Jaki magnes jest w tych połoninach, który przyciąga nas tak silnie do nich? Magia połoniny, dzikość terenów, opustoszałość? Wyrazistą cechą Bieszczadów są połoniny, które zaczynają się tam, gdzie las się kończy. Muraw nie oddziela od lasów pas kosodrzewiny. Te góry wyróżniające się od innych kształtem i przyrodą budzą natchnienie, przywołują wyniosłe uczucia ku pięknu. Nie od razu tak tu było. Bieszczady niegdyś ludne, wręcz przeludnione postrzegane były inaczej, a może raczej omijane.
W najdawniejszych dziejach turystyki górskiej w Polsce pierwszą fascynacją poetów były Tatry. Były to góry, które również wyróżniały się odmiennym krajobrazem od innych w naszym kraju. Ich wyjątkowość odciągała zainteresowanie od innych pasm Karpat. W tamtych czasach, czasach ich podboju i odkrywania były też one symbolem wolności, symbolem Polski wolnej. W okresie międzywojennym, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości uwagę przyciągać zaczęła Huculszczyzna. Bieszczady wciąż były na uboczu, choć pojawiali się w nich badacze kultury rdzennych mieszkańców.
Dopiero po II wojnie światowej, choć nie od razu, pojawiła się fascynacja Bieszczadami. Stały się substytutem gór utraconych, Bieszczadów Wschodnich, Gorganów, czy Czarnochory sięgającej głębokich dolin Czeremoszu. Jednak musiało minąć trochę czasu, zanim odważono się opiewać ich niepowtarzalne piękno. Po powojennych dramatach wysiedleń napiętnowane zostały brzemieniem ludzkich tragedii. Panowała w nich pustka. Turyści śpiewali wówczas przy ogniskach „…co rok przybywamy wypłakać się tu, ale dlaczego – nie wiemy”. Jeszcze w latach 80-tych słyszało się tu pieśń „Ja zejdę niżej, pod zieloną łąkę – tam jeszcze wody czerwonawo płyną, stosy kamieni (…) w miejscach, na których wsi dawno już nie ma stoją jak wielkie znaki zapytania”. Odkrywanie Bieszczadów nie było łatwe. Trudno było do nich dotrzeć. Nie było w nich sieci dróg, a rzeki nie były spławne. Ludzie dojeżdżali na ich skraj, zwany bramą do Bieszczadów, albo końcem świata. Dalej trzeba było iść pieszo, albo załapać się na furkę, ciężarówkę terenową, czy kolejkę bieszczadzką leśną. Droga w Bieszczady była jednakże bardzo pociągająca, była drogą do niejakiej wolności, choć wiodła wówczas przez ludzkie pustkowie...
Drzwi domu są szeroko otwarte
I tylko kareta srok może się zjawić
na tej drodze
Może się zjawić tylko
sroka żona lub mgła
(Jerzy Harasymowicz, Połonina Stińska)
Piękno krajobrazu bieszczadzkich połonin dostrzegano, ale z nieśmiałością je opiewano mając na względzie tragedie jakie tutaj się rozegrały. Z czasem jednak poeci byli coraz śmielsi, coraz odważniej ulegali urokowi Bieszczadów, zaś ich największym piewcą stał się Jerzy Harasymowicz. Stał się jednym z tych , którzy odnaleźli w tych górach przeznaczenie, a Bieszczady oczarowały go taką samą porę roku jak dzisiaj, kiedy drzewa ubrała jesień...
Znalazłem siebie
w tych górach
w tych drzewach
ubranych jesienią
w wyszywane rękawy
pochodzenia
(Jerzy Harasymowicz, Znalezione)
Kończy się nam kolejny piękny dzień bieszczadzki i ten wieczór długi, niezapomniany, poświęcony poezji Jerzego Harasymowicza, którego „wszystkie wiersze są w bukach”. Dziękujemy wszystkim, którzy przyczynili się do wieczornego przeżywania Bieszczadów, którzy czytali wszystkim te piękne poezje, a Wawrzkowi za niepowtarzalny podkład muzyczny, tak pięknie wpisujący się w lirykę wieczoru. Tego dnia chłonęliśmy Bieszczady wzrokiem, zapachem, a na końcu również słuchem. Wspaniała ekipa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz