Tak naprawdę, to dzisiejszą trasę planowaliśmy zacząć w Poroninie. Po ostatnich obfitych opadach śniegu obawialiśmy się o drożność szlaków. Jeszcze wczoraj próbowaliśmy to sprawdzić dzwoniąc do ośrodka narciarskiego na Harendzie, no i stuprocentowej informacji w tej sprawie nie uzyskaliśmy. Zbliżamy się do celu podróży, a to co widzimy przez okna autobusu wcale nie straszy. Śniegu jest dużo, ale nie tyle ile myśleliśmy. Tuż przed Poroninem korciło: może by jednak wysiąść? Marzyliśmy sobie przejść całe Pasmo Gubałowskie jednym cięgiem, zaczynając w Poroninie, a kończąc w Witowie. Pogoda ku temu zapowiada się wspaniała, no ale mamy ze sobą spore plecaki, wypchane pięciodniowym ekwipunkiem, a także ciężki sprzęt narciarski. To daje sporo do myślenia, czy dźwigać to wszystko ze sobą, czy też może wcześniej zakwaterować się w pensjonacie na Gubałówce, w którym dokonaliśmy rezerwacji? Trochę z żalem do samych siebie, trochę z ciężkim sercem wybieramy to drugie rozwiązanie. Wiemy oczywiście, że wtedy będziemy musieli zweryfikować naszą trasę, a realizacja pierwotnie założonego planu musi poczekać na inny czas.
Z radością spoglądamy na najbliższe pięć dni, bo to czas, który ma wyrwać nas z wiru codzienności. Plany na ten czas mamy dość urozmaicone, co sprawia, że czasu jest niewiele. Zimowa pora nabrała ostatnio prawdziwego blasku. W końcu doczekaliśmy się prawdziwej zimy. Jeszcze nie tak dawno narzekało się na brak śniegu. Mówiło się: cóż to za zima bez śniegu. Jednak w końcu dosypało i powód do narzekań minął (przynajmniej w tutejszej, górskiej okolicy), choć spotkać można również i takich, co wcześniej narzekali na brak śniegu, a dziś narzekają na jego nadmiar.
Podczas kilkudniowej eskapady chcemy zobaczyć, jak prezentuje się nasza zimowa stolica i czy wciąż zachwyca swoim zakopiańskim stylem, jak niegdyś. Zwykle szkoda było nam na to czasu, bo dobra pogoda ganiała nas zwykle po górach. Tym razem będzie inaczej. Twardo to postanowiliśmy, bez względu na pogodę. Pochodzimy zatem po Zakopanem i sprawdzimy, co oprócz Krupówek ma ono do zaoferowania. Nie ograniczymy się oczywiście do spaceru po Zakopanem i zaglądniemy również w Tatry, bo przecież gdyby nie one, to Zakopanego pewnie by nie było. Góry te były przecież źródłem sukcesu rozwojowego, dzięki któremu Zakopane z niepozornej wioski rozrosło się do rangi popularnego miasta. Powędrujemy zatem zimowymi ścieżkami (miejmy nadzieję, że przetartymi) przez tatrzański pas reglowy. Gdzie? Jeszcze dokładnie nie wiemy.
Dziś jednak chcemy skorzystać z pięknej pogody i znakomitej widoczności, by popatrzeć jak wyglądają nasze Tatry z Pasma Gubałowskiego. Czy wyglądają równie piękne jak z innych miejsc? Upss... to pytanie chyba nie na miejscu.
Tatry porażają dziś swoją nadzwyczajną jaskrawością na tle czystego, błękitnego nieba. Ponad miastem góruje przytłaczająca ściana Giewontu, za którym znajdują się śnieżnobiałe kopuły Czerwonych Wierchów. Słońce bije swoim blaskiem, ale panujący mróz zabiera całe ciepło niesione przez jego promienie. Ulicami Zakopanego przemieszczamy się w kierunku zachodnim, ku dolnej stacji kolejki linowo-terenowej na Gubałówkę.
|
Tatry porażają dziś swoją nadzwyczajną jaskrawością na tle czystego, błękitnego nieba. |
|
Ponad nami widać już Gubałówkę z charakterystycznym masztem antenowym. |
Na Gubałówkę można łatwo wyjechać kolejką, można też wyjechać autobusem, ale nie myślimy o tych dobrodziejstwach, choć na plecach mamy spory bagaż. Nie taki ciężki, byśmy mieli zrezygnować z przyjemności pieszego wędrowania. Dla naszej czteroosobowej ekipy jest to wciąż nietknięte pasmo. Nie jest zbyt wysokie, a więc dlaczego mielibyśmy nie spróbować. Nieco na zachód od dolnej stacji kolejki linowo-terenowej rozpoczyna się na wysokości 820 m n.p.m. - najkrótszy pieszy szlak na Gubałówkę, oznakowany czarnym kolorem. Według mapy powinien wprowadzić nas na szczyt Gubałówki w parędziesiąt minut. Rozpoczyna się on przy ul. Kościeliskiej, tuż za Starym Cmentarzem na Pęksowym Brzyzku i stojącym obok najstarszym drewnianym kościołem w Zakopanem, a dokładnie w miejscu gdzie do ulicy Kościeliskiej dochodzi ulica ks. Kazimierza Kaszelewskiego. Mamy godzinę 8.40.
|
Ulica Ks. Kazimierza Kaszelewskiego odchodząca od ulicy Kościeliskiej. |
Nasze czarne znaki biegną początkowo wspólnie z żółtymi. Skręcamy na ulicę ks. Kaszelewskiego, która wchodzi pod estakadę ulicy Powstańców Śląskich, a następnie łączy się z nią zataczając łuk na lewo. My również przechodzimy pod estakadą ulicy Powstańców Śląskich, ale w takim miejscu, w którym trzeba uważać, aby nie zahaczyć o nią głową. Nie jest to żart, co potwierdzają dołączone do opisu fotografie.
|
Przechodzimy pod estakadą ulicy Powstańców Śląskich - oby nie zahaczyć o nią głową. |
Po drugiej stronie estakady wracamy jeszcze na chwilę na ulicę ks. Kaszelewskiego. Idąc nią po stoku Gubałówki widzimy pomiędzy drzewami świątynię - Kościół OO. Jezuitów „Na Górce” pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny Nieustającej Pomocy, wybudowany w latach 1899-1908. Jezuici na stałe przybyli do Zakopanego w 1898, ale swoje wyprawy misyjne na Podhale zapoczątkowali już około roku 1605. W Zakopanem pierwsze takie misje odbyły się w 1759 roku. Górale początkowo kryli się przed misjonarzami po lasach, ale wkrótce ujęci dobrocią misjonarzy zaczęli pilnie gromadzić się wokół nich. Zakopiańscy górale długo nie mieli własnej parafii. Do 1810 roku należeli do parafii w Nowym Targu, potem w Szaflarach i Poroninie. Ze względu na duże odległości bardzo rzadko wówczas uczęszczali do kościoła.
|
Kościół OO. Jezuitów „Na Górce” pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny Nieustającej Pomocy. |
Dziś „Na Górce” górale składają śluby trzeźwości. Wszystko zaczęło się pewnego marcowego dnia 1971 roku, kiedy to młoda góralka przyprowadziła do księży jezuitów swojego męża, który dzień w dzień upijał się z kolegami. Poprosiła działającego tu wówczas ks. Wojciecha Krupe o pomoc. Ten wymógł na góralu, aby dał słowo honoru, że dla dobra swojego i swojej rodziny przez miesiąc nie weźmie alkoholu do ust. Wiedział, że górale znani są z tego, że o własny honor dbają. Po miesiącu góral wrócił do księdza Wojciecha i oznajmił mu, że słowa dotrzymał. Gdy Wojciech zaproponował mu, aby przez następny miesiąc nie pił, góral odrzekł, że chce złożyć ślubowanie na krzyż Chrystusa iż przez rok nie będzie pił. Od tego czasu górale przychodzą do zakopiańskiego kościoła ojców jezuitów „Na Górce”, by ślubować wstrzemięźliwość. Śluby te stały się już tradycją, która trwa do dziś.
Przed „Górką” szlak nasz skręca w prawo na wąską uliczkę o nazwie Gładkie, która pnie się w górę zbocza Gubałówki. Ostry mróz orzeźwia powietrze, ale też wkłuwa się w policzki. Bezchmurna zimowa aura powoduje, że mróz bez problemu przebija -20˚C. Chłód wdychanego powietrza aż drapie po gardle. Tylko trochę łagodzi go wciągnięta na twarz chusteczka. Jest tak mroźno, że nawet figura Chrystusa w mijanej kapliczce przywdziana została w góralską cuchę. Wkrótce jednak mozolna wędrówka na szczyt Gubałówki z nielekkim bagażem na plecach rozgrzewa nas skutecznie.
Przy wspomnianej kapliczce nasza zaśnieżona szosa przyjmuje nazwę Klimka Bachledy. Tu też rozdzielają się szlaki. Nasz czarny wciąż biegnie w górę, a żółty odbija na lewo na mostek ponad zamarzniętym Gładczańskim Potokiem w kierunku Pałkówki. Czarny szlak dalej wznosi nas pośród zabudowań osiedla Gładkie, na krawędzi stromego zbocza opadającego po naszej lewej do jaru Gładczańskiego. Mijamy kilka stylowych drewnianych domków. Przed ostatnimi domami szosa odbija na prawo, a do naszej dyspozycji pozostaje zwyczajna ścieżka.
|
Uliczka Gładkie. |
|
Kapliczka na osiedlu Gładkie. |
Ścieżka zatacza łuk na prawo wyprowadzając nas ponad ugory Gładkiego. Stąd odsłania się przed nami wspaniały widok na postrzępioną grań Tatr, z ponad której płynie do nas oślepiający blask Słońca. Wkrótce jednak nasza ścieżka wchodzi w świerkowy las. Pnie się nieco ostrzej w górę. Na szczęście nie jest zbyt ślisko. Przetarta ścieżka niekiedy odchodzi od znaków szlaku turystycznego, by po chwili ku nim wrócić. O godzinie 9.35 spotykamy się z wydeptaną i wyślizganą drogą biegnącą wzdłuż kursującej kolejki linowo-terenowej. Skręcamy na nią w lewo i podchodzimy dalej zbocze Gubałówki. Od czasu do czasu równolegle cichaczem przemyka obok nas wagonik kolejki, pomalowany żółto-niebieskimi barwami firmowymi Radia RMF FM. Jeszcze tylko kilkanaście minut powolnej wspinaczki i już widać budynek górnej stacji kolejki. Widać też koniec lasu, a za nim właściwie tylko błękit nieba ponad gubałowskim grzbietem, na który docieramy o godzinie 10.00.
|
Ugory Gładkiego, z których odsłania się wspaniały widok na postrzępioną grań Tatr. |
|
Ścieżka wchodzi w świerkowy las. Pnie się ostrzej w górę. |
|
Wzdłuż torowiska kolejki linowo-terenowej. |
Obracamy się za siebie by doznać szoku emocjonalnego. Szczęście, że byliśmy przygotowani na niego, dzięki przeczytanym wcześniej przewodnikom, bo inaczej stali byśmy w osłupieniu jeszcze przez wiele minut, twarzą skierowaną na południe. Od lewej do prawej, na całej szerokości, prawie w zasięgu ręki białe Tatry - od wschodu Tatry Bielskie, potem Wysokie i Tatry Zachodnie ciągnące się dalej na zachód. Te ostatnie jednak szybko chowają się za wierzchołkami świerkowego lasu porastającego zbocza Gubałówki. Niedługo jednak powędrujemy na zachód i z pewnością ujrzymy to co teraz zasłania las.
|
Tatry z Gubałówki. |
Tymczasem wchodzimy na grzbietowy deptak zwany Drogą przez Gubałówkę, otoczony licznymi punktami gastronomicznymi, sklepikami i straganami. Panuje na niej spory tłok. Łatwa dostępność Gubałówki sprawia, że jest ona bardzo popularnym miejscem i chętnie odwiedzanym przez turystów. Przy odpowiednim psychicznym nastawieniu da się to znieść. Jednak mimo to, na deptaku trudno liczyć na chwilę odprężenia. Panuje na nim również ruch pojazdów, zarówno sań ciągnionych przez konie, jak też pojazdów zmotoryzowanych, które przeciskają się przez tłum przechadzających się ludzi.
Drogą przez Gubałówkę kierujemy się na wschód, w stronę szczytu Gubałówki (1126 m n.p.m.). W kilka minut dochodzimy pod stojący na niej maszt Radiowo-Telewizyjnego Ośrodka Nadawczego na Gubałówce o wysokości 102 m. Tatrzańska ściana wciąż lśni z charakterystyczną sylwetką Giewontu na wprost nas.
Czeka nas teraz zadanie odszukania naszej bazy wypadowej - pensjonatu „Sobolówka”. Jak na swoją wysokość Gubałówka jest dość mocno zurbanizowana. Nie jest łatwo odszukać właściwy dom, ale po zasięgnięciu języka zostajemy nakierowani na właściwą drogę. Schodzimy najpierw po północnym zboczu Gubałówki drogą biegnącą w kierunku najwyżej położonej miejscowości w Polsce - Ząb w gminie Poronin (910-1013 m n.p.m.). Prowadzą przy niej czerwone i żółte znaki turystyczne, które po 900 metrach krzyżują się z niebieskimi. W tym miejscu s kręcamy w prawo na inną drogę i za znakami niebieskimi podążamy jeszcze przez około 500 metrów i jest nasz piękny pensjonat.
|
Drogą z niebieskimi znakam szlaku zbliżamy do pensjonatu „Sobolówka”. |
|
Widać stąd Tatry Bielskie (z lewej) i Tatry Wysokie (z prawej). |
|
Za drzewem po lewej stronie drogi stoi nasz pensjonat. w którym będziemy jeść,
ale kwaterę otrzymamy w nieco niżej położonym budynku (z jego kominów unosi się aktualnie dym). |
Jest już godzina 10.30 i ograniczamy się tylko do formalności związanych z zakwaterowaniem. Przed 11.00 zakładamy z powrotem plecaki. Odchudziliśmy je do koniecznego ekwipunku, jednak pokusiliśmy się zabrać sprzęt narciarski, bo na końcu naszej trasy znajduje się stok narciarski w Witowie. Wracamy z powrotem na grzbiet Gubałówki, ale korzystamy tym razem z przekopanych w śniegu ścieżek, które pozwalają zaoszczędzić trochę czasu.
|
Wracamy z powrotem na grzbiet Gubałówki. |
Po przejściu obok masztu RTON na Gubałówce, kierujemy się Drogą przez Gubałówkę na zachód. Po około 15 minutach od wymarszu z pensjonatu docieramy do miejsca, w którym czarne znaki wyprowadziły nas na grzbiet Pasma Gubałowskiego. Od tego miejsca znów będą one naszym przewodnikiem, bo wychodząc na gubałowski deptak skręcają tu na zachód i wiodą do celu naszej dzisiejszej wędrówki – Witowa.
|
Obie strony Drogi przez Gubałówkę osacza ciąg różnorodnych stoisk gastronomicznych i pamiątkarskich. |
Z lewej strony mijamy park linowy. Obie strony naszej drogi osacza ciąg różnorodnych stoisk gastronomicznych i pamiątkarskich, jednak jak się wkrótce okazuje, ich natłok występuje jedynie w pobliżu szczytu Gubałówki. Później już nie odciągają uwagi od otaczającego świata naturalnego – a jest na co popatrzeć.
O urokliwej panoramie Tatr już wspominaliśmy, ale równie rozkoszujący jest widok po drugiej stronie Pasma Gubałowskiego, w kierunku północnym, gdzie roztacza się rozległy widok na całe Podhale zwieńczony wzniesieniami Gorców i Beskidów. Niestety na północy widać też napływające wolno kłębki chmur zwiastujące zmianę pogody, choć zapewne nie nastąpi ona jeszcze dziś. W każdym bądź razie nie ujmują nic a nic urokom krajobrazowym roztaczającym się dzisiaj z Gubałówki.
O godzinie 11.25 przechodzimy obok Kaplicy Matki Bożej Różańcowej, zbudowanej tu w 1962 roku. Ufundowało ją małżeństwo Władysława i Marianny Bachledy-Księdzularz, jako wotum dziękczynne za ocalenie życia podczas II wojny światowej. Pierwotnie kaplica ta mieściła się w niewielkiej chatce. Obecny wygląd kaplicy jest efektem rozbudowy przeprowadzonej w 1981 roku.
|
Kaplicy Matki Bożej Różańcowej. |
|
Widok w kierunku Tatr Zachodnich. |
Kilka minut później mijamy z prawej drugi park linowy i docieramy do górnej stacji wyciągu krzesełkowego „Polana Szymoszkowa”. Giewont wciąż góruje na południu, jednak powoli na pierwszy plan wychodzą zaokrąglone szczyty Czerwonych Wierchów, a jeszcze chwilę temu były nieco przysłonięte „śpiącym rycerzem”. Za nami widać wciąż Tatry Wysokie i północną część Bielskich. Idąc Pasmem Gubałówki krajobraz Tatr zmienia się z każdym krokiem. Poza tym z miejsca, w którym aktualnie się znajdujemy rozciąga się szeroki widok na Kotlinę Zakopiańską. Stąd można popatrzeć na topografię Zakopanego. Wyraziście prezentują się wzniesienia pasa reglowego Tatr, a szczególnie te wznoszące się zaraz za obrzeżem miasta: Nosal z narciarską trasą zjazdową i Krokiew z narciarską skocznią. Spoglądamy też na północ, choć tam większe odległości i wzrastające zachmurzenie utrudniają orientację w zakresie pasm górskich i szczytów. Z tamtej strony uwagę najbardziej przykuwa wybijająca się Babia Góra.
|
Przy górnej stacji wyciągu krzesełkowego „Polana Szymoszkowa”. Giewont wciąż góruje na południu. |
|
Rozciąga się stąd szeroki widok na Kotlinę Zakopiańską. |
Idziemy dalej, droga lekko opada. Zbliżamy się do Butorowskiego Wierchu (1160 m n.p.m.), często zwanego Butorowym Wierchem. Ruch turystyczny pod Butorowym Wierchem jest znacznie mniejszy niż pod Gubałówką. Trasa przez Pasmo Gubałowskie nie wymaga większego wysiłku. Grzbiet ma bardzo wyrównaną wysokość, na którym Butorowy Wierch wybija się tylko nieznacznie, ale i tak nasz czarny szlak będzie omijał jego kulminację.
|
Przed Butorowskim Wierchu. Ruch turystyczny jest tu znacznie mniejszy niż pod Gubałówką. |
Tymczasem po prawej stronie drogi zatrzymujemy się przy kamiennym obelisku. Stanął on tu z inicjatywy mieszkańców gminy Kościelisko na pamiątkę przejazdu gubałowskim deptakiem Jana Pawła II w dniu 7.06.1997 roku. Na kamieniu widnieje napis:
„Rozpalcie tu ogień wędrowcom, niech nie poginą w perciach”
(Sonety, pieśń XIII, Jan Paweł II)
Chwilę potem docieramy do rozstaju szlaków na polanie Pałkówka pod Butorowym Wierchem. W tym miejscu droga deptaka kończy swój bieg po grzbiecie pasma. Dochodzi prostopadle do szosy łączącej wioski znajdujące się po obu stronach grzbietu górskiego: Kościelisko po południowej i Dzianisz po północnej stronie. Stąd też rozchodzą się znaki szlaków turystycznych: niebieskie i zielone na południowe zbocza, żółte i czerwone na północne zbocza.
Nasz kierunek marszu to wciąż zachód i w tymże kierunku idą nasze czarne znaki. Zanim jednak to stwierdziliśmy, musieliśmy chwilkę poświęcić się poszukiwaniom. Pośród licznych strzałek szlaków akurat brakło naszego czarnego. Udało się jednak odszukać ledwo wystający ze śniegu słupek z malunkiem czarnego znaku i o godzinie 11.40 ruszyliśmy w dalszą drogę.
|
Polana Pałkówka pod Butorowskim Wierchem. |
Droga łagodnie wznosi się, po czym wchodzi na krótko do lasu. Jeszcze w lesie zaczyna opadać, sprowadzając nas na Polanę Butorów. Po jej długości widoczne są liczne pasy śladów pozostawionych przez sympatyków „biegówek”, a także skuterów śnieżnych. Jednak poza śladami na śniegu i kilkoma stojącymi luźno chatami góralskimi, żywej duszy tu nie widać. Panuje zupełna cisza i pustka. Czujemy się jak na zupełnym odludziu. Zachwyt zmysłów burzy jednak przecinająca polanę linia energetyczna – prawdziwa bezmyślność ludzka w takim miejscu.
Polana Butorów opada na płytką przełęcz, za którą łagodnie wznosi się ku zalesionemu wzniesieniu Palenicy Kościeliskiej - najwyższym w całym Pasmie Gubałowskim, sięgającym 1183 m n.p.m. Ślady na śniegu skręcają na lewo, idąc skrajem lasu w stronę Kościeliska. Nie jest to raczej nasza droga. Z mapy wynika, że mamy ominąć Palenicę Kościeliską od przeciwnej, północnej strony. Niestety na polanie nie znajdujemy żadnych czarnych znaków. Szukamy znaków na drzewach rosnących na skraju lasu. Szukamy, szukamy i nic. Szczęśliwie dla nas z przeciwnej strony nadciąga para turystów, maszerujących z Kościeliska. Zasięgamy informacji. Starszy pan i pani bez namysłu wskazują nam właściwe miejsce na skraju lasu, gdzie szybko znajdujemy namalowane na drzewach czarne znaki. Dziękujemy.
|
Polana Butorów. |
|
Tatry z Polany Butorów. |
Występująca plątanina leśnych ścieżek każde nam uważnie pilnować znaków naszego szlaku. Po minięciu szczytu Palenicy Kościeliskiej leśna droga dość stromo sprowadza nas na Polanę Mietłówka. Wchodzimy na nią o godzinie 12.45. I oczywiście znów mamy przepiękny widok na Tatry, choć w oślepiającym blasku słonecznym. Szkoda, że słońce nie mogłoby poświecić choć przez chwilę z drugiej strony. Polana Mietłówka ma ponad kilometr długości. Idziemy przez nią na tzw. „czuja”, po śladach narciarskich. Oznakowanie szlaku jest tu raczej niezbyt przemyślane. Ciężko znaleźć znaki szlaku, choć na polanie drzewa nie są zbyt liczne. Jest jednak dość rozległa i przemieszczając się od drzewa do drzewa znów tracimy trochę czasu. Nie ma kogo zapytać o drogę, bo znów otacza nas urzekające pustkowie. Odczucie zupełnego bezludzia pogłębiają porozrzucane na zboczach polany liczne szopy na siano, sprawiają wrażenie zupełnie opuszczonych przez człowieka, pozostałości minionej epoki, kiedy pasterstwo było sposobem na życie.
Polana Mietłówka zachodnim krańcem wznosi się ku kulminacji wzniesienia Mietłówka (1110 m n.p.m.) przez które przechodzą nasze czarny szlak. Tam właśnie udaje się odnaleźć czarny znak na drzewie rosnącym nieco w głębi lasu. Schodzimy z wierzchołka Mietłówki, początkowo wzdłuż skraju Wroblańskiego Lasu rosnącego po naszej lewej, po czym wchodzimy w las. Tutaj szlak powinien skręcić w lewo do osady Płazówka. Staramy się być uważni, a nawet cztery pary oczu na nic się zdały. Gdzieś przeszliśmy czarny znak strzałki. Mamy jednak przed sobą wyrazistą drogę leśną, biegnącą przez Płazowski Wierch.
|
Polana Mietłówka. |
|
Polana Mietłówka. |
Sprawdzamy ją na mapie. Droga ta zakręca na skraju Cichowiańskiego Lasu o 180 stopni wracając do zgubionego przez nas czarnego szlaku. Po za tym cały czas zachęcająco biegnie w dół. Trzymamy się tej drogi, wbrew temu co mówi podstawowa zasada po zagubieniu szlaku.
O godzinie 13.50 dochodzimy do miejsca, gdzie droga zatacza ów łuk w kierunku czarnego szlaku przechodzącego przez osadę Płazówka. Miejsce to okazuje się być znakomitym punktem widokowym na stację narciarską w Witowie. Dziesięć minut później docieramy do szosy zbiegającej z osady Płazówka i biegnącego wzdłuż niej czarnego szlaku. Jakże pięknie prezentuje się stąd Giewont i Czerwone Wierchy. Z tego miejsca dokładnie widać jak kopulaste Czerwone Wierchy łączą się przepaścistymi ścianami Giewontu. Ujęcie tych masywów górskich z tego kąta to prawdziwy rarytas wśród panoram.
|
Po wyjściu na skraju Cichowiańskiego Lasu - przed nami widać wioskę Witów,
a na przeciwległym zboczu stację narciarską. |
|
Z szosy zbiegającej z osady Płazówka: kopulaste Czerwone Wierchy i przepaścisty Giewont. |
Schodzimy teraz szosą do innego skupiska witowskiej ludności, do położonej niżej osady Kojsówka. Po naszej lewej zbliżamy się do brzegów rzeki Czarny Dunajec. W Kojsówce, pod drugiej stronie Czarnego Dunajca widać już drogę wojewódzką nr 958 stanowiącą alternatywę dla zatłoczonej „Zakopianki”, a przebiegającą m.in. przez Witów. Jesteśmy już blisko kresu wędrówki, ale cóż to... Szlak ponownie oddala się od Czarnego Dunajca i wznosi trawersem po zalesionym zboczu. Zaskoczenie to trwa niedługo. Wkrótce wychodzimy na otwarte pola. Po kilku kolejnych minutach docieramy do szosy, która przebiega przez most na drugą stronę Czarnego Dunajca i nasz szlak również. O godzinie 14.45 wchodzimy do podhalańskiego Witowa. Szczęśliwie dotarliśmy do celu wędrówki, ale to jeszcze nie koniec atrakcji, wszak po cóż dźwigaliśmy narty. Witów jest znanym podhalańskim ośrodkiem narciarstwa, a szczególne znaczenie odgrywa tu stacja narciarska „Witów-Ski”. Swoja szkołę narciarstwa i snowboardu prowadzi tutaj wybitna polska snowboardzistka Jagna Marczułajtis.
Narty jeszcze muszą jednak trochę poczekać, bo wcześniej musimy trochę odpocząć i zregenerować nieco siły korzystając z tego, co oferuje karczma przy stacji narciarskiej „Witów-Ski”.
Bardzo fajna strona ,tylko denerwuje mnie ta ciagla skarpeta na Twojej glowie.
OdpowiedzUsuńAnonymous, cieszę się, że podoba Ci się nasz blog. To mobilizuje do dalszej pracy i podnoszenia jego jakości. Ważna w tym sensie jest każda opinia. A ze skarpetą... no cóż, zobaczymy co się da zrobić, bo w górach łysinę trzeba chronić przed słońcem i wiatrem. Może kapelusz byłby lepszy?
OdpowiedzUsuń