W Parku Dinozaurów i Rozrywki „Dinolandia” w Inwałdzie zafascynowaliśmy się dinozaurami i innymi prehistorycznymi stworzeniami, ale w tym parku to nie wszystko. Park zaskakuje ilością atrakcji. Z zewnątrz otoczony wysokim płotem wygląda znacznie skromniej. Po przekroczeniu bramy głównej widzimy przed sobą mnóstwo dinozaurów naturalnych rozmiarów, a pośród nich odnajdujemy inne atrakcje. „Dinolandia” umiejętnie łączy walory poznawcze z wyśmienitą rozrywką. Jest tego trochę i bezwzględnie najtaniej wychodzi w karnecie obejmującym większość atrakcji. Jest to też najbardziej optymalne rozwiązanie na całodzienny pobyt.
Z początku wydawało się nam, że te 14 atrakcji szybko będziemy mieli za sobą, ale gdy przeplataliśmy je z pozostałą ofertą parku o mały włos, a brakło by nam czasu na wykorzystanie całego takiego karnetu - tym bardziej, że wkrótce okazało się, że mamy bonusy w związku z udziałem w konkursach przygotowanych przez gospodarzy parku.
Do klasycznych atrakcji zaliczyć należy dmuchane zjeżdżalnie i zamki, czy basen kulkowy, które wśród najmłodszych cieszą się niesłabnącą popularnością. Wyzwalają radość na twarzach dzieci, a u dorosłych chęć do poskakania razem ze swoimi pociechami, bo przecież mimo dorosłości wszyscy mamy coś z dziecka. To przekonanie sprawia, że trafiamy na pole bitewne zamknięte w klatce. Stamtąd nie ma ucieczki. Stajemy przy pneumatycznych działkach miotających gąbkowymi kulkami. Ni trochu nie myślimy kłaniać się kulom, gdy bitwa rozgorzała.
Euro-bungee to możliwość oderwania się od ziemi i od spraw przyziemnych. Wybijając się na gumowych szelkach można przez chwilę poczuć się wolnym jak ptaki, albo pterodakyl. To urządzenie wyzwala nieco adrenaliny, ale warto przełamać strach, żeby choć spróbować poszybować w górę. Każdy może to zrobić bez względu na wiek. Sprytniejsi mogą podczas lotu spróbować powietrznej akrobatyki.
Obok euro-bungee jest też zwyczajna trampolina, ale większą uwagę zwraca basen wodny z pływającymi na powierzchni wody przeźroczystymi kulami. Mają 2 m średnicy i zmieści się w nich nawet osoba dorosła, ale czy utrzyma stabilną pozycję na wodzie? Nie jest to pewne, ale czemu by nie sprawdzić. Naszym delegatem do tej próby jest oczywiście Ela i namawiać jej do tego nie trzeba.
W innym wydzielonym basenie unosi się na wodzie potężna rolka. W jej wnętrzu też jest emocjonująca zabawa, szczególnie gdy zmusimy ją do obrotu wokół osi. Ta próba wymaga sprytu i zręczności. Gdy rolka obraca się nie można biernie stać w jej wnętrzu, bo wnet zostaniemy wyniesieni ku sufitowi o ile w tym przypadku można o nim mówić, bo to co jest aktualnie naszą podłogą za sekundę lub dwie może stać się sufitem, a to co jest sufitem staje się wtedy podłogą.
Największą rewelacją spośród atrakcji okazały się quady. Było to nowe doświadczenie, które zdaje się zaszczepiło w Eli nową pasję. Wystarczyły 2-3 okrążenia w towarzystwie instruktora, by ta szalona maszyna była wyłącznie w jej władaniu. Zespoleni w jedność ona i jej maszyna, a za nimi tylko tuman kurzu. Oczywiście nie mogliśmy odmówić jej powtórnej jazdy.
W sąsiedztwie toru quada stoi najprawdziwszy trenażer lotników tzw. żyroskop. Jest to takie urządzenie, którego widok dla większości osób kojarzy się niedobrze, jeśli chodzi o układ pokarmowy. Trochę z obawami podchodziliśmy do niego. Jednak wkrótce głowa i nogi śmigały w przeciwwadze, a na dodatek w trudnych do przewidzenia kierunkach. O dziwo jakoś poszło, a przerwaliśmy właściwie dopiero, gdy dostrzegliśmy zmęczenie na twarzy pana z obsługi, który wprawiał w ruch tą machinę ;)
Po testach lotniczych udaliśmy się na przejażdżkę kolorową ciuchcią. Sprawia ona dużo radości młodszym dzieciom, ale Eli również, choć może wydawać się nieco przydużawa na tą atrakcję. Chwila relaksu jest jednak jak najbardziej wskazana, bowiem przed nami jest teraz ścianka wspinaczkowa, a ta jak wiemy wymagania swoje ma.
Na ściance wspinaczkowej poszło jak po maśle, ale w końcu to nie pierwszyzna Eli. Trzy kolejne wspinaczki po nieznanych trasach - wszystkie pokonane w pierwszych próbach. Gratulacje, nie tylko od nas, ale od przypadkowych przechodniów, którzy na ten czas stali się kibicami Eli. Potem sami kibicowaliśmy innym, którzy próbowali wspiąć się na szczyt. Wtedy też odpoczęliśmy chwilę przy bufecie z grillem, znajdującym się koło ścianki wspinaczkowej.
Nie wszystkie atrakcje mieszczą się w granicach parku dinozaurów. Część z nich znajduje się poza ogrodzeniem. Na zachodnich krańcach weszliśmy do słomianego labirynty. Jakiś czas błądziliśmy po nim: w tę i we w tę szliśmy, szliśmy, i szliśmy krętymi zakamarkami pośród słomianych ścian labiryntu, aż w końcu doszliśmy do jego centrum, gdzie ukryty był skarb. Od samego rana trwała zabawa (z nagrodami) polegającą na odszukiwaniu kolorowych kamieni z numerkami ukrytych przez obsługę parku. Słomiany labirynt doprowadził nas do jednego z takich skarbów.
Obok labiryntu ćwiczyliśmy też strzelanie z łuku do tarczy. Poszło całkiem nieźle. W tamtych stronach były też ustawione ogromne baseny. W jednym z nich pływać można było na kaczuszkach. Nie była to jednak dziecinada, bowiem były to łodzie wyposażone w napęd silnikowy i stery do kierowania. Z kolei na równoległym basenie były mniejsze łódeczki napędzane siłą rąk ludzkich, ale z tej atrakcji Eli nie udało się skorzystać, gdyż były one zarezerwowane dla dzieci mniejszych (co wiązało się z mniejszą wypornością tych jednostek).
Wkrótce w tej okolicy pojawił się dinozaur, ale ten to był typowy przebieraniec. Weszliśmy ponownie do parku, gdzie pośród dinozaurów, krzewów i szemrzących strumyków spacerowaliśmy zatrzymując się przy stanowiskach do minigolfa. W parku jest 18 stanowisk do minigolfa, rozlokowanych przy dwóch ścieżkach golfowych. Kijki i piłeczki wypożyczyliśmy za kaucją już wcześniej. Minigolf jest bardzo starą grą. Przypuszczalnie była pierwowzorem dla golfa klasycznego. W miarę przechodzenia kolejnych stanowisk poziom trudności rośnie. Pojawiają się na nich przeszkody w postaci tunelików, pagórków, zakrętów, a nawet prawdziwych strumieni przecinających pole gry, przez które trzeba przerzucić piłeczkę. Gra z pozoru wydaje się być nudna, nic bardziej mylnego, już poi chwili wciąga i to bardzo. Czas przy niej upływał tak szybko, że brakło go nam na inną ciekawą grę o nazwie pétanque, którą można podjąć we wschodniej części parku.
Czasu brakło nam też na „Crazy Tyrol”, czyli zjazdy tyrolskie na linach rozpiętych kilka metrów nad ziemią pomiędzy 23 słupami. Cała trasa zjazdów liczy około 500 metrów długości, a kończy się na jednym z większych jeziorek parku, gdzie istnieje możliwość oddania Skoku Tarzana na linie zwisającej niczym liana w dżungli. W ten sposób przemieszczamy się wahadłowym lotem ponad jednym z większych zbiorników wodnych w parku na jego drugi brzeg. Na terenie parku jest też mini park linowy przygotowany specjalnie dla mniejszych dzieci.
Nie możemy też pominąć położonej na terenie parku restauracji „T.Rextaurant”, gdzie podają smaczne i ciekawie skomponowane dania. Można tam zakosztować czegoś czego w innych jadłodajniach nie podają np. stekozaurusa, brontoburgera, czy chrupiących pterozaurusów. Wykwintnie, choć jak dla nas mogłoby być troszeczkę taniej. Nie mniej jest to restauracyjka w sam raz by przekąsić coś w ramach obiadu.
Szkoda, że ten dzień tak szybko się skończył, ale Ela już mówi, że chciałaby tu przyjechać jeszcze raz. Największa atrakcja według Eli? – No nie wiem, było ich bez liku, ale zdaje się, że najbardziej zachwyciły mnie quady, bo nigdy wcześniej na nich nie jeździłam. Nie wiedziałam, że to jest akie fajne.
Dzień w „Dinolandii” był dla odsapnięciem od górskich wędrówek. Nie mniej tego dnia z górami nie rozstawaliśmy się. Cały czas towarzyszyła nam panorama Beskidu Niskiego. Na pierwszym planie cały czas prezentował się nam Kuwik (373 m n.p.m.) z charakterystycznym drzewem na wypłaszczonym jego szczycie. Za nim zaś pokazywały się wierzchołki Bliźniaków (564 m n.p.m.) - nasze miłe wspomnienie niedawnej wędrówki, która doprowadziła nas nie gdzie indziej a do Inwałdu. Dzisiejszy dzień jest więc jej wspaniałym finałem. Pierwotnie myśleliśmy połączyć tamtą wędrówką z Parkiem Dinozaurów i Rozrywki w ramach dwudniowego, weekendowego wypadu (z noclegiem), ale coś zmusiło nas do zmiany planów.
Wzniesienie Kuwik (373 m n.p.m.) z charakterystycznym drzewem na szczycie. Za nim widać wierzchołki Bliźniaków (564 m n.p.m.). |
Atrakcje Parku „Dinolandia” zachwyciły nas bardziej niż się spodziewaliśmy. W jego sąsiedztwie są jeszcze inne pociągające atrakcje. Inwałd w ciągu kilku lat przerodził się centrum rozrywkowe regionu dostarczającym mnóstwa wrażeń przyjezdnym. Poza „Dinolandią” jest tu jeszcze Park Miniatur i Park Średniowieczny z imponującą warownią. Dlatego już odkładamy do skarboneczki to co trzeba, bo tamte atrakcje, podobnie jak ta dzisiejsza wiążą się oczywiście z nieco większymi wydatkami, niż wędrówki po górskich szlakach i bezdrożach. W niedalekiej przyszłości ponownie zaglądniemy do Inwałdu i sprawdzimy pozostałe atrakcje, a następnie opiszemy je tak jak najlepiej potrafimy.
Wspaniałe miejsce! Rzeczywiście można spędzić tam nawet nie jeden dzień. Czekam więc, na dalsze relacje, jak już się skarboneczka zapełni :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam wraz ze słoneczkiem, które zagościło w Warszawie :)
świetna relacja z wizyty w Dinolandii :)
OdpowiedzUsuń