Trochę lat w życiu minęło, a tyle rzeczy będących w zasięgu ręki pozostawało jeszcze do zobaczenia. Były doliny, niziny, morze, ale góry, a szczególnie te wysokie, za jakie uznaję Tatry - zawsze wydawały się dla mnie czymś odległym, niedostępnym, trudnym i ponad moje siły. Życie czasem przynosi niespodziewane zwroty losu, niekiedy dziwne, których nie sposób przewidzieć. Tak w moim życiu przyszedł czas, w którym z niejaką pasją rozczytywałem się w artykułach opisujących pasma górskie i granie. Z uznaniem postrzegałem ludzi uprawiających turystykę górską i wysokogórską, również tych będących w moim najbliższym otoczeniu, którzy zaszczepili moje zainteresowania na do tej pory niezbadanym przeze mnie gruncie.
Za tym przyszła chęć zobaczenia Tatr z bliska - chciałem dotknąć tych skał, łańcuchów na szlakach, po to by spojrzeć w dal z wyższa, zobaczyć te zapierające dech w piersiach panoramy, doświadczyć czegoś, czym delektowali się inni, a przy okazji pokonać też własne lęki i słabości.
TRASA:
Kuźnice Hotel PTTK Kalatówki Schronisko PTTK na Hali Kondratowej Przełęcz Kondracka (1725 m n.p.m.) Giewont (1894 m n.p.m.) Przełęcz Kondracka (1725 m n.p.m.) Wielka Polana w Dolinie Małej Łąki Gronik.
OPIS:
Tatry na starej fotografii - lata 50.
(archiwum taty Doroty)
(archiwum taty Doroty)
Dorota w Dolnie Bystrej pod Nosalem. |
Wszyscy wiedzieliśmy, że podziwiać góry z boku może każdy, gdzieś u ich podnóża, z dolin, ale nie każdy ma predyspozycje by obcować z nimi bezpośrednio. Obcowanie, w którym góry odsłaniają nam swoje wyjątkowe i prawdziwe oblicze, pokazują swoje swoiste piękno, którego nie można w żaden sposób dostrzec z dołu. Takiego, kiedy stają się one dla nas zarówno lożą, jak i sceną teatralną, dając nam tym samym najlepsze miejsca w widowisku, w którym są aktorami, a słońce, chmury i wiatr są w nim reżyserem, scenografem, charakteryzatorem. Pogoda, pora dnia, czy pora roku, za każdym razem sprawiają, że widowisko to jest za każdym razem inne, nawet dla tych samych miejsc zajmowanych na widowni. Ale niestety, by to przeżyć trzeba w zamian włożyć odpowiednio dużo wysiłku i znieść trudy wędrówki, a niekiedy wspinaczki, czy też niejednokrotnie trud pokonania samego siebie.
Decydując się na swoją pierwszą górską wędrówkę sam nie wiem, jakie pozostawi ona we mnie wspomnienie. Nie bałem się o swoją kondycję fizyczną. Pod tym kątem prowadzę raczej aktywny tryb życia, nie unikając sportu, czy innego rodzaju turystyki pieszej. Jednak miałem obawy, jak będę funkcjonował na wyższych wysokościach.
Dorota wiedziała, że górami można łatwo się zarazić. Z pewnością marzyła o tym, by wrócić do miejsc swojego dzieciństwa. Jej szczególnym pragnieniem było to by pokazać je nie tylko mnie, ale też naszym dzieciom. Zresztą chyba jak każdy rodzic pragnący zostawić swoją duchową cząstkę w duszy dziecka. Jednak zdawaliśmy sobie sprawę z tego, iż wypad w góry to przedsięwzięcie dość wymagające, którym niekiedy można się zrazić. Podobnie jak ja, dzieci były pełne nieświadomości, co do trudów takiej wycieczki. Planowana trasa wędrówki wymagała na niektórych odcinkach asekuracji i pomocy ze strony osoby dorosłej. Zawsze staraliśmy się wszędzie jeździć razem, ale tym razem uznaliśmy, że możemy zabrać ze sobą tylko jedno dziecko, przynajmniej ten pierwszy raz, a potem się zobaczy. Naszej najmłodszej córeczce, siedmioletniej Elżbiecie wyjaśniliśmy, że jeszcze troszkę musi podrosnąć, aby dosięgnąć skał i złożyliśmy obietnicę, że zabierzemy ją na łatwiejszą wycieczkę, na której będzie mogła się sprawdzić. Decyzja taka podyktowana była głównie względami bezpieczeństwa w trudnym terenie, jakim przecież są niewątpliwie góry. Nasza jedenastoletnia córka - Alicja miała już pewne beskidzkie doświadczenia, z wycieczek szkolnych. Doświadczenie to powodowało u niej nieodparte chęci zmierzenia się z czymś wyższym. I tak właśnie zmontowała się ekipa wyprawy na Giewont, do której dołączyli też mój brat i bratowa z córką.
Dlaczego wybór padł na Giewont? Z pewnością złożyła się na to oferta turystyczna pobliskiego PTTK. Uważaliśmy, że zorganizowany wyjazd w grupie doświadczonych turystów górskich jest w naszym przypadku najlepszym rozwiązaniem. Giewont też wydawał się być bardziej dostępny dla nowicjuszy, dając jednocześnie prawdziwy przedsmak wędrówki i wspinaczki górskiej.
Przygotowania do tej wycieczki trwały kilka dni. Baliśmy się, aby czegoś nie pominąć, jakiejś rzeczy, która może w pewnej sytuacji okazać się niezbędna, a mieliśmy tylko jeden 45 litrowy plecak, do którego musieliśmy spakować się we trójkę. Większość miejsca zajmowało w nim picie. Temperatury tego dnia miały być bardzo wysokie, niebo bezchmurne, a więc zapowiadała się aura bez deszczu, przy tym praktycznie bez wiatru. I faktycznie, jak się potem okazało taka prognoza pogody sprawdziła się w 100 procentach. Dobrze, że zadbaliśmy o odpowiednie kremy z filtrem przeciwsłonecznym. Znakomity pomysł z napojami miała Dorota, która dzień wcześniej wstawiła je do zamrażarki. Dzięki temu mieliśmy zagwarantowaną na cały dzień zimną, niezwykle orzeźwiającą, niegazowaną wodę mineralną z lodem. Nad ranem, gdy pakowaliśmy plecak, plastikowe 1,5 litrowe butelki zawierały wewnątrz twarde bryły lodu, który w trakcie wędrówki stopniowo topiły się, zamieniając w wodę, jakże smaczną i kojącą pragnienie, dającą jednocześnie ochłodę i orzeźwienie. Ponadto w odpowiednio zapakowanym plecaku, takie butelki działają niczym lodówka. Batony regeneracyjne nie topią się, a z kanapek nie wypływa masło, tudzież i inne rzeczy utrzymują swoją smaczną, zdrową konsystencję.
Przyszedł w końcu oczekiwany dzień wycieczki. Autokar wyrzuca nas nieopodal budynku z napisem „Murowanica”. Dokładnie nie wiem gdzie jestem, gdyż jestem tu pierwszy raz w życiu. Wszyscy turyści pośpiesznie wyruszają w górę, chodnikiem obok asfaltowej drogi - idziemy za nimi. Chwilę potem dostrzegamy przed sobą dolną stację kolejki linowej na Kasprowy Wierch. Znam to miejsce z fotografii internetowych, które przeglądałem marząc o wyjeździe narciarskim na Kasprowy Wierch. Na kilka minut zatrzymujemy się tu. Część osób z naszej grupy turystycznej rozkłada kije trekkingowe, niektórzy robią korekty w ubiorze. Jest godzina 9.00, a słońce zaczyna już nieco przypiekać.
Droga Brata Alberta. |
Na Polanie Kalatówki, widok w kierunku Kasprowego Wierchu. |
Nie czujemy jeszcze wielkiego zmęczenia. Schodzimy nieco w dół i wchodzimy do lasu, który w osłania nas przez grzejącym słońcem. Momentami wspinamy się po pierwszych na naszej trasie kamiennych stopniach. Zbliżając się do Kondratowej Polany droga robi się szersza, usłana drobnymi kamieniami. O godzinie 10.20 Docieramy do niedużego Schroniska PTTK na Hali Kondratowej, na wysokość 1333 m n.p.m. Tutaj znowu kilkanaście minut przerwy w chłodnych ścianach schroniska oraz lekki posiłek.
W drodze na Halę Kondratową. |
Hala Kondratowa, w głębi Schronisko PTTK. |
Przed podejściem na Przełęcz Kondracką (w tle kotlinka Piekło). |
Chwila oddechu przy strumyczku. |
Dla ludzi, którzy zaczynają przygodę z górami, pierwsza wyprawa to nie tylko sprawdzian wydolnościowy. To też zapoznanie organizmu z wysokościami i specyfiką występującego na nich mikroklimatu. Pierwsza wyprawa w góry wysokie jest przecież pewnym szokiem dla naszego organizmu, który do tej pory nie znał specyfiki górskiej. Poznawcze doświadczenie pierwszej wyprawy z pewnością będzie miało ogromne znaczenie na następnej wyprawie, na której już obznajomieni z trudami wędrówki w warunkach górskich, będziemy mogli lepiej dostroić się, zarówno pod względem fizjologicznym, jak również psychologicznym. Dlatego też wytrwale pniemy się w górę.
I tak po 70 minutach wędrówki od Schroniska na Hali Kondratowej osiągamy Kondracką Przełęcz (1725 m n.p.m.). Nie siedzimy tu długo, gdyż zbliża się południe, a my w planie mamy jeszcze Małołączniaka. Trzymamy się dalej niebieskiego szlaku, który doprowadza nas na Wyżnią Kondracką Przełęcz (1765 m n.p.m.), która zwana bywa również Przełęczą Herbacianą, gdyż dawniej w miejscu tym góralki sprzedawały wędrowcom herbatę, żętyce i kwaśne mleko. Tuż powyżej, w miejscu, gdzie do naszego szlaku dochodzi szlak czerwony z Doliny Strążyskiej, spotykamy Alicję, siedzącą na kamieniu i bardzo znużoną oczekiwaniem na nas.
Przed Wyżnią Kondracką Przełęczą. |
Na zboczach Giewontu niebieski szlak rozgałęzia się. Od tego miejsca obowiązuje ruch jednokierunkowy. Na szczyt wchodzimy jego prawą odnogą, a schodzić będziemy lewą. Szlak w tym miejscu nabiera charakteru wysokogórskiego. Wspinamy się wykorzystując zainstalowane tu ubezpieczenia - łańcuchy. Podejście nie jest bardzo trudne i o godzinie 12.35 osiągamy, znajdujący się na wysokości 1894 m n.p.m. - wierzchołek Giewontu.
Wspinaczkę na Giewont ubezpieczają łańcuchy. |
Panorama z Giewontu na Zakopane. |
Panorama z Giewontu w kierunku Tatr Wysokich. |
15 metrowy żelazny krzyż, symbol Giewontu. |
Zarys Giewontu kojarzony jest z sylwetką śpiącego rycerza. Jedna z legend donosi o rycerzach śpiących pod Tatrami, a dokładnie pod Giewontem w którego ścianach znajdują się liczne jaskinie. Mają oni obudzić się, gdy Polska znajdzie się w wielkim zagrożeniu.
Szczyt na którym jesteśmy to właściwie najwyższa kulminacja góry składającej się z trzech grup skalnych. Na wschód od nas rozciąga się grzebień Długiego Giewontu (1867 m n.p.m.), a na zachód widać wierzchołek Małego Giewontu (1728 m n.p.m.). Giewont to też najwyższa góra w Tatrach Zachodnich, która znajduje się w całości na terenie Polski.
Szczyt na którym jesteśmy to właściwie najwyższa kulminacja góry składającej się z trzech grup skalnych. Na wschód od nas rozciąga się grzebień Długiego Giewontu (1867 m n.p.m.), a na zachód widać wierzchołek Małego Giewontu (1728 m n.p.m.). Giewont to też najwyższa góra w Tatrach Zachodnich, która znajduje się w całości na terenie Polski.
Zachwyceni widokami, nie zauważamy, jak czas szybko biegnie. Mija prawie godzina, kiedy wiadamiamy sobie, że musimy się stąd zbierać.
Zejście z Giewontu. |
Zejście z Kondrackiej Przełęczy do Doliny Małej Łąki. |
Roślinność na Wielkiej Polanie w Dolnie Małej Łąki. |
Nad Małołąckim Potokiem. |
Śpiący rycerz - Giewont widziany od strony Kościeliska. |
Post Scriptum: Następny dzień i kilka kolejnych to walka z zakwasami w nogach. Najgorzej jest wstać z łóżka - trzeba nieźle wspomagać się rękami. Chodzenie po schodach też jest mało przyjemne.
Następnym razem będzie lepiej.
Piękne słowa i piękne fotografie, aż mi się łza w oku zakręciła... to wspaniała pasja
OdpowiedzUsuń