Od zawsze marzyłam o przejściu Czerwonych Wierchów w piękny jesienny dzień. We wtorek obudziła mnie myśl, że to przecież dziś idziemy na wędrówkę moich marzeń. Wstajemy o 3.30, ubieramy się, zjadamy szybkie śniadanie i o 4.25 jedziemy pierwszym tramwajem na dworzec autobusowy. O 5.05 łapiemy autobus do Zakopanego, skąd busem przemieszczamy się do Kir. I tak o 7.30 stajemy przed wejściem do Tatrzańskiego Parku Narodowego, u wylotu Doliny Kościeliskiej. O tej porze panuje tu zupełny spokój, cisza. Przy drodze stoi pierwszy woźnica ze swoim zaprzęgiem. Niebawem będzie woził turystów, ale nie nas, bo my ruszamy pieszo w górę doliny. Nie ma tylko zapowiadanego przez meteorologów słońca, zamiast niego napływają coraz czarniejsze i grubsze chmury. Patrzę z boku na mojego najlepszego przyjaciela – Marka. Proponuję ci zmysłowy trójkąt: Ty, ja i górska przygoda. Wiem, że jesteś przeziębiony i paskudna pogoda może Ci nie służyć. Idziesz obok mnie i nie narzekasz, a ja wznoszę modły do Boga o słoneczną pogodę.
|
No cóż, faktycznie mamy piękny jesienny poranek, ale mglisty i chłodny. Prognozy na dzień mamy jednak bardzo optymistyczne. Dolina Kościeliska jeszcze nie wstała. Oprócz nas nie ma tu chyba żywej duszy, tylko Ty i ja. Nawet biletów wstępu do parku nie było u kogo kupić, bo kasy jeszcze zamknięte. Na Wyżniej Miętusiej Kirze mijamy tylko ospałe stado owiec odpoczywające w koszarze i leżącą obok niej psinę. Dolina Kościeliska ogarnia nas niespotykaną dla siebie atmosferą spokoju - zupełnie do niej niepodobną, a jednak jak człowiek wcześnie wstanie, to nawet na tak ruchliwym szlaku poczuje niezwykłą samotnię. Idziemy razem na Czerwone Wierchy. Nie martw się przyjaciółko moim zdrowiem, bo soczyste i rześkie powietrze górskie robi swoje, a słowa Twe mają magiczną moc uzdrawiania. |