Nastał maj. Zapoczątkowany majówką krótszą niż zwykle, ale kalendarz już dawno zapowiadał, że nie będzie to pełny tydzień laby. Wiedzieliśmy, że tak nie będzie, lecz kto spodziewał się snując wcale nie dalekosiężne plany, że ta majówka będzie taka inna, że nie będzie taka, jaką chcieliśmy mieć. Wszystko się powywracało. Mimo to wiosna, jak co rok, zaczyna napełniać pragnieniami. Kwiecie wysypuje gdzie tylko się da, i w przydomowym ogródku, i na łąkach, co stroją się zielenią, i w lasach, gdzie rozśpiewane ptaki odnajdują miłosne natchnienie. Wszystko to dzieje się tak blisko nas. Nie trzeba jechać daleko za jedną, czy więcej rzek, za siódmą górę, czy dolinę, by to zobaczyć i dać upust swojej wrażliwości. Choć o poranku deszczykiem kropnęło, już po południu chmura chmurkę przepycha odsłaniając wyczekiwany błękit nadziei, otwierając pobudzającym promieniom słonecznym drogę do nas. Piękno jest tak blisko nas, naprawdę przy nas. Wyjrzawszy dzisiaj przez okno wiedzieliśmy, że gdzieś pójdziemy. Tylko gdzie? Może nad rzekę, która jest metaforą życia, która płynąc swoim spokojnym nurtem musi też pokonać wiele meandrów i zakrętów, którymi omija stojące na drodze góry i wyżyny. Jej złudna monotonia jest pełna niespodzianek. Za każdym meandrem, czy zakrętem, nawet tym najbardziej skomplikowanym, szansę ma pojawić się coś nowego, lepszego. Każdy ma taką rzekę, którą płynie aż do morza, w którym łączą się wszystkie wody.
Gdy tylko za oknem zobaczyliśmy słońce, postanowiliśmy wybiec na rozległą łąkę. Ruszyliśmy na południe, tam skąd dochodziły ciepłe promyki słoneczne, mimo, że dzień ten miał się już raczej z górki. Jednak dla nas jakby dopiero się zaczynał - czuliśmy się, jakbyśmy dopiero wstali i zjedli śniadanie, a przecież mijała już godzina piętnasta. Niebo nad naszymi łąkami było czyste. Jedynie bliżej horyzontu widać było ładne, nieruchome obłoczki. Podążaliśmy ścieżkę wzdłuż płytkiej transzei wypełnionej wodą. Łąki Nowohuckie są pocięte takimi transzejami, ale bynajmniej nie są one elementem fortyfikacyjnym. Jest wiele drewnianych kładek, które pozwalają nam przejść z jednej strony, na drugą i z powrotem. Te rowy wydrążone w ziemi odwadniają trochę ten teren, dzięki czemu możemy suchą stopą przejść przez ten podmokły, torfowiskowy obszar. Taka specyfika tego terenu ochroniła go przed inwestycjami i pomogła zachować jego naturalność. Dzięki temu Łąki Nowohuckie są unikalnym obiektem przyrodniczym w krakowskiej aglomeracji miejskiej. Można by powiedzieć, że są zjawiskowe w takim usytuowaniu. Zajmują obszar 68 ha na wyrównanej, płaskiej niecce obniżonego względem otoczenia terenu. Na tak niewielkim obszarze ustalono występowanie ponad 20 zróżnicowanych zbiorowisk roślinnych. Wśród nich występują zespoły turzyc, szuwarów trzcinowych, podmokła łąka z ostrożeniem wysokim, łąka świeża z rajgrasem wyniosłym i szuwar z kosaćcem żółtym. Bogata flora roślin kwiatowych liczy sobie tutaj ponad 370 gatunków, a wśród nich odnaleźć można rzadkie rośliny chronione, jak storczyk krwisty, goździk kropkowany, kozłek lekarski, czy rutewka wąskolistna. Łąki Nowohuckie są również miejscem noclegowym, żerowania i gniazdowania ptactwa. Stwierdzono na nich występowanie 69 gatunków ptaków. No i do tego nie można pominąć licznych gatunków motyli, które upodobały sobie to miejsce.
Łąki Nowohuckie.
Dzisiaj Łąki Nowohuckie przecinamy z północy na południe, dochodząc do niewysokiego wału, przez który biegnie arteria spacerowa łącząca wschodni i zachodni kraniec łąk. Wychodzimy na ten wał w okolicy jednego z drewnianych pomostów widokowych. Skręcamy na wschód i idziemy wałem około 100 metrów, poszukując wydeptanej ścieżki, którą moglibyśmy podążać dalej na południe. Znamy tą ścieżkę, a więc nie mamy z tym problemów, choć mogła obrosnąć trawami. Nie jest jeszcze zarośnięta i wciąż jest dobrze widoczna, tak jak na początku wiosny, kiedy ziemia dopiero przygotowywała się do wypuszczenia świeżych traw. Ten kawałek terenu pokryty był niegdyś zagonami truskawek, o czym świadczą liczne krzaczki truskawkowe. Kiedyś może to truskawkowe poletko zniknie zupełnie zarośnięte wyższą roślinnością, która pojawiła się już tutaj w postaci pojedynczych krzewów. Nieco dalej na wschodzie rośnie już ściana gęstych młodników, tworzących zapewne trudny do przejścia gąszcz. Tak przynajmniej to wygląda z naszej perspektywy. Kiedyś pewnie sprawdzimy, czy rzeczywiście tak jest. Z prawej, czyli na zachodzie obszar zajmują dość rozległe ogródki działkowe.
Teren dawnych zagonów truskawkowych.
Nasza ścieżka wchodzi w cień rozłożystych koron, przechodząc pod ciąg krzewiastych drzewek. Na lewo od ścieżki odchodzi foremny, prostokątny zagon pola uprawnego, otoczony ze wszech stron zagajnikami. Jest jak wiejska enklawa ukryta na obszarze miasta. Rośnie w niej młodziutkie zboże, ale trudno nam zgadnąć jakie. Jest zbyt małe, albo po prostu już zbyt długo mieszkamy w mieście. Dorastaliśmy zachłystując się wiejskim życiem. Mówią „ze wsi jesteś na wieś powrócisz”, ale ta nasza, to już nie ta sama wieś. Nie ma w niej wszystkich tych ludzi, z którymi braliśmy pierwsze lekcje życia, no i nie ma już tak naprawdę tej naszej wsi, bo zrobiło się z niej miasto. No chyba, że gdzieś indziej życie nas poniesie, jak wspomniana na wstępie rzeka, wyprowadzi nas za zakolem w jakieś nowe miejsce, lecz pewnie już nie w takie, gdzie gospodarz ścinając pierwsze kłosy zbóż złoży je w pierwszy snop zwany diduchem, czy też dziadem w zależności od regionu. Nie obca nam przyjemność uczty w ten, czy inny dzień po pracy w polu, do której siadaliśmy pod lasem lub na skraju pola czy łąki. Ot taka to była przeplatanka pracy i odpoczynku na łonie natury, od siewu poprzez żażynki, zbiory, a skończywszy na dożynkowych zabawach. W takich klimatach dorastaliśmy, a pokłosie takiego bytu znajdziesz tutaj.
Ścieżka przy zagonie.
Zagon zboża.
Zagajniki.
Polanka otoczona zagajnikami.
Minąwszy pole wchodzimy na łąki zmieszane z zagajnikami. Ścieżynka wije się między krzaczkami i drzewami. Nie widać jej końca, a zagajnik robi się coraz gęściejszy. Oby tylko ścieżka nie zniknęła w tych zagajnikach. Na szczęście jest cały czas wyrazista, choć chwilami wydaje się, że kluczy poszukując przejścia przez gęstwiny krzaków i młodych drzewek. Można łatwo stracić orientację, dokąd nas prowadzi, bo niebawem kierujemy się już nie na południe, a chyba trochę bardziej na wschód. Trzymamy się jednak tej jednej ścieżki, bo innej tutaj nie ma, ani żadnej odchodzącej od niej odnogi. Nie zastanawiamy się już wcale dokąd nas ona doprowadzi, byle tylko nas gdzieś doprowadziła, gdy nagle ścieżka kończy się stajemy na asfaltowej, wąskiej drodze. Za chwilę odczytamy z tablicy, że jest to ulica Odmętowa.
Odmętowa.
Kapliczka przy zbiegu Zapustej i Odmętowej.
Na ulicy Odmętowej skręcamy w prawo, po kilkudziesięciu metrach doprowadza nas do miejsca z kapliczką, skąd na prawo odchodzi ulica Zapusta. My utrzymujemy południowo-zachodni kierunek i podążamy dalej Odmętową. Zostawiamy za sobą gospodarstwo oferujące miody pszczele, następnie przekraczamy strumień i o godzinie 15.40 dochodzimy do ruchliwszej ulicy Longinusa Podbipięty... Tak, tak, właśnie tego samego Longinusa, o którym czytaliście w „Ogniem i mieczem”, co ślubował zachować czystość, dopóki nie zetnie trzech głów za jednym zamachem. Zapewne nie była to postać zupełnie zmyślona dla sienkiewiczowskiej trylogii. To nie jedyny literacki bohater dzieła, dla którego można odszukać realny odpowiednik. Ród Podbipiętów faktycznie istniał w czasach powieści, o czym mówią herbarze sporządzone przez Niesieckiego, Nałęcza, Małachowskiego i Stupnickiego. Również herb rodowy Podbipiętów, czyli Zerwikaptur (trzy kozie głowy na szarem polu pod szyszakiem ze strusiemi piórami) został opisany, jako „ trzy kozie głowy na szarem polu pod szyszakiem ze strusiemi piórami” przez Paprockiego, Wacława Potockiego i Niesieckiego, a i sprawa pochodzenia herbu jest zbieżna z tą zawartą w „Ogniem i mieczem”, o czym pisze Niesiecki:
Okazją tego herbu nabytego tę wszyscy namieniają, że przodek domu tego, bijąc się i ścinając wręcz z nieprzyjacielem, jednym zamachem trzema razem głowy uciął, na którego dzieła pamiątkę ten mu herb nadany: któregoby to zaś czasu było, żaden nie wyraża, tylko to w nich pewne, że to musiało być przed 1106 r… Którzyby się jednak tym herbem pieczętowali, nie mogłem się doczytać, tylko o Cienkowskich namienia Paprocki i Koziegłowscy. Zowie się zaś ten herb: Zerwikaptur albo Koziegłowy.
I choć na żadnej mapie nie znajdziecie Longinusowej wsi Myszykiszki, to na ziemi podolskiej odnajdziecie inną wieś o nazwie Myszarówka, która leżała w dobrach niejakiego Spirydjona Ostaszewskiego, którego Henryk Sienkiewicz znał. Tenże Spirydjon, jak ulał pasuje do postaci Longinusa, mając na względzie zarówno jego siłę i posturę, czy odwagę i męstwo, jak również niezwyczajny rodowód szlachecko-rycerski.
Stokrotki.
Moglibyśmy skręcić w prawo na ulicy Longinusa Podbipięty, ale w związku z tym, że jest dość ruchliwa, postanawiamy iść dalej prosto do końca ulicy Odmętowej. Ta po chwili doprowadza nas do ulicy Niepokalanej Marii Panny, na której skręcamy w prawo. Idziemy teraz na północny zachód, mijając kolejne domostwa, przy których masowo kwitną pachnące bzy. Za domostwami po naszej lewej ciągnie się las, do którego chcemy się dostać, ale nie da się ot tak sobie do niego przejść przez prywatne posesje, tym bardziej, że między nim i tymi prywatnymi posesjami płynie strumień. Musimy przejść do końca, gdzie u zbiegu dróg stoi kamienna figura Matki Boskiej Niepokalanego Poczęcia w niewielkim ogródku otoczonym drzewami. Nieznany jest jej autor, ale wiadomo, że powstała w 1899 roku dzięki staraniom i funduszom mieszkańców gminy Łęg, co potwierdza tablica wmontowana w czworobocznym wyniosłym filarze, na którym stoi figura: „Fundacya Gminy Łęg r. 1899”. Obecnie Łęg wchodzi w skład Dzielnicy XIV Czyżyny miasta Krakowa i kojarzy się nam przede wszystkim z Elektrociepłownią Kraków, czy studiem S-3 TVP Kraków. Dawny Łęg, z czasów fundacji tej figury i wcześniejszych był odrębną wsią duchowną o nazwie Łąg, będącą własnością Opactwa Cystersów w Mogile.
Wonne bzy.
U zbiegu dróg spotykają się ulice Niepokalanej Marii Panny, Sołtysowska i Longinusa Podbipięty, która zakręca tutaj na południe, gdzie po kilkudziesięciu metrach odnajdziemy ulicę Ogłęczyzna. Poboczem wzdłuż niej dochodzimy do lasu. Wejście do niego znajduje się dokładnie w miejscu, gdzie Ogłęczyzna ostro łamie się pod kątem prostym i skręca w prawo.
O godzinie 16.00 wchodzimy do Lasu Łęgowskiego, zwanego często zdrobniale Laskiem Łęgowskim. Na początku leśnej alejki mijamy tablicę uświadamiającą sens recyklingu odpadów w kontekście dużej czasochłonności ich rozkładu. Dlaczego właśnie przed wejściem do lasu mamy taką tablicę? Chyba nikogo nie trzeba uświadamiać. Lasy trzeba chronić przed degradacją, bo zdarza się, że miejscowi traktują je jak wysypisko i zdarza się również, że odwiedzający pozostawiają w nich śmieci. Lasy to płuca Ziemi, które dostarczają nam tlen. W rogu tablicy, poza skupieniem wzroku, ale jak się rozejrzycie po niej, to znajdziecie taką niebanalną ciekawostkę: „Sosna, brzoza i jałowiec wytwarzają wokół siebie strefę od 3 do 5 m wolną od bakterii. W ciągu godziny średnie drzewo liściaste wytwarza 1200 l tlenu, człowiek zużywa 30 l, a samochód 6000 l zamienia w spaliny.”
Las Łęgowski.
Wierzby.
Alejka wprowadza nas od razu w leśny drzewostan. Las ciągnie się pasem o szerokości około 150-200 m, od północnego zachodu na południowy wschód, który następnie skręca na północny wschód i ciągnie się niedługo równolegle wzdłuż Wisły. Zajmuje obszar 20 ha. Las już na wejściu ożywa zalotnymi śpiewami ptaków. Niosą się w nim radosne trele, współtworzące swoistą symfonię natury. Każdy gatunek z tej orkiestrze wnosi coś innego, niepowtarzalnego, ale współgrającego w harmonii całej zbiorowości. Las jest dla nich wszystkich domem, jak i areną widowiska o walorach tak miłych dla ucha ludzkiego. Ta ptasia uwertura wprawia w zachwyt, który inspiruje wielu ludzi, zarówno takich zwyczajnych jak my, jak też wielkich artystów, kompozytorów, poetów, pisarzy, czy malarzy. To nakładające się trelowanie, świergotanie, pogwizdywanie, derkanie, szczebiotanie, czy ćwierkanie najbardziej nasila się właśnie teraz na wiosnę. Trwa jeszcze latem, ale na wiosnę jest najbardziej wzmożone. Bogactwo ptasich głosów jest przeogromne, co cudownie słychać nawet w tym tak niedużym lasku. Ptasia kantata to muzyka kojąca nasze zmysły, ale dla ptaków ma zdecydowanie szersze znacznie. Jest formą porozumiewania się, a obecnym okresie nastawioną na zaprezentowanie się od jak najlepszej strony, co dotyczy jednakże tylko samców, które chcą zwrócić na siebie uwagę płci przeciwnej zalotnie do niej wyśpiewując: Spójrz moja miła na mnie, jak pięknie ci śpiewam, jakie mam ładne, kolorowe piórka i jakie będą piękne, jakie zdrowe będą nasze dzieci - tylko zwróć na mnie uwagę miła ptaszynko. Ależ to urocze! Na twarzy układa nam to uśmiech i bynajmniej nie dlatego, że to ptasie zachowanie może trącać lubieżnością, wszak być może znana jest wam ta śpiewana niegdyś retro „Wiązanka pieśni włoskich”:
Z mandoliną i gitarą
Trubadurów widać w dali
Pod balkonem ukochanej
Miłosnej pieśni słychać dźwięczne tony
Pod lazurowem niebem Neapolu
Tak bogdance szepnął swej:
„Seniora moją musisz być”
Posłuchaj pieśni mej
O Wiośnie śpiewam ci piosenkę swoją
I o miłości mej ... zdroju
O kwiatach tych w nich promień słońca drży
Mieni się tęczą barw i złotem lśni
Otwórz, otwórz swe okienko
Serenady usłysz tony
To dla ciebie ma piosenka
Mój ty skarbie wymarzony
Ta piosenka, to westchnienie
Z serca płynie księżyca moc
O, Zosieńko, me natchnienie
W tej piosence ... ci moc
(Ernesto Tagliaferri/Zybozet)
Nasza dróżka.
Gęste zarośla.
Osłoneczniona szkółka leśna.
Bluszczyk kurdybanek.
Wprawieni w radosny nastrój maszerujemy dalej przez las. Spoglądamy to na lewo, to na prawo w zarośla, gdzie zdumiewa nas zwyczajna kępka kwiatów leśnych i huba przyklejana do konara, i ten w mech odziany kamień, przy którym rodzą się marzenia, gdzie powietrze ma inny smak, jak śpiewała nam „Wolna Grupa Bukowina”. Nie trzeba szukać daleko, aby siebie odszukać i oddać się objęciom piękna, które tak naprawdę często leży blisko nas, tylko nie umiemy go dostrzegać, być może dlatego, że jest właśnie tak blisko. Tutaj w tym niewielkim zieleniejącym lasku odnajdujemy wewnętrzny spokój i motywację.
Bluszczyk kurdybanek.
W mech odziany.
Tu przeważają młode drzewa.
Larwy.
Niespodziewanie napotykamy ścieżkę odchodzącą od alejki w lewo. Gdzie ona prowadzi? Nad strumień oddzielający las od szeregu domostw. Na brzegiem strumienia jest huśtawka zawieszona na linach do gałęzi drzewa, na podobieństwo takich, które były kiedyś uciechą XVIII-wiecznej arystokracji. Uroku dodają kładki przerzucone nad strumieniem. Wracamy na główny trakt Lasu Łęgowskiego. Alejka delikatnie wije się, ale generalnie prowadzi wciąż prosto. Po 20 minutach od wejścia do lasu doprowadza nas do tutejszego dostojnika, uznanego za pomnik przyrody dębu szypułkowego. To chyba najbardziej okazałe drzewo spośród innych pomników przyrody. Dąb jest symbolem siły i długowieczności, energii i mocy – potrafi przeżyć wiele ludzkich istnień, żyjąc kilka setek lat. Dorasta przy tym nawet do 40 m wysokości. Wpływa korzystnie na nasz organizm, bo w jego otoczeniu szybciej znika z nas zmęczenie, przez co stajemy się silniejsi.
Gdzie prowadzi ta ścieżynka?
Huśtawka.
Zagłębienie ze strumieniem.
Do lasu wpada mnóstwo słońca, bo oprócz dużych, starych drzew rośnie mnóstwo młodych, niskich drzewek. To las wielopokoleniowy, w którym jest też kilka szkółek, gdzie rozwija się najmłodsze pokolenie lasu. Generalnie las ten jest młodym lasem, którego wiek ocenia się na około 50 lat. Lasek Łęgowski jest fragmentem pierwotnych lasów łęgowych Ficario-ulmetum i stanowi interesujące skupisko różnorodności biotycznej. Można w nim spotkać nie tylko dęby szypułkowe, ale też wiązy szypułkowe i pospolite oraz jesiony. Dosadzone zostały olsza czarna i olsza szara. Gatunki najniższego piętra są charakterystyczne dla żyznych i wilgotnych siedlisk leśnych. W najniższych położeniach lasu występuje: podagrycznik, niecierpek pospolity, czosnaczek pospolity, gwiazdnica gajowa, przytulina czepna oraz pokrzywa.
Dąb szypułkowy (pomnik przyrody).
Spojrzenie w koronę drzew.
Pochylony konar.
Czosnaczek pospolity.
Wkrótce spotykamy strumień, który dotąd ciurczył się leniwie skrajem lasu. Jego nitka znajduje się poniżej naszej dróżki w trawiastym zagłębieniu. Jego koryto ma może pół metra szerokości. Dno raczej kamieniste, co trudno zgłębić, gdyż powierzchnia wody jest gładziutka prawie jak powierzchnia lustra, która odbija nam obraz lasu. Trochę dalej strumień skręca na lewo, tak samo jak nasza dróżka i tak samo jak cały pas lasu, który przemierzamy. Niedaleko mamy już do drugiego końca lasu.
Strumień Lasu Łęgowskiego.
Konar zawieszony ponad strumieniem.
Strumień Lasu Łęgowskiego.
Żółta huba na starym konarze.
Bodziszek żałobny.
Stare drzewo.
Alejka dochodzi do drogi przecinającej w poprzek pas lasu. Mostkiem przechodzi ponad strumieniem. Jest ona południowo-wschodnim przedłużeniem ulicy Niepokalanej Marii Panny, którą niedawno stąd przechodziliśmy. Las Łęgowski ciągnie się jeszcze przez 200-300 metrów, ale nasza ścieżka kończy się tutaj po 1,1 kilometrze biegu. Na drodze, do której dotarliśmy skręcamy w prawo. Oddalamy się od strumienia i mostu. Wychodzimy z lasu. Przecinamy przechodzącą jego skrajem drogę rowerową. Biegnie ona wałem przeciwpowodziowym. Utwardzona droga schodzi z wałów ku Wiśle, której brzeg znajduje się 250 m od nas.
Przed nami most.
Most do ulicy Niepokalanej Marii Panny.
Słupek przy wyjściu z Lasu Łęgowskiego.
Las Łęgowski.
Droga na wał wiślany.
Mija godzina 16.40. Idziemy nad Wisłę. Z prawej zza lasu wyłaniają się powoli potężne kominy Elektrociepłowni. Za ten czas, co byliśmy w lesie nadeszło od tamtej strony więcej chmur. Na wschodzi, gdzie widać most nad Wisłą dominuje na sklepieniu błękit. Chcemy na brzegiem Wisły znaleźć dogodną przystań, przy której moglibyśmy przysiąść i zaparzyć sobie kawy. Wzdłuż brzegu mamy gruntową drogę, ale blisko brzegu jest też ścieżka, którą poruszamy się w stronę mostu nad Wisłą. Nie do wiary! Mijamy drzewa podgryzione przez bobry. Wisła musiała się naprawdę stać przyjazna dla tych stworzeń. Przez kilka ostatnich lat bobry zadomowiły się w całym Krakowie. Można je spotkać prawie na każdej rzece i strumieniu. To zaskakujące, gdyż dotąd bobry były kojarzone ze śródleśnymi rzekami, jeziorami i bagniskami.
Niedużo jest tutaj trawiastych miejsc, na których można by wygodnie przysiąść. Najlepsze z naszego rozeznania są już zajęte przez innych, ale zaraz za ujściem strumienia z Lasku Łęgowskiego, a jeszcze przez znakami żeglugi rzecznej mamy to miejsce. O godzinie 17.00 zasiadamy na przerwę kawową.
Droga schodząca z wału przeciwpowodziowego do Wisły.
Elektrociepłownia.
Pola między wałem przeciwpowodziowym i Wisłą.
Nad brzegiem Wisły.
Wisła.
Drzewa podgryzione przez bobry.
Kolejne drzewko podgryzione przez bobry.
Wisła płynie spokojnie, z dostojnością królowej polskich rzek. Zazwyczaj taka jest, choć wszyscy wiemy, że co parę, czy paręnaście lat staje się niespokojna i niszczycielska. Znika z niej wówczas wyraz wdzięku, nasila się w niej bezwzględność. Jednak dzisiaj toczy swe wody ze stoickim spokojem. Na przeciwległym brzegu wędkarze oddają się swojemu ulubionemu relaksowi. My z drugiej strony delektujemy się kubkiem czarnej kawy. Przyjemności nie ujmuje nawet ta ławica ciemniejszych chmurek, które nadeszły od zachodu, a może północy. Trudno nam stwierdzić, bowiem są jak nieruchome, gdyż wiatr dzisiaj jest bardzo słaby i z ledwością je przepycha.
Idziemy brzegiem Wisły.
Strumień wypływający z Lasu Łęgowskiego.
Mniszek lekarski.
Wisła.
Wisła i Most Wandy.
Po przerwie ruszamy wzdłuż Wisły. Niebawem przekraczamy leniwy strumień mający swój początek na Łąkach Nowohuckich. Zbliżamy się do mostu. Jest to Most Wandy - tak go nazwali na cześć tej Wandy, co niemieckiego księcia za męża nie chciała. Była córką legendarnego króla Kraka, który w prastarych czasach był władcą Krakowa. Był to władca mądry i sprawiedliwy. Po jego śmierci zapanowała żałoba, smutek oraz wielka niepewność, bowiem król nie pozostawił po sobie męskiego potomka, a tylko jedyną córkę Wandę. Obawiano się, że młoda księżniczka nie podoła we władaniu królestwem. Szybko jednak okazało się, że ta słynąca z urody księżniczka jest również mądrą i dobrą władczynią, czym oczywiście zjednała sobie serca swych poddanych. Wieść o jej urodzie rozchodziła się po świecie i wzbudzała wśród sąsiadów, książąt i królów zainteresowanie. Dotarła także do niemieckiego księcia Rydygiera, który wnet ogłosił, że jeśli Wanda nie przyjmie jego oświadczyn, to jej ziemia krwią się pokryje. Wanda nie miała zamiaru opuszczać swych poddanych i oświadczyła, że nie poślubi Niemca. Aby nie narażać królestwa na wojnę i rozlew krwi wymknęła się z zamku i weszła na stromy brzeg Wisły. Zamknęła oczy i skoczyła w nurt ciemnej wody. Rankiem odnaleziono wyrzucone na brzeg ciało królewny. Okryci żałobą i wzruszeni jej czynem podani postanowili usypać jej mogiłę w formie kopca, który nazwano jej imieniem. Stoi on po dziś dzień, niedaleko stąd. Rydygier zaś zrozumiał, że miłości nie można zdobyć siłą, ani jej kupić.
Znak żeglugi rzecznej.
Strumień mający swój początek na Łąkach Nowohuckich.
Przechodzimy pod Mostem Wandy, potem wychodzimy na ulicę Longinusa Podbipięty. Dochodzą do niej tutaj ulice Klasztorna i Półłanki. Przechodzimy obok zbiegu tych ulic i dalej na wschód, gdzie po niecałych 200 metrach stajemy przed Lasem Mogilskim, zwanym Laskiem Mogilskim. Wchodzimy do niego odchodząc alejką na lewo, prowadząca do widocznej stąd drewnianej budowli. Jest to Kaplica Matki Boskiej Częstochowskiej.
Wejście do Lasu Mogilskiego.
Las Mogilski.
Powstanie kaplicy w Lasku Mogilskim wiąże się z obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, który tutejsi pielgrzymi zakupili w dniu 5 maja 1928 roku w Częstochowie. Był to obraz drukowany na zwykłym papierze, przyklejony do szyby z fazowanymi krawędziami. Obraz ten umieszczono w drewnianej kapliczce, zawieszonej na jednym z dębów rosnących w Lasku Mogilskim. Po II wojnie światowej mieszkańcy z okolicznych wsi postanowili wybudować kaplicę, jako wotum wdzięczności za ocalenie Mogiły i Krakowa od zniszczeń wojennych. Inicjatorem budowy takiej kaplicy był Tadeusz Lamota, a głównym budowniczym cieśla z Łęgu, Jan Figlarz. Kaplica powstała w 1947 roku, a na jej szczycie umieszczono ów obraz Matki Bożej przeniesiony z kapliczki na dębie. W 1973 roku obraz uszkodzony został przez wandali. Zdjęto go wówczas i przeniesiono do środka kaplicy. Tamta kaplica stała tu do 1983 roku, gdyż musiano ją rozebrać ze względu na zniszczenie dachu i drewnianej konstrukcji. Trzy lata później stanęła tu obecna kaplica, większa, ale zachowująca bryłę poprzedniej. Wznieśli ją mieszkańcy Łęgu i Mogiły, za staraniem ówczesnego proboszcza Mogiły. W 2000 roku kaplicę wyposażono w dzwon o imieniu „Jan Paweł II-Papież”, odlany w Odlewni Dzwonów Janusza Felczyńskiego w Przemyślu. Jego dźwięki rozeszły się po okolicy po raz pierwszy na Anioł Pański dnia 22 października 2000 roku, w 22 rocznicę inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II (wybrany na papieża 16 X 1978).
Kaplica Matki Boskiej Częstochowskiej w Lasku Mogilskim.
Od kaplicy idziemy równolegle do ulicy Linginusa Podbipięty, utrzymując kierunek wschodni. W połowie drogi mijamy krótkie odejście w kierunku tej ulicy. Dalej mamy okrągły placyk, największy w całym lesie. W latach 70-tych XX wieku zaczęto tutaj budować amfiteatr. Nigdy go nie dokończono, a pozostałości po nim są już słabo widoczne. Od tego miejsca ruszamy alejką odchodzącą na północ. Zagłębiamy się bardziej w leśnej głuszy, oddalając od ruchliwej szosy. Las Mogilski zajmuje obszar 24 ha, wpisujący się w obramowanie trójkąta. Alejki (w latach 70-tych XX wieku zostały wyasfaltowane) prowadzą naokoło całego lasku, jedna z nich przecina go mniej więcej w połowie. Znaczna część porastającego go drzewostanu jest stara, starsza od Lasu Łęgowskiego. Ogólny wiek drzewostanu wynosi ponad 150 lat. Przez to właśnie spacerując w nim czujemy się jak w jakiejś dawnej puszczy. Czasami można zapuścić się w jeszcze bardziej skryty zakątek wchodząc na jakąś inną ścieżkę. Z drzew przeważają tu wiąz, dąb i jesion. Poniżej korony drzew rosną gęste zarośla krzewów i drzewek, wśród których wyróżniają się bez czarny i czeremcha. Z niższych roślin spotykamy ziarnopłon wiosenny i złoć żółtą, a także podagrycznik, gwiazdnicę, dąbrówkę rozłogową, niecierpek pospolity, kuklik pospolity, bodziszek żałobny, bodziszek cuchnący i pokrzywę zwyczajną.
Nasza droga przez las.
Pień.
Pędy paproci.
Tutaj las zostawił więcej miejsca mniejszym roślinom.
Alejka.
Spojrzenie na korony drzew.
Miejsce niedoszłego amfiteatru.
Dąbrówka rozłogowa.
Gwiazdnica gajowa.
Bodziszek żałobny.
Stary konar.
Dochodzimy do rozejścia dróg, za którym stoi charakterystyczny, wysoki konar. Długo zapewne już nie postoi. To sędziwy pomnik przyrody, pozbawiony kory i gałęzi. Znajduje się przy prawym odejściu alejki, my wybieramy alejkę odchodząca w lewo. Ta alejka przenosi nas z powrotem na zachodnią stronę lasu, a stamtąd znów kierujemy się na północ, gdzie drzewa rosną dziwnie poskręcane. A idąc dalej dochodzimy do przecięcia z płytkim jarem ze strumieniem. W lewo wzdłuż niego biegnie ścieżyna wyprowadzająca na osiedla Starego Wiśliska. To już prawie północny skraj lasu, w którym rosną drzewa o potężniejszych obwodach pierśnicowych.
Ach! Jak posępnie las ten dziki!
Ponura jego głąb i ciemna,
Pełna milczenia i tajemna.
Ach! Jak posępnie las ten dziki!
(Stanisław Korab-Brzozowski, Posępny las, fragm.)
Przy starym konarze (pomnik przyrody).
Powalony konar.
Para sędziwych drzew.
Omszały konar.
Bluszczyk kurdybanek i żywokost bulwiasty.
Żywokost bulwiasty.
Zanurzamy się głębiej w las, wchłaniając jego ożywczy zapach
i głęboko oddychając jego powietrzem. Czujemy jak las odpręża, las uzdrawia,
las uszczęśliwia – wystarczyło tylko otworzyć zmysły na jego aromat. W czym
tkwi fenomen lasu i jego dobroczynnego wpływu na nasze samopoczucie? Badań w tej kwestii przeprowadzono bez liku i wszystkie sprowadziły do wniosku, że tak faktycznie jest, choć do końca nie wiadomo dlaczego tak się dzieje. Szkoda, że za niedługo będziemy musieli opuść już ten las.
Goły konar.
Dziwnie poskręcane.
Jar ze strumieniem.
Zawilec gajowy.
Ławeczka przy alejce.
Dach lasu.
Przed wyjściem z Lasu Mogilskiego.
O godzinie 18.35 opuszczamy Las Mogilski. W średniowieczu obszar Lasu Mogilskiego stanowił rodową posiadłość biskupa Iwo Odrowąża, który sprowadził do Polski cystersów, a w Mogile założył klasztor. Tutejszy teren nazywano wówczas „Ziemią św. Wacława”. Okolica wyglądała zupełnie inaczej niż teraz. W tamtych pradawnych czasach Lasek Mogilski był częścią prawdziwej puszczy. W XIII wieku Lasek Mogilski przeszedł w posiadanie klasztoru w Koprzywnicy. Bracia z klasztoru Ojców Cystersów w Mogile odkupili go dopiero w 1939 roku. Zresztą obydwa laski, Łęgowski i Mogilski, są pozostałością dawnych terenów cysterskich w Mogile.
Mogiła wchodzi obecnie w skład Dzielnicy XVIII Nowa Huta, ale do końca 1950 roku była wsią. Gdy w 1222 roku biskup krakowski Iwo Odrowąż darował ją cystersom nazywała się Clara Tumba. Jako Mogiła pojawia się w dokumentach w 1291 roku. Nazwa ta ma wiązać się ze wspomnianą wcześniej legendą o Wandzie, która nie chcąc poślubić Niemca, miała utopić się w Wiśle. W pobliżu miejsca, gdzie odnaleziono jej ciało, usypano mogiłę.
Zamykamy pętlę świetnej przechadzki nad Łąkami Nowohuckimi o godzinie 19.10, od Lasu Mogilskiego podążając ulicami Żeglarską, Klasztorną z Opactwem Cystersów, dalej Sieroszewskiego obok posiadłości Rogozińskich, dochodząc do terenów przylegających do Nowohuckiego Centrum Kultury. Tak oto kończy się nasz majówkowy spacer.
Opactwo Cystersów w Mogile.
Łąki Nowohuckie.
Zobaczyliśmy dzisiaj przyrodę, która nawiązuje do prastarej puszczy. Można o nich mówić jak o szczątkach puszczy, która w czasach piastowskich pokrywała znaczne połacie Polski. Te dwa małe lasy, jedyne jakie są na obszarze Nowej Huty, są przykładami starych nadwiślańskich lasów łęgowych. Podłoże, na którym rosną było pod dużym wpływem rzeki, która przepływa w ich sąsiedztwie. Tak przynajmniej było aż do początków XX wieku, zanim Wisłę obwałowano, a tym samym tereny tych lasów zostały od niej odcięte. Jednakże w warstwie wierzchniej leśnego podłoża zachowały się ślady materiałów osadzanych w wyniku powodzi, które kształtowały ich przyrodnicze zbiorowisko. Pradawny wpływ żywiołów na te obecnie nieduże obszary leśne okiełznał je dzikością, którą promieniują do dzisiaj. Reliktom tej dzikości towarzyszy przyrodniczy czar i wdzięk - walory, które mieszają się na skrawku nadwiślańskiego terenu, jedynego w swoim rodzaju, tutaj w Nowej Hucie.
17-19.05.2019 - wyprawa 9 Wyprawa po wschody i zachody słońca
przez najwyższe partie Beskidów BAZA: Markowe Szczawiny, Hala MiziowaODCINEK: Krowiarki - Węgierska Górka
termin 1. wyprawy: 6-15 wrzesień 2019 odcinek: Bieszczady Wschodnieczyli... od Przełęczy Użockiej do Przełęczy Wyszkowskiej
termin 2. wyprawy: wrzesień 2023 odcinek: Gorganyczyli... od Przełęczy Wyszkowskiej do Przełęczy Tatarskiej
termin 3. wyprawy: wrzesień 2024 odcinek: Czarnohoraczyli... od Przełęczy Tatarskiej do Gór Czywczyńskich
Koszulka Beskidzka
Niepowtarzalna, z nadrukowanym Twoim imieniem na sercu -
koszulka „Wyprawa na Główny Szlak Beskidzki”. Wykonana z poliestrowej tkaniny o wysokim stopniu oddychalności. Nie chłonie wody, ale odprowadza ją na zewnątrz dając wysokie odczucie suchości. Nawet gdy pocisz się ubranie nie klei się do ciała. Wilgoć łatwo odparowuje z niej zachowując jednocześnie komfort cieplny.
...można je przemierzać w wielkiej ciszy i samotności, ale jakże piękniejsze stają się, gdy robimy to w tak wspaniałym towarzystwie – dziękujemy Wam za trzy niezwykłe dni w Słowackim Raju, pełne serdeczności, ciekawych pogawędek na szlaku i za tyleż uśmiechu.
24-26 lipca 2015 roku
Powrót do Słowackiego Raju
Powróciliśmy tam, gdzie byliśmy roku zeszłego,
gdzie natura stworzyła coś niebywałego;
gdzie płaskowyże pocięły rokliny,
gdzie Spisza i Gemeru łączą się krainy;
by znów wędrować wąwozami dzikich potoków,
by poczuć na twarzy roszące krople wodospadów!
To czego jeszcze nie widzieliśmy – zobaczyliśmy,
gdy znów w otchłań Słowackiego Raju wkroczyliśmy!
19-21 sierpnia 2016 roku
Słowacki Raj 3 Tam gdzie dotąd nie byliśmy!
Przed nami kolejne trzy dni w raju… Słowackim Raju W nieznane nam dotąd kaniony ruszymy do boju
Od wschodu i zachodu podążymy do źródeł potoków
rzeźbiących w wapieniach fantazję od wieków.
Na koniec pożegnalny wąwóz zostanie na południu,
Ostatnia droga do przebycia w ostatnim dniu.
I na całe to krasowe eldorado
spojrzymy ze szczytu Havraniej Skały,
A może też wtedy zobaczymy
to czego dotąd nasze oczy widziały:
inne słowackie krasy,
próbujące klasą dorównać pięknu tejże krainy?
Niech one na razie cierpliwie
czekają na nasze odwiedziny.
7-9 lipca 2017 roku
Słowacki Raj 4 bo przecież trzy razy to za mało!
Ostatniego lata miała to być wyprawa ostatnia,
lecz Raj to kraina pociągająca i w atrakcje dostatnia;
Piękna i unikatowa, w krasowe formy bogata,
a na dodatek zeszłego roku pojawiła się w niej ferrata -
przez dziki Kysel co po czterdziestu latach został otwarty
i nigdy dotąd przez nas jeszcze nie przebyty.
Wspomnień czar ożywi też bez większego trudu
fascynujący i zawsze urzekający kanion Hornadu.
Zaglądnąć też warto do miasta mistrza Pawła, uroczej Lewoczy,
gdzie w starej świątyni świętego Jakuba każdy zobaczy
najwyższy na świecie ołtarz, wyjątkowy, misternie rzeźbiony,
bo majster Paweł jak Wit Stwosz był bardzo uzdolniony.
Na koniec zaś tej wyprawy - wejdziemy na górę Velka Knola
Drogą niedługą, lecz widokową, co z góry zobaczyć Raj pozwala.
Słowacki Raj od ponad stu lat urodą zniewala człowieka
od czasu odkrycia jej przez taternika Martina Rótha urzeka.
Grupa od tygodni w komplecie jest już zwarta i gotowa,
Kaniony, dzikie potoki czekają - kolejna rajska wyprawa.
Cudowna wyprawa z cudownymi ludźmi! Dziękujemy cudownym ludziom, z którymi pokonywaliśmy dzikie i ekscytujące szlaki Słowackiego Raju. Byliście wspaniałymi kompanami.
Miało być naprawdę po raz ostatni...
Lecz mówicie: jakże to w czas letni
nie jechać znów do Słowackiego Raju -
pozwolić na zlekceważenie obyczaju.
Nawet gdy niemal wszystko już zwiedzone
te dzikie kaniony wciąż są dla nas atrakcyjne.
Powiadacie też, że trzy dni w raju to za krótko!
skoro tak, to czy na cztery nie będzie zbyt malutko?
No cóż, podoba nam się ten kras,
a więc znów do niego ruszać czas.
A co wrzucimy do programu wyjazdu kolejnego?
Może z każdego roku coś jednego?
Niech piąty epizod w swej rozciągłości
stanie się powrotem do przeszłości,
ruszajmy na stare ścieżki, niech emocje na nowo ożyją
gdy znów pojawimy się w Raju z kolejną misją!
15-18 sierpnia 2018 roku
Słowacki Raj 5 Retrospekcja
Suchá Belá - Veľký Sokol - - Sokolia dolina - Kyseľ (via ferrata)
519 km i 18 dni nieustannej wędrówki
przez najwyższe i najpiękniejsze partie polskich Beskidów
– od kropki do kropki –
najdłuższym górskim szlakiem turystycznym w Polsce
Dorota i Marek Szala
Główny Szlak Beskidzki
- od kropki do kropki -
WYRÓŻNIENIE prezentacji tego pasjonującego przedsięwzięcia na
za dostrzeżenie piękna wokół nas.
Dziękujemy i cieszymy się bardzo, że nasza wędrówka Głównym Szlakiem Beskidzkim nie skończyła się na czerwonej kropce w Ustroniu, ale tak naprawdę doprowadziła nas aż na Navigator Festival 2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz