Nikt tak naprawdę nie ma pewności skąd się wziąłem. Dla ludzi wciąż jestem zagadką botaniczną. Polska botaniczka, taterniczka, pisarka Zofia Radwańska-Paryska pisała o mnie i o moich braciach, że jesteśmy „uśmiechem Tatr wyczarowanym spod śniegu promieniami słonecznymi”. Pojawiam się bowiem w świetle dziennym na zaledwie kilkanaście dni w ciągu roku. Wyrastam wczesną wiosną, gdy słońce zaczyna wytapiać śnieg na górskich halach. Nie jestem pokaźnych rozmiarów. Kielich mego kwiatu ledwie wyrasta tuż nad ziemią, a przecież śnieg może jeszcze spaść, a wtedy zniknę pod nim. Narażam się, bo aura jeszcze wtedy niepewna, ale co tam - chcę zwiastować nadejście nowego, cudownego czasu, kiedy budzić się będzie cała przyroda do życia, radować się z pierwszych ciepłych promyków słońca. Wiosna budzi wszystko do życia, lecz żeby ona nadeszła musi zakwitnąć pierwszy kwiat, tak jak pisał niemiecki poeta Friedrich Rückert: „gdzie kwitnie kwiat - musi być wiosna, a gdzie jest wiosna – wszystko wkrótce zakwitnie”. Wstanie cała przyroda - zazielenią się hale, łąki i drzewa, barwnie rozkwitną kwiaty, ze snu zimowego zbudzą się zwierzęta, a z ciepłych krajów powrócą bociany, jaskółki, słowiki i inne ciepłolubne ptaki.
Ryzykuję tym, że wzrastam jako pierwszy ze wszystkich pokrewnych mi gatunków flory, lecz potrafię się bronić przed zachwianiami niepewnej aury. Gdyby czasem przykrył mnie śnieg, to dla mnie jeszcze nie tragedia, bo potrafię się przed tym ochronić. Zamknę wówczas swój jeszcze niezapylony kwiat, zwinę w ciasny pąk, a gdy znów stopnieje śnieg rozkwitnę na nowo. Dzięki temu mam większe szanse doczekać się przebudzenia ospałego jeszcze świata owadziego. To owady sprawią, że moje nasiona będą mogły dać życie nowemu pokoleniu mojego gatunku. Pomagają mi w tym mrówki, dla których wytwarzam elajosomy obfitujące w tłuszcze i węglowodany. Mrówki uwielbiają je i zbierają roznosząc przy okazji nasiona w okolice swoich gniazd budowanych na żyznych mikrosiedliskach. To idealne warunki, by dojrzeć, a potem pięknie rozkwitnąć.
Jak widzicie przed surową aura potrafię się bronić. Staram się przetrwać, choć w wielu miejscach wskutek braku pasterstwa, czy niekoszenia polan mam niekorzystnie warunki życia. Dzieje się tak, bo w takich miejscach znikło nawożenie polan naturalnymi odchodami, a to potrzebne mi jest do życia. Na niekoszonych polanach jestem zagłuszany przez wyższą roślinność trawiastą.
Jednak jakże trudno mi uwierzyć, że bronić się muszę przed niektórymi przedstawicielami gatunku Homo sapiens. To dziwne, bo przecież wzbudzam w nich radość i zachwyt. Uważają mnie za inspirację piękna, czego liczne przykłady można znaleźć w poezji, malarstwie, fotografii i innych dziedzinach sztuki. Jednak są wśród nich niszczyciele, którzy zadeptują moją rodzinę. Czyni tak wiele osób, które przyjeżdżają by mnie podziwiać - brzmi to paradoksalnie, ale rokrocznie staje się faktem. I jest to dla mnie niepojęte, że właśnie ten człowiek, to przedstawiciel gatunku, który kiedyś postanowił objąć mnie ochroną. To przykre, jak ktoś, kto przyjeżdża cieszyć się moim widokiem - depcze mnie. Przecież fotografię można robić ze ścieżki szlaku i wcale nie trzeba wchodzić między moich braci. Czy cieszy cię człowieku widok zmasakrowanych kwiatów pod twoim butem, czy kładącym się cielskiem? A gdybyś to ty był na moim miejscu?
Homo sapiens zna mnie od ponad 3000 lat. Od czasów starożytnych służyłem mu jako środek chroniący przed chorobami wywołanymi stresem, a także przed nowotworami i infekcjami. Wykorzystuje mnie w dalszym ciągu w lekach antyseptycznych, przeciwdepresyjnych, przeciwutleniających, wspomagających układ trawienny i przeciwdrgawkowych. Sięga po mnie też by powstrzymywać starzenie.
Używa moich znamion do farbowania tkanin, w produkcji kosmetyków, a przede wszystkim ceni sobie mnie w kuchni. Powiadają oni, że przyprawa z mych znamion jest najdroższą na świecie. Za kilogram tej przyprawy ludzie płacą więcej niż tysiąc dolarów, bo wielu z nich uwielbia ten smak i aromat z nutką grzybów, lukrecji, miodu, drzewa sandałowego, dymu i pieprzu. Dodają mnie do przeróżnych potraw: sosów, ciast, deserów, naleśników, jajecznicy, dań z ryżu i z makaronem, a także do mięs. Oczytany człowiek może powiedzieć, że to nie ja daję tą rozkosz smaku - ma oczywiście rację, bo jestem tylko kuzynem Crocus sativus, którzy znakomicie czują się w uprawnych warunkach stworzonych przez człowieka. Ze mną jednak sprawa nie jest taka prosta, bo jestem uosobieniem świata naturalnego. Nie wiem, czy w razie czego będzie możliwe odtworzenie populacji mojego gatunku w warunkach sztucznych, gdy grozić będzie mi wyginięcie. Mimo wszystko chciałbym cieszyć ludzkie oczy każdego roku w cudownej scenerii gór, w tej cudownej chwili, kiedy życie zataczać zaczyna kolejny cykl, zaś cała przyroda zaczyna budzić się na nowo po długim śnie zimowym. Nie dopuście zatem do tego, abym zniknął z górskich hal i polan. Bądźcie moim stróżem.
Przepraszam, że nie przedstawiłem się na początku. Nazywam się Crocus scepusiensis, ale miejscowi nazywają mnie pieszczotliwie Tulipankiem, inni mówią na mnie Szafran Spiski, albo odnoszą krótkim określeniem Krokus.
TRASA:
Siwa Polana (912 m n.p.m.)
Polana Huciska
Polana Trzydniówka
Schronisko PTTK na Polanie Chochołowskiej (1148 m n.p.m.)
Grześ (słow.
Lúčna, 1653 m n.p.m.)
Schronisko PTTK na Polanie Chochołowskiej (1148 m n.p.m.)
Polana Trzydniówka
Polana Huciska
Siwa Polana (912 m n.p.m.)
OPIS:
Krokusowe szaleństwo w Dolinie Chochołowskiej z roku na rok jest co raz większe. Widzimy to po kolejkach przy kasach, a potem na szlakach. To wyjątkowo ruchliwy czas w Tatrach, bo kwitnące krokusy chce zobaczyć mnóstwo osób. Nie mamy jednak zamiaru narzekać tutaj na tłumy ludzi na szlakach, bo sami przecież ten tłum współtworzymy, jak każdy inny, który dzisiaj przyjechał do Doliny Chochołowskiej. Góry są dla wszystkich i jeśli ktoś chce udać się w tym czasie na Polanę Chochołowską musi się pogodzić z tym, że będzie być może musiał deptać innym po piętach. Musi też pamiętać o jeszcze jednej bardzo ważnej sprawie, o tym aby góry i ich przyrodę zostawić w stanie nienaruszonym, tak by służyły kolejnym, którzy do nich przybędą.
Mamy tego świadomość, podobnie jak każda osoba z naszej potężnej grupy z którą przyjechaliśmy do Doliny Chochołowskiej. Każda z tych 102 osób ma świadomość, że nie będzie to wędrówka w zupełnej ciszy i w samotności. Takie nastawienie jest chyba ważne w takim dniu, bo zazwyczaj udajemy się w Tatry w poszukiwaniu piękna, ale też spokoju. Dzisiaj zupełnej ciszy nie uświadczymy i choć narzekanie nie jest niczym zdrożnym, to chyba warto przestawić swoje myślenie, szczególnie gdy na wejściu widać szeroki sznur ludzi przecinających Siwą Polanę. Dlatego jak jeden mąż cała nasza grupa szybko wtopiła się w tłum i ruszyła w górę doliny. Urokiem marszu była nie tylko dolina, ale chyba przede wszystkim odpowiednie nastawienie do siebie, życzliwość, zrozumienie oraz uśmiech na twarzy. To dzięki temu czas drogi przez ciąg długiej doliny tak szybko zleciał.
|
Siwa Polana. |
|
Krokusy na Siwej Polanie. |
|
Polana Chochołowska. |
Gdy dotarliśmy na Polanę Chochołowską zrobiło się nam w oczach fioletowo. Polana pokryta była dywanem krokusów, szczególnie w części południowej, pod kapliczką św. Jana Chrzciciela i przy starych szałasach pasterskich. Widok milionów uroczych kwiatów otumania. Gęste połacie krokusów wiedzieliśmy już na samym początku, na Siwej Polanie, jednakże ten fioletowy kobierzec na Polanie Chochołowskiej jest największy, najbardziej imponujący. Krokus to roślina, która pojawia się masowo w przeciągu bardzo krótkiego czasu, bo...
Krokus nie lubi samotności. Wystrzela z ziemi tysiącami drobnych kielichów, bladoliliowych od spodu, nakrapianych u szczytu ciemnym fioletem, wyzłacanych w środku. Mróz krokusom nie szkodzi, śnieg ich nie zabija. Jeśli dzień bez słońca, krokusy ledwie nos wyściubiają spod śniegu. Gdy słońce przygrzeje – rozchylają kielichy i wtedy tak pięknie, ze człowiekowi nogi wrastają w ziemie. Krokusy… – powiadasz sam do siebie, gapisz się jak urzeczony i nie masz siły ani ochoty ruszyć w dalszą drogę.
(„W stronę Pysznej”, Wanda Gentil-Tippenhauer, Stanisław Zieliński)
|
Z widokiem na Kominiarski Wierch. |
|
Z widokiem na Mnichy Chochołowskie. |
|
Szałasy pasterskie na Polanie Chochołowskiej. |
To co widać na Polanie Chochołowskie jest jak cud, jest pięknem wyjątkowym, uroczo kontrastującym z zielenią lasów i bielą ośnieżonych jeszcze szczytów. Jest to jednak piękno krótkotrwałe, trwające zaledwie 2-3 tygodnie. Krokusy bardzo szybko przekwitają i znikają z polany, na cały rok. Tylko przez ten krótki okres czasu możemy pochylić się i podsłuchać o czym gwarzą te urokliwe kwiatuszki. O czym szepcą te kwiaty? - ciekawi są zarówno wielbiciele natury, jak też artyści - fotograficy, malarze, pisarze i poeci. Niestety są tu też pseudo wielbiciele, zadeptujący ten cud natury, zagniatający na miazgę swoimi cielskami. To zaburza innym wspaniałe doznania, radość obcowania z przyrodą tatrzańską. Kilka mandatów pomogłoby, lecz straży parkowej tutaj nie widać, a przydałoby się.
W zeszłym roku spotkanie z krokusami urozmaiciliśmy spacerem do Doliny Jarząbczej. Część naszej grupy poszła właśnie tam, część postanowiła zostać na Polanie Chochołowskiej by jak najdłużej cieszyć się krokusami. My zaś z pozostałą częścią grupy postanowiliśmy wejść na Grzesia. Ruszamy na niego spod Schroniska PTTK na Polanie Chochołowskiej o godzinie 11.45. Żółte znaki szlaku wprowadzają nas szeroką ścieżką w zalesiony Bobrowiecki Żleb. Dawniej drogą tą chodzono do kopalni znajdujących się w okolicach Bobrowca. Żlebem ciurczy się ciek Bobrowieckiego Potoku. Chowa się od czasu do czasu pod płatami śniegu, które od ciepłych promieni słońca chroni cień drzew. Jednak długo nie wytrzyma. Śnieg powoli topnieje i miejscami jest mokro. Nieco wyżej pokonujemy dwa konary powalone na ścieżkę i wkrótce po półgodzinnej wspinacze jesteśmy na rozstaju szlaków. Można stąd dojść na Bobrowiecką Przełęcz, albo skręcić w lewo tam gdzie Grześ, cel naszej wędrówki.
|
W Bobrowieckim Żlebie. |
Od rozstaju łagodnie trawersujemy leśny stok. Słońce przebłyskuje między drzewami. Pojawiają się pierwsze widoki na Ornak i dalej w stronę Tatr Wysokich. Po pewnym czasie ścieżka ostrym zakosem zmienia kierunek i ostrzej nabieramy wysokości. Około 12.40 wychodzimy z lasu, a chwilkę potem osiągamy ośnieżony grzbiet. Widzimy tu na skałkach odkrytych ze śniegu odpoczywające grupki turystów przed dalszym podejściem. Na szczyt nie jest już daleko. Dalsze podejście wiedzie na południe otwartym terenem. Jest tutaj jeszcze dość biało, ale krzaczasta kosodrzewina jest już prawie odsłonięta. Została już nieduża warstwa śniegu w partiach podszytowych. Na wprost widzimy dwa wierzchołki Grzesia, zaś wokół nas pojawiają się nieprzeciętne widoki - będą jeszcze wspanialsze na szczycie. Pogoda i przejrzystość powietrza bardzo temu sprzyjają. O godzinie 13.05 przechodzimy obok niższego wierzchołka góry, zwanego Kruźlikiem. Zostało nam jeszcze kilka minut marszu i osiągamy szczyt Grzesia (słow. Lúčna; 1653 m n.p.m.). Jest fantastycznie. Przecudne widoki gór w barwach ostatniego tchnienia zimy.
|
Powyżej strefy lasu - podejście na Kruźlik. |
|
W tle Bobrowiec. |
|
Widok w stronę Babiej Góry. |
|
Końcowe podejście na szczyt. |
|
Rohacze z podejścia na Grzesia. |
|
Grześ (słow. Lúčna, 1653 m n.p.m.). |
|
Grześ (słow. Lúčna, 1653 m n.p.m.). |
|
Kosodrzewina na szczycie Grzesia. W tle Osobita. |
Chyba mało kto spodziewał się tak wyśmienitej aury. Panorama z Grzesia jest zniewalająca. Na południu widać imponujące Rohacze, przypominające wyglądem szczyty Tatr Wysokich. Odwracając się na wschód wiedziemy wzrokiem po kolejnych wierzchołkach Tatr Zachodnich - Wołowiec, Jarząbczy Wierch, Kończysty Wierch, Trzydniowiański Wierch. Za nimi widoczne są inne - Raczkowa Czuba, Starorobociański Wierch, Bystra i wiele, wiele innych. Na zachodzie dostrzec też można szczyty Tatr Wysokich.
|
Od Bystrej po Wołowiec. |
|
Od Jarząbczego Wierchu po Banówkę. |
|
Słowackie szlaki powyżej schronisk są zamknięte do 15 czerwca. |
|
Panorama południowa z Grzesia [kliknij obraz aby powiększyć]. |
|
Krywań. |
|
Widok w stronę Orawy. W dali widoczna Babia Góra i Pasmo Policy. |
|
Na przełęczy pod Kruźlikiem. |
|
W dół z szerokimi widokami na Kotlinę Orawsko-Nowotarską. |
Siedzimy sobie na Grzesiu prawie godzinkę. Świat jest piękny! Czy trzeba wychodzić tak wysoko, aby to stwierdzić? W dolinie zostawiliśmy przecież też piękne cudeńka natury. Schodzimy do nich tą samą drogą, którą wychodziliśmy na Grzesia. W godzinę jesteśmy z powrotem na Polanie Chochołowskiej zalanej morzem krokusów.
Na Polanie Chochołowskiej ludzi jest trochę mniej, choć przypuszczaliśmy, że będzie ich więcej. Idziemy do kapliczki na polanie, a krokusy pozują nam do sesji fotograficznej. Trudno rozstać się z nimi i polaną.
…łąki już od krokusów stoją ukwiecone,
kieliszki fijoletu mienią się do słońca
cudownie - jakby trawa lśni fijoletowa - -
gęstwa młodej choiny, drozdami dzwoniąca
tysiąca srebrnych dźwięczeń gędźbę w sobie chowa.
Zda się, w każdy kieliszek dźwięk ptaszęcy wpada
i każdy kwiat, głos ptaka pochwytując w siebie,
kołysa go na listkach, w swym wnętrzu kolebie,
i z gór na rówień spływa ta śpiewu kaskada,
że stopy ludzkie błędne w kwiatach, w śpiewie brodzą
i-nie wiedzieć, czy ptaki pośród gęstwin lasu
na pagórkach, czy kwiaty na łące zawodzą.
(…)
Życie - - oto są ptaki, oto kwiaty wiosny - -
życie - - oto jest podmuch z południa miłosny - -
życie - - oto pulsuje już krew ziemi, woda,
wyzwolona spod lodu - - oto wstaje młoda,
wiekuiście odrodna jaśń, świt czasu jary…
(…)
(„Z notatek” - fragmenty, Kazimierz Przerwa-Tetmajer)
|
Polana Chochołowska z widokiem na Kominiarski Wierch i Ornak |
|
Polana Chochołowska z widokiem na Łopatę, Wołowiec i Rakoń. |
|
Krokusy na Polanie Chochołowskiej. |
|
Zaprzęgi na Siwej Polanie. |
Zatem to już raczej nie przedwiośnie, lecz wiosna która dzisiaj pobudziła nasze serca. Trudno uwierzyć w ten dzień, bo jest jak bajka, albo sen. Niezwykła gromadka cudownych ludzi powędrowała z nami - 102 duszyczki pragnące doznawać piękna natury, poszły w górę doliny by zobaczyć szafrany. Przybyli niektórzy na ten jeden dzień z daleka: z Wrocławia, z Wiednia. Do grupy dołączyła również niemała gromadka dzieci, która dzielnie przemierzyła kilometry najdłuższej doliny polskich Tatr. To takie piękne, jak te szafranowe pola, jak oddech wiosny. Dziękujemy wszystkim za ten dzień i za Wasze promienne uśmiechy.
UWAGA:
W związku z naszym pobytem
w Dolinie Chochołowskiej
nie zginął i nie ucierpiał żaden
przedstawiciel Crocus scepusiensis.
Robiąc zdjęcia stąpaliśmy
i siadaliśmy tam gdzie
nie było kwiatów, ani ich pędów.
Piękny wstęp :) A krokusiki, cóż... takie małe cuda natury, których jeszcze nie miałam okazji podziwiać w Tatrach a jedynie na zdjęciach. Pozdrawiam Was wiosennie :)
OdpowiedzUsuńpodobał mi się bardzo wstęp :) piękny jesteś, Krokusie!
OdpowiedzUsuńPrzepiękne ujęcia, te zdjęcia po prostu.. żyją :-)
OdpowiedzUsuń