To była noc do innych niepodobna. Spektakl na żywo w autorskim wykonaniu Matki Natury, nieprzewidywalnej i pięknej. Bilety na niego wysprzedały się dość szybko. Jednak nie przeszkodziło to, aby sympatycy tego typu widowisk dołączyli do nas przybywając własnymi środkami transportu. Tak uformowała się grupa 54 śmiałków, która podążyła z orawskiej Przywarówki na najwyższy szczyt polskich Beskidów, najwyższy poza Tatrami szczyt Polski - Diablak wznoszący się na wysokość 1725 m n.p.m.
Zaraz po północy podążyliśmy zielonym szlakiem - czy to przypadek, że ów kolor tak silnie kojarzy się z życiem, harmonią, naturą i bliskim kontaktem z nią? Oddaliśmy się w ręce Kapryśnicy, jak zwą ją wędrowcy, licząc na jej przychylność i życzliwość. Ruszyliśmy lasem z optymizmem, w ciepłą i nader jasną noc, ale nie wyobrażacie sobie jak jasną za sprawą pełni Księżyca, który następnej nocy ma zaprezentować się jako Superksiężyc. To chwile, kiedy Księżyc w pełni znajduje się na swojej orbicie w najmniejszej odległości od Ziemi. Domyślacie się z czym to się wiąże? Istnieją opinie, że Księżyc w tym położeniu ma wpływ na powstawanie niszczycielskich zjawisk, jak fale oceaniczne, trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, jednak te nigdy nie znalazły potwierdzenia w badaniach zjawisk przyrody. Jednak dla obserwatorów z Ziemi będzie on tejże nocy większy o blisko 14% i do 30% jaśniejszy niż w apogeum.
Lekko sunęliśmy w górę zbocza wzdłuż Krzywego Potoku wartko przelewającego się przez kamienie, przepełnieni emocjami, lecz bez pośpiechu patrząc przed i za siebie na sznur światełek, którego ogniwa tworzył każdy uczestnik wyprawy. Byliśmy jak robaczki świętojańskie przemierzające leśną głuszę. Księżyc rozświetlał nam drogę rzucając odbite promienie słoneczne pomiędzy drzewa lasu. Wkrótce las ustąpił. Szlak zaczął meandrować przez łany kosodrzewiny. Było tak jasno od blasku srebrzystej tarczy, że część z nas wygasiła światła czołówek. Wtem i kosodrzewina ustąpiła miejsca halnym trawom i wtedy już wiedzieliśmy, że droga do szczytu jest już bliska końcowi.
Była między drugą a trzecią, kiedy dotarliśmy na sam wierzchołek Diablaka. Poczuliśmy bryzę, może niezbyt silną, ale dokuczliwie chłodną. Umysł przeszyła myśl: czy jesteśmy gotowi do konfrontacji? Matka Niepogód była jednak tejże nocy łaskawa. Czekaliśmy opatuleni w śpiworach na to co miało za niedługo nastąpić. Księżyc wciąż bił natarczywym blaskiem, mając za swoje tło gwiazdozbiór Ryb. To w astrologii zwiastuje oderwanie się od rzeczywistości – śnienie i marzenia. I tak spoglądając w gwiazdy zapadliśmy w czuwający sen.
|
Księżyc nad Diablakiem (godz. 3:27). |
|
Księżyc nad Diablakiem (godz. 3:30). |
|
Księżyc (godz. 3:18). |
Zbliżała się piąta, gdy Księżyc nikł w napływających od zachodu chmurach, które dotykały nas przepływając wokół. Horyzont i doliny zasłoniły się mgiełką. Rozpoczynała się niebieska godzina. Spojrzeliśmy na wschód, gdzie miało pojawić się Słońce, które budziło się za kresem ciemnego krajobrazu. Gwiazdy stopniowo blakły, lecz jedna pozostawała wciąż tak samo jaskrawa. Długo pozostawała niewrażliwa na to co się zaczynało dziać i to zaraz tuż pod nią, poniżej. Tenże horyzont zapełnił się cirrusem, a później na niebie zarysowała się smuga kondensacyjna, niebawem jeszcze jedna. Niebo ponad cirrusami już wtedy zaczynało nabierać ciemnego granatu, przechodzącego być może w fiolet uosabiający władzę, ale też uduchowienie i szlachetność. Niewiadomo kiedy ponad chmurami zamykającymi wschodni widnokrąg pojawiła też z minuty na minutę coraz jaskrawsza, gorejąca czerwień, będąca od najdawniejszych czasów kolorem życia, ale też i skrajnych uczuć, takich, jakie mąciły wtedy nasze umysły. Uderzał w nas silny ładunek emocji. Budziło się bowiem Słońce, od zarania dziejów twórcza siła życia na Ziemi, źródło energii i życia na naszej planecie. Godzina 6.02 - pojawia się jego rąbek, nieco później ze względu na płaszcz chmur lezący na horyzoncie. I wtedy czas przyspiesza, wszystko zmienia się jak w ułamkach sekund. Coraz bardziej oślepiająca tarcza słoneczna pnie się coraz wyżej na sklepienie. Kilka minut i odrywa się od chmur. Robi się coraz cieplej, zimna bryza słabnie. Witamy nowy dzień, tam gdzie przeciętny człowiek tego nie robi.
Trudno to wszystko opisać, co się przez ten cały czas działo w sercu, ale chyba pojawiła się w nim iskierka szczęścia z bycia tu i teraz. Pojawiła się jakaś niewidzialna aura zadowolenia i satysfakcji doświadczenia czegoś magicznego, niecodziennego, uczucie pojednania się z naturą. To nadzieja na lepsze jutro i lepsze ja, bo świat jest cudowny i w ludziach można znaleźć tyle wrażliwości i dobroci.
|
Godzina 5:55. |
|
Godzina 6:00. |
|
Godzina 6:01. |
|
Godzina 6:02. |
|
Godzina 6:05. |
|
Godzina 6:06. |
|
Godzina 6:07. |
|
Godzina 6:07. |
|
Godzina 6:08. |
|
Godzina 6:08. |
|
Wschód słońca na Diablaku. |
|
Grupa na Diablaku (godz. 6:25). |
Dziękujemy wszystkim uczestnikom tej wyprawy za wspólnie spędzony czas. Byliście wspaniałymi kompanami, zaś powitanie dnia na Diablaku z Waszym udziałem pozostanie w naszej pamięci nader miłym wspomnieniem, które zbliży nas ku kolejnemu spotkaniu w noc do innych niepodobną.
Dorota i Marek
PS. Gratulujemy wszystkim uczestnikom wyprawy realizacji zamierzonego planu, życzymy Wam szczęścia i pomyślności w realizacji kolejnych zamierzeń.
przepięknie!!! cudowny księżyc...zazdroszczę takiego pięknego poranka, może też kiedyś uda mi się zobaczyć wschód słońca w górach :)
OdpowiedzUsuń