to prosto- bierze dokładną wagę elektronicznę, waży się stroju do marszu i wychodzi z domu na 10km spacer. Taki spacer zajmuje jakąś godzinę i czterdzieści minut. Po powrocie wschodzi się na tą samą wagę i sprawdza różnicę w wadzę- to właśnie określa zapotrzebowanie na wodę.
Yaztek określa ile wody potrzebował, a nie ile wody brał. Na GSB są ogromne ilości wody źródlanej, do tego sklepy, schroniska, gospodarstwa. Spokojnie można wziać 2 litry wody i ją po drodze uzupełniać. O tym zresztą Yatzek też pisze. Szczególnie idąc w absolutnie niewysiłkowej wersji- takiej, jaką Państwo wybrali. Bo proszę wybaczyć, średnia 30km dziennie i to licząc, że szlak ma 520km, to nie jest żaden wysiłek. Chyba, że mówimy o zimowym przejściu szlaku.
Tak więc ponawiam prośbę- proszę nie wypisywać głupot i to głupot mogących prowadzić do poważnej kontuzji. Przypominam tu, że plecak Yatzka ważył łącznie gdzieś 10 kilogramów i był to plecak 34 litrowy, a nie taka szafa, jak te, które Państwo wzięli. Branie szafy nie tylko świadczy o kompletnej nieznajomości współczesnej turystyki, ale i źle świadczy o Państwa dbałości o zdrowie. Ale tutaj nie należy się dziwić- wystarczy spojrzeć na długość kijów Pani Doroty. Bez złośliwości- ciekawym po co Pani one, skoro nie spełniają one żadnej roli, bo są rozkręcone na zbyt małą długość.
Na koniec małe porówanie- w zeszłym tygodniu zrobiłem sobie mały wypadzik w Sudety. 25km w poziomie. Blisko 2km deniwelacji. Wypiłem 1 butelkę powerade (500ml), cisowiankę sprint (750ml) i piwo w schronisku (pół litra moczopędnego płynu). Więcej płynu organizm nie potrzebował, a ja nie mam zamiaru w siebie lać wody bezsensownie, bo to więcej szkodzi niż pomaga. Proszę się zapoznać z najnowszymi badaniami dotyczącymi nawadniania
No widzimy, że Anonimowy zezłościł się nieco i doczytał dokładnie artykuł przytoczonego przez siebie bloga oraz szybko dokształcił się w zakresie zapotrzebowania organizmu ludzkiego w wodę. Zaś w ocenie wysiłkowości Głównego Szlaku Beskidzkiego i dostępności źródeł wody przy szlaku proponujemy Panu samemu to sprawdzić, szczególnie w takiej upalnej aurze, jaką mieliśmy my przez pierwsze dni wędrówki, przez tereny o słabej infrastrukturze turystycznej.
OdpowiedzUsuńTrudno się zgodzić ze stwierdzeniem, że średnia 30 km przez kilkanaście dni, to „absolutnie żaden wysiłek”, szczególnie w terenie górzystym, a przecież głównie przez taki przebiega ten szlak. Proszę pomyśleć, jak ocenią Pana wypowiedź osoby, które próbowały pokonać ten szlak, ale im się to nie udało, albo udało dopiero po kolejnej próbie. Czyżby dlatego, że był absolutnie bezwysiłkowy? Czy tak też stwierdzą Ci, którym udało się go pokonać przy pierwszym podejściu. Apelujemy: proszę się nie ośmieszać, przynajmniej na łamach naszego bloga! Nie czepiać się wagi zawartości naszych plecaków, bo tak naprawdę to nie ma Pan wiedzy o ostatecznej ich wadze. Nie oceniać długości naszych kijów bez wiedzy o faktycznej ich długości. Po prostu szkoda nam czasu na taką dyskusję!