Zakopane przywitało nas bardzo ciepłą, słoneczną pogodą. Niebo częściowo przysłonięte było cienką warstwą chmur, a w powietrzu dało się wyczuwać lekki zaduch, co było symptomem spodziewanych opadów deszczu, zapowiadanych na późne godziny popołudniowe. Wiedzieliśmy, że musimy się uwijać, bo trasa była długa, a przeciągnięcie pobytu w górach ze względu na możliwość wystąpienia opadów było ryzykowne.
Sukces sprzed czterech dni, kiedy to udało się nam przejść kawałek Orlej Perci, dodawał nam odwagi, i dzisiejsza trasa nie wydawała się już tak bardzo trudna, jak to zdawało się nam jeszcze niedawno. Zabraliśmy ze sobą Elżbietę, by mogła zaliczyć swój pierwszy dwutysięcznik, którym przecież jest Przełęcz Krzyżne, choć nie jest to wierzchołek góry. Przejście przez Przełęcz Krzyżne uznać można również za swego rodzaju nobilitację, jako że jest ona fragmentem Orlej Perci.
Kuźnice Boczań Schronisko PTTK na Hali Gąsienicowej Czerwony Staw w Dolinie Pańszczycy (1654 m n.p.m.) Przełęcz Krzyżne (2112 m n.p.m.) Siklawa Schronisko PTTK w Dolinie Pięciu Stawów Polskich - Wodogrzmoty Mickiewicza Palenica Białczańska.
OPIS:
Do „Murowańca” ruszyliśmy z Kuźnic o godzinie 8.40 szlakiem niebieskim prowadzącym przez Boczań. Boczań to wzniesienie reglowe Tatr Zachodnich sięgające wysokości 1224 m n.p.m, położone pomiędzy Doliną Jaworzynki a Doliną Olczyską. Najpierw przechodzimy przez mostek nad Bystrą, a potem dość stromo pniemy się w górę leśnym traktem, wyłożonym kamieniami. Osłona lasu dawała przyjemny chłód, ale szybkie tempo wywoływało lekką zadyszkę.
Las kończy się na grzbiecie Skupniowego Upłazu. Niegdyś był on zalesiony, ale wskutek wycinki lasu i wypasu owiec został ogołocony z drzew. W obecnych czasach powoli odradza się tu naturalne zalesienie. W dole po lewej stronie widać bardzo ładnie Dolinę Olczyską i Kopieńce. W miarę jak dochodzimy do przełęczy zwanej Diabełek, znajdującej się na drugim krańcu Skupniowego Upłazu, po naszej prawej odsłaniają się wierzchołki Kasprowego Wierchu i Giewontu. Na samej przełęczy mamy piękną panoramę na Dolinę Jaworzynki do której bardzo stromo wpadają zbocza grani na której się znajdujemy.
Poruszamy się teraz prawie płaską, szeroką i bardzo przyjemną drogą, która zaprowadzi nas aż na Przełęcz Między Kopami (1499 m n.p.m.), oddzielającą mijaną przez nas z lewej Wielką Kopę Królową (1531 m n.p.m.) i Małą Kopą Królową (1577 m n.p.m.) znajdującą się przed nami. Sugestia wysokościami tych szczytów nieraz powodowała, że nazwy ich były przestawiane, w literaturze i na mapach. Jednakże prawidłowo wyższa z nich nazywa się Małą Królową Kopą, a niższa - Wielką Królową Kopą. Ta niekonsekwencja jest pozorna, gdyż górale nadający nazwy okolicznym szczytom nie kierowali się bezwzględna wysokością szczytu, lecz jego względną wielkością i masywnością.
Przed Schroniskiem "Murowaniec". |
Na Przełęczy Między Kopami dołącza żółty szlak prowadzony z Kuźnic przez Dolinę Jaworzynki. Ostatni odcinek przed schroniskiem prowadzi dalej szeroką drogą, obniżając się nieco. Zza zbocza wyłania się otoczenie Hali Gąsienicowej. Trochę zaczyna kropić deszcz, tak szybko jak się pojawił, tak szybko ustał. Do Schroniska PTTK "Murowaniec" dochodzimy o godzinie 10.15 - robimy w nim 20 minut przerwy. Dużo tu turystów, którzy wybrali się na niedzielny spacer po Tatrach. Wielu z nich zmierza na Kasprowy Wierch, ale duża ich część kieruje się do Doliny Gąsienicowej nad Czarny Staw Gąsienicowy, a stamtąd niektórzy z nich będą wspinać się na granie Tatr. Nasz grupa również dzieli się - część osób kieruje się na Skrajny Granat, by przejść przez Buczynowe Turnie na Krzyżne.
My natomiast wybieramy krótszy szlak na Przełęcz Krzyżne i zmieniamy szlak na żółty, omijający od północy rozłożyste wzniesienia Żółtej Turni i wprowadzający do Doliny Pańszczyca. Biegnie on wspólnie ze szlakiem zielonym. Idzie tu znacznie mniej turystów, niż w inne strony Tatr. Najpierw wchodzimy do gęstego Gąsienicowego Lasu. Praktycznie nie spotykamy w nim żadnej innej duszy ludzkiej, czujemy się jakbyśmy byli tylko my sami. Las ten sprawia wrażenie bardzo starego i tajemniczego. Przy ścieżce naszej wędrówki występuje gęstwina paproci i innej niskiej roślinności, wypełniająca niemal wszelkie dostępne miejsca pomiędzy świerkami. Krajobraz urozmaicają konary porośnięte zielonym mchem, sterczące korzenie powalonych drzew, strumyki przebijające się wśród kamieni „powrzucanych” do ich wąskich koryt.
Po 10 minutach marszu przez ten las przechodzimy drewnianym mostkiem nad Czarnym Potokiem, wypływającym z Czarnego Stawu Gąsienicowego. Tuż za nim odchodzi w lewo zielony szlak na Gęsią Szyję, a trochę dalej nasz żółty szlak wyprowadza nas z urokliwego Lasu Gąsienicowego.
Zaczynamy trawersować zbocza Żółtej Turni. Teraz szlak naszej wędrówki prowadzi przez gąszcz kosodrzewin, miejscami poprzecinany rumowiskami piarżysk. Pokonujemy ramiona opadających zboczy Żółtej Turni, a więc pniemy się naprzemian pod górkę i z górki. Ostrym łukiem na południe schodzimy do Pańszczyckiego Żlebu, którym spływa malowniczymi kaskadami Żółty Potok. Kilka ostatnich metrów tego zejścia jest dość stroma, prowadząc przez odsłonięte skały. Niezbędna jest pomoc rąk, a niewielkie zbocze skalne pokonujemy odwróceni przodem do niego. Najwięcej satysfakcji z tego ma oczywiście Elżbieta, dla której są to przecież pierwsze w życiu skały, po których musi zejść posługując się rękami. Będąc już na dole wspomaga mamę, nakierowując jej stopy na występy skalne.
Po przekroczeniu Żółtego Potoku ponownie pniemy się na kolejny grzbiet, ramię Żółtej Turni - Zadni Upłaz. Ponownie zataczamy łuk na południe wokół Żółtej. W pobliżu kulminacji grzbietu wyłaniają się za nami co raz odleglejsze wierzchołki Kasprowego i Giewontu. Odtąd przed nami ukazuje się panorama na Dolinę Pańszczycy. Schodzimy do niej i w jej skalne otoczenie. Ścieżka sprowadza nas teraz zdecydowanie w dół.
Na dnie doliny do naszego szlaku dochodzi czarny szlak łącznikowy do zielonego, który odbił się wcześniej od trasy naszej wędrówki w Gąsienicowym Lesie. Jest dokładnie południe. Niezbyt już stromym podejściem wędrujemy i po 10 minutach stajemy nad brzegiem niewielkiego Czerwonego Stawu, położonego na wysokości 1654 m n.p.m. Jego charakterystyczne zabarwienie ma związek z sinicą Pleurocapsa aurantica, barwiącą na brunatno-czerwony kolor kamienie leżące w pobliżu i na dnie stawu. Długo tu nie zabawiamy. Poganiają nas znowu krople deszczu, które w niewielkiej ilości spadają na nas. Przez chwilę szlak prowadzi lekko w górę, a potem prowadzi po niemal płaskim terenie, aż do Wielkiej Kopki (1856 m n.p.m.). Ela jakby dostała wiatru w plecy. Ona już tak ma, że pierwsze kilometry pokonuje z trudem, a potem idzie na równi z przodownikami turystyki górskiej. Tu właśnie mijamy część osób z naszej grupy.
Przed nami rozciągają się Buczynowe Turnie, z lewej zostawiamy rozległą Koszystą, a z prawej w krajobrazie wybijać się zaczyna wierzchołek Żółtej Turni. Im dalej jesteśmy, tym bardziej dolina emanuje surowością. Zanika trawa i kosodrzewina, pojawia się kamienna pustynia. O godzinie 12.40 zaczynamy wchodzić na Wielką Kopką (1856 m n.p.m.). Pokonujemy strome podejście, ale szczyt Wielkiej Kopki omijamy po jej prawej stronie. Wkrótce dostrzegamy, że za nami nieubłaganie zbliża się obłok gęstej mgły. Zmniejszamy odległości, aby nie stracić ze sobą kontaktu wzrokowego.
Godzina 12.55 - widok ze Skrajnego Granatu na Dolinę Gąsenicową (z lewej) i na Dolinę Pańszczycy (z prawej). Pomiędzy nimi znajduje się grań Żółtej Turni (fot. Z.Sieja). |
Tak docieramy do górnego piętra Doliny Pańszczycy, do której wpadają ponure ściany Buczynowych Turni. Stajemy przed wylotem źlebu wprowadzającego na Przełęcz Krzyżne. Jest on usłany kamieniami - zapewne często schodzą tędy lawiny kamienne.
O godzinie 13.05 rozpoczynamy bezpośrednie podejście do celu naszej wędrówki. Tu dopada nas mgła, ale nie jest aż tak gęsta jak przypuszczaliśmy. Nikną jednak wierzchołki szczytów, jedynie za nami przez niesamowity otwór we mgle widać wierzchołek Żółtej Turni. Wygląda tak, jakby odpychał on owijającą go mleczną zawiesinę.
Robi się nieco chłodniej. Stromy źleb, którym się wspinamy jest położony od północy, otoczony graniami skalnymi po obu stronach, a więc promienie słoneczne chyba nigdy tutaj nie docierają. Chłód mgły robi też swoje, dlatego część osób zakłada polary lub kurtki.
W miarę nabierania wysokości mgła jednak niknie. W oddali widać wyraźny zarys szerokiego siodła Krzyżnego. Podejście nie jest trudne, ale strome i męczące. Prowadzi po kamiennej ścieżce, trawersującej po źlebie.
Godzina 13.25 - w oddali widać wyraźny zarys szerokiego siodła Krzyżnego. |
Około 13.30 zauważamy, że nasza ścieżka ginie w skalnym rumowisku. Oglądamy się w poszukiwaniu znaków na szlaku. Widzimy w oddali turystów za nami i przed nami, ale my chyba jesteśmy w niewłaściwym miejscu. Schodzimy z powrotem nieco niżej, tą samą drogą, którą wyszliśmy. Są żółte znaki, ale wyprowadzają na litą skałę przyklejoną do zbocza Waksmundzkiego Wierchu. Trzeba po niej wspinać się przy użyciu rąk, no i na drugi raz uważać, aby nie pomylić szlaku. Po zejściu ze skały, szlak znowu biegnie kamienną ścieżką.
Oglądamy się w poszukiwaniu znaków na szlaku - są na litej skale przyklejonej do zbocza Waksmundzkiego Wierchu (widocznej na drugim planie). |
Na Przełęcz Krzyżne jest już bardzo blisko, ale jest to ostatnie nasze zdjęcie przed przełęczą, bo... |
Po kilkunastu minutach dalszej wspinaczki Krzyżne wydaje się być już w zasięgu ręki, gdy nagle ogarnia nas grzmot, chyba gdzieś za przełęczą. Co się dzieje! Spoglądamy w górę... nie pada, zachmurzenie dalej bielejące. Jednak po niedługiej chwili chłodem powiało znad Buczynowych Turni. Ledwo dostrzegliśmy ciemne strzępy nadchodzących stamtąd chmur. Wnet posypały się serią gromy z nieba. Przycupnęliśmy na skalnej ścieżce w bezruchu. Zaraz potem lunęło deszczem. Wszyscy wędrowcy zaczęli szybko zakładać peleryny, co niektórzy odrzucali od siebie plecaki i metalowe kijki trekkingowe. Następowały kolejne serie wyładowań atmosferycznych, a my w bezruchu, jak głazy wokół nas. Ma się wrażenie, że pioruny roztrzaskują okoliczne skały, a my siedzimy tu bezradni, przypuszczalnie już na wysokości przekraczającej 2000 m n.p.m. Zupełnie nie ma się tu gdzie schować - dookoła mamy praktycznie otwarty, usłany kamieniami teren. Dobrze, że nie jesteśmy gdzieś na szczycie grani, ale podnosząc wzrok dostrzegamy, że pioruny nie oszczędzają również dolin. Jeden uderza nawet (jak dowiedzieliśmy się później) w taflę Czerwonego Stawu Pańszczyckiego. Szybko okazuje się, iż miejsce naszego wymuszonego postoju przecinają strumienie wody. Robi się zimno. Jakby było tego mało, z góry sypie teraz grad wielkości ziarenek zielonego groszku. Trochę cierpią na tym nasze plecy, natomiast głowy chronimy rękami, a niektórzy pod plecakami. Mijają długie minuty. Doszczętnie jesteśmy już przemoczeni, a w naszym bezruchu chłód zaczyna dawać się we znaki. Burza zaskoczyła bezlitośnie wszystkich wędrowców. Z drugiej strony grani zapewne można było dostrzec zbliżające się niebezpieczeństwo. Jednak byliśmy tu i teraz, w niezbyt odpowiednim dla nas miejscu. Trudno powiedzieć ile dokładnie czasu to wszystko trwało, ile w tym czasie piorunów spadło wokół nas. Przypuszczalnie dopiero po około godzinie przejaśniało i odważyliśmy się ruszyć dalej. Od razu poczuliśmy się lepiej. Ruch zrobił swoje dla zdrętwiałego ciała.
...z drugiej strony grani zbliżające się niebezpieczeństwo było widoczne już wcześniej (zdjęcie wykonane o godz. 13.21 z Buczynowych Turni, fot. Z.Sieja). |
Było pewnie kilka minut po 15.00, kiedy wyszliśmy na Przełęcz Krzyżne. Pięknym widokiem na Dolinę Pięciu Stawów Polski, nie zdarzyliśmy się jednak nacieszyć, bo za kolejnymi graniami od strony słowackiej dostrzegliśmy panoramę grozy - kłęby czarnych chmur kolejnej nawałnicy. W ogóle się nie zastanawialiśmy co robić dalej. Szybko (oczywiście tam gdzie się dało) zaczęliśmy schodzić z przełęczy. Zbocze z przełęczy jest bardzo strome, dużo bardziej niż po stronie Doliny Pańszczycy. Musimy zachowywać tutaj dużo ostrożności by nie zjechać z podciętego miejscami szlaku. Zejście bardzo utrudniają spływające zboczami strugi wody, a także deszcz, który znów zaczyna intensywnie padać. Idziemy parami, dzieląc się asekuracją Elżbiety i Alicji. Trzeba powiedzieć, że dzielnie walczą z trudnościami. Trudno jest opisywać tą część wędrówki ze szczegółami, gdyż przypomina ona raczej ucieczkę, niż wędrówkę połączoną z podziwianiem otaczającej natury. Natura nie chce dzisiaj naszego towarzystwa. Pojawiły się znowu błyskawice i grad. Chyba jeszcze z trzykrotnie przystawaliśmy, przeczekując w niskiej pozycji najintensywniejsze ataki błyskawic i gradobicia. Nie było czasu na zdjęcia, jedzenie, odpoczynek.
Pod drugiej stronie przełęczy - Krzyżne zostawiamy w górze za sobą. |
Przed nami Dolina Pięciu Stawów Polskich, ale na podziwanie wspaniałych widoków nie mamy zbytnio czasu. |
Wezbrały strumienie i potoki (na zdjęciu strumień Roztoki, fot. Z.Sieja). |
Strugi wód zaczęły spływać po zboczach (fot. Z.Sieja). |
Przed Wielkim Stawem Polskim szlak nasz zaczyna prowadzić bardziej łagodnym terenem. Przeprawiamy się przez jeszcze jeden ciek wodny i dochodzimy nad brzeg Wielkiego Stawu Polskiego. Tu na rozdrożu kończy się nasz żółty szlak i skręcamy w lewo niebieskim. Idziemy parę minut wzdłuż brzegu Wielkiego Stawu Polskiego. Kilka minut później przechodzimy drewnianym mostkiem strumień Roztoki, wypływający z Wielkiego Stawu. Do schroniska pozostało tylko 10 minut drogi w pobliżu Przedniego Stawu Polskiego.
Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich (fot. Z.Sieja).. |
W Schronisku PTTK w Dolinie Pięciu Stawów Polskich w końcu zasiadamy przy ciepłej herbacie i zjadamy posiłek. Tam dowiadujemy się, że mamy dość dużą przewagę czasową nad końcówką naszej grupy turystycznej, schodzącej za nami z Buczynowych Turni. Dlatego w schronisku zatrzymujemy trochę dłużej niż planowaliśmy.
Ze schroniska najpierw schodzimy czarnym szlakiem. Burze raczej już przeszły na dobre, nie ma już takiej ulewy jak wcześniej, tylko lekki deszczyk. Poruszamy się jednak bo bardzo śliskich skałach, a zejście do Doliny Roztoki jest w niektórych miejscach strome. Po drodze mijamy turystę, którzy przestrzega nas, że niżej Roztoka zalała na sporej szerokości szlak i trzeba przeprawiać się przez niego w grupie trzymając za ręce, ubezpieczając się w ten sposób przed porwaniem przez wartki nurt potoku, a w razie potrzeby wezwać pomoc TOPR-u. Okazuje się jednak, że opady na tyle zelżały, że wody Roztoki znacznie już opadły. W najgłębszym miejscu przecinająca szlak woda się sięgała tylko kilkanaście centymetrów za kostki, a w miarę upływu czasu sam szlak stawał się dosyć wygodny.
Szarzało, ale robiło się przyjemniej i przyjaźniej, choć prognozy pogody mówiły, że właśnie o tej porze można spodziewać się Tatrach jakichkolwiek opadów. Być może po około półtoragodzinnym marszu docieramy do asfaltowej ulicy i skrzyżowania szlaków. Skręcamy w lewo czerwonym i trzymając dość szybkie tempo schodzimy poboczem drogi do Palenicy Białczańskiej. Zbliżając się do kresu naszej wędrówki ponad nami otwiera się nieboskłon, zaczynają przenikać do nas promienie schodzącego ku zachodowi słońca. Przed nami pojawia się piękna tęcza... czyżby natura chciała się z nami pojednać, powiedzieć nam „nie jestem już taka groźna”. Jednak nadchodzi zmierzch i musimy wracać do domu, ale co się odwlecze to nie uciecze - wrócimy tu jeszcze.
Każdą wycieczkę można ocenić lepiej lub gorzej. Każdy z niej ma własne odczucia, każdy sympatyk gór ma swoje własne oczekiwania z wędrówki po nich. Z naszej strony nie będzie jednoznacznej odpowiedzi, bo takiej nie jesteśmy w stanie dać. Dzisiejsza wędrówka nie nasyciła nas szczodrze doznaniami wizualnymi w postaci znakomitych panoram z Krzyżnego, czy też podczas zejścia z tej przełęczy. Łatwo nie było i nie było na nie za wiele czasu. Tatry zagrały nam jednak inaczej, pokazując swoje diametralnie inne, groźne oblicze. Z dzisiejszej wyprawy przywozimy jakże odmienne wrażenia niż zwykle, ale odczuwamy niewyobrażalną satysfakcję i doświadczenie z pokonania takich trudności, z jakimi niespodziewanie możemy spotkać się w górach i pewnie z racji ich częstej nieprzewidywalności niejednokrotnie jeszcze się spotkamy. A co doznań wizualnych - Tatry podczas burzy, okryte kłębami sinych chmur i strugami wód spływających po zboczach, to widok równie niezapomniany, jak ten w blasku słonecznym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz