Czeka nas kolejna wędrówka wśród traw połonin, totalnej przestrzeni i wolności. Wyruszamy na nią w czas, kiedy przyroda przygotowuje jeden z najpiękniejszych spektakli. To pora, która na połoninach i w bieszczadzkich lasach nie ma sobie równych, kiedy przyroda zaczyna czynić cuda. Bieszczadzkie lasy zaczynają płonąć feerią barw jesieni. Ciemnej zieleni drzew iglastych zaczynają towarzyszyć wszelkie możliwe kolory żółci i czerwieni. Na stokach Bieszczadów panuje wówczas istna orgia kolorów, obok której nikt obojętnie nie przechodzi. Lasy składające się głównie z buków, jaworów i olszyn, mienią się niezliczoną ilością kolorów. Liście barwią się w odcieniach żółci, czerwieni, pomarańczy i zieleni. Z zachwytu można popaść w zapomnienie. Dni co prawda są już wtedy zdecydowanie krótsze niż latem, ale jeszcze są na tyle długie, aby odbyć spokojną wędrówkę przez krainę barw, przez Bieszczady ozłocone jesienią. Wyruszamy „na wielki pożar gór, na wielką jesień...”
TRASA:
Przełęcz Wyżniańska (856 m n.p.m.)
Połonina Caryńska
Kruhly Wierch (1297 m n.p.m.)
Połonina Caryńska
Połonina Caryńska (1230 m n.p.m.)
Schronisko Koliba (785 m n.p.m.)
Magura Stuposiańska, węzeł szlaków
Magura Stuposiańska (1016 m n.p.m.)
Widełki (584 m n.p.m.)
OPIS:
Wjeżdżamy na Przełęcz Wyżniańską (856 m n.p.m.) z opóźnieniem. Niewiele ponad dwadzieścia minut. Nic nie szkodzi. Opóźnienie jednak zwiększa się przez stanie w kolejce za biletami wstępu do Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Kolejkę właściwie generuje nasza grupa. Można było to przewidzieć, bo jest nas 102 osoby. Ostatecznie ruszamy na trasę pieszą godzinę później niż planowaliśmy. Nic nie może nam zepsuć zachwytu tym, co nas otacza, a otacza nas cudowna, wymarzona aura i przyroda w fantastycznej szacie. To pora, kiedy...
W górach
czerwonoskóre jelenie
wyszły na wojenne ścieżki
Pod lasem
stoją czerwone pułki
zimowych ptaków
(Jerzy Harasymowicz, Październik)
Z panoramy otaczającej Przełęcz Wyżniańską uwagę przykuwa Połonina Wetlińska leżąca na północnym zachodzie. Jej wyniosły, ostry grzbiet pokryty z wierzchu połoniną wyrasta z ciemnorudego lasu. Wokół nas, z każdej strony świata widzimy barwy jesieni. Jesień oszalała w Bieszczadach. Puściła zupełnie wodze fantazji. Nie można się jej oprzeć, trudno ją zgłębić. Nie da się określić tonacji, w jakiej mienią się lasy porastające Bieszczady. Jakże mamy uwierzyć, że to co widzimy jest prawdziwe? Nie ma innej rady, jak wyruszyć na spotkanie ze złocisto barwną porą w Bieszczadach.
|
Przełęcz Wyżniańska. Kolejka do kasy BPN. |
|
Widok na Połoninę Wetlińską. |
|
Przełęcz Wyżniańska. |
Z Przełęczy Wyżniańskiej ruszamy o godzinie 12.30 zielonym szlakiem. Dróżka szlaku wpierw łagodnie prowadzi w górę stoku Połoniny Caryńskiej. Choć jest łagodnie, szybko przychodzi osłabienie, bo jest wyjątkowo gorąco, jak na październik. Dawniej oprócz październikowych brązów i czerwieni, dochodziła do nich pierwsza śnieżna biel pokrywająca połoniny i leśne runo. Na początku ścieżka prowadzi przez górską łąkę z pojedynczo rosnącymi drzewami. Zbliżamy się do zwartej grupy drzew, ponad którymi widać jasne brązy połoniny. Z lewej Połonina Wetlińska pokazuje profil swego oblicza.
Ponad grupką drzew wchodzimy na rozległą łąkę. Za sobą widzimy dolinę Prowczy oraz grzbiet Rawek. W dali widoczny jest masyw Wielkiego Jasła i Wołosania. Droga w górę olśniewa widokowością. Zachwycamy się panoramami wchodząc na szczyty, tym razem jednak podziw wywołuje najbliższe otoczenie. Drzewa, które nie zrzuciły jeszcze liści, na które ktoś rozlał gorące kolory akwareli. Powyżej mamy pas lasu. Wchodzimy w cień jego buków. Strome, leśne zbocze pokonujemy lekkimi trawersami ziemnych stopni. Obok nich mamy drewnianą poręcz do pomocy. Po krótkiej chwili nagle wynurzamy się z lasu, wprost pod błękit nieba. Grzbiet połoniny jest bardzo bliski. Trasa wybranego podejścia jest najkrótsza z możliwych.
Podchodzimy nieco wyżej. Z prawej widzimy otoczenie Tarnicy. Na prawo od niej grzbiet Semenowej i Czeremchy z granicą polsko-ukraińską. Dalej na południowym wschodzie ciągną się w dal horyzontu Bieszczady ukraińskie.
|
Widok na gniazdo Tarnicy. |
|
Mała Rawka, poniżej Wyżniański Wierch. |
|
Widok na masyw Wielkiej i Małej Rawki. |
|
Złocisty las na Połoninie Caryńskiej. |
|
Podejście. |
|
Połonina Caryńska. |
|
Spojrzenie w stronę Połoniny Wetlińskiej. |
|
Widok w stronę Przełęczy Wyżnej. |
|
Szlak na grzbiet Połoniny Caryńskiej. |
|
Stopnie na leśnych stokach Połoniny Caryńskiej. |
|
Widok na południowy wschód, gdzie Karpaty Ukraińskie. |
|
W górę na połoninę. |
|
Widok z połoniny na Tarnicę i Bieszczady pod stronie ukraińskiej. |
O godzinie 13.36 osiągamy grzbiet Połoniny Caryńskiej. Po drugiej stronie grzbietu, czyli na północnym wschodzie stoki opadają do doliny, za którą wznosi się niewysoki w stosunku do Połoniny Caryńskiej masyw Magury Stuposiańskiej. Za nią zaś widać długie grzbiety Gór Sanocko-Turczańskich rozciągnięte od północnego zachodu na południowy wschód. Wybija się spośród nich najwyższy masyw tego pasma, czyli Magura Łomniańska.
W grzbiecie Połoniny Caryńskiej wyróżnia się 4 wypiętrzenia, a najwyższe z nich nosi nazwę Kruhly Wierch. Szczyt ten wznosi się od nas na północnym zachodzie. Dzieli nas od niego co najwyżej kilkanaście minut drogi za czerwonymi znakami Głównego Szlaku Beskidzkiego. Kierujemy się tam. Podejście jest łatwe. Grzbiet szarpią wychodnie piaskowca. Na szczyt Kruhly Wierch (1297 m n.p.m.) docieramy o godzinie 13.45.
W trawie połoniny leży betonowy słup z tabliczką szczytową, powalony zapewne z pomocą surowej aury, jaka tu nierzadko występuje. Dzisiejszego słonecznego dnia można nie wierzyć, że na taki właśnie, surowy klimat musi być tutaj nastawiona przyroda oraz mieszkający w dolinach ludzie. Wędrując przez słabo zaludnione doliny, albo zupełnie puste, czy rozglądając się na nieskończoność wzniesień na horyzoncie może wydawać się, że jest to kraniec cywilizacji. Takie są właśnie Bieszczady. Mieszkają w nich ci co nauczyli się w nich mieszkać, albo znaleźli w nich siebie...
Znalazłem siebie
w tych górach
w tych drzewach
ubranych jesienią
w wyszywane rękawy
pochodzenia
(Jerzy Harasymowicz, Znalazłem)
Dzisiaj jest piękne, a aura bardzo sprzyjająca. Wiele ludzi przemierza grzbiet połoniny, ludzi starszych i młodszych, a nawet tych najmłodszych.
|
Kruhly Wierch (1297 m n.p.m.). |
|
Kruhly Wierch (1297 m n.p.m.). |
|
Widok na dolinę potoku Caryńskiego i Magurę Stuposiańską. |
|
Za Magurą Stuposiańską widać Magurę Łomniańską. |
O godzinie 14.10 ruszamy z powrotem na przełęcz, z której zdobywaliśmy szczyt. Za przełęczą wchodzimy na niższy wierzchołek. Z niego szlak zielony schodzi na północny wschód, gdzie...
Czerwień
nakryła
dane mi
podniebne stoły
(Jerzy Harasymowicz, W chmurach (III))
|
Kierujemy się na wschodni wierzchołek. |
|
Wychodnie na Caryńskiej. |
|
Szlak z widokiem na Tarnicę i jej otoczenie. |
Z niższego wierzchołka schodzimy początkowo stromym stokiem połoniny, w kierunki przełęczy Przysłup Caryński. Przełęcz oddziela masywy Połoniny Caryńskiej i Magury Stuposiańskiej, ale przełęczy nie tylko rozdzielają, lecz też łączą. Przysłup Caryński łączy dwie doliny znajdujące się po obu stronach. Z prawej malowniczą dolinę Bystrego, potoku, który przecina co chwilę ścieżkę schodzącą tą samą doliną. Ścieżka ta przywołuje wspomnienia dawnych chwil. Czasami nad tymi chwilami warto zatrzymać się i zastanowić jaką miały wartość, czego nas nauczyły. Tak uczyniliśmy tam właśnie, kiedyś, niedawno. Obraliśmy cel i dobrą drogę, którą podążamy obecnie.
Pod drugiej stronie przełęczy jest szeroka niecka większej doliny potoku Caryńskiego, zwanego kiedyś Caryńczykiem. Stoki ponad łożyskiem doliny pną się łagodnie. Murawy pokrywają je dość wysoko, jak dawniej, kiedy uprawiali je mieszkańcy doliny. Po istniejącej w tej dolinie wsi pozostały zdziczałe drzewa, kamienne podmurówki domów ukryte w trawie, zarys fundamentów cerkwi Świętego Dymitra i kaplicy Świętego Jana Chrzciciela, do której pielgrzymowali mieszkańcy okolic. W samej dolinie mieszkało blisko 500 osób, ludu zwanego na tutejszym terenie Bojkami, którego już tu nie ma. W maju 1946 roku, wszyscy mieszkańcy zostali wysiedleni do ZSRR, a zabudowania wsi wraz z cerkwią spalone.
I kto to zrobił
i po co
zdziczałe
rodzące tylko
chmury
sady
(Jerzy Harasymowicz, Bojkowszczyzna)
|
Zejście na Przełęcz Przysłop. |
|
Popatrzmy na Tarnicę, tam gdzie jutro poniosą nas barwy jesieni. |
Schodzimy połoniną przyschniętych traw, pożółkłych, zbrązowiałych. Wydawać by się mogło, że ledwie były zieloniutkie. Ciekawe, czy większy wpływ na tą zmianę miało przypiekające latem słońce, czy pani jesień. Wchodzimy w zagajniki, lasy krzywulcowe. Stok łagodnieje. Promienie słońca już tu nie docierają. Pokrywają jeszcze przełęcz, ale nie potrwa do zbyt długo. Cień Połoniny Caryńskiej zalegnie za niedługo w dolinie. Przed przełęczą las kolorowy jest różnorodnością drzew i rzednie. Przełęcz pokrywa w dużej mierze łąka, niezwykle widokowa w stronę południowo-wschodnią, gdzie wyśmienicie widać Tarnicę i jej sąsiedztwo: Krzemień oddzielony od niej regularnie łukowatą Przełęczą Goprowską, a bardziej na północ piętrzy się grzbiet Bukowego Berda.
Tuż pod jej siodłem stoi drewniana „Koliba”. Docieramy do niej o godzinie 15.30. Wchodzimy i coś zamawiamy, coś na co długo nie trzeba czekać. Wszystko jedno co, bo każda tutejsza potrawa to dobre jedzonko. Tylko smakosze piwa mogą być zawiedzenie, bo piwa nie sprzedają w „Kolibie”.
|
Zejście. |
|
Przez koronę drzew. |
|
Brzozy. |
|
Na Przełęczy Przysłop. |
|
Schronisko Koliba (785 m n.p.m.). |
|
Niezwyczajny widok gniazda Tarnicy. |
|
Przełęcz Przysłop. |
O godzinie 16.10 kończymy przerwę. Kierujemy się na stok Magury Stuposiańskiej. Słońce jest co raz niżej. Przełęcz ogarnięta jest jeszcze jego złocistymi promieniami. Mijamy starą, rozlatującą się studnię i chwilę potem już podchodzimy leśne zbocze. Drzewa w nim rosnące ogarnął szał barw ognistych. Jarzy się i płonie, a studzi go soczysty błękit nieba. Na podejściu jest trochę wolnych skrawków nie porośniętych lasem z widokami na Połoninę Caryńską i w stronę bieszczadzkiej królowej Tarnicy. O godzinie 16.35 wchodzimy na grzbiet masywu. Pięć minut dla wyrównania oddechu, a przede wszystkim dla ochłonięcia z zachwytu.
Mamy tu niebieski szlak, zupełnie jak ten cudowny błękit nieba. Drzewa rosnące w partiach szczytowych Magury Stuposiańskiej są już nieco przerzedzone z liści. Ścieżkę szlaku pokrywa ich szeleszczący dywan. Kierujemy się ku najwyższej kulminacji Magury Stuposiańskiej. Magura Stuposiańska ma ich kilka, lecz najwyższa leży około 1 km na północny-zachód od węzła szlaków.
|
Stara studnia. |
|
Stok Magury Stuposiańskiej. |
|
Na podejściu. |
W lesie na grzbiecie Magury Stuposiańskiej przeważają płomienne brązy. Stare legendy mówią, że samotnię na szczycie Magury Stuposiańskiej miał Stuposian, bóstwo czczone przez Słowian mieszkających u stóp Magury Stuposiańskiej. Stąd też nazwa Stuposiany (wsi leżącej u stóp Magury Stuposiańskiej) może sięgać nawet połowy IX wieku, kiedy tereny te należały do państwa Wiślan. Stuposian miał swą siedzibę na małej wysepce w rzece San, poniżej ujścia rzeki Wołosate. Był bóstwem odpowiedzialnym za wszelkie wody, czyli rzeki, strumienie, potoki i deszcze. Modlono się do niego nad źródłami i wodospadami, a szczególnie przy wodnych wirach. Popadał w gniew, gdy ludzie obrażali go. Oddalał się wówczas od ludzkich siedzib i zaszywał na Magurze Stuposiańskiej. Na skutek tego następowała w Bieszczadach susza. Ludzie udawali się wówczas na Magurę, błagając bóstwo o powrót na wyspę na Sanie. Błaganie te nie zawsze były skutecznie. Stuposian zostawał w swojej samotni, a gdy samotność doskwierała mu już bardzo, schodził z góry ukradkiem. Wskakiwał do Sanu i płynął ku jego źródłom na stoki Opołonka, zamieniając się w międzyczasie w pięknego młodzieńca. Rezydowały tam powabne wodnice zwane Siankami, które o poranku zażywały kąpieli w źródłach Sanu. Stuposian ucztował i zabawiał się z nimi, zaś wodnice po spełnieniu jego żądz zamieniały się w obłoki ulatujące ku niebu. Z tychże obłoków wodnice spadały jako deszcz i wracały na Opołonka, tryskając ze źródeł Sanu. Czekały na ponowną wizytę Stuposiana. Wątpliwe raczej dzisiaj jest spotkanie ze Stuposianem na Magurze. W następstwie chrystianizacji tutejszych stron Stuposian wraz z towarzystwem wodnic musieli się stąd wynieść. Nie ma tu nikogo oprócz nas i dzikiej zwierzyny, nie ma nawet obłoków na niebie.
|
Buki. |
|
Czerwonoskóre. |
O godzinie 17.00 docieramy na wierzchołek Magury Stuposiańskiej (1016 m n.p.m.). Jest tu tak jak kiedyś, tylko liście drzew zostały pomalowane przepychem barw i blaskiem zachodzącego słońca, które wchodzi teraz w fazę swojej złotej godziny. Ozłaca najpiękniej jak może drzewa, a nawet rosnące w runie zielone paprocie. Promienie słońca ścielą na runie długie krechy cieni drzew, poprzedzielane złocistym blaskiem. Wiemy, że nie zdążymy zejść przed zmrokiem. Słońce za chwile opuści Bieszczady. Nastanie noc.
|
Magura Stuposiańska (1016 m n.p.m.). |
|
Magura Stuposiańska (1016 m n.p.m.). |
Schodzimy szybciutko, łapiąc ostatnie promienie słoneczne. Z co raz większą trudnością przedostają się do lasu. Gdy o godzinie 17.26 przechodzimy przez węzeł szlaków słońce dotyka Połoniny Caryńskiej. Rozświetla czerwonawą smugą wschodni horyzont, zamykany ukraińskimi Bieszczadami. Jeszcze przez chwilę skrzą się rudością połonin, lecz potem popadają w szarówkę i pokrywają mgielną pierzynką. Jeszcze tylko wierzchołki najwyżej rosnących drzew odbijają blask zachodzącego słońca. Zostawiamy to piękno i schodzimy w dół, gdzie mrok jest coraz głębszy. Zapalamy światła czołówek.
|
Wierzchołki odbijają blask zachodzącego słońca. |
|
Wracamy przez bukowy las. |
|
Zachodzące słońce. |
|
Rudziejące drzewa. |
|
Ostatnie mrugnięcie słońca. |
Spodziewaliśmy się, że po zachodzie temperatura nagle spadnie, lecz jest zupełnie odwrotnie - las emanuje ciepłem rozgrzanego powietrza. Wkrótce ze stromości przechodzimy na łagodną leśną dróżkę. Wydaje się, że doprowadzi nas ona już do celu. Znaki jednak kierują nas na zarośniętą ścieżynę, która z końcem swego biegu zaskakuje ostro nachylonym stokiem. O godzinie 18.35 przeskakujemy ciek zasilający potok Wołosaty. Jesteśmy na szosie, przy której stoi autokar.
|
W blasku czołówki. |
W osadzie Widełki kończymy pierwszy dzień eskapady przez jesienne Bieszczady. Księżyc wyszedł już z nowiu i zbliża się do trzeciej kwadry. Jego sierp jest jeszcze zbyt wąski, aby rozświetlać drogę piechurom. Przejeżdżamy do bazy w Ustrzykach Górnych, lezących w sercu Bieszczadów. Zewsząd Ustrzyki Górne otaczają wysokie wzniesienia w noc odziane. Tutaj pogrążymy się „w kimonie snu”, lecz wcześniej spojrzymy przez okno i zapewne jak zawsze zobaczymy, że...
(...) wszystko przemija
z szybkością spadającej gwiazdy góry wręcz pędzą
jak tabor korzystając z mroku (...)
(...) Jutro góry będą już inne bo wszystko przelatuje
z szybkością spadającej gwiazdy (...)
(Jerzy Harasymowicz, Noc. Ustrzyki Górne)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz