Nie pierwszy raz tutaj gościmy, ale po raz pierwszy chyba poczuliśmy się swojsko. Standardowe trzydniowe pobyty mijają zdecydowanie szybciej, niż taki jak ten - czterodniowy, pozwalający mocniej związać się z odwiedzanym regionem. Tylko jeden dzień więcej a taka różnica, bo człowiek nie myśli już na drugi dzień po rozpakowaniu się o powrocie. Dzisiaj jest czwarty dzień bieszczadzkiej wyprawy sylwestrowo-noworocznej i niestety już ostatni. Ostatni punkt i cel programu to bieszczadzka królowa Tarnica, ten sam co ostatniej zimy. Porównana do tamtego wyjazdu są nieuniknione. Wciąż wracamy myślami do stycznia 2017 roku. Wówczas Tarnica była powabna i przepiękna, jaka będzie dzisiaj?
TRASA:
Wołosate (724 m n.p.m.) Przełęcz pod Tarnicą (1276 m n.p.m.) Tarnica (1346 m n.p.m.) Przełęcz pod Tarnicą (1276 m n.p.m.) Wołosate (724 m n.p.m.)
OPIS:
Z Wołosatego wyruszamy o godzinie 8.45 w kierunku najwyższej góry polskich Bieszczadów. W Ustrzykach Górnych, jak również w Wołosatym zaczęły się chyba roztopy. Na drogach jest mokro, nad ranem padał deszcz ze śniegiem. Warstwa śniegu raczej nie przekracza 30 centymetrów. Wyżej w górach śniegu z pewnością jest więcej. Pogoda do wędrówki dobra, aczkolwiek może nie zachęca do optymizmu. Rusza jednak niemal cała grupa na Bieszczadzką Królową.
W Dolinie Wołosatki snują się mgły. Ścieżka szlaku jest wyraźna, mocno przedeptana - na początkowych fragmentach spod śniegu wyłazi błoto. Patryk tradycyjnie na przedzie. Ma dać pierwszy sygnał w razie trudności pod samym wierzchołkiem. Może tak być, że będziemy musieli zawrócić, bo śnieg przerzucony przez wiatr z jednej strony góry na drugą będzie tworzył groźne nawisy, bez możliwości ominięcia. O godzinie 9.05 docieramy na skraj lasu pod tablice informacyjne Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Dalej jest bardziej strome zbocze. Część osób zakłada raki, po czym ruszamy dalej.
Dolina Wołosatki.
Z każdym pokonanym metrem przewyższenia śniegu jest więcej, lecz nie wiele go leży osiadłego na gałązkach drzew. Od czasu do czasu da się usłyszeć jak jego ostatki z spadają z góry, może i czasem na głowę pacnąć mokra grudka śniegu. Dziesięć minut po dziesiątej zaczynamy wychodzić na połoninę. Przechodzimy przez końcowe zagajniki, ślicznie oszronione, czy może opierzone śniegiem. Zrobiło się nagle cudownie i baśniowo. Przez nisko wiszące chmury przebił niewielki świetlisty punkcik, który chwilkę potem zaczyna rosnąć, przeistaczając się w krągłość słonecznej tarczy. Z naszej głębi wydobywa się radosne uniesienie, proste, dziecięce. Zatrzymujemy się chwilę. Doświadczamy ogromnej satysfakcji. Jak to przyjemnie jest być tu właśnie teraz. Gdyby wycieczka miała zakończyć się już tu, bylibyśmy w pełni usatysfakcjonowani, bo spotkało nas piękno do końca niespodziewane. Idziemy jednak dalej w górę.
Skraj młodego lasu.
Pierwsze pola połoniny.
Przed nami niewielki zagajnik.
Zimowy zagajnik.
Karłowate buki.
Opuszczamy zagajniki tworzone przez chaotycznie powyginane karłowate buki, będące po niejednym boju z surowymi warunkami, jaki dyktuje im tu natura. Dzisiaj nie muszą walczyć. Jest cicho i spokojnie. Nie ma wiatru, nie ma mrozu. Wychodzimy na otwarte pola połoniny. Przed nami wznosi się Tarnica z widocznym krzyżem postawionym pod wyższym wierzchołkiem. Tarnica ma kształt wydłużonego grzbietu z dwoma wierzchołkami. Na lewo mamy charakterystyczne siodło, które było inspiracją nazwy góry, pochodzącej od rumuńskiego słowa „tarniţa” oznaczająca siodło, albo przełęcz.
Po drugiej stronie siodła ciągnie się opadający grzbiet Szerokiego Wierchu, kulminujący w trzech punktach, z których pierwszy najwyższy, wznoszący się najbliżej Tarnicy nosi nazwę Tarniczka (1315 m n.p.m.). Podążamy w górę w kierunku przełęczy. Szlak jest bardzo wygodny, nie zapadamy się po pas w śniegu tak jak zeszłej zimy. Widać jego przebieg, bo okalające go taśmy barierek wystają ponad śniegiem. Wiadomo jak iść po szlaku i dopóki nie nasypie więcej śniegu tyczki znakujące zimowy szlak są jeszcze niepotrzebne.
Wyjście z lasku na połoninę.
Przed nami masyw Tarnicy.
Pierwsze panoramy na Dolinę Wołosatki.
Śnieżne twory.
Niebo zalane jest szarym mlekiem chmur. Blask słońca wciąż jednak przebija się do nas, chyba intensywniej niż wcześniej. Mijamy rosnące na połoninie pojedyncze lub w niedużych grupkach drzewka świerków okryte pióropuszami zmarzlin. Wyglądają one jak zastygłe postacie ze świata fantazji. Wyglądają niesamowicie, ale jednocześnie nadają surowemu krajobrazowi sporej dozy romantyzmu. Zmysły ludzkie nie na co dzień takie coś widzą i interpretują te śnieżne twory jako nierealny świat, ulotny jak sen. Dlatego każdy kto tędy przechodzi próbuje uchwycić go w kadrze zdjęciowym, aby zachować go dla siebie, czy też udokumentować nieobecnym tą niezwykłość krajobrazowa, by uwierzyli, że istnieje w rzeczywistości.
Na stoku podejściowym.
Odpoczynek w baśniowej krainie.
Dolina potoku Zwór (z prawej).
Słońce przebija się śmielej. Od jego promieni na wygładzonej wiatrem powierzchni śniegu pojawiają się nasze cienie. Idziemy stokiem opadającym do malowniczo prezentującej się dolinki potoku Zwór. Piętrzący się po drugiej stronie masyw Szerokiego Wierchu jest co raz bardziej imponujący. Za nami uroczo prezentuje się dolina Wołosatki, nad którą płyną zwiewne mgiełki. Kilka minut przed jedenastą jesteśmy na przełęczy pod Tarnicą. Ostatni odcinek obejściowy wygląda dobrze, zresztą wiedzieliśmy już o tym wcześniej z sms-a od Patryka, w którym krótko napisał „Tarnica ok”. Opuścił już jej wierzchołek i biegnie teraz na Halicz, realizując swój plan na dzisiaj.
Po lewej z tyłu mamy dolinę Terebowca, za nią grzbiet Bukowego Berda. Przed nami po lewej dolinę źródliskową Wołosatki, a za nią Krzemień, Kopę Bukowską i Halicz chowający się w białym obłoku. Okolica pokryta jest niedużą mgłą, ale to naturalne dla wysokości, którą już zdobyliśmy. Jesteśmy już pewni, że Tarnicę zdobędziemy. Jest w naszym zasięgu i nic nam już tej przyjemności nie odbierze. Było o wiele łatwiej niż ostatnio. Zdobywamy ją o godzinie 11.05. Czujemy się szczęśliwi.
Droga podejściowa tuż pod przełęczą.
Przed szczytem Tarnicy.
Żółtym szlakiem na wierzchołek.
Tarnica (1346 m n.p.m.).
Grzbiet Szerokiego Wierchu.
Widok w stronę doliny Wołosatki.
Spojrzenie w stronę Ukrainy.
W dali widać grzbiet Wielkiej i Małej Rawki.
Grzbiet Szerokiego Wierchu.
Pod krzyżem na Tarnicy. Jakaś postać w czerwonej kurtce zbliża się do nas.
Wiele osób na szczycie Tarnicy jest po raz drugi, zdobywając go w warunkach zimowych. Nie minął jeszcze rok od pamiętnej ostatniej wyprawy. Pełny rok minie dopiero za dwa tygodnie. Góra prezentuje się inaczej niż wtedy, ale choć nie od razu możemy w to uwierzyć - znów zaczyna czynić cuda wokół siebie. Nisko w dolinach suną sobie powoli piękne obłoczki, a nad nami tworzą się pierzaste obłoki – odsłania się błękitne niebo, promienie słońca spadają na nas z maksymalną mocą. Na zachodzie ukazują się nam wierzchołkowe partie Rawek - wczoraj niegościnne, a dzisiaj zachęcają do odwiedzin.
Obłoczki w dolinach szarpią się po wyniosłościach, wkrótce jednak gęstnieją. Z wierzchołka Tarnicy widok jest teraz jak z samolotu lecącego ponad chmurami. Trzynastometrowy krzyż został ślicznie ozdobiony białymi pióropuszami. Są dokładnie takie jakie chcieliśmy zobaczyć na własne oczy, będąc zimą na wierzchołku góry. To magia Bieszczadów, niezwykła. Ich magia tego dnia była dla nas podwójna, gdy na szczycie góry pojawiła się postać w różowej kurce, zauroczona jak my otaczającym górskim pejzażem. Zatrzymała się spoglądając na pasmo graniczne, w tym czasie my robiliśmy sobie zdjęcie przy krzyżu. Potem przeszła koło nas na wschód, by spojrzeć na ukraińskie Bieszczady. Dopiero wtedy zwróciliśmy uwagę na jej osobę. Wypowiedzieliśmy jej imię, pierwszy raz, potem wtóry... usłyszała, odwróciła się w naszym kierunku. Niezwykłe spotkanie po wielu latach. Tarnica okazała się być bliżej dla nas, niż nasze rodzinne strony. Beata powiedziała później: „Trzeba było w zimie na Tarnicę wyjść, żeby spotkać się ze znajomymi po 20 latach. Magia... nie tylko gór”.
Spotkanie po latach.
Na Tarnicy.
Niebo nad Tarnicą odkryło swe błękity. W dolinach zrobiło się tłoczno od chmur. Nie mogą pomieścić się w nich i wypychane są ku górze. Wierzchołek Tarnicy powoli pustoszeje. My pójdziemy na końcu. Czekamy. W pewnym momencie zostajemy na nim sami. Szczyt jest jak samotnia. To niespotykane u Bieszczadzkiej Królowej, żeby było tak cicho i pusto, nawet zimą.
O godzinie dwunastej opuszczamy szczyt góry. Tarnicę ogarnia chmura. Schodzimy na przełęcz, niczym w siną dal, bo widoczność spada. Chmury leżące w dolinach podniosły się wyżej. Przed nami idzie Nina, Kamila nieodłączne towarzyszki tej i wielu innych wędrówek. Chwilę później dochodzimy kilku innych osób. Poniżej przełęczy powoli wychodzimy z chmury. Schodzimy tą samą drogą, dość szybko. Zatrzymujemy się dłużej pod wiatą. Spoglądamy na siebie. Żartujemy, ale w duchu wesołość miesza się troszkę żal, że bieszczadzka czterodniówka dobiega końca. Zawsze ostatniego dnia przed odjazdem robi się smutno. Jest jednak satysfakcja, że udało się wszystko zrobić tak jak to zostało zaplanowane.
Niebo nad Tarnicą odkryło swe błękity.
W dolinach zrobiło się tłoczno od chmur.
Stok opadający do doliny źródliskowej Wołosatki.
Wzburzone morze chmur wokół Tarnicy.
Tarnica opustoszała.
Zejście ze szczytu.
Przełęcz pod Tarnicą.
Poniżej Przełęczy pod Tarnicą.
Las i stromszy fragment szlaku.
Kilkanaście minut po trzynastej wychodzimy z lasu. Przemierzamy płaskie dno doliny w kierunku szosy, przy której stoi kilka, może kilkanaście domów. To niewielka obecnie wioska, ale w okresie międzywojennym liczyła ponad 1000 mieszkańców, rdzennych Bojków, którzy zostali stad przesiedlenie po II wojnie światowej. Niedługo potem wszystkie budynki wsi zostały spalone. Z dawnej wsi zachował się cmentarz, podmurówka cerkwi i przydrożne krzyże. Tereny wsi były puste przez wiele lat. Dopiero pod koniec lat 60-tych XX wieku zaczęła zawiązywać się tutaj mała osada, przy której powstawała ferma hodowlana. Na początku lat 80-tych XX wieku obszary tej fermy przejął „Igloopol”. To na jego potrzeby w 1987 roku wojsko przeprowadziło rekultywację terenu doliny za pomocą materiałów wybuchowych. Ferma jednak nie została dokończona, kiedy w 1991 roku przejął ją Bieszczadzki Park Narodowy. Odtąd dolinę Wołosatki zaczęto przystosowywać pod kątem turystyki. Uporządkowano pamiątki po dawnych mieszkańcach doliny, czyli cmentarz i cerkwisko. Powstała Zachowawcza Hodowla Konia Huculskiego. Zbudowano parkingi i wiaty.
Dolina Wołosatki.
Żuraw obok cmentarza w Wołosatym.
Stary cmentarz bojkowski w Wołosatym.
Popołudniem wyjeżdżamy z zakątka leżącego u podnóży Szerokiego Wierchu i Tarnicy. Dobrze było znów tu pobyć z wesołymi, sympatycznymi ludźmi. Mamy odczucie, że wszystko udało się wyśmienicie. To zasługa wszystkich, bo sami byśmy tego nie zrobili. Bieszczadzka wyprawa sylwestrowo-noworoczna byłaby nie warta organizacji, gdyby jej uczestnicy nie byli wspaniałymi ludźmi w każdym calu. To dzięki nim bawiliśmy się tak dobrze. Dawno nie mieliśmy tak szałowej zabawy sylwestrowej, nie wspominając już o urokach pozostałych punktów programu. Wspomnienie spędzonego tutaj czasu długo będzie nam siedzieć w głowie, a może nawet na zawsze pozostanie żywe, co jest całkiem możliwe, bo magia tego czasu nie odstępowała od nas ani na chwilę.
Zdobywałem Tarnicę z każdej strony, ale moim ulubionym szlakiem jest czerwony z Wołosatego przez Halicz. Później kontynuuję wędrówkę czerwonym szlakiem do Ustrzyk lub schodzę niebieskim do Wołosatego. Jeszcze tylko w zimie nie szedłem tą trasą.
Cieszymy się, że tu jesteś! Mamy nadzieję, że wpis ten był ciekawy i podobał Ci się. Jeśli tak, to będzie nam miło, gdy podzielisz się nim ze znajomymi albo dasz nam o tym znać komenterzem. Dzięki temu będziemy wiedzieć, że warto dalej pisać.
Zdobywałem Tarnicę z każdej strony, ale moim ulubionym szlakiem jest czerwony z Wołosatego przez Halicz. Później kontynuuję wędrówkę czerwonym szlakiem do Ustrzyk lub schodzę niebieskim do Wołosatego. Jeszcze tylko w zimie nie szedłem tą trasą.
OdpowiedzUsuń