Dziennik wypraw i przystań przed kolejną wędrówką.

Śpiący rycerz

Trochę lat w życiu minęło, a tyle rzeczy będących w zasięgu ręki pozostawało jeszcze do zobaczenia. Były doliny, niziny, morze, ale góry, a szczególnie te wysokie, za jakie uznaję Tatry - zawsze wydawały się dla mnie czymś odległym, niedostępnym, trudnym i ponad moje siły. Życie czasem przynosi niespodziewane zwroty losu, niekiedy dziwne, których nie sposób przewidzieć. Tak w moim życiu przyszedł czas, w którym z niejaką pasją rozczytywałem się w artykułach opisujących pasma górskie i granie. Z uznaniem postrzegałem ludzi uprawiających turystykę górską i wysokogórską, również tych będących w moim najbliższym otoczeniu, którzy zaszczepili moje zainteresowania na do tej pory niezbadanym przeze mnie gruncie.

Za tym przyszła chęć zobaczenia Tatr z bliska - chciałem dotknąć tych skał, łańcuchów na szlakach, po to by spojrzeć w dal z wyższa, zobaczyć te zapierające dech w piersiach panoramy, doświadczyć czegoś, czym delektowali się inni, a przy okazji pokonać też własne lęki i słabości.

TRASA:
Kuźnice Hotel PTTK Kalatówki Schronisko PTTK na Hali Kondratowej Przełęcz Kondracka (1725 m n.p.m.) Giewont (1894 m n.p.m.) Przełęcz Kondracka (1725 m n.p.m.) Wielka Polana w Dolinie Małej Łąki Gronik.

OPIS:
Pamiętam moje dotychczas najbliższe spotkanie z Tatrami, które miało miejsce jeszcze jak byłem dzieckiem. Była to wycieczka na brzeg Morskiego Oka, nieopodal znajdującego się tam schroniska turystycznego, a więc na wysokość 1405 m n.p.m. O tego czasu minęło już wiele lat. Teraz życie zachęcało do kolejnego, trudniejszego wyzwania. Nadchodzi czasem taki czas, kiedy człowiek pragnie podnieść sobie poprzeczkę. Moja żona z nieukrywanym zadowoleniem odniosła się do tego, gdyż był to dla niej sentymentalny powrót do lat dzieciństwa. Wtedy to właśnie poznała smak górskiej wędrówki, gdy tata zabierał ją na spacery po tatrzańskich zakątkach. Miał on już od dawna we krwi góry, do których zamiłowanie sięga u niego czasu szkoły podstawowej i pierwszych wycieczek. Nie jedną górkę w Tatrach przeszedł, łącznie z najwyższym polskim szczytem. Gdy nadszedł ku temu odpowiedni czas, zamiłowanie to zaczął przenosić na swoją córkę, która później, będąc już moją żoną wspomnieniami nie jeden raz wracała do Kasprowego, Czerwonych Wierchów, czy też Giewontu. Z różnych jednak przyczyn jakoś nigdy nie mogło dojść do mojej bezpośredniej konfrontacji z górami, aż do dziś.

Tatry na starej fotografii - lata 50.
(archiwum taty Doroty)

Dorota w Dolnie Bystrej pod Nosalem.

Wszyscy wiedzieliśmy, że podziwiać góry z boku może każdy, gdzieś u ich podnóża, z dolin, ale nie każdy ma predyspozycje by obcować z nimi bezpośrednio. Obcowanie, w którym góry odsłaniają nam swoje wyjątkowe i prawdziwe oblicze, pokazują swoje swoiste piękno, którego nie można w żaden sposób dostrzec z dołu. Takiego, kiedy stają się one dla nas zarówno lożą, jak i sceną teatralną, dając nam tym samym najlepsze miejsca w widowisku, w którym są aktorami, a słońce, chmury i wiatr są w nim reżyserem, scenografem, charakteryzatorem. Pogoda, pora dnia, czy pora roku, za każdym razem sprawiają, że widowisko to jest za każdym razem inne, nawet dla tych samych miejsc zajmowanych na widowni. Ale niestety, by to przeżyć trzeba w zamian włożyć odpowiednio dużo wysiłku i znieść trudy wędrówki, a niekiedy wspinaczki, czy też niejednokrotnie trud pokonania samego siebie.

Decydując się na swoją pierwszą górską wędrówkę sam nie wiem, jakie pozostawi ona we mnie wspomnienie. Nie bałem się o swoją kondycję fizyczną. Pod tym kątem prowadzę raczej aktywny tryb życia, nie unikając sportu, czy innego rodzaju turystyki pieszej. Jednak miałem obawy, jak będę funkcjonował na wyższych wysokościach.

Dorota wiedziała, że górami można łatwo się zarazić. Z pewnością marzyła o tym, by wrócić do miejsc swojego dzieciństwa. Jej szczególnym pragnieniem było to by pokazać je nie tylko mnie, ale też naszym dzieciom. Zresztą chyba jak każdy rodzic pragnący zostawić swoją duchową cząstkę w duszy dziecka. Jednak zdawaliśmy sobie sprawę z tego, iż wypad w góry to przedsięwzięcie dość wymagające, którym niekiedy można się zrazić. Podobnie jak ja, dzieci były pełne nieświadomości, co do trudów takiej wycieczki. Planowana trasa wędrówki wymagała na niektórych odcinkach asekuracji i pomocy ze strony osoby dorosłej. Zawsze staraliśmy się wszędzie jeździć razem, ale tym razem uznaliśmy, że możemy zabrać ze sobą tylko jedno dziecko, przynajmniej ten pierwszy raz, a potem się zobaczy. Naszej najmłodszej córeczce, siedmioletniej Elżbiecie wyjaśniliśmy, że jeszcze troszkę musi podrosnąć, aby dosięgnąć skał i złożyliśmy obietnicę, że zabierzemy ją na łatwiejszą wycieczkę, na której będzie mogła się sprawdzić. Decyzja taka podyktowana była głównie względami bezpieczeństwa w trudnym terenie, jakim przecież są niewątpliwie góry. Nasza jedenastoletnia córka - Alicja miała już pewne beskidzkie doświadczenia, z wycieczek szkolnych. Doświadczenie to powodowało u niej nieodparte chęci zmierzenia się z czymś wyższym. I tak właśnie zmontowała się ekipa wyprawy na Giewont, do której dołączyli też mój brat i bratowa z córką.

Dlaczego wybór padł na Giewont? Z pewnością złożyła się na to oferta turystyczna pobliskiego PTTK. Uważaliśmy, że zorganizowany wyjazd w grupie doświadczonych turystów górskich jest w naszym przypadku najlepszym rozwiązaniem. Giewont też wydawał się być bardziej dostępny dla nowicjuszy, dając jednocześnie prawdziwy przedsmak wędrówki i wspinaczki górskiej.

Przygotowania do tej wycieczki trwały kilka dni. Baliśmy się, aby czegoś nie pominąć, jakiejś rzeczy, która może w pewnej sytuacji okazać się niezbędna, a mieliśmy tylko jeden 45 litrowy plecak, do którego musieliśmy spakować się we trójkę. Większość miejsca zajmowało w nim picie. Temperatury tego dnia miały być bardzo wysokie, niebo bezchmurne, a więc zapowiadała się aura bez deszczu, przy tym praktycznie bez wiatru. I faktycznie, jak się potem okazało taka prognoza pogody sprawdziła się w 100 procentach. Dobrze, że zadbaliśmy o odpowiednie kremy z filtrem przeciwsłonecznym. Znakomity pomysł z napojami miała Dorota, która dzień wcześniej wstawiła je do zamrażarki. Dzięki temu mieliśmy zagwarantowaną na cały dzień zimną, niezwykle orzeźwiającą, niegazowaną wodę mineralną z lodem. Nad ranem, gdy pakowaliśmy plecak, plastikowe 1,5 litrowe butelki zawierały wewnątrz twarde bryły lodu, który w trakcie wędrówki stopniowo topiły się, zamieniając w wodę, jakże smaczną i kojącą  pragnienie, dającą jednocześnie ochłodę i orzeźwienie. Ponadto w odpowiednio zapakowanym plecaku, takie butelki działają niczym lodówka. Batony regeneracyjne nie topią się, a z kanapek nie wypływa masło, tudzież i inne rzeczy utrzymują swoją smaczną, zdrową konsystencję.

Przyszedł w końcu oczekiwany dzień wycieczki. Autokar wyrzuca nas nieopodal budynku z napisem „Murowanica”. Dokładnie nie wiem gdzie jestem, gdyż jestem tu pierwszy raz w życiu. Wszyscy turyści pośpiesznie wyruszają w górę, chodnikiem obok asfaltowej drogi - idziemy za nimi. Chwilę potem dostrzegamy przed sobą dolną stację kolejki linowej na Kasprowy Wierch. Znam to miejsce z fotografii internetowych, które przeglądałem marząc o wyjeździe narciarskim na Kasprowy Wierch. Na kilka minut zatrzymujemy się tu. Część osób z naszej grupy turystycznej rozkłada kije trekkingowe, niektórzy robią korekty w ubiorze. Jest godzina 9.00, a słońce zaczyna już nieco przypiekać.

Droga Brata Alberta.
W Kuźnicach wchodzimy na szlak niebieski, prowadzący początkowo brukowaną Drogą Brata Alberta. Grupa nasza nieco rozciąga się. Wydaje się nam, że tempo wędrówki jest dość duże, ale staramy trzymać się gdzieś w połowie grupy. O godzinie 9.35 dochodzimy do Hotelu górskiego PTTK Kalatówki znajdującego się na Polanie Kalatówki, na wysokości 1198 m n.p.m. Na pobliskich ławkach przystajemy na kilkanaście minut. Spoglądam stąd na Kasprowy Wierch i widoczne po części zbocza stoku narciarskiego opadającego do Doliny Goryczkowej, wyobrażając tam siebie zimą. Widać stąd też stację pośrednią kolejki linowej na Myślenickich Turniach oraz kursujące w górę i w dół wagoniki.

Na Polanie Kalatówki, widok w kierunku Kasprowego Wierchu.
Nie czujemy jeszcze wielkiego zmęczenia. Schodzimy nieco w dół i wchodzimy do lasu, który w osłania nas przez grzejącym słońcem. Momentami wspinamy się po pierwszych na naszej trasie kamiennych stopniach. Zbliżając się do Kondratowej Polany droga robi się szersza, usłana drobnymi kamieniami. O godzinie 10.20 Docieramy do niedużego Schroniska PTTK na Hali Kondratowej, na wysokość 1333 m n.p.m. Tutaj znowu kilkanaście minut przerwy w chłodnych ścianach schroniska oraz lekki posiłek.

W drodze na Halę Kondratową.
Hala Kondratowa, w głębi Schronisko PTTK.
Od tego miejsca najpierw dość łagodnie wspinamy się w górę wzdłuż wznoszącego się po prawej Długiego Giewontu. Z upływem czasu czujemy jednak coraz większe zmęczenie, a podejście staje się bardziej strome. Prawdziwy wycisk jednak dopiero przed nami, od miejsca zwanego Piekło, czyli opadającej w naszą stronę kotlinki. Dochodzimy do niego po około 30 minutach wędrówki od Schroniska PTTK na Hali Kondratowej.

Przed podejściem na Przełęcz Kondracką (w tle kotlinka Piekło).
Tutaj w pełnej okazałości ukazuje się nam bezpośrednie podejście na Kondracką Przełęcz. Zbocze przed nami jest bardzo strome. Widać, że szlak biegnie po nim zakosami. Cały ten teren jest o tej porze całkowicie nasłoneczniony. Wspinamy się, a trud tej wspinaczki, szczególnie po wysokich stopniach szybko daje się nam we znaki. Nogi miękną i stają się cięższe. Palące słońce nieubłaganie wypala z nas życie. Dobrodziejstwem jest niewielki strumyczek, który przepływa przez trasę naszej wędrówki. Chlapiemy nią nasze ciała. Chłód górskiej wody jest wyjątkowo kojący. Próbuję zmyć pot z czoła, ale chyba bezskutecznie, bo spływające z niego strużki wydają się być cały czas słone. Dobrze, że mam chustkę na głowie, która nie tylko chroni przed słońcem, ale również absorbuje pot zanim spłynie do moich oczu. Wody strumyczka uzupełniają też szybko zużywające się dziś zasoby wody. Mamy obawy, że może jej nie starczyć do końca wędrówki. Wierzchołek Giewontu góruje ponad nami jeszcze dość odlegle, a i droga powrotna nie jest krótka. Dopełniamy butelki, w których pływają jeszcze spore kawałki niestopionego lodu, pomimo takiego upału - wszystko dzięki świetnemu pomysłowi Doroty.

Chwila oddechu przy strumyczku.
Powoli mijamy miejsce zwane Piekłem, które często błędnie przesuwane jest na obszar przez który biegnie nasz szlak, co potwierdzają mijający nas turyści, nazywający je (dla nas nazbyt pieszczotliwie) Piekiełkiem. Kotlinka Piekło budzi w nas skojarzenia z sytuacją w jakiej znajdujemy się obecnie, ale tak naprawdę nazwana zostala tak z powodu silnie hulających wiatrów. Jednak mniejsza z tym, bo pochodzenie nazwy kotlinki wcale nie ulży naszym bolącym coraz bardziej mięśniom nóg i stawom kolanowym. Moja żona, brat, bratowa, ich córka, jak również ja, powolnym krokiem, mozolnie stąpamy w górę po kamiennych stopniach, co parę kroków przystając dla złapania oddechu. Nie wymieniam tu naszej Alicji, bo ta zniknęła gdzieś na przedzie, dotrzymując kroku przewodnikowi Krzysiowi. Nieco powyżej strumyczka widziałem ją jeszcze przed sobą, w fioletowej, sprawiającej wrażenie zupełnej świeżości, koszulce. Teraz pewnie zbliża się już do Kondrackiej Przełęczy, bez oznak jakiegokolwiek zmęczenia, jak mały terminator. „Jakąż ona ma wydolność organizmu” - pomyślałem.

Dla ludzi, którzy zaczynają przygodę z górami, pierwsza wyprawa to nie tylko sprawdzian wydolnościowy. To też zapoznanie organizmu z wysokościami i specyfiką występującego na nich mikroklimatu. Pierwsza wyprawa w góry wysokie jest przecież pewnym szokiem dla naszego organizmu, który do tej pory nie znał specyfiki górskiej. Poznawcze doświadczenie pierwszej wyprawy z pewnością będzie miało ogromne znaczenie na następnej wyprawie, na której już obznajomieni z trudami wędrówki w warunkach górskich, będziemy mogli lepiej dostroić się, zarówno pod względem fizjologicznym, jak również psychologicznym. Dlatego też wytrwale pniemy się w górę.

I tak po 70 minutach wędrówki od Schroniska na Hali Kondratowej osiągamy Kondracką Przełęcz (1725 m n.p.m.). Nie siedzimy tu długo, gdyż zbliża się południe, a my w planie mamy jeszcze Małołączniaka. Trzymamy się dalej niebieskiego szlaku, który doprowadza nas na Wyżnią Kondracką Przełęcz (1765 m n.p.m.), która zwana bywa również Przełęczą Herbacianą, gdyż dawniej w miejscu tym góralki sprzedawały wędrowcom herbatę, żętyce i kwaśne mleko. Tuż powyżej, w miejscu, gdzie do naszego szlaku dochodzi szlak czerwony z Doliny Strążyskiej, spotykamy Alicję, siedzącą na kamieniu i bardzo znużoną oczekiwaniem na nas.

Przed Wyżnią Kondracką Przełęczą.
Ruszamy w górę. Choć jest dużo stromiej, niż na zboczach Piekła, to jakoś idzie się lżej. Słońce co prawda dalej mocno grzeje, ale wyczuć można tu lekki ruch powietrza. Czasem oczywiście przystajemy na parę sekund, żeby dać wytchnienie naszym nogom.

Na zboczach Giewontu niebieski szlak rozgałęzia się. Od tego miejsca obowiązuje ruch jednokierunkowy. Na szczyt wchodzimy jego prawą odnogą, a schodzić będziemy lewą. Szlak w tym miejscu nabiera charakteru wysokogórskiego. Wspinamy się wykorzystując zainstalowane tu ubezpieczenia - łańcuchy. Podejście nie jest bardzo trudne i o godzinie 12.35 osiągamy, znajdujący się na wysokości 1894 m n.p.m. - wierzchołek Giewontu.

Wspinaczkę na Giewont ubezpieczają łańcuchy.
Zwykle z Giewontem kojarzą się tłumy turystów. Często na jego zboczach tworzą się zatory, a wierzchołek zapełniony jest turystami i ciężko na nim znaleźć miejsce na odpoczynek. Dziś tak nie jest. Początek czerwca nie jest giewontowym sezonem. Na samym Giewoncie są turyści, ale nie jest tłoczno. Bez problemu znajdujemy miejsca dla siebie, a przed nami otwiera się wspaniała panorama na leżące poniżej Zakopane i całe Podhale, a także na Tatry Wysokie i Tatry Zachodnie. 


Panorama z Giewontu na Zakopane.
Panorama z Giewontu w kierunku Tatr Wysokich.
Trzeba tu bardzo uważać, ponieważ w kierunku północnym szczyt podcięty jest imponującą, urwistą ścianą osiągającą do 600 metrów wysokości. Na szczycie znajduje się 15 metrowy żelazny krzyż, symbol Giewontu i jeden z najczęściej wykorzystywanych motywów tatrzańskich. Jednak Giewont jest też symbolem samym w sobie. „Z każdej prawie chaty Giewonta widać, toteż słusznie mu się należy tytuł króla zakopiańskiego” - jak pisał w 1880 roku Jan Kanty Walery Eljasz-Radzikowski (polski malarz, popularyzator Tatr i Zakopanego, współzałożyciel Towarzystwa Tatrzańskiego).

15 metrowy żelazny krzyż, symbol Giewontu.
Zarys Giewontu kojarzony jest z sylwetką śpiącego rycerza. Jedna z legend donosi o rycerzach śpiących pod Tatrami, a dokładnie pod Giewontem w którego ścianach znajdują się liczne jaskinie. Mają oni obudzić się, gdy Polska znajdzie się w wielkim zagrożeniu.

Szczyt na którym jesteśmy to właściwie najwyższa kulminacja góry składającej się z trzech grup skalnych. Na wschód od nas rozciąga się grzebień Długiego Giewontu (1867 m n.p.m.), a na zachód widać wierzchołek Małego Giewontu (1728 m n.p.m.). Giewont to też najwyższa góra w Tatrach Zachodnich, która znajduje się w całości na terenie Polski.

Zachwyceni widokami, nie zauważamy, jak czas szybko biegnie. Mija prawie godzina, kiedy wiadamiamy sobie, że musimy się stąd zbierać.

Zejście z Giewontu.
O 13.30 zaczynamy ostrożnie schodzić w dół. Zejście nie sprawia problemów, w jednym miejscu wspomagają nas klamry. Po pół godzinie jesteśmy ponownie na Kondrackiej Przełęczy. Tu zastanawiamy się co dalej. Jest 14.00. Jesteśmy trochę zmęczeni, a czas który nam pozostaje daje mały margines rezerwy, aby wchodzić na Małołączniaka. Decydujemy się na krótszy wariant trasy, który doprowadzi nas na czas do umówionego punktu zbornego, gdzie oczekiwać ma autokar. Dłuższy trudniejszy wariant wycieczki pozostawiamy dziś doświadczonym i wprawionym turystom. Nie ma co szarżować, jak na pierwszy raz. Otwieramy mapę i analizujemy trasę zejścia przez Dolinę Małej Łąki. O godzinie 14.00 zaczynamy zejście z Kondrackiej Przełęczy, żółtym szlakiem, po stromej i krętej ścieżce wśród kosówki. Z prawej zaczyna nad nami górować skalisty wierzchołek Małego Giewontu, zaś z lewej Mnichowe Turnie. Szlak łagodnieje i po pewnym czasie wyprowadza nas na Wielką Polanę. Minęła godzina 16.00 i nie musimy spieszyć się, więc chwilę przystajemy na tej pięknej tatrzańskiej polanie. Podziwiamy występującą tu roślinność, a także oglądamy się za siebie, żegnając się ze szczytami.

Zejście z Kondrackiej Przełęczy do Doliny Małej Łąki.
Roślinność na Wielkiej Polanie w Dolnie Małej Łąki.
Nad Małołąckim Potokiem.
U wyjścia Wielkiej Polany mijamy skrzyżowanie ze szlakiem czarnym i wchodzimy do lasu. Tam szlak wchodzi na szeroką kamienistą drogą. Drogę umila nam szum Małołąckiego Potoku, przy którym dla ochłody chwilę przystajemy. W kilkanaście minut dochodzimy do miejsca, gdzie dołączają do nas znaki szlaku niebieskiego, prowadzące z Małołączniaka. Od tego miejsca jeszcze niecałe pół godziny i osiągamy wylot Doliny Małej Łąki. Stąd przemierzamy jeszcze niewielki odcinek poboczem szosy w kierunku Zakopanego, do punktu zbornego. Od czasu do czasu spoglądamy przez prawe ramię, w kierunku Giewontu górującego ponad lasem i prezentującego w pełnej okazałości, sylwetkę śpiącego rycerza w blasku chylącego się ku zachodowi słońca.

Śpiący rycerz - Giewont widziany od strony Kościeliska.
Była to dla mnie i dla mojej rodziny wyjątkowa wycieczka. Na długo, a raczej na zawsze pozostanie w pamięci, jako ta, która obudziła w moim życiu nową inspirację, która pojawiła się również w duszy Alicji oraz odżyła w duszy Doroty. Niestety nie wszystkim dane były takie odczucia. Nie każdemu sprzyja taka forma aktywności, szczególnie w tak wyczerpującym upale, który mógł wycisnąć z człowieka ostatnie soki, zabijając w nim góralskiego ducha. Moj brat i jego żona zaklinają się, że już nigdy nie pójdą w góry. Jednak dla nas życie nabrało nowego wymiaru, zaczęło mienić się pełniejszymi barwami. W drodze powrotnej nie marnowaliśmy czasu snując plany na przyszłość, plany następnej wyprawy górskiej.

Post Scriptum: Następny dzień i kilka kolejnych to walka z zakwasami w nogach. Najgorzej jest wstać z łóżka - trzeba nieźle wspomagać się rękami. Chodzenie po schodach też jest mało przyjemne.
Następnym razem będzie lepiej.

Udostępnij:

1 komentarz:

  1. Piękne słowa i piękne fotografie, aż mi się łza w oku zakręciła... to wspaniała pasja

    OdpowiedzUsuń


Życie jest zbyt krótkie, aby je przegapić.

Liczba wyświetleń

Popularne posty (ostatnie 30 dni)

Etykiety

Archiwum bloga

Z nimi w górach bezpieczniej

Zapamiętaj !
NUMER RATUNKOWY
W GÓRACH
601 100 300

Mapę miej zawsze ze sobą

Stali bywalcy

Odbiorcy


Wyrusz z nami na

Główny Szlak Beskidu Wyspowego


ETAP DATA, ODCINEK
1
19.11.2016
[RELACJA]
Szczawa - Jasień - Ostra - Ogorzała - Mszana Dolna
2
7.01.2017
[RELACJA]
Mszana Dolna - Potaczkowa - Rabka-Zdrój
3
18.02.2017
[RELACJA]
Rabka-Zdrój - Luboń Wielki - Przełęcz Glisne
4
18.03.2017
[RELACJA]
Przełęcz Glisne - Szczebel - Kasinka Mała
5
27.05.2017
[RELACJA]
Kasinka Mała - Lubogoszcz - Mszana Dolna
6
4.11.2017
[RELACJA]
Mszana Dolna - Ćwilin - Jurków
7
9.12.2017
[RELACJA]
Jurków - Mogielica - Przełęcz Rydza-Śmigłego
8
20.01.2018
[RELACJA]
Przełęcz Rydza-Śmigłego - Łopień - Dobra
9
10.02.2018
[RELACJA]
Dobra - Śnieżnica - Kasina Wielka - Skrzydlna
10
17.03.2018
[RELACJA]
Skrzydlna - Ciecień - Szczyrzyc
11
10.11.2018
[RELACJA]
Szczyrzyc - Kostrza - Tymbark
12
24.03.2019
[RELACJA]
Tymbark - Kamionna - Żegocina
13
14.07.2019
[RELACJA]
Żegocina - Łopusze - Laskowa
14
22.09.2019
[RELACJA]
Laskowa - Sałasz - Męcina
15
17.11.2019
[RELACJA]
Męcina - Jaworz - Limanowa
16
26.09.2020
[RELACJA]
Limanowa - Łyżka - Pępówka - Łukowica
17
5.12.2020
[RELACJA]
Łukowica - Ostra - Ostra Skrzyż.
18
6.03.2021
[RELACJA]
Ostra Skrzyż. - Modyń - Szczawa

Smaki Karpat

Wołoskimi śladami

Główny Szlak Beskidzki

21-23.10.2016 - wyprawa 1
Zaczynamy gdzie Biesy i Czady,
czyli w legendarnych Bieszczadach

BAZA: Ustrzyki Górne ODCINEK: Wołosate - Brzegi Górne
Relacje:
13-15.01.2017 - Bieszczadzki suplement do GSB
Biała Triada z Biesami i Czadami
BAZA: Ustrzyki Górne
Relacje:
29.04.-2.05.2017 - wyprawa 2
Wielka Majówka w Bieszczadach
BAZA: Rzepedź ODCINEK: Brzegi Górne - Komańcza
Relacje:
16-18.06.2017 - wyprawa 3
Najdziksze ostępy Beskidu Niskiego
BAZA: Rzepedź ODCINEK: Komańcza - Iwonicz-Zdrój
Relacje:
20-22.10.2017 - wyprawa 4
Złota jesień w Beskidzie Niskim
BAZA: Iwonicz ODCINEK: Iwonicz-Zdrój - Kąty
Relacje:
1-5.05.2018 - wyprawa 5
Magurskie opowieści
i pieśń o Łemkowyni

BAZA: Zdynia ODCINEK: Kąty - Mochnaczka Niżna
Relacje:
20-22.07.2018 - wyprawa 6
Ziemia Sądecka
BAZA: Krynica-Zdrój ODCINEK: Mochnaczka Niżna - Krościenko nad Dunajcem
Relacje:
7-9.09.2018 - wyprawa 7
Naprzeciw Tatr
BAZA: Studzionki, Turbacz ODCINEK: Krościenko nad Dunajcem - Rabka-Zdrój
Relacje:
18-20.01.2019 - wyprawa 8
Zimowe drogi do Babiogórskiego Królestwa
BAZA: Jordanów ODCINEK: Rabka-Zdrój - Krowiarki
Relacje:
17-19.05.2019 - wyprawa 9
Wyprawa po wschody i zachody słońca
przez najwyższe partie Beskidów

BAZA: Markowe Szczawiny, Hala Miziowa ODCINEK: Krowiarki - Węgierska Górka
Relacje:
22-24.11.2019 - wyprawa 10
Na śląskiej ziemi kończy się nasza przygoda
BAZA: Równica ODCINEK: Węgierska Górka - Ustroń
Relacje:

GŁÓWNY SZLAK WSCHODNIOBESKIDZKI

termin 1. wyprawy: 6-15 wrzesień 2019
odcinek: Bieszczady Wschodnie czyli...
od Przełęczy Użockiej do Przełęczy Wyszkowskiej


termin 2. wyprawy: wrzesień 2023
odcinek: Gorgany czyli...
od Przełęczy Wyszkowskiej do Przełęczy Tatarskiej


termin 3. wyprawy: wrzesień 2024
odcinek: Czarnohora czyli...
od Przełęczy Tatarskiej do Gór Czywczyńskich

Koszulka Beskidzka

Niepowtarzalna, z nadrukowanym Twoim imieniem na sercu - koszulka „Wyprawa na Główny Szlak Beskidzki”.
Wykonana z poliestrowej tkaniny o wysokim stopniu oddychalności. Nie chłonie wody, ale odprowadza ją na zewnątrz dając wysokie odczucie suchości. Nawet gdy pocisz się ubranie nie klei się do ciała. Wilgoć łatwo odparowuje z niej zachowując jednocześnie komfort cieplny.

Fascynujący świat krasu

25-27 lipca 2014 roku
Trzy dni w Raju... Słowackim Raju
Góry piękne są!
...można je przemierzać w wielkiej ciszy i samotności,
ale jakże piękniejsze stają się, gdy robimy to w tak wspaniałym towarzystwie – dziękujemy Wam
za trzy niezwykłe dni w Słowackim Raju,
pełne serdeczności, ciekawych pogawędek na szlaku
i za tyleż uśmiechu.
24-26 lipca 2015 roku
Powrót do Słowackiego Raju
Powróciliśmy tam, gdzie byliśmy roku zeszłego,
gdzie natura stworzyła coś niebywałego;
gdzie płaskowyże pocięły rokliny,
gdzie Spisza i Gemeru łączą się krainy;
by znów wędrować wąwozami dzikich potoków,
by poczuć na twarzy roszące krople wodospadów!
To czego jeszcze nie widzieliśmy – zobaczyliśmy,
gdy znów w otchłań Słowackiego Raju wkroczyliśmy!


19-21 sierpnia 2016 roku
Słowacki Raj 3
Tam gdzie dotąd nie byliśmy!
Przed nami kolejne trzy dni w raju… Słowackim Raju
W nieznane nam dotąd kaniony ruszymy do boju
Od wschodu i zachodu podążymy do źródeł potoków
rzeźbiących w wapieniach fantazję od wieków.
Na koniec pożegnalny wąwóz zostanie na południu,
Ostatnia droga do przebycia w ostatnim dniu.

           I na całe to krasowe eldorado
spojrzymy ze szczytu Havraniej Skały,
           A może też wtedy zobaczymy
to czego dotąd nasze oczy widziały:
           inne słowackie krasy,
próbujące klasą dorównać pięknu tejże krainy?
           Niech one na razie cierpliwie
czekają na nasze odwiedziny.

7-9 lipca 2017 roku
Słowacki Raj 4
bo przecież trzy razy to za mało!
Ostatniego lata miała to być wyprawa ostatnia,
lecz Raj to kraina pociągająca i w atrakcje dostatnia;
Piękna i unikatowa, w krasowe formy bogata,
a na dodatek zeszłego roku pojawiła się w niej ferrata -
przez dziki Kysel co po czterdziestu latach został otwarty
i nigdy dotąd przez nas jeszcze nie przebyty.
Wspomnień czar ożywi też bez większego trudu
fascynujący i zawsze urzekający kanion Hornadu.
Zaglądnąć też warto do miasta mistrza Pawła, uroczej Lewoczy,
gdzie w starej świątyni świętego Jakuba każdy zobaczy
najwyższy na świecie ołtarz, wyjątkowy, misternie rzeźbiony,
bo majster Paweł jak Wit Stwosz był bardzo uzdolniony.
Na koniec zaś tej wyprawy - wejdziemy na górę Velka Knola
Drogą niedługą, lecz widokową, co z góry zobaczyć Raj pozwala.
Słowacki Raj od ponad stu lat urodą zniewala człowieka
od czasu odkrycia jej przez taternika Martina Rótha urzeka.
Grupa od tygodni w komplecie jest już zwarta i gotowa,
Kaniony, dzikie potoki czekają - kolejna rajska wyprawa.


Cudowna wyprawa z cudownymi ludźmi!
Dziękujemy cudownym ludziom,
z którymi pokonywaliśmy dzikie i ekscytujące szlaki
Słowackiego Raju.
Byliście wspaniałymi kompanami.

Miało być naprawdę po raz ostatni...
Lecz mówicie: jakże to w czas letni
nie jechać znów do Słowackiego Raju -
pozwolić na zlekceważenie obyczaju.
Nawet gdy niemal wszystko już zwiedzone
te dzikie kaniony wciąż są dla nas atrakcyjne.
Powiadacie też, że trzy dni w raju to za krótko!
skoro tak, to czy na cztery nie będzie zbyt malutko?
No cóż, podoba nam się ten kras,
a więc znów do niego ruszać czas.
A co wrzucimy do programu wyjazdu kolejnego?
Może z każdego roku coś jednego?
Niech piąty epizod w swej rozciągłości
stanie się powrotem do przeszłości,
ruszajmy na stare ścieżki, niech emocje na nowo ożyją
gdy znów pojawimy się w Raju z kolejną misją!

15-18 sierpnia 2018 roku
Słowacki Raj 5
Retrospekcja
Suchá Belá - Veľký Sokol -
- Sokolia dolina - Kyseľ (via ferrata)

Koszulka wodniacka

Tatrzańska rodzinka

Wspomnienie


519 km i 18 dni nieustannej wędrówki
przez najwyższe i najpiękniejsze partie polskich Beskidów
– od kropki do kropki –
najdłuższym górskim szlakiem turystycznym w Polsce


Dorota i Marek Szala
Główny Szlak Beskidzki
- od kropki do kropki -

WYRÓŻNIENIE
prezentacji tego pasjonującego przedsięwzięcia na



za dostrzeżenie piękna wokół nas.

Dziękujemy i cieszymy się bardzo,
że nasza wędrówka Głównym Szlakiem Beskidzkim
nie skończyła się na czerwonej kropce w Ustroniu,
ale tak naprawdę doprowadziła nas aż na
Navigator Festival 2013.

Napisz do nas