Jakże ciepły poranek zbudził nas następnego dnia. Do pokoju, w którym kiedyś pewnie mieścił się jeden z salonów Zamoyskich, wpadły rozleniwiające promienie słońca. Pod bezchmurnym niebem, rozpoczął się drugi dzień spływu Wieprzem. Kajaki zwodowaliśmy we wsi Obrocz, zaraz poniżej miejsca gdzie rzeka Wieprz opuszcza granice Roztoczańskiego Parku Narodowego.
Niósł nas nurt rzeki, jakby leniwy, ospały, ale bardzo kręty. Błogo byłoby przymknąć oczy na drzemkę, ale meandry i liczne przeszkody w toni wodnej, korzenie, konary i mielizny nie pozwalają na to. Chylące się nad rzeką drzewa chroniły przed nadmiarem słońca. Niebo długo było bezchmurne, obłoki pojawiły się później. Leżąc w kajaku widzieliśmy jak napływają i wędrują pop błękicie nieba. Rzeka na tym odcinku jest nieco szersza i jakby zupełnie inna, niż ta którą pamiętamy z wczorajszego dnia. Chyba jest bardziej usłana konarami powalonych drzew. Wydawała się być bardziej dzika, nieprzemierzona, dziewicza.
Po półtorej godziny dopłynęliśmy do piaszczystej przystani z barem, rozstawionymi leżakami i parasolami chroniącymi przed słońcem. Takich miejsc wzdłuż rzeki jest kilka. Można w nich coś zjeść, napić się, albo zaopatrzyć i to nie wysiadając z kajaku. Jeśli nie ma dużo ludzi do obsługi przy bufecie, sprzedawczyni podejdzie do ciebie i przyniesie co trzeba. Wystarczy, że zacumujesz na chwilkę przy brzegu.
Opuściliśmy przystań po półgodzinnym leżakowaniu. Po dziesięciu minutach przepłynęliśmy pod zieloną kładką dla pieszych, za którą rzeka rozlewa się. Rozszerza, przechodząc w Zalew Rudka utworzony na niewielkiej zaporze. Ma on powierzchnię około 6 ha, a jego głębokość dochodzi do 2,5 metra. Zalew Rudka pełni funkcję retencyjną i turystyczną. Znajduje się przy nim strzeżone kąpielisko, piaszczysta plaża i molo. Jest też wypożyczalnia sprzętu wodnego. Jest miejsce dla wędkarzy, którzy łowią tu jazie, karpie, płocie, szczupaki, pstrągi i sandacze. Przecięliśmy zalew środkiem i skierowaliśmy dzioby kajaka na prawo od śluzy, skąd czekała nas przenioska.
Zalew Rudka. |
Kolejny etap po przeniosce prowadził przez dawny Ogród Skarbowy, czyli park miejski w Zwierzyńcu. Minęliśmy z lewej strony jedną z odnóg potoku Świerszcz, nieco później drugą na której utworzony jest Staw Kościelny ze słynnym kościółkiem na wyspie. W międzyczasie przepłynęliśmy pod mostami drogowymi. Rzeka wypływając ze Zwierzyńca kieruje się na północ między wsie Wywłoczka i Bagno.
Wywłoczka znajdująca się na lewym brzegu na początku swego istnienia nazywała się Wywłoczyca i była osadą młyńską we włości szczebrzeskiej. Dochodziło południe, gdy dobiliśmy do lewego brzegu, przy którym stały domy wsi Wywłoczka. Wciągnęliśmy kajaki z wody. Kilkanaście metrów dalej płonął już grill, czekały kawa i herbata. Wszystko było gotowe na błogą sielankę. Na taką właśnie się zanosiło, ale wydarzyło się coś zupełnie innego.
Zza zabudowań wyłoniły się postacie podążające dość szybkim krokiem w kierunku rzeki. Ubrani w niecodziennie spotykane szaty. Zapewne nie wszyscy od razu dostrzegli ich dostojność. Nie pochodzili z tej ziemi. Zmierzali prosto na grupę kajakarzy stojącą na ich drodze, która ledwie co zgromadziła się przy ogniu ogrzewającym ruszt z kiełbaskami. I wtedy dało się usłyszeć nieco srogi głos:
– Cóż to za zgraja szczurów lądowych leniwi się tu nad mymi wodami, do czorta! Kto tu dowodzi!
Nie od razu, lecz po chwili, ale śmiało i z impetem przed grupę wyszedł siwowłosy mężczyzna w kolorowym kapeluszu. Jego niebieskie oczy zalśniły, jakby przez moment napełniły się łzami. Być może była to chwila wzruszenia, choć to twardziel z pokładami życiowego doświadczenia. Nie jedno widział, o niejednym słyszał. Być może trochę zaskoczony wizytą - wpatrywał się przede wszystkim w postać, która przybyła na czele orszaku. A była to postać iście królewsko okryta w błękitną szatę, w kolorze swoich oczu ledwie dostrzegalnych w bujnym zaroście w kolorze kości słoniowej. Opasany był ażurowym, szerokim pasem. Na jego prawym ramieniu lśniła pętla z korali spinająca szatę. Lewe ramię miał odsłonięte, a pod nim widać było fragment muskularnego torsu. Na jego bujnej czuprynie nie było widać żadnej korony, lecz mimo to wszyscy wiedzieli kim jest, bo w ręku dzierżył jednoznaczny atrybut władzy królewskiej nad wszelkimi wodami. Był to rodzaj broni białej używanej niegdyś przez rybaków do polowania na większe ryby i ośmiornice. Ten jednak miał w sobie moc potęgi, która mogła rozbijać skały i tworzyć źródła wód. Tenże trójząb mógł mieć tylko jednego władcę: Grecy nazywali go Posejdonem, zaś Rzymianie - Neptunem.
Nie wiadomo skąd i dokąd dzisiaj zmierzał. Świta Neptuna nie była dziś tak liczna jak zwykle. Zatrzymał się przed poczciwym, lecz nie starym mężczyzną, który przed momentem wystąpił przed grupę. Spojrzał na niego. W tej samej chwili bryza delikatnie smagnęła piękne, długie loki na głowie mężczyzny. Tych loków nie mógł schować żaden kapelusz. Neptun spojrzał w oczy mężczyzny. Poznał go. Neptun zbliżył się do niego. Położył swoją lewą dłoń na jego prawym ramieniu. Trwało to ledwie Chwilkę, a wydawało się jakby czas zatrzymał się na dłużej.
– Toż to poczciwy Topograf – rzekł Neptun – Co ty tutaj robisz? Kiedyż to ostatni raz cię widziałem? Szmat czasu minęło.
Pytań zapewne nasuwało się o wiele więcej, lecz przez chwilę słychać było tylko ciszę. Żaden z nich dokładnie nie pamiętał ostatniego spotkania. Miało ono miejsce prawie ćwierć wieku temu - brakowało tylko kilka dni do rocznicy tamtego spotkania, które na zawsze odmieniło życie Topografa. Neptun nie mógł się nadziwić, że przez tak długi okres czasu go nie widział, że ten włóczył się po jakiś górach, choć pamiętnego dnia 28 lipca Roku Pańskiego 1991 dostąpił zaszczytu wstąpienia do Braci Wodniackiej. Właśnie tamtego dnia po przejściu rytuału chrztu zgodnie z wodniacką tradycją nadane mu zostało imię Topograf. Kochał wodę, czy to było morze, jezioro, czy rzeka, lecz los przez ostatnie lata kierował go gdzieś wyżej, w Beskidy, Sudety, na tatrzańskie dwutysięczniki, a nawet w Himalaje. Stąd też przylgnął do niego przydomek „Nepal”. Nikt z jego towarzyszy nie wiedział i nawet nie przypuszczał, że niegdyś władcy mórz, oceanów i wszystkich innych wód nadali mu imię Topograf. Zwracali się do niego po prostu Rysiek.
Spotkanie po latach nad Wieprzem wydawało się jak ze snu. Grupa Topografa wpatrywała się z niedowierzaniem i z niejakim zdumieniem. Nikt jednak nie śmiał przetrzeć oczu, czy uszczypnąć się dla sprawdzenia czy to nie sen. Nikt nie mógł pojąć, że Władca Mórz i Oceanów zjawił się nad Wieprzem, stworzonym przez tak niekrólewskie stworzenie, jakim jest zwyczajny wieprz z gospodarstwa. Czasu jednak na przemyślenia nie dano im wiele, bo wtem Neptun rzucił to samo pytanie co wcześniej, choć nieco wyciszonym tonem, kierując je tym razem wprost do Topografa:
– Cóż to za zgraja pałęta się z tobą nad Wieprzem?
– Neptunie – zdecydowanym tonem odpowiedział Topograf – przyprowadziłem tą zgraję przed twe oblicze do chrztu wodniackiego.
– Hmmm... A nadadzą się? – upewniał się, choć ufał staremu wodniakowi – Czy przejdą katusze chrztu? – dodał lekko uniesionym głosem.
– Powinni dać radę.
Śmiertelnicy, stojący za Topografem wciąż niedowierzali w to co właśnie zaczynało się dziać. Zapewne myśleli, że takie rzeczy ogląda się wyłącznie na scenie teatralnej, czy na ekranie filmowym. Nagle sami stali się neofitami, którzy mają zostać poddani próbie, być może nawet dość brutalnej. Czy wytrzymają? Być może niektórzy z nich pomyśleli w tym momencie o ucieczce, ale ludzka ciekawość, albo jakaś magiczna siła nie pozwalała im cofnąć się nawet krok do tyłu. Przed nimi wielka próba, w wyniku której wodne bóstwa mają być im przychylne przy pokonywaniu dalszych kilometrów szlaku kajakowego.
Neptun, bóg wód, chmur i deszczu nie na co dzień pojawia się na śródlądziu ze swoim dworem. Wiedzą o tym nawet dzieci. Gdzieś tam w głębinach towarzyszą mu korsarze, którzy odeszli już na wieczną wachtę. Niekiedy Neptun gości na pokładach żaglowców i okrętów przybywając rydwanem ciągnionym przez hippokampy, trytony i ichtiocentaury. Często towarzyszą mu wtedy Nereidy uosabiające uroki wód. Otaczają syreny, konie morskie i węże morskie, nad którymi władze sprawuje jego piękna żona Salacja, jedna z najbardziej znanych nereid, bogini morza, utożsamiana z grecką Amfitrytą.
Salacja jest dzisiaj u boku Neptuna. Jej duże, ciemne źrenice emanują niezwyczajną serdecznością i opiekuńczością. Wszak już jej imię mówi, że jest „tą, która otacza świat”. Ta urodziwa nereida ma w sobie magiczne moce. Nie używa ich zbyt często, ale w razie potrzeby znika z jej twarzy subtelność i swą mocą jest w stanie przemieniać ludzi w morskie potwory. Ma szaty bardzo podobnie do szat Neptuna i wygląda dzięki nim niczym jego bliźniacza siostra, ale oczywiście nią nie jest. Ubrana jest w błękitną szatę przewieszona przez lewe ramię, a nie przez prawe jak Neptun. Szata spięta jest sznurem korali na ramieniu. W tali opasa ją ażurowy pas. W przeciwieństwie do rozwichrzonej fryzury Neptuna jej czarne włosy układają się w harmonijnym spokoju, a ich końce delikatnie ścielą się na ramionach.
Często podczas ceremonii chrztów wodniackich Neptunowi pomaga starorzymska bogini kiełkującego zboża, królowa świata podziemnego Prozerpina. Jest ona często przedstawiana jako żona Neptuna, co jest jednak nieprawdą, bo wiadomym jest, że Neptun miał tylko jedną żonę. Nie wiadomo tak naprawdę kim Prozerpina była dla Neptuna. Być może wzięła się stąd, że marynarze i żeglarze chcieli widzieć w niej żonę Neptuna, albo kochankę i stąd pojawia się w jego orszaku. Tego dnia jednak jej nie było. Była natomiast Salacja, która w razie potrzeby mogła pomóc Neptunowi podjąć decyzję, czy doprowadzony przed jego oblicze neofita zasługuje na łaskę i zostanie przyjęty na Braci Wodniackiej.
Neptun obejrzał się na prawo, gdzie stała postać nie jednoznacznie kojarząca się z głębinami. Lekko uniósł trójząb w jej kierunku. Była to postać jakby z innej przestrzeni, ubrana w biały uniform, w białe buty sięgających niemal kolan i biały, półprzezroczysty czepiec na głowie. Oprócz czepca jego głowę zdobiła dziwaczna maska okularowa, choć być może to nie ozdoba, ale specjalizowany sprzęt służący ochronie oczu w głębinach, a może pomagając spojrzeć w głębię badanych neofitów. Asklepios dzierżył przerzuconą przez ramię tajemniczą, dużą torbę. Trudno powiedzieć, co w niej skrywał. Nawet Neptun nigdy nie był tego pewny.
– Asklepiosie, daj zapowiedź tego co się zaraz tutaj wydarzy – zwrócił się Neptun do zagadkowej postaci, wyjawiając wszystkim jej imię.
Postać Asklepiosa nie wyglądała jak postać li wyłącznie z wód. Wszak Asklepios to jeden z herosów sztuki medycznej zwany często Eskulapem. Ponoć sztuki tej nauczył go centaur Chiron, u którego wychowywał się w latach młodości. Donoszą, że Asklepios miał moc wskrzeszania zmarłych... dzięki tajemniczemu ziołu. Legendy mówią, że Asklepios pewnego razu udusił węża. Pojawił się wówczas inny wąż z ziołem w pysku, który podpełzł do martwego i podał mu to zioło. Zioło to sprawiło, że zabity wąż wrócił do świata żywych. Nim ten drugi wąż zdołał uciec, Asklepios wyrwał mu zioło z pyska i odtąd używał go do wskrzeszania zmarłych. To dzięki niemu udało się mu wskrzesić kilku zmarłych na statku Argo, którym Argonauci płynęli do Kolchidy po złote runo.
Spełniając wolę Neptuna, Asklepios rozciągnął trzymany w ręku zwój zapisany trzynastozgłoskowymi wersetami. Zwrócił się twarzą do neofitów, odczytując treść zwoju w tonie sędziowskiego wyroku. Poruszenie neofitów było coraz większe. Wzmagało się i pewnie dlatego nie każde słowo Asklepiosa nie było w stanie dotrzeć do ich świadomości.
– ...nie często się zdarza, by górski turysta, udawał kajakarza! – rzekł Asklepios z nutą zbulwersowania, po czym ciągnął dalej mowę przestrzegając – ...i może się zdarzyć, że nie jeden skona...
Gdy Asklepios zaczął czytać zwój na tyłach orszaku Neptuna również pojawiło się jakieś nerwowe poruszenie. Krzątały się tam diabły morskie, tak jakby chciały dać znać Neptunowi, że są gotowe do czynu. One wiedzą, że nie będzie chrztu wodniackiego bez ich udziału. Po za tym to jedyna okazja by stanąć w orszaku Neptuna. Taka okazja nadarza się tylko wtedy, gdy ten opuszcza swe wodne królestwo i staje na lądzie. Przydomek „morskie” jest bardzo mylący, bo diabły z natury boją się wody pod każdą postacią, nie tylko święconej, ale każdej, z oceanów, mórz, jak i rzek, bagien, czy sadzawek.
Zadaniem diabłów morskich jest doprowadzić neofitów do medyka, cyrulika, kucharza, a następnie przed oblicze Władcy Wód. Ledwie Asklepios skończył swój odczyt diabły ruszyły po pierwszą ofiarę. Diabłom często pomagają piraci. Tego dnia był też jeden taki zwany na lądzie Albertem, zaś na wodach... to się dopiero miało okazać, bo na tamtą chwilę nikt nie znał jego imienia z wód. Ów pirat miał nienaganną fryzurę, na której nie można było znaleźć bynajmniej ani jednego splątanego kosmyka włosów. Jego potężna sylwetka wyróżnia się na tle całej hałastry. Nic nie umykało jego uwadze, choć przepasane miał lewe oko. Co prawda u Władców Mórz piraci nie znajdują uznania (te ich niechlubne działania na morzach i oceanach), jednak podczas chrztu wodniackiego przydatni są diabłom i zwykle ochoczo im pomagają, bo też kto jak nie piraci mogą lepiej wiedzieć jak zahartować śmiałka do trudów wodniackiego żywota. Stąd piraci, podobnie jak diabły morskie, mają podczas chrztu wodniackiego jedyną okazję, aby zbliżyć się do dworu Neptuna.
Topograf. |
Asklepios był gotowy do czynienia swej powinności. Za stół chirurgiczny służyć ma mu jak zwykle kajak odwrócony dnem do góry. Diabły ścigają kolejnych śmiałków, dla poddania ich odwiecznej tradycji oczyszczenia, przebadana i próbie przygotowującej na spotkanie z Władcą Wód. Opierających się diabły obwiązują sznurem. Neofici mieli tamtego dnia trochę szczęścia, bo na drodze oczyszczenia nie było cyrulika, który bezwzględnie stosuje lewatywę i inne wymyślne zabiegi. Nie było też fryzjera, który depiluje i goli neofitów. Jednak Asklepios świetnie znał te fachy. Jeśli była taka potrzeba, to sięgał nawet po zabiegi mrożące krew w żyłach, o których lepiej nie pisać.
Została jeszcze jedna kwestia zanim neofita mógł stanąć przed obliczem Neptuna. Znał ją doskonale Topograf i podjął się osobiście ceremoniału przybijania na dupach neofitów pieczątek. Zapewne chrzczeni wodniacy nie zdawali sobie sprawy z tego, jak wielkiego zaszczytu dostąpili tamtego dnia, bo nie dość, że pieczątki na ich dupach przybijał osobiście człowiek legenda, zwany kiedyś pierwszym wiosłem Peerelu, to czyni to wiosłem autentycznie historycznym, o jakże wielkiej wartości nie tylko sentymentalnej. Nie ma już na świecie takich wioseł.
Po katorżniczych testach neofita stawał przed Neptunem. Pozostawało jeszcze tylko sprawdzenie odporności na chorobę morską. Zwykle to osobisty kucharz Neptuna podaje w tym celu przysmaki ze stołu biesiadnego Neptuna. Tamtego dnia to jednak Neptun osobiście postanowił sprawdzić wartość przyszłych wodniaków. Wszak on najlepiej wie co najlepsze z jego stołu. I dzięki temu kolejnego zaszczytu dostąpiła grupa szczurów lądowych, ale ta grupa warta jest tego, bo przecież składa się z ludzi nader wyjątkowych. Na tą okazję Neptun zabrał coś niespotykanego na lądzie - najznamienitszą delicję wśród trunków wytwarzany w głębinach, zwany napojem Neptuna. Zadziwia największych smakoszy, którzy mają okazję go skosztować. Dla nich to ostatni sprawdzian, po którym nic już nie będzie tak samo smakowało jak kiedyś.
To nie zawsze się zdarza, ale tamtego dnia próbę przeszli wszyscy neofici zgromadzeni nad Wieprzem, a łaskawy Neptun doniośle ogłaszał: w dniu 4 czerwca AD 2016 dostąpiłeś zaszczytu przyjęcia do braci wodniackiej, przechodząc próbę oraz katusze Chrztu Wodniackiego, przeprowadzonego zgodnie z wodniacką tradycją i wedle przyjętego rytuału. Tamtego dnia do Braci Wodniackiej dołączyły 42 osoby, otrzymawszy Akt Chrztu Wodniackiego, wodniackie imię i pamiątkowy znaczek.
POCZTÓWKOWY KALEJDOSKOP
Po ceremoniale Chrztu Wodniackiego wszyscy w końcu mogli udać się na posiłek z grilla i odpocząć nad brzegiem rzeki. Potem czekał nas dalszy spław rzeką, aż do Szczebrzeszyna. Rzeka nie wydawała się już taka dzika, na zakolach i meandrach rzeki kajak „słuchał” jak nigdy dotąd. Kaskada z wodospadem o 70-centymetrowej wysokości była jak krok po stopniach schodów. Wypłynęliśmy na obszar otwarty, gdzie drzewa nie przysłaniały słońca. Wodnym szlakiem dopłynęliśmy do Szczebrzeszyna, gdzie koło młyna czekał Jan. Oddaliśmy wypożyczone kajaki i pożegnaliśmy się: do zobaczenia zaś.
Młyn w Szczebrzeszynie. |
Chrząszcz w Szczebrzeszynie. |
Królewska para w krainie jodły, buka i tarpana. |
Trudno jeszcze uwierzyć w to co przeżyliśmy. Spotkanie na wodnym szlaku wydaje się snem na jawie, choć było rzeczywiste. Doznaliśmy czegoś niezwykłego na roztoczańskim wodnym szlaku. Dostaliśmy to czego nam trzeba było, tego o co pytał Stanisław Jachymek w Guciowie, pod koniec pierwszego dnia roztoczańskiej wyprawy:
Czasu na ciszę
Czasu na zdziwienie
Może nam trzeba?
Tego właśnie nam trzeba było i tym właśnie obdarowało nas Roztocze.
Do zobaczenia na wodnych szlakach!
LINKI DO INNYCH OPISÓW ROZTOCZAŃSKIEJ WYPRAWY:
Wieprz: Bondyrz - Guciów
Cóż za opowieść, cóż za historia! W terenach tych byłam nieraz, aczkolwiek w Wieprzu jedynie nogi moczyłam. Pozdrawiam z lądu
OdpowiedzUsuń