- Szczypiorku, jedziesz może w sobotę z Szalami? – piszę smsa do kumpla.
- Tak, jadę zmoknąć i zmarznąć ☺ - odpisuje.
Uśmiecham się, bo przypominają mi się słowa Henia, że ma padać i będzie zła pogoda, i że w ogóle góry odpuszczają. A mi okrutnie tęskni się za wysiłkiem, wiatrem we włosach, przestrzenią, opowiadaniem Marka o górach i dowcipami Doroty.
No to jadymy. Godzina 7.00. Tym razem Sczyrzyc. Byłam tam już, ale nijak nie mogę sobie przypomnieć kiedy, z kim i jakim szlakiem doszłam.
W autobusie Marek opowiada ciekawostki z dzisiejszej trasy: o grodzisku w Kostrzu, które się zapadło i powstała przełęcz, o Matce Bożej Śnieżnej w Jodłowniku. I o przyrodzie. No i że piwo w Szczyrzycu jest tak „Mocne jak głos Kuryera i słodkie jak głos Kiepury”. Dorota rozdziela walkie-talkie.
- Szczypiorowi nie dawaj, bo wystrzeli do przodu i ani jego, ani radia – radzę.
- Ja Tobie dam piłkę – mówi Dorota do Szczypiorka.
- A gdzie urządzimy boisko? – pyta.
- Piłkę do drewna - odpowiada Dorota patrząc na niego dziwnie.
O 8.30 wychodzimy w trasę. Z Tymbarku ostro do góry. Na Zęzów. Jedni zakładają raki, bo śniegu dookoła do pół łydki, inni zdejmują kurtki. No i my rozbierająco-ubierający zostaliśmy w tyle i nijak już szpicy dogonić się nie da.
No to idziemy w ekipie zamykających: ja, Dorota, Marek, Jadzia, Henio, Andrzej, Staś, Aneczka i Janusz, Ela i Grażynka.
Śnieg jest lepki, łączy się w bryły i przykleja do spodu raków. Nogę podnosisz z wysiłkiem, bo każdy but waży teraz chyba ze 2 kg, wiec zatrzymujemy się co parę kroków i kijkami odbijamy śnieg z podeszwy buta. A on jak na złość, wcale nie chce się odkleić. To spowalnia marsz. Ale nie martwimy się – wszakże na Kostrzu ognisko, jak dojdziemy później, to kiełbasę usmażymy szybciej.
Nie ma słońca, jest lekka mgła, która otula pnie drzew i na horyzoncie dotyka nieba. Powietrze rześkie, czujesz, że z każdym oddechem uwalnia się energia z płuc. Wdrapujemy się na górę gęsiego. Nie gadamy, bo oddech, przyspieszony z wysiłku, uniemożliwia mówienie. Cisza zamyka nas w sobie. Świat jest dwukolorowy – biel śniegu współgra z szarością drzew. Nic innego nie istnieje w tym momencie. Jesteśmy wyizolowani ze świata. Tam na dole, w Tymbarku, w Krakowie została nasza rzeczywistość. Krok za krokiem do góry po śladach poprzednika. W międzyczasie rzut okiem dookoła. Szarość – biel. Biel – szarość. Zima przenosi nas w baśniową krainę, niczym z Narni. Dusza się uśmiecha. Jest faaaajnie.
Uciec od rzeczywistości?
Cieszymy się chwilą. Tu i teraz. A jest pięknie. Śniegu więcej, wydeptana przez kolegów ścieżka prowadzi nas w las. Choinki zaczepiają zmrożonymi igłami, urzekają przysypane śniegiem jodełki. Idziemy ścieżką jeden za drugim, po bokach zaspy. Zima!
- Macie pojęcie, że jeszcze trzy dni temu chodziłam boso po trawie i przyglądałam się stokrotkom i narcyzom? – wspominam.
- A ja się martwiłem, że będzie na plusie. Wtedy taplalibyśmy się w błocie – dodaje Janusz.
- Jest przepięknie! – podsumowuje Staś i zmarznięty naciąga czapkę na uszy.
Stary niedźwiedź mocno śpi
Marek opowiada o przyrodzie. Od zawsze go pasjonowała. Opowiada o lesie i o… niedźwiedziach. O tym, że las, żeby wyrósł potrzebuje około 50-70 lat. A niedźwiedź? Już kiedyś ludzie z jego grupy i na jego wycieczce spotkali niedźwiedzia. Na szczęście spotkanie zakończyło się szczęśliwie. Marek opowiada:
- Średnio niedźwiedź waży 250 kg, ale zdarza się, że może mieć nawet pół tony. Szacuje się, że w Polsce jest około 120 niedźwiedzi, najwięcej w Bieszczadach. Czy wiecie jak się zachować przy spotkaniu z niedźwiedziem? Otóż powiem Wam ciekawostkę ze strony internetowej jednego z parków narodowych: jeżeli spotkasz niedźwiedzia to stań na palcach szeroko rozstawionych stóp i wyciągnij ręce wysoko do góry. Chodzi o to, żeby wydać się większym niż w rzeczywistości – opowiada Marek.
Słuchamy zaciekawieni niepewnie rozglądając się dookoła. Czy w tych lasach mógłby żyć niedźwiedź? Marek stwierdza, że tak. Hmmmm…
- Ale jeszcze jest zima! Popatrzcie – śnieg dookoła! Niedźwiedzie jeszcze śpią. Na pewno są w stanie snu zimowego – mówię i śpiewam pod nosem „Stary niedźwiedź mocno śpi…”. Niepokój minął. Energicznie idziemy przez las.
Warszawiaków Wam nie damy!
Tym razem fotka pod drzewem z napisem: Stronia i zejście w dół. W oddali widzimy grupę. Nasi? Nie nasi? No, nie, bo idą z naprzeciwka.
- Adoptujemy ich? – śmieję się.
Zbliżają się dwaj faceci w czerwonych polarach. Przewodnicy PTTK na pewno, bo idą pewnie i władczo, no i te czerwone polary….
Miałam rację to ludzie z PTTK z Dobczyc. Dokładnie Kazimierz Gierlach – wiceprezes ds. turystyki z kolegą z oddziału. No i okazuje się, że oni znają Dorotę i Marka Szalów. I rozmowa na szlaku, biegną wspomnienia – znakarze, spotkanie na Jagiellońskiej, Jurek Kapłon, Andrzej Matuszczyk i jego przewodniki.
Koledzy z Dobczyc dziwią się, że chodzą z nami – i to regularnie – Henio i Andrzej z Warszawy. Z niedowierzeniem patrzą na nich. Pociągiem z Warszawy do Krakowa? I w góry? I po górach pociągiem do Warszawy? Ano tak.
- Warszawiaków Wam nie damy! – zapowiadam.
A Janusz dodaje:
- W myśl starego imprezowego prawa: Jom se ich złapał, jo se ich będę bił!
Zapłacone musi być zdobyte
- Bez riekę, bez las… - śmieje się Aneczka.
Tak, fajnie wygląda strumyk przedzierający się przez śnieg. Pokonujemy go na zasadzie - z kamyka na kamyk - z uważnością wielką, by nie gibnąć się i nie wpaść do wody. A dalej zejście w dół. Powalone, zaśnieżone drzewo przegradza szlak, Andrzej poślizgiem tylnodupnym mieści się pod nim, Henio pokonuje przeszkodę górą. My za nimi.
Jest pięknie. Przyroda zaskakuje nas coraz to nowymi obrazami. Przed sobą widzimy tunel z drzew, których konary niby sufit zamykają się nad nami. Dziwne jest to, że na drzewach są jeszcze żółto-rude uschnięte liście i dźwigają na sobie konkretną pokrywę śniegu. Wydaje się, że chcą zaszeleścić coś do nas, ale skrępowane blokadą śnieżną przyglądają się nam niemo. I znowu pod górę. Ale czuć już zmęczenie. Wlekę się na końcu.
Andrzej mnie motywuje:
- Jak to mawiał Jerzy Kukuczka: Zapłacone musi być zdobyte!
- No to zdobywam. Cha…. cha… To tylko Kostrza - 750 m n.p.m.
Jedynym ciekawym obiektem na szczycie jest moja żona
Czuć zapach ogniska. To tu. Już szczyt. Kiełbasa zorganizowana przez Franciszka ma zarąbisty smak. Śnieg, trzaskające drwa w ogniu i skwarczenie kiełbasy na kiju. Łyk gorącej herbaty z termosu. Kumple wokoło. Śmiech. Radość życia. Ale super! Kiełbasy jest nadmiar, nie ubywa, mimo że chłopaki biorą repetę. Ktoś kogoś namawia. Nagle słyszę:
- Marek ma cztery laski w lodówce!
Łoooł! Dziwne skojarzenia wymuszają śmiech. I śmiechem zarażamy innych.
- Cztery laski kiełbasy – precyzuje Dorota.
- Fotografujemy się na szczycie, rozglądamy dookoła. Cóż? Biel i szarość.
Marek podsumowuje:
- Jedynym ciekawym obiektem na tym szczycie jest moja żona.
Idziemy w śnieżną mgłę niechcąco strącając lodowe sople z drzew. Już jest zimno. Przyspieszamy.
Zaczynamy marzyć, na głos oczywiście, o ciepłym jedzonku. Ktoś mówi o gołąbkach w sosie pomidorowym. Ktoś zamawia w wyobraźni placki po węgiersku. Protestuję:
- Ja placki ziemniaczane same, a zamiast farfocli z mięsa to proszę Węgra w gratisie.
- Ege szege rege. Gyorsan kerjuk – odzywa się ktoś za mną.
Podążam wzrokiem szukając Węgra i zderzam się ze śmiejącym się Szczypiorkiem.
Myśmy się zgubili czy oni?
Idziemy z Andrzejem totalnie zagadani. Nie patrzymy na szlak, bo w zasięgu wzroku jest wiśniowa kurtka Doroty - to nasz punkt odniesienia – ruchomy drogowskaz pośród wszechpanującej bieli. O czym gadamy? Nie zgadniecie. O zawirowanych losach naszych przodków. Andrzeja pradziadek walczył w wojnie rosyjsko-japońskiej w 1905 roku, a jego dziadek był w AK. Mój dziadek walczył na bagnety na froncie włoskim I wojny światowej, a wujek przeżył Auschwitz i Dachau. Zanurzeni w przeszłości zderzamy się niemal z Jadzią i Dorotą. Jadzia szuka okularów i z poważną miną coś sprawdza na mapie. Z kimś rozmawia.
- Czarny szlak… - słyszę.
- Myśmy się zgubili czy oni? – pytam zaciekawiona.
- Oni. To znaczy Ela dzwoni o poradę. Na Kamionkę idzie. Google włączyłam. Tracę zasięg – wyjaśnia Jadzia. Instruuje przez telefon:
- To nie. Zielony szlak masz. Czekaj. Rozwidla się.
- Idą na Świnną. To dobrze – uspokaja Jadzię Dorota.
Pan Buk i sylwoterapia
Czeka nas ostre zejście w dół. Andrzej, tradycyjnie z rakami w plecaku, śliznął się na korzeniu, po wygibasach wyglądających jak przyspieszony taniec na linie złapał równowagę i ocalał. Jadzia natomiast wyglebiła tuż przed nim. Na zakręcie wszyscy stoją i patrzą przed siebie. Zaintrygowało mnie to, więc przyspieszam. Przed nami jest słynny Pan Buk, czyli drzewo bukowe o obwodzie pnia 5,5 metra. Henio jest pierwszy przy drzewie – mierzy obwód czy się przytula? Teraz modna jest sylwoterapia znana potocznie jako drzewoterapią czyli leczenie poprzez przytulanie się do drzewa. Na czym polega? W wielkim uproszczeniu: lasy iglaste działają tonizująco i wyciszająco, lasy liściaste energetyzująco. Trzeba dotykać drzewa odkrytymi częściami ciała: czołem, dłońmi, stopami. Buk - pomaga przezwyciężyć nieśmiałość i słabość, inspiruje, wspomaga koncentrację.
Wydaje mi się, że Henio mówi do Pana Buka:
- Weź nie zdziwiaj, weź się przytul!
Ale… przy takiej pogodzie przytulanie się drzewa do człowieka w czapce i rękawiczkach można by nazwać przytuleniem izolowanym.
Dominantą dnia jest piwo, wszakże podtytuł wyprawy brzmiał: „Na piwo do Szczyrzyca”. No więc smakujemy piwo szczyrzyckie tradycyjnie warzone. Kobitki preferują miodowe o kwiatowo-miodowym aromacie, a koledzy – porter: ciemne o smaku palonej kawy oraz gorzkiej czekolady. Inni do piwnych rozkoszy podniebienia dodają smak szarlotki lub placków ziemniaczanych ze śmietaną.
Franciszek zaprasza do autokaru. To już jest koniec?
Niby najzwyklejsza wycieczka, bo tylko 15 km, ale uważam, że była wyprawą w pięć obszarów szczęścia. Policzcie: las dotykający śniegiem, drwa trzaskające ogniem, kiełbasa pieszcząca podniebienie, drzewo zapraszające do przytulenia, piwo kuszące nietypowym aromatem. I najważniejsze – ludzie! Bo cóż Ci z tych pięciu obszarów szczęścia, jak nie masz go z kim dzielić? Kocham Was MegaGrupo.
Lejdi Masakra
z przyjemnością przeczytane do końca, proszę o więcej :-) Elw.
OdpowiedzUsuń