W słonecznej spiekocie wracamy do Starych Króli. Dzisiejszego ranka słońce nie ma żadnych przeszkód w postaci chmur. Wody rzeki są silnie nagrzane. Silnie nasłoneczniona Tanew jest najcieplejszą rzeką w Polsce. Jej spokojny nurt znów poniesie nas dalej. Delikatnie falująca powierzchnia skrzy odbijanym światłem słońca, które niesie radość z czasu wspominanego, czasu beztroskiego dzieciństwa.
Poniesiesz w sercu szept rzeki, Jej urok w dzieciństwie poznany.
Jak najcenniejszy hieroglif, na nowo przez ciebie czytany...
(„Nad Tanwią”, Janina Żelichowska)
Kajaki czekają pod mostem w Starych Królach na 65 kilometrze rzeki Tanew. Jest godzina 8.30 i znów cudownie słoneczna pogoda. Szybko uwijamy się z wodowaniem. Przed dziewiątą cała nasza wodniacka ekipa jest już na wodzie. Niesie nas spokojny nurt Tanwi. Rzeka jest leniwa. Leniwość i ciepłe promyki słońca tworzą usypiający duet. Rzeka nie meandruje tak bardzo jak w wyższym biegu, który pokonywaliśmy wczoraj. Jej brzegi malowane są przez późną wiosnę, kolorami zieleni zakropionymi kępkami kwiatów.
Tanew płynie przez otwarte tereny. Wąskie pasy drzew rosnące u brzegów z rzadka rzucają cienie na rzekę. Koryto rzeki ograniczają niewysokie skarpy, często piaszczyste, które na zakolach rzeka obrywa. Są trzcinowe szuwary i krótkie plaże wpadające łagodnie w toń rzeki. Plaże takie kuszą do zatrzymania się. Płyniemy jednak dalej, a szerokość rzeki z każdym kilometrem zwiększa się.
Co jakiś czas przepływamy obok kaczych rodzin płynących jedna za drugą blisko brzegu, w bezwzględnie utrzymywanym szyku. Nie zaburza go nawet leżąca na powierzchni gałązka po prześlizgują się górą, albo dołem nurkując. Od czasu do czasu z tej sielskiej idylli budzi nas trzepot skrzydeł dzikich gęsi zrywających się w powietrze, albo plusk gęsi lądujących w wodzie.
...Krzyk gęsi wpadających całym stadem do rzeki. Opagórkowaty, lesisty pierścień i rozlewne zakole garbatej łąki przeciętej strugą rzeczki, białe, pasm stadnych gęsi, urwiska piachu, gęsi, dalej znów las, sosny żywiczne z rozcapierzoną koroną, iglaste, grzybne ścieżki do rzeki, gęsi”.
(wspomnienia U. Kozioł)
Dzikie gęsi nad Tanwią. |
Kaczki. |
Dzikie gęsi. |
Most w miejscowości Zynie. |
O godzinie 9.50 przepływamy pod mostem w miejscowości Zynie. Nad brzegiem gęstnieją zagajniki, zaś na rzece pojawiają się wysepki, które opływamy od prawej lub lewej, starając się nie wpłynąć na tworzące się przy nich mielizny. W trzcinach szybują ważki - piękne i szybkie. Są w ciągłym ruchu, tak się wydaje, ale jak się im dłużej przyjrzeć, to jednak czasem przysiadują moment na trzcinie, czy nawet na burcie kajaka. Ważki są jednymi z najlepszych lotników wśród owadów. Potrafią latać we wszystkich kierunkach, a także jako jedne z niewielu stworzeń latających opanowały lot wiszący. Latając polują na inne owady (muchy, komary), które chwytają nogami, a następnie uśmiercają używając gryzącego aparatu gębowego.
Ważka. |
Mija godzina 11.30. Dopływamy do plaży na lewym brzegu, zaraz za ujściem strumyka Łazowna. Oto Wólka Biska i Kraina nad Tanwią - nasza baza. Mamy tu zaplanowaną przerwę przy ognisku i pieczenie kiełbasek. Wyciągamy kajaki na piasek. Biesiada i odpoczynek przy ognisku nie jest jednak taka sielankowa. Od strony budynków zmierza w stronę rzeki dość dynamicznie... świta władców mórz, oceanów, bagien i wszelkich innych sadzawek, czyli świata Neptuna.
Od strony nadchodzących słychać krzykliwy głos: – Co to za szczury wodne i lądowe rozbiły się nad rzeką! Trudno powiedzieć co czuli ci co byli wówczas nad rzeką, zaskoczenie, czy może przerażenie, lecz nie mieli gdzie uciekać, bo z drugiej strony drogę ucieczki zamykała rzeka. Jest jednak w ludzkiej naturze ciekawość, która czasem jest silniejsza niż rozwaga. Może właśnie to sprawiło, że ludzie stojący nad rzeką stali właściwie w bezruchu czekając na nieznany im bieg wydarzeń, który miał rychło rozpocząć się. Stali tak trzymając się blisko swego komandora dzierżącego w dłoni stare wiosło. Daleko mu do sędziwego starca, choć długi siwy włos wystający spod kapelusza poświadczał, że nie jedno przeszedł, nie jedno widział. Wszyscy ufali mu. Zawierzyli jego umiejętnościom i opiece. Wiedzieli, że nie opuści ich w potrzebie i stanie pierwszy w szeregu, gdy będzie trzeba się bronić. Stał jednak spokojnie, zaś wiosło w dłoni trzymał nie jak narzędzie do obrony. W oczach miał spokój.
Ten co się do nich zbliżał i idący za nim mogli przerażać, bo ich wygląd odbiegał od codzienności. Trzeba przyznać, że stojący nad brzegiem ludzie, którzy odtąd nazywani byli neofitami rozpoznali przybyszów z wód - Neptuna ze świtą o wiele liczniejszą, niż tą która zjawiła się zeszłego roku nad Wieprzem. Neptun zwolnił zobaczywszy wśród neofitów człowieka w unikalnym kapeluszu z wiosłem w dłoni. Bez problemu rozpoznał Topografa. Spotkał go właśnie rok temu nad Wieprzem, lecz rzewnie cofnął się do lat o wiele wcześniejszych:
– Topografie, ile to już lat minęło, od kiedy nosisz to wodniackie imię? Ileż lat to minęło od pamiętnego 28 lipca AD 1991 roku... To już ponad ćwierk wieku temu było.
Na twarzy Topografa pojawiła się iskra wzruszenia, ale o wiele krótsza (o dziwo) niż u Neptuna. Szybko ocknął się z nostalgii wspomnień, jakby spodziewając się przybycia neptunowskiego orszaku:
– Przyprowadziłem ci Neptunie przyszłych wodniaków, których trzeba ochrzcić – rzekł stanowczym głosem – aczkolwiek takim, aby nie urazić majestatu władców mórz i oceanów, bagien i innych sadzawek. Neptun zaś przytaknął krótko – To dobrze się składa – ale ciągnął dalej zapoczątkowany wątek, bo choć bez wątpienia zionął siłą i potęgą, to raczej był władcą o łagodnym usposobieniu. Patrzył w przyszłość, czasem bardzo odległą, ale był też sentymentalistą, lubiącym wracać wspomnieniami do starych czasów, też bardzo odległych.
– To już ponad ćwierć wieku temu zostałeś przyjęty do Braci Wodniackiej, cóż się z tobą działo Topografie przez ten czas.
Topograf zaniemówił na moment – Tak to prawda – szepnął i wtedy chyba odpłynął wspomnieniem do swoich wodniackich korzeni, wsłuchując się w mowę Neptuna.
– Świat dawno już nie słyszał twego imienia, coraz rzadziej go słyszę – Neptun trochę podniósł głos mówiąc dalej – słyszałem, że mówią do ciebie Nepal, Ricardo czy z poufałością po prostu Rysiek. Wiem, że ludzie, ci neofici chodzą teraz twoimi tropami – tropami Rysia po Beskidzkich Wyspach... a cóż to są te Beskidzkie Wyspy, o których władcy mórz i oceanów, bagien i innych sadzawek nigdy nie słyszeli?
Topograf milczał. Wiedział, że Neptun nie ma żalu do niego o te nieznane mu Beskidzkie Wyspy, ale przykro mu jest li wyłącznie dlatego, że on stary doświadczony wodniak oddalił się od królestwa wód. Niegdyś nie rozstawał się ze swoim wiosłem, a dzisiaj... właściwie tylko przygarnia je od czasu do czasu. Niegdyś wiosło to wiosłowało wiosło w wiosło ze słynnym Olkiem Dobą, a dzisiaj większość czasu stoi w kącie pokoju.
Neofici stojący wokół już tego owego dnia tworzyli niezwykle zgrany zespół. Kochali wodę. Dzielnie i odważnie czekali na próbę nominującą ich do Wodniackiego Bractwa. Nie przerażały ich dalsze słowa Neptuna:
– Przyprowadziłeś mi Topografie tych szczurów lądowych do chrztu? Ostatnim razem miałem sporo roboty z podobną zgrają, którą przyprowadziłeś mi nad Wieprz. W odróżnieniu od tamtego dnia dzisiaj nad Tanew, jak widzisz przybyła cała świta Neptuna. Oj, biada niechrzczonym neofitom, biada. Czy jesteś gotowy Topografie stanąć znów przy mnie i stemplować dupy noeofitów, nie patrząc na żadne przyjaźnie i znajomości? Czy twoje stare wiosło to wytrzyma?
– Wytrzyma Neptunie – skwitował krótko Topograf.
– Oj szczury wodne i lądowe, biada wam zatem! – spojrzał na zgromadzonych neofitów – Niech czasem na myśl nie przyjdzie wam, żeby uciekać, trzeba było o tym wcześniej pomyśleć i nie moczyć swoich tyłków w wodach Tanwi. Nawet tego nie próbujcie, bo i tak dopadną was diabły i korsarze, którzy odeszli już na wieczną wachtę, lecz w dzień taki jak dzisiaj dostąpili zaszczytu stania u mego boku, razem z trytonami, ichtiocentaurami i hipokampami, nereidami i syrenami, wężami i koniami morskimi. Każdy z was przejdzie katorżniczą, ciężką próbę. Zanim którykolwiek z neofitów stanie przed moi obliczem najpierw staną mu na drodze medycy. Doświadczenie ich sięga bardzo odległych czasów, o których mało kto już pamięta, a sięgających Argonautów, co płynęli do Kolchidy po złote runo. Wiedzcie, że cechuje ich ogromna wszechstronność. Każdy neofita musi przejść przez drogę oczyszczenia. Dlatego ze stołu chirurgicznego medyków, na którym zapewne przejdziecie tradycyjna lewatywę, jak też inne wymyślne zabiegi, traficie do cyrulików. Oni stosownie przygotują każdego z was. Ogolą i wydepilują najskrytsze miejsca, zmyją brudy z ciała, wyperfumują najlepszym perfumem z morskich ziół, a jak będzie taka potrzeba, to również upuszczą wam trochę krwi.
– Lubicie się napić?
– Taaaak! – dało się słyszeć gromkie.
– Tak? – jakby z zadziwieniem zapytał Neptun i wtedy jednak ze strony neofitów dało się słyszeć: Nie! nie! – ale było już za późno, bo Neptun jakby nie dosłyszawszy tego „nie” ciągnął – Skoro lubicie się napić to skosztujecie dzisiaj najznamienniejszego napoju na świecie i skosztujecie najsmakowitszych smakołyków z neptunowskiej kuchni. Sprawdzą czy jesteście odporni na chorobę morską. Kucharzu i kucharko, jesteście gotowi? Oni podadzą wam najlepszą delicję spośród moich smakołyków, najlepszy z trunków głębin morskich. Po tym wszystkim każdy z was będzie mógł złożyć przysięgę i dostąpić zaszczytu wstąpienia w szeregi Wodniackiej Braci, wedle starej wodniackiej tradycji i rytuału.
O Salacjo, Prozerpino, jak cię niektórzy nazywają nawiązując do bogini kiełkującego zboża – dodał jeszcze Neptun zwracając się do perlistowłosej niewiasty – dokonamy dzisiaj tego? Jak zwykle w razie moich wątpliwości pomożesz podjąć decyzję, czy ten i tamten szczur lądowy nadaje się do przyjęcia w szeregi Wodniackiej Braci.
Diabły morskie, korsarze i piraci już miętoszą liny i sieci, którymi pętać będą neofitów doprowadzając ich na kolejne miejsca próby.
– Do dzieła diabły, piraci i korsarze – wydał komendę Neptun i ruszyli, a neofici chyba do końca nie wiedzieli co się wokół nich dzieje. W tumulcie po kolei jeden po drugim doprowadzani byli najpierw do medyków, potem cyrulików, następnie do kucharzy, i jeszcze po pieczątkę od Topografa, a wtedy, o ile śmiałek przeszedł wszystkie katorżnicze próby, mógł stanąć przed dostojeństwem Neptuna...
To co wyżej jest napisane może wyglądać na historię zmyśloną. Nie miejcie złudzeń, to wydarzyło się naprawdę. Jeśli nie dajecie temu wiary obejrzyjcie poniższe pocztówki. One nieskłamane fakty wam ukażą. Ci co byli tam z nami mogą wam to powiedzieć: I ja tam byłem, i z wszystkimi ciężką próbę przeżyłem, smakowitości zajadałem i najznamienitszym napojem przepiłem, a com widział i słyszał...
POCZTÓWKOWY KALEJDOSKOP
Po wodniackim chrzcie Wodniackie Bractwo powiększyło się o 30 nowych wodniaków. Choć płyną oddzielnymi osadami wszyscy tworzą razem jedną załogę. To niezwykli wodniacy, bo jedną spójną załogę, w pełni zintegrowaną tworzą już od pierwsze dnia spływu. Ognisko już przycichło, ogień dogasa. Trochę drew zostawiliśmy sobie na wieczór, a tymczasem wracamy nad rzekę. O godzinie 13.45 woduje pierwsza osada, potem kolejne. Dwadzieścia minut później dołączamy my, zamykając grupę. Płyniemy dalej Tanwią.
Poniżej Wólki Biskiej brzegi Tanwi porośnięte są zwartym zadrzewieniem. Rzeka płynie przez lasy i zagajniki, z których słychać ptasie śpiewy. Zalotne ptaki i ptaszyny nawołują się. Na wodzie zaś tak jak w górnej części rzeki szusują kaczki. Na niebie pojawiły się małe obłoczki. Słońce schodzi już ku zachodowi świecąc przed nami. Tanew niesie nas sama. Rzeka jest dość szeroka by oddać się jej spokojnemu nurtowi. Od czasu do czasu potrzebne są tylko drobne korekty kursu smagnięciem wiosła. Na tym odcinku mało jest powalonych drzew w wodzie. Częstszymi zasadzkami są mielizny.
Tanew. |
Mielizna. |
Tratwa z kajaków. |
Na zachód. |
Most w Harasiukach. |
Na głębszym (woda po pas) zakolu rzeki przepływamy obok wędkarzy. W Tanwi żyją miętusy, szczupaki, amury, karasie srebrzyste, liny, tołpygi. Z nabrzeżnych traw dochodzi nas koncert świerszczy i koników polnych. Dzień powoli zbliża się ku końcowi. Do celu dopływamy o godzinie 17.30. W Harasiukach za mostem drogowym kończymy kolejny etap spływu.
Mija kolejny dzień, kolejne chwile, które na długie lata pozostaną w naszej pamięci. Późnym popołudniem na spotkanie przy fotografiach zapraszają Beata i Ryszard. Przy pokazie zatytułowanym "Jak to było pierwszy raz" wspominamy ubiegłoroczny spływ Wieprzem, pierwszy historyczny, jaki udało się nam zorganizować. To pamiętny czas, którego inspiratorem był Ryszard - pomysł na coś innego, bo nie tylko górami człowiek żyje. Pomysł na spływ zrodził się może przypadkiem, bo pogoda była kiepska i nie poszliśmy w góry, na Trzy Korony i Sokolicę. Wybraliśmy się wówczas na spacer przełomem Dunajca. Widzieliśmy spływające po Dunajcu tratwy i kajakarzy... i wtedy właśnie zrodził się pomysł. Pozostało ustalić tylko gdzie i kiedy, a następnie załatwić trochę spraw organizacyjnych. Prezentacja przygotowana przez Beatę świetnie oddała tamten czas. Miło było przypomnieć sobie ten pierwszy raz.
wieczorem nad brzegiem Tanwi zapalamy ognisko. Siedzimy wokół w braterskim kręgu, wspominając stare czasy, snując plany na przyszłość, przyszłość Wodniackiego Bractwa. W Krainie nad Tanwią rozbrzmiewają pieśni i piosneczki. Złociste i ogniste napoje zdają się nie kończyć. Blask ognia bardzo długo rozświetla mrok nocy. Dogasa już następnego dnia.
wieczorem nad brzegiem Tanwi zapalamy ognisko. Siedzimy wokół w braterskim kręgu, wspominając stare czasy, snując plany na przyszłość, przyszłość Wodniackiego Bractwa. W Krainie nad Tanwią rozbrzmiewają pieśni i piosneczki. Złociste i ogniste napoje zdają się nie kończyć. Blask ognia bardzo długo rozświetla mrok nocy. Dogasa już następnego dnia.
Wieczorny braterski krąg wokół ogniska. |
LINKI DO INNYCH OPISÓW:
Tanew: Osuchy - Stare Króle
Tanew: Harasiuki - Ulanów
Niesamowite przygody ! super zdjęcia, dzięki za podzielenie się nimi!
OdpowiedzUsuńsuper
OdpowiedzUsuń